68

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DAWNO TEMU W MOSFORZE.

Gdy Filip Treg wraz z pomocą barmana dotarł do wynajętego pokoju piętro wyżej, Eryk Getwald wyszedł cichaczem na ulicę i ruszył na południe, w stronę części przemysłowej. Śnieg skrzypiał pod nogami, było zimno...

- Muszę zacząć się odchudzać - mruknął mężczyzna wchodząc na teren jednej z wielu hut. Z hali dobiegały krzyki pracowników, trzaski i brzęki. Eryk znał przejście, nie raz tu bywał.

- Witaj. Jak droga? Zimno jak diabli - przywitał się Helmut Kalken.

- Wszystko gotowe?

- Tak, ale jesteś pewien? Chcesz tego? A jeśli się dowie?

- Nie dowie się. Zróbmy to.

Kalken otworzył jedną z tub, odpiął wszystkie kable i po chwili bezwładne ciało leżało na podłodze. Doktor wstrzyknął klonowi jakąś substancję, podobnie zrobił Erykowi. Po kilku chwilach ciało wykonało kilka podrygów, wstało, zachwiało się, ale nie upadło.

- Wszystko działa?

- Tak - powiedział klon. - Wszystko działa, panie Kalken. Dziękuję.

Kopia Eryka Getwalda ubrała się, zabrała sprzęt i wyszła z kryjówki Ligi Słowa.

Tymczasem prawdziwy Getwald w głowie widział wszystko, co działo się z "lalką", jak nazywał swoje eksperymenty Helmut. Widział, słyszał, jednak nie zakłócało mu to odbierania realnych bodźców z zewnątrz. Teraz pozostaje tylko się przyczaić. Po kilku godzinach obudził Trega, biedny głupiec, nie wie w co się wpakował. Szli ulicą, potem przejście przez mur, gabinet Proktusa I... strzelanina. I oślepiający ogień. Wizja się urwała, nitka łącząca jego umysł z ciałem szmacianki została przerwana. A to oznaczało jedno.

- Udało się. To koniec. Jestem wolny. To nasz sekret, prawda, Helmucie? Nikomu go nie wydasz?

- Znasz mnie długo. Nie, nikomu nie powiem. Kończę z tym klonowaniem. Są łatwiejsze sposoby, by zniknąć.

- Prawda -mruknął Eryk, zapiął płaszcz, zarzucił torbę na ramię. - Nie zechcesz mi towarzyszyć?

-Nie, mam swoją robotę. Przyzwyczaj się, uciekinierzy działają sami, żyją sami. Sami też zdychają.

- Przyzwyczaję się. Żegnaj, Helmucie Kalken. Dobrze było cię znać.

- Wzajemnie.

Noc była zimna. Śnieg kąsał policzki, oblepiał buty. Dolne Miasto było ciche, tylko daleko na północ, w "Górnym" płonął ogień, to kamienica z mieszczącym się apartamentem głowy kościoła w Mosforze. Kilka ciekawskich oczu wyjrzało z okien, ale tylko kilka z nich przyglądało się nie pożarowi, lecz samotnemu wędrowcowi idącemu pod Mur. Po co? Co go tam czeka? Pewna śmierć.

Gdy zniknął za główną bramą, przechodząc między przedsionkami i pokonując kolejne kontrolę strażników, uszczuplając przy okazji sakiewkę, nie myślał o powrocie w te rejony Berawen. Wolał o nich zapomnieć. Jednak w ciągu ponad jedenastu lat wiele się może zmienić.

- Reszta jest nieistotna. Opuściłem Dolinę, zniknąłem pod innym nazwiskiem. Imałem się różnych fachów... Ale to też nieistotne. Zostałem zdradzony, uratował mnie jeden z twoich, Gerg Kurt, niech Atlur ma go w opiece, wybiłem wszystkich starych pryków z Ligi. I oto jestem.

- Więc to tak... Wiesz co stało się z Białym Rycerzem? Bo ja wiem.

- Strzelił kopytami w jakimś rowie? Albo go dopadliście w Kuźni. Nie interesuje mnie jak zginął...

- Nie zginął.

- Co? Skurwysyn żyje?

- Żyje. I ma się dobrze, gdzieś na południu... w sumie to nie wiem. Co zrobisz z tym faktem?

Getwald rozejrzał się po kotytarzu. Wyszedł tu z Filipem by porozmawiać na osobności, podczas gdy cała reszta została w biurze.

- Dobrze. Znajdę go. Ale nie to jest priorytetem. Gdy otwarto Oko Mosforu, coś się stało, widziałem to w snach. Budzi się coś potwornego. Dowiem się co. A ta kometa mi w tym pomoże. Nadchodzą zmiany, nie tylko w polityce. Wiele się teraz zmieni. I tylko ty możesz temu zapobiec. Miałeś wizje? Śnieg, Zimny Ląd? Monstra pogrążone we śnie od dziesięciu tysięcy lat? To już się dzieje. Bądź gotowy. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie... Ale bądź gotowy, Filipie.

- Dobrze. Wspomnę twoje słowa. Słyszałeś o tym nowym wynalazku... z Pastillanu, jeden koleś coś takiego wymyślił, kable, prąd, nazwali to "impulsator". Wysyłasz impulsy od jednej stacji, przesyłasz do dowolnej innej, dekodujesz... i proszę. Masz wiadomość. Niesamowite...

- Prawda? Montują podobne w całym Berawen. To tylko kwestia czasu aż i wy dostaniecie swoją stację... nastał nowy rozdział dla technologii... Pamiętam wbijanie noża w plecy strażnika przy fabryce pocisków w Mosforze, to były czasy. Zwykły nóż, a jaki bywa pomocny w zostawieniu dosadnej wiadomości.

- Więc? Teraz odejdziesz? Ze swoją kometą?

- Tak. Gdy czegoś się dowiem, albo co gorsza, nadejdzie "ten czas", skontaktujemy się. Pamiętaj, lepiej błądzić po ciemku z przyjacielem, niż kroczyć samemu w świetle dnia.

- Żegnaj, Eryku. Dobrze było cię znów widzieć. Choć inaczej zapamiętałem twoją kaprawą mordę...

- Prawda? To tylko maska. Pod nią kryje się rozum i szaleństwo.

- Szaleństwo? Dużo przeszedłeś, w Ruen...

- Nie. Wtedy mnie naprawili. Szaleństwo otwiera nowe perspektywy, ukazuje obrazy ukryte pod płaszczem rozsądku i naszego wyobrażenia o świecie. Jestem wolny. Bywaj zdrów, Filipie. Dobrze ci się powodzi. Słyszałem o twoich zatargach z Don Potami. Pomóc ci jakoś?

- Sam stawię im czoła. Poniosę karę.

- Nawet śmierć?

- Będą inni śmiałkowie do ratowania świata przed potworami z kosmosu. A ja podpisałem cyrograf. Jeśli nie będę posłuszny, umrę, a wraz ze mną moi bliscy.

- Rozumiem. Ale jesteś zaradny. Coś wymyślicie. W przeciwnym wypadku... poszukam innych śmiałków. Ale wiążę z tobą wielkie nadzieje. Będzie jak za starych, złodziejskich czasów. Nie mogę się doczekać. Żegnaj, lub do zobaczenia. Zależy.

- Zależy.

Z gabinetu kuśtykając wyszedł Harry Wirden.

- O, Filip... Chciałem przeprosić za waszego medyka. Drobna sprzeczka... wstawili mu metalowe zęby i jeździ na wózku. Ale ręce ma sprawne. Będzie was leczyć. Miło było tu wrócić. Miło było cię znów zobaczyć.

- Wzajemnie.

- Wyczuwam ironię. Trudno. Może jeszcze kiedyś staniemy po tej samej stronie. Byłoby miło.

- Oby nie. Pamiętam co zrobiłeś. I ci tego nie zapomnę.

- Ale gdy przyjdzie do walki o dobro świata, odłożysz na bok uprzedzenia i będziemy działać razem. Znam cię, Treg. Tak zrobisz.

- Może. Ale na razie... Spierdalaj stąd. Nie chcę oglądać twojej gęby dłużej niż to konieczne. Getwald cię kryje, wspinasz się po szczeblach kariery. Obyś tylko z niej nie fiknął na dół, rozwalając sobie przy okazji drugiej nogi. I kręgosłupa.

- Oby. Ale... wspinam się ostrożnie. A Eryk jest moim przyjacielem. Upadek mi nie straszny. Bo wiem, że się odrodzę. I wrócę. I zabiję tego, co mnie z drabiny zepchnął. Pamiętajcie o tym.

- Zmiataj.

Eryk Getwald, Harry Wirden i ich przyboczni zniknęli we mgle. A ludność Nowego Jurgam mogła wreszcie wyjść na ulice bez cienia strachu.

Wieczorem, gdy wszyscy spali, Filip wstał z łóżka, spojrzał na leżącą obok postać. Sięgnął do szuflady komody i wyciągnął napisany uprzednio list. Położył go na poduszce.

- Śpij, zaraz wracam... potrzeba - szepnął, ucałował Marię w policzek i nakrył kołdrą. Wracając z wychodka wstąpił do swojego biura. Zamknął oczy, po czym je otworzył.

- Więc udało się. Uratowałeś świat, i oddajesz się w moje ręce. Odważny jesteś - Mistirian Obedo klasnął w ręce.

- Taka była umowa. W zamian nie skrzywdzicie nikogo z moich bliskich. Dopóki cyrograf działa. Czyli dopóty aż nie znajdziemy się w kasztelu.

- Jeśli myślisz o ucieczce, to nie radzę.

- Wiem, znam ryzyko. Gotowy?

- Ciebie powinienem o to spytać. Ja gotów jestem zawsze.

- Ja też. Będę więźniem? Związany?

- Nie myślę, by było to konieczne. Weź broń. Nie wiadomo, na co natrafimy w podróży. A będzie ona długa.

- Jasne. Broń już mam. A ty masz konie?

- W sąsiedniej wiosce. Nie mogę nadużywać magii, ograniczenia pana Cresvika... Ale damy radę teleportować się do wsi. Resztę drogi przejedziemy konno. Pytania?

- Nie. Żadnych pytań.

Gdyby ktoś tam był, ujrzałby chmurę piór, dymu i iskier. I pusty pokój.

Ale była noc. Wszyscy smacznie spali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro