19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce wstawało rozjaśniając błękitne niebo. Koń zarżał i zatupał, budząc tym samym swojego właściciela. Ten wstał i rozprostował kości. Nosił zbroję koloru miedzi, a na głowie miał hełm niczym żołądź. Przyzwyczaił się do noszenia go cały czas, nawet na czas jedzenia, tylko przyłbicę odsówał w górę. Nie sprzyjało to higienie, co sam czuł. Pod kolanami robiły się liszaje a na odciśniętych ramionach czyraki. Ale sam na to przystał składając śluby swojej pani. Swoją drogą ten kraj na północy jawił się jak barbarzyński azyl, miejsce bezprawia, gdzie w każdej stodole gwałcą, a miasta zamiast chodników mają mogiły. W pamięci miał wieczorne lekcje ze starym ślepcem, który mimo utraty wzroku zapamiętał wiele, znał historię nowoczesną, Starych Czasów oraz tego co było przed Czystką, gdy krainy okupywane teraz przez ludzi należały do elfów, krasnoludów i innych ras, dawno wypartych z pamięci i kartotek podręczników.

Elfy żyły na zachodzie, w dzisiejszej Guabaderii. Rozpowszechniały tam naukę magii i czarów, żyły w puszczach i miały o sobie wysokie mniemanie, patrząc na prymitywny świat z góry. Podczas gdy ludzie krzesali pierwszy ogień, elfy strzelały w niebo sztuczne ognie i przy śpiewie i tańcu oddawali się rozmyślaniom natury egzystencjalnej, dla samego myślenia, bo czasu elfy miały pod dostatkiem. Starzały się wolno, ale dopiero po uzyskaniu dojrzałego wieku, który następował już po kilku latach. Istnieje legenda o potomku elfickim spłodzinym z pięćdziesiątego pierwszego syna elfa i ludzkiej kobiety. Pięćdziesiąty drugi syn tej pary miał dokonać rzeczy wielkich, miał mieć nadnaturalną moc. Oczywista, nikt nie wiedział kim jest owe dziecię, ani czy był między nami, czy już przeminął bezpowrotnie, czy dopiero będzie. Ot, urok starych baśni i bajań.

Tyle w kwestii elfów wiedział Serguin de Voy. O krasnoludach wiedział mniej, ale wystarczająco. Żyli na Spopielonej Ziemi i w Królestwach Południa. Swoją fortecę mieli na wyspach Dugrow. Wyspy te znajdowały się daleko na Wielkim Słonym Oceanie, za mgłą i potworami, dostępu do wysp ułożonych w swego rodzaju owal z półksiężycowatych wyłomów skalnych. Na środku, na centralnej wyspie postawili fort, gdzie wykuwali broń, wyrabiali biżuterię i prowadzili podwodne wykopaliska. Wydobywali złoto, perły, zatopione bloki lazurytu, wielkie jak kolumny rubiny, szerokie jak szosa rudy srebra. Gdy przyszła Czystka ci, którzy przeżyli, ukryli się w forcie. Tam też bieleją ich kości. Podobno. Bo nikt z ludzi nigdy tam naprawdę nie był.

Zostawała jeszcze ostatnia z Trzech Ras. Ludzie. I oni byli najgorsi. Jak prawią Upadłe Księgi, święty tekst uznawany w Berawen za źródło poznania i mądrości życiowych, człowieka poznasz po sprytnej złośliwości, po dobrych uczynkach, po chciwości i bezinteresowności. Ale zwiedzając Berawen Serguin de Voy widział tylko te negatywne cechy. Dlatego tęsknił do swojej spokojnej ojczyzny, do miejsca gdzie był mile widziany. Ale miał śluby. A słowa rycerze dotrzymują. Do tego klimat był inny. Chłodniejszy. I więcej tu było pagórków. I jego koń nie zajadał trawy tak jak zwykł to robić w Królestwach Południa. Wszystko starało się odstręczyć rycerza od tego kraju. I udało się. Ale nie dało się wyzbyć tej niezdrowej ekscytacji, tej ciekawości nowych miejsc i doświadczeń, nawet gdy wiedział, że te doświadczenia nie będą przyjemne. Taka już nasza natura.

Mężczyzna zwinął posłanie i koce i zaczął przygotowywać śniadanie, ale wcześniej odbył modlitwę do Proroka Buguanta o bezpieczny powrót do domu. Wtem w krzakach coś zaszeleściło.

-Hej! Ty! Zakuchany Południowcu! Zgubiłeś się? - zapytał, niezbyt życzliwie spory wąsaty drab. Za nim wyczołgała się dwójka wyrostków.

-Nie. Wracam do domu. Jeśli pozwolicie, jegomoście, wskoczę w siodło i pojadę w drogę. - odparł najspokojniej w świecie Serguin i złapał lejce, ale jeden wyrostek popchnął go i szarpnął lejcami, co nie spodobało się klaczy, która podskoczyła, obróciła się w miejscu i kopnęła na oślep. Pech chciał, że trafiła prosto w zęby wąsatego bandziora. Ten wypuścił rzeźnicki nóż i złapał się za szczękę, macając uzębienie i próbując otrzeć przedramieniem nadmiar krwi, która lała się po brodzie.

-Cholerny koń! Trzeba go wykastrować, nie będzie się tak rzucać! A z tobą, Miedziaku, policzę się później! -warknął i zajrzał pod brzuch zwierzęcia, ale nie znalazł genitaliów. De Voy wykorzystał fakt, że herszt jest skupiony na czymś innym i grzmotnął dzieciaka trzymającego go na muszce w brzuch, a gdy ten się zgiął, uderzył jeszcze w żebra. Drugi zareagował szybko, ale Serguin zareagował błyskawicznie. Nim wąsacz wyprostował się na dźwięk opóźnionych krzyków, jego pomagierzy leżeli na trawie i jęczeli.

-Jak mówiłem, już stąd jadę.

-Nigdzie nie jedziesz, skurwielu. Oj nie... tu zostaniesz. A właściwie... twoje ciało hehehe. - Barczysty wąsacz zaśmiał się że swojego dowcipu jak ostatni przygłup i pociągnął za spust małego pistoletu. Kaliber był na tyle mały, a zbroja na tyle gruba, że pozostało jedynie wgniecenie. Serguin zrobił większe wgniecenie na nosie wąsacza, którego wąsy zmieniły kolor na czerwony pod wpływem krwi. Nie czekając na reakcję rycerz dosiadł wierzchowca i pognał traktem na południe, w stronę ojczyzny.

-Tak... ojczyzna... tu spełniają się marzenia... - mruknął Serguin patrząc na niebo przypominające ektoplazmę zmieszaną z krwią topielca. Do tego dwa księżyce. Bajkowo.

-Idziesz? Serguin? - zapytał Edrick patrząc w oczy de Voy'a.

-Tak. Zamyśliłem się. Niedługo powinniśmy trafić na rzekę...

-Oby. - wtrącił Bertram poprawiając torbę z jedzeniem i sprzętem.-Przydałby się odpoczynek. Po drugiej stronie. Za Czarną Rzeką jest Doverstein i przyległe ziemie. Powinno być spokojnie... Ale znając moje szczęście... może być różnie.

Godzina zleciała im na opowiadaniach Edricka o królewskim dworze w Mosforze. Na przykład padła anegdota o Lady Erdus, która nie była w stanie powstrzymać zwieracza i zalała stary dywan, jeszcze sprzed Czasów Mgły, gdy Dolina Lart opływała w inwestorów i liczne placówki wydobywcze, usługowe i transportowe. Nie to co teraz, gdy okolica uznawana jest za zapadły kraj, który ocknął się na koniec wyścigu o dominację na rynku i kulturze. Wielu myśli że to władca Mosforu sprowadził na Dolinę Lart katastrofę w postaci mgły, ale kto to wie, jak było naprawdę. Ważne było to co jest teraz.

Gdy doszli do rwącej Czarnej Rzeki, której woda była spełniona i przewalała się kaskadami przez zalane resztki kładki. Z całego mostku ostało się kilka desek, spróchniałych i przegniłych do granic możliwości.

-Dobra, po kolei... ja pierwszy, potem młody, na końcu ty... dobra? To idę...

Biały Rycerz zrobił kilka niepewnych kroków, a gdy uznał, że jest w miarę bezpiecznie, przesunął sił o kolejne centymetry. Gdy byli już w połowie przejścia, koń Serguina który został ba brzegu zatupał i odbiegł w górę rzeki, gdzie próbował ją przebrnąć wpław. Niestety prąd porwał go ze sobą centralnie na kładkę.

-Szybko! -zawołał Edrick i przyśpieszył, popychając Bertrama, który stracił równowagę w tym samym momencie gdy koń uderzył w przęsła i zabrał ich ze sobą w rwącą toń Czarnej Rzeki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro