8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

747 Rok Po Wojnie Centralnej (RPWC) / 407 Rok Po Mgle, czerwiec.

Kontynent Berawen znajduje się na zachód od Wielkiego słonego oceanu. Na środkowej części wybrzeża znajduje się dawne królestwo Lart z dawną stolicą w Mosforze. Królestwo znajduje się w głębokiej dolinie otoczonej Pasmem Gór Stennisa. Cała dolina jest pogrążona we Mgle. Na północ od Lart mają miejsce Stare Stepy, gdzie wpływy ma Bractwo Srebrnych Słowików. Na Zachód od Doliny włada Kryk Mocarz. Sąsiadującym z nim królestwem, Traidelhallem Północnym, chce obalić Traidelhall Południowy i zjednoczyć te dwa państwa. Na Południe od Doliny Lart znajdują się posiadłości pod panowaniem rodu Drynn że stolicą w Monkenmarcie. Reszta ziem w dół mapy to tzw. Ziemie Władców Południa. Nigdy nie robili interesów ani pertraktacji z Północą od czasów Wojny Centralnej. 

Na Wschód od Doliny jest Wielki Słony Ocean, a na nim Wyspy Klanu Rayd, z czego największa nosi nazwę Nera. Klan słynie z piractwa, to właśnie Ci korsarze napadają na statki wypływające z Veredu. Spośród tych wszystkich państw otaczających Dolinę Lart niejeden śmiałek chciał zdobyć tam sławę, bezskutecznie jednak, gdyż większość z nich ginęla w jakiejś wąskiej rozpadlinie w Paśmie Gór Stennisowskich. A jeśli komuś jakimś cudem udało się przejść góry, długo nie pożył, nękany koszmarami, które wywoływały opary. Największe miasta Lartu podobno łączyła sieć Tuneli. Były dawniej używane przez możnowładców do przerzucania wojsk i zapasów, z czasem jednak w tunelach zalęgły się monstra, które zmutowały we Mgle, czyniąc je nadzwyczaj niebezpiecznymi do przejścia w pojedynkę, dlatego więc oficjalnie Tunele zapieczętowano na zawsze. Niektórzy szaleńcy, mający gdzieś dekrety i traktaty włamywało się do pałaców, by przekonać się na własne oczy, które potem władca kazał wyłupić i rzucić na strawę wronom, a samego sprawcę wyrzucano za Mur, ku przestrodze.

TYMCZASEM

William przeskoczył nad nieruchomym ciałem jednego z ochroniarzy i kopniakiem otworzył dębowe drzwi. Trzasnął rygiel i oczom Yorkisha ukazała się krata oddzielająca królewski skarbiec. Nagle detektyw spostrzegł niskiego mężczyznę w stroju szytym złotymi nićmi i bogato zdobionej czapie - majordomus.

- Dawaj klucz! Już! - Napastnik wycelował broń w twarz człowieka, który stał przed nim na drżących nogach.

-N... Nie wolno mi...

Na te słowa rozległ się strzał i majordomus padł bez czucia w nogach, trzymając się za krwawiącą klatkę piersiową.
Will bezceremonialnie wyrwał kurczowo ściskany pęk kluczy.

- Dziękuję bardzo... - mruknął i rozsunął kratę ze szczękiem. - Wiesz może, gdzie znajduje się Oko Mosforu... Oczywiście, że wiesz. Powiedz!

- J... ja... nie... - jąkał się, jednak, gdy kolejna kula przebiła mu ramię, nie wytrzymał. - Tam, pod pucharem... Skrzynka. Mały kluczyk... Złoty taki...

- A, dobra, dzięki ci raz jeszcze... - Zadowolony Yorkish wystrzelił ostatnią kulę w potylicę majordomusa i otworzył małą szkatułkę. Znajdował się tam kryształ oprawiony w złoty medalion z łańcuszkiem. - Chodź do mnie... Dobra, teraz do Filipa...

Tymczasem Filip wpadł do królewskiej sypialni, w której zastał Balbdura II w dość jednoznacznej sytuacji...

- Kimże ty jesteś?! Każę cię wybatożyć... - Zaczął władca Mosforu, ubierając szybko spodnie, podczas gdy księżna Helena zakopała się głębiej w pościeli.

- Dawaj klucz do tunelu, teraz! Grzecznie proszę. - zagroził Filip, a kiedy nie uzyskał oczekiwanej odpowiedzi, wycelował w kobietę w łóżku. - Już.

- Dobrze, już, już... - zapłakał król i rzucił na ziemię klucz wyrzeźbiony w ludzkiej kości. - Ale i tak ci się nie uda... Wrota są zapieczętowane, można je otworzyć tylko z drugiej strony... Od setek lat nie ma tam odźwiernego... Także powodzenia, głupcze... Już niedługo będziesz siedział w celi... Znowu. Tak, tak, wiem kim jesteś, Filipie Treg. Wiem co chcesz osiągnąć... Ludzie spoza Doliny, bardzo potężni ludzie, woleliby, abyś sczezł w tych tunelach... Poza tym nie wierzę w rozpędzenie tej cholernej Mgły... Ale rób co chcesz. Tylko pamiętaj, za kilkanaście minut, gdy wezwę straż, oglądaj się za siebie... Tam masz windę... śmiało...

Filip podniósł klucz i rozsunął kratę windy. Wtem do komnaty wbiegł William, ściskając kryształ w dłoni.

-Ech, wy samobójcy... Proszę, dalej! Ciągnijcie tę szopkę! Tylko mam dla was przykrą wiadomość. Ta szopka nie potrwa długo... Biały Rycerz już nadciąga, słyszę jego kroki... Może i poradziliście sobie z moją marną ochroną, jednak Rycerza nie pokonacie... Niejeden z moich najlepszych łowców chciał dorwać jego głowę... Wszyscy leżą za Murem...

Dwójka towarzyszy nie słuchała monarchy. Zatrzasnęli stalową kratę i przytrzymali dźwignię, która zwolniła mechanizm i winda opadła ze szczękiem w dół.

- Możliwe, że wszystko pójdzie na marne, chyba że kłamał z tym "zapieczętowaniem"...

- Przekonajmy się.

Wtem winda zachybotała się i zaczęła zjeżdżać coraz szybciej, aż z hukiem uderzyła o posadzkę. Filipowi na chwilę pociemniało w oczach.

- Cholera... żyjesz? Hej, William, ocknij się... hej!

- Hmmm, no, no... Już, jeszcze nie umarłem, khe, khe - zakaszlał stary detektyw i wstał otrzepując się z kurzu.

Mężczyźni razem zmierzyli się z pogiętą kratą. Przecisnęli się przez wyrwę i znaleźli się w przedsionku. Przed nimi znajdowały się wielkie obrotowe wrota. Filip obrócił klucz w zamku, który kliknął. Nic się nie wydarzyło.

- Co jest... Nie... Nie nie nie! Will... To koniec...- jęknął Filip i padł na kolana. Nagle zza drzwi rozległy się kroki. Kamienne wrota szczęknęły na zawiasie i ukazały ciemny tunel i człowieka trzymającego płonącą pochodnię w jednej ręce, a w drugiej stary muszkiet. Mężczyzna nosił maskę z dziobem oraz czarną kapotę.

- Nazwisko - Przybysz wycelował w nich muszkiet.

- T... Treg, Filip... - zająknął się zdumiony Filip.

- Nie ty, ten drugi!

- William Yorkish. Teraz ty, chłystku.

- Carl. Carl Yorkish...

- Ja... - zaczął William, jednak nie dokończył. Przeszkodziło mu ostrze wbite w gardło.

- No proszę, rodzinne spotkanie... tfu... Ja już od dawna nie mam rodziny... szkoda. - zaśmiał się Biały Rycerz i wycelował w mężczyzn. - Teraz pójdziemy na górę schodami... Proszę.

- Spróbuj! - ryknął Carl Yorkish i rzucił przeciwnikowi pod nogi mały, kulisty przedmiot. - Święty Granat, skurczybyku. Płoń!

Filip zdążył jeszcze zabrać klejnot z nieruchomych już dłoni detektywa i razem z nowo poznanym kompanem zatrzasnął drzwi, oddzielając się od przedsionka. Po chwili rozległ się huk i dzikie krzyki.

- Cholera... - Carl zdjął maskę i otarł łzy. Był wysoki, nosił krótkie, czarne włosy a na poliku miał wypalony symbol trójkąta, w którym każdy kąt był zaokrąglony, a w środku znajdował się X.

- Przykro mi... Znałem twego ojca krótko, ale wiem, ze to był dobry człowiek.

- Nad czym pracowaliście, w sensie... Co chcecie osiągnąć?

- Chcemy, chcieliśmy dotrzeć do Veredu z tym klejnotem. Podobno... Podobno można rozpędzić Mgłę i przywrócić świetność Doliny Lart... 

- Dobrze... Ruszam z tobą, bez dyskusji. Muszę zakończyć to, co on zaczął... Chodź za mną, do Veredu, tam jest właz... Owiń sobie czymś twarz, nie ma tu co prawda Mgły, jednak... nigdy nie wiadomo...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro