70

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Niestety, panie Levierhaut, skończył nam się czas. Ale i bez tej historii widzę, co panu dolega. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale zespół lekarzy specjalistów, który badał pana przedwczoraj orzekł wahania nastroju, oderwanie od świata zewnętrznego, różne manie prześladowcze, wycofanie, porywczość i agresję, masochizm i sadyzm. Nie wiele mogę pomóc, ale dostarczę raport, by wszystko się zgadzało. Dziękuję za porywającą historię o Mgle, Carlu... e... Filipie... i reszcie. Jutro zostanie pan przetransportowany do ośrodka dla psychicznie chorych i zacznie się kuracja. Życzę powodzenia i oby Pan kiedyś wyszedł na prostą - Mark Harper wstał, podał mi rękę.

Nie uścisnąłem jej.

- Myślisz że jestem chory, szalony. Może masz rację. Ale nie wiesz co widziałem. Czego byłem świadkiem dawno, dawno temu.

- Proszę powiedzieć.

- Niestety, skończył nam się czas.

Godzinę później siedziałam w izolatce. Rozmyślałem o swoim planie. I doszedłem do wniosku, że czas działać.

Nazajutrz znaleźli moje zwłoki wiszące pod sufitem. Umarłem. Ale to nie koniec. Pałeczkę Narratora przejmuje mój syn, Alexander, młody student ekonomii.

Dziękuję za uwagę, mówił do was Gregor Levierhaut.

Nazywam się Alexander Levierhaut, przyjechałem z Californi na święta do ojca, do Gradience. Gdy dotarłem do posiadłości za miastem, przywitali mnie żałobnicy, burmistrz, kilku policjantów w tym Mark Harper, kamerdyner Percival Smith oraz adwokat ojca, Benjamin McWird. Opowiedzieli co się stało, dokonano wszelkich formalności, pochowano trumnę z ciałem, potem była stypa. Nastał wieczór. Wszyscy żałobnicy wrócili do domów, zostałem sam. Siedziałem w fotelu pijąc wódkę, myślałem o ojcu. Był dobrym ojcem...

- Paniczu... - To Percival wszedł do salonu. - Jest coś jeszcze, co pański ojciec chciał przekazać, jednak prosił o dyskrecję. Podobno sam panicz wie, o co chodzi...

Dostałem do ręki kopertę. Otworzyłem ją i wydobyłem mały kluczyk. Wiedziałem, w istocie...

- Dziękuję, Percivalu. Możesz iść spać, masz wolne. Będę miał pracowitą noc. Dobranoc.

- Dobranoc, paniczu.

Gdy kamerdyner wyszedł, zszedłem po schodach do piwnic. To tam ojciec pracował po nocach, nikogo do siebie nie dopuszczając. Kiedyś powiedział, że i na mnie nadejdzie czas. Co miał na myśli? Wtedy nie miałem pojęcia. Za regałem z rupieciami znajdowały się drzwi, obite blachą, dźwiękoszczelne, grube. Otworzyłem zamek kluczykiem, wstrzymałem oddech. Otworzyłem je.

Wewnątrz znajdowało się archiwum, półki zawalone aktami, książkami, notatkami, na ścianach wisiały różne pistolety i broń biała. Na stole leżały różne papiery, nagłówki nie mówiły mi zbyt wiele, "BT-826, PROJEKT KOLORADO", "8030.15"... Kilka książek o powstaniu świata, biblia, traktaty o światach równoległych...

- Co tu robiłeś, tato - pomyślałem. Na końcu pokoju ujrzałem otwarty sejf a obok sprejem napisane moje imię. "Alexander"

Otworzyłem go i zobaczyłem trzy grube książki. Były stare, otworzyłem pierwszą z największą ostrożnością. Po przeczytaniu kilku stron przypomniałem sobie tę historię. Tata opowiadał mi ją gdy byłem dzieckiem, o Mgle, o epickich przygodach... Ale nigdy jej nie ukończył, zostawiał otwarte zakończenie. Druga książka nosiła tytuł "Upadłe Księgi #2 Rozdroża Kostuchy".

Wyjąłem ją i postawiłem na biurku, zapaliłem lampę i pogrążyłem się w lekturze...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro