12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Filip ocknął się. Pamiętał, że widział dziedziniec kasztelu na wzgórzu Yurty, potem dostał w głowę. Ale jeśli to, co Mistirian Obedo mówił było prawdą, ból fizyczny był jego najmniejszym zmartwieniem. Tymczasem rozejrzał się po swoim więzieniu. Loszek był podmokły, ściany porastał grzyb, a słoma służąca prawdopodobnie za legowisko była przegniła i gnieździły się w niej robaki. Pod kratą leżała drewniana miska z jakąś breją smakującą jak trociny.

Mimo beznadziejnej sytuacji, Filip myślał o uwolnieniu się z tej zapomnianej przez Atlura dziury. Wspominał swój pobyt w więzieniu w Mosforze… i kto go wtedy uratował. Rozmyślania przerwały mu kroki i jasne światło padające z małej kulki trzymanej przez jednego z dwóch służących. Kula rzucała jasne, niemal oślepiające białe światło. Podczas gdy Treg zakrywał piekące oczy, drugi sługa wywlókł go z celi i poprowadził w górę kamiennych schodów. Kluczyli korytarzami, aż dotarli do przestronnej sali, zapewne jadalni. W kominku trzaskał ogień, którego światło padało na wiszące na ścianach portrety rodzinne. Na stole piętrzyły się półmiski z mięsem, chlebem i pieczonymi warzywami. Nie brakowało również dzbanów z winem i piwem. U szczytu stołu siedziała piątka wykwintnie ubranych ludzi, w jednym z nich więzień rozpoznał Mistiriana Obedo. Pozostałej czwórki, w tym jednej czarnowłosej dziewczyny, nie znał. Ale domyślał się kim są.

- Jestem Hogel, to moi bracia, Atrix, Cresvik, do tego moja urocza siostra, Listia. Jesteśmy rodem don Pot. Czy wiesz, czemu tu jesteś, Filipie Treg? Na pewno wiesz… do nas nikt nie trafia bez winy. A ty jesteś najbardziej winny! Nikt nie ośmielił się podnieść ręki na członka naszej rodziny, a jeśli to zrobił, żałował że nie umarł podczas bitwy. To samo stanie się z tobą. Będziemy cię torturować, powłokę jak i duszę, aż nacieszę oczy twoim cierpieniem! - Przywitał się pierwszy mężczyzna noszący białą koszulę napiętą na umięśnionym ciele tak, że wyglądała jakby miała za chwilę pęknąć i wylądować na ziemi w strzępach materiału.

- Moglibyśmy - Zaproponował Mistirian Obedo. - Oddać go Krykowi Mocarzowi. Byłoby to wskazane…

- Czy ja prosiłem cię o zdanie, magiku?! Cresvik, zajmij się swoim podwładnym, i naucz go, że mi się nie przerywa! - warknął Hogel i odgryzł spory kawałek udka kurczaka, a resztą mięsa rzucił w twarz Filipowi. - I zajmijcie się naszym gościem… profesjonalnie. Z największą precyzją. Niech czuje to, co czuł Krys don Pot. Czyli hańbę, ból i strach… a nie! Nasz brat nie znał strachu! Był bezwzględy! Więc i my tacy bądźmy!

- Jak sobie życzysz, bracie - mruknął Atrix, ubrany w srebrną szatę z cekinami. Dał znak i Filipa wywleczono z pokoju i zaciągnięto do jednej z wielu piwnic. Naprawdę, kasztel miał ich od groma. Tam rozebrano mężczyznę do naga i przykuto do ściany łańcuchami. Atrix don Pot wyciągnął z komody młotek i szczypce. Polecił dodatkowo napalić w małym kominku.

- Zabawimy się, panie Łowco… oj, jak się zabawimy… - zaśmiał się mężczyzna i wziął pierwszy zamach.

Tymczasem na zamku Bossai przyjęto dwójkę gości. Odebrano im znoszone płaszcze, broń odłożono do bezpiecznego depozytu i zaprowadzono ich wpierw do łaźni, gdzie umyli się po długiej podróży przez śnieg. Gdy byli gotowi, poproszono ich do jadalni.

- Ja pierdzielę, niezłe masz te kontakty… - mruknął z podziwem Henrik Putterd patrząc na przestronne wnętrza zameczku i milczących pachołków.

- Jak mówiłem, to dobrzy ludzie.

- I to jak, nareszcie nie śmierdzę końskim gównem…

Weszli do suto zastawionej jadalni, gdzie przyjął ich jakiś człowiek. Wyglądał tak samo, jak Carl go zapamiętał, krótkie, ciemne włosy koloru sadzy oraz odstające bokobrody. Reynuald Rauhaster wstał od stołu i podszedł do nich szybkim krokiem. Nosił kaftan z białej skóry oraz wełniane spodnie ze złotą klamrą.

- Witajcie, panowie! Na zamku Bossai! Miałem przyjemność poznać już Carla Yorkisha, ale my się chyba nie znamy, ale każdy znajomek Filipa Trega jest i moim znajomkiem, więc mów mi Rey. - Mężczyzna potrzęsnął ręką Henrika i przyjacielko objął Carla.

- Miło mi, Henrik Putterd, Łowca Plugastwa - bąknął zmieszany Henrik błądząc wzrokiem po wiszących gobelinach

- A żebyś wiedział, że mi miło! W dodatku domyślam się, po co tu przyszliście. Od dawna mam na pieńku z rodziną don Pot, mam wiele wtyczek, szpiegów i podsłuchiwaczy, wiem co nieco o tym rodzie i ich przeszłości, ale nie obce są mi też ich teraźniejsze występki. Porwanie Pierwszego Łowcy… to nie w kij dmuchał. Zbierałem grupę uderzeniową, chciałem go odbić w pojedynkę, ale miałem przeczucie, że zobaczę jeszcze jakiegoś Łowcę. Dobrze, że pomyślałeś o mnie jako o sprzemierzeńcu, Carl, to dużo dla mnie znaczy.

- Nie ma sprawy, Reynuald. Maria jest w ciąży, nie mogła być z nami obecną, ale na pewno jest ci rada, że nam pomagasz. Teraz jest żoną Filipa, i cały ten stres… lepiej żeby go sprowadzić żywego.

- Prawda… Ale nie gadajmy na pusty żołądek! Siadajcie, opracujemy cały plan. Mam dość ludzi, by przeprowadzić atak, podczas którego znajdziecie Filipa. Jednak muszę was ostrzec… to nie będzie łatwe. Ani bezpieczne. Don Potowie parają się czarną magią, mają na usługach demony, najemników i czarodzieja, Mistiriana Obedo… Ale nie są to rzeczy nie do przeskoczenia. Proszę jedzcie, pijcie i odpocznijcie. Za dwa dni wyruszamy. Na pomoc wspólnemu przyjacielowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro