2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sagel patrzył przez kraty na niebo. Ostatnio działy się dziwne rzeczy. Dwa księżyce, komety, przez które ludzie byli okrzyknięci prorokami, albo zwykłymi szaleńcami… a on?

Pamiętał swoje porwanie: łowił ryby, aż tu nagle worek na głowę i hop, do klasztoru. Myśleli, że coś wie… Ale nic nie wiedział. I wolał nie wiedzieć. Codziennie dostawał suchy chleb i kubek wody, a gdy niebo się zmieniło ograniczono jedzenie jeszcze bardziej, zakonnicy obawiając się apokalipsy, zaczęli gromadzić zapasy na przyszłe czasy.

W momemcie gdy to czytacie Sagel patrzył w pusty kubeł robiący tu za ubikację.

- Dobrze, że pusty, a nie pełny… bym się znów zrzygał - pomyślał mężczyzna.

Był po trzydziestce, barczysty, dobrze zbudowany, głowę miał łysą, czarną jak węgiel brodę zawiązana była w warkocz, jak większość Wyspiarzy. Ubrany był w łachmany, które dostał od mnichów. Próbę ucieczki podjął już pierwszego dnia, jednak okazała się bezcelowa, żaden z mnichów nie dawał się przekupić ani okpić, zresztą, co taki wyrzutek mógł mieć do zaoferowania?

Nic.

*

Najpierw powstaną dwa księżyce, potem umrą, a ich miejsce zajmą resztki Wielkiej Gwiazdy, która rozdzieli się na kawałki… a potem? Potem zapanuje chaos.

Bertram znał tę legendę, nie on jedyny zresztą… Teraz, gdy zaczęła się ziszczać, wielu spisało ostatnią wolę, choć nie miało to żadnego sensu, skoro wszyscy umrzemy… nie od razu, oczywiście. Stopniowo. Jak wrzód albo parch napastujący ciało… stopniowo. Aż dojdzie do kulminacji, gdy na świecie zostanie tylko garstka… co oni zrobią? Czy nadal będą ludźmi? Coś w nich zostanie? Radość? Nadzieja?

- Panie Surio? - spytał Edrick stając za nim.

- Bertram, mówiłem ci przecież… Cholera, widzisz to? Świat się zmienia… i to nie na lepsze. Nie na lepsze… a najgorsza jest niewiedza. Czy dożyjesz jutra? Albo choć wieczora? Żaden z wsioków, niewolników, magnatów czy władców nie może być pewny dnia następnego. Po prostu nie może. My też - Biały Rycerz złapał chłopaka za ramiona, spojrzał mu w oczy, a Edrick Mikkel Balbdur spojrzał w jego oczy. Jedno z nich zastępował implant o czerwonym kolorze tęczówki, kontrastowało to z zielonym drugim okiem. Twarz nosiła ślady oparzeń, podobnie jak ręka. - Rozumiesz? Zrób rachunek sumienia… za godzinę ruszamy, nie ma czasu do stracenia.

- Dobrze… Bertramie. A nigdy o to nie spytałem… skąd to przezwisko?

- Ostatni człowiek, który o to spytał, spłonął żywcem, wcześniej wykaszlał płuca, stracił paznokcie i włosy oraz stał się kompletnie ubezwłasnowolniony na rzecz jakiegoś demona… jeszcze jakieś pytania?

- Nie…

- Wybacz, ale nie mam teraz siły na rozmowy… kiedyś ci opowiem o moich przygodach, ale teraz sam muszę zrobić rachunek sumienia. Idź się zdrzemnąć… obudzę cię.

Gdy chłopak odszedł do izby, Surio oparł się o balustradę balkonu i spojrzał na księżyce.

- Nastał czas próby. Czy ci, co zostaną jej poddani są tęgo świadomi? Już raz odmienili los świata… Ale czy należy pokładać w nich pełną nadzieję? Nie wiem…

- Mówisz do siebie! Nawet tu cię słyszę - mruknął Balbdur ze swojego posłania.

- Dobra, dobra, śpij, jutro będziesz błagał o postoje. Tak cię zahartuję, że będziesz jak dobry miecz! - Uśmiechnął się Bertram po czym łyknął resztkę wody z manierki. -Cholera, trzeba będzie napełnić… a tam, jutro… wszystko jutro. Czy w Krainie Cienia i Otchłani potrzebna jest woda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro