22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Miło wrócić w znajome miejsce… nawet takie. - Harry splunął w błoto. -Koniec końców, spędziłem tu najlepsze chwile mojego parszywego życia.

-Myślałem że robisz to z jakiegoś wewnętrznego przymusu, chcesz odpłacić nam za pomoc… -Henrik jechał obok niego. Też cieszył się na powrót do domu, ale wiedział że to nie koniec jego wędrówki.

-Tak, to też. Ale to tu poznałem niepozorną lekarkę, która została moją lubą… by potem zostać zabrana chorobie wilkołaczej. To akurat smutne wspomnienie. Tym smutniejsze, że za ten wypadek obwiniałam złą osobę. Ale to przeszłość. - mruknął Wirden, jakby czytając w myślach towarzysza. -Teraz mamy ważniejsze sprawy. Mianowicie przywrócenie duszy Filipowi Tregowi.

Osada była cicha, a przynajmniej taka się wydawała. Gdy grupa podjechała bliżej zastali spory orszak złożony z kilku wozów i zbrojnych, których liczba mogła równać się liczbie Łowców Plugastwa razem wziętych. Stali naprzeciw siebie, pod główną sceną położoną w centrum miasteczka. Gdy jeden z Łowców ujrzał kolejną nadjerzdzającą grupę, truchtem pobiegł do masywnego budynku, przypominającego klocek, tylko o wiele większy. Po chwili wybiegł, a razem z nim kobieta ubrana w szarą suknię. Brzuch odcinał się pod materiałem, była w ciąży. Blond włosy opadały jej na kark. Gdy szła, wszystkie oczy zwróciły się na nią.

-Wy! Co tu robicie? Jakim prawem…

-Możemy się zapytać o to samo. -warknął brodaty rudzielec w kurcie koloru zgniłych ziemniaków. -Liga Słowa była tu setki lat przed wami. A wy po prostu zagarneliście nasz teren. Ale nie po to tu jesteśmy. Mamy rozkaz stacjonowania tu, dopóki nie zjawi się nasz przełożony!

-Chętnie poznam tego bezczelnego… -zaczęła Maria ale ujrzała nowoprzybyłych. -Carl? Henrik? Co… czy…

-Spokojnie, pani Treg. Wszystko pod kontrolą. To moi ludzie i są tu z mojego polecenia. Liga Słowa ma wobec was plany. I nie tylko. Witam! - zawołał Harry i zsiadł z konia. Szturchnął rudzielca.

-Proszę wybaczyć Augustowi. Bywa… Boderst! Przeproś naszą gospodynię znajdź nam jakiś przytulny kąt. Ale niech ludzie nie rozkładają się zanadto! Niedługo ruszamy!

-Przepraszam. - burknął August Boderst i oddalił się wraz z ludźmi noszącymi żółte  chusty, nowy symbol Ligii.

-Ty…  -sapnęła Maria i ruszyła na Harry'ego. - Wtedy miałeś szczęście, chronił cię Getwald! A teraz? Teraz jesteś tu z bandytami, w moim domu, na moim podwórku! Dlatego…

-Maria! Potrzebujemy go. -przerwał jej Carl wchodząc między Wirdena a kobietę. -Tylko on wie jak ocalić Filipa…

-Filip! Na Atlura… gdzie on… tu jesteś...kochany… Filipie?

-Jak zauważyłaś, nie reaguje. - stwierdził ironicznie Harry poprawiając okulary z zielonym filtrem. -To dlatego, że nie ma duszy. Ale ty możesz temu zaradzić.

-Jak? Mów, albo…

-Chcę mieć pewność, że ufamy sobie nawzajem, nie chcę obudzić się z nożem w plecach albo trucizną w zupie. Mam immunitet, jestem szefem tych ludzi, przysłał mnie Eryk Getwald, wiecie kim jest. Lepiej, żebym do niego wrócił, cały i zdrowy. W zamian za obietnicę nietykalności… powiem jak odwrócić urok.

-To szantaż… Ale… tfu! Dobra, masz moje słowo, szczurze. Bo tym jesteś! Podłym…

-Potrzebujemy pięciu liści pętaka oraz dwóch łyżek prochu ślimaka. Do tego garnek z wrzątkiem, Filipa, Ciebie… i to wszystko. Wszystkie składniki ugotować, zalać duszę i napoić wywarem pustą skorupę jaką teraz jest Filip Treg. Polecę moim ludziom zebrać składniki…

-Nie. - przerwała zimno Maria. -Ty pójdziesz do wydzielonej części miasta i tam sobie grzecznie poczekasz, podczas gdy ja uratuję męża. Nie chcę oglądać cię dłużej, niż to konieczne, panie Wirden.

Łowcy wszystko przygotowali, zalali duszę w słoju wywarem i dali go kobiecie. Tylko ukochana osoba jest w stanie zwrócić komuś duszę bez konsekwencji. A konsekwencje bywają tragiczne. Filipa postawiono w kręgu wykoszonej trawy posypanej prochem z kości psa. To miało zapobiec ewentualnemu wyciekowi esencji duszy na inną osobę. A takie wypadki się zdarzały. Człowiek z wieloma duszami nawet sobie nie wyobraża, jaką posiadł moc. A taka skondensowana moc w jednym, nieprzygotowanym na to ciele jest w stanie roztopić je od środka, a świadomość umrze w agonii podobnej do rozrywania gorącymi szczypcami. Gdy roztwór dotknął sinych ust Pierwszego Łowcy, gdzieś daleko rozbrzmiał huk, niczym grzmot. Przetoczył się nad całą Doliną Lart i ucichł. Tam, gdzie ciecz skapnęła z warg Filipa utworzyły się świetliste kałuże, bijące oślepiającym blaskiem. Gdy reszta zawartości słoja trafiła do przewodów pokarmowych, mężczyzna odchylił głowę i padł na ziemię. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, nawet Harry przestał się szyderczo patrzeć spod swoich okularów na wykrzywioną twarz Filipa Trega. Gdy ten wstał z błota, zamrugał i zakaszlał. Rozejrzał się po zebranych. Padł w ramiona żony, jak szmaciana lalka. Gdy doszedł do siebie, spojrzał na Carla.

-Więc po mnie przyszliście… Wiedziałem. Dziękuję… dzięki, Henrick.

-Teraz… przejdźmy do interesów. - rzekł Harry podchodząc do Filipa wyciągając rękę. Pierwszy Łowca nie uścisnął jej. Spojrzał zimno na gościa.

-Czego tu szukasz, szczurze? Nie będzie żadnych interesów. Nie z tobą.

-Pan Getwald będzie niezadowolony. A gdy jest niezadowolony, to wyładowuje agresję na otoczeniu, szczególnie na mnie. Byłbym rad, gdybyśmy doszli do kompromisu. Będziemy wam towarzyszyć przy krucjacie na zmory z kosmosu. Reynuald zostawił was, by pilnować swojego podwórka po zabiciu don Potów, więc zostaje kilkudziesięciu Łowców. A tak… nasze szeregi są bardziej zwarte i gotowe.

-I myślisz, że przyjmę twoją pomoc, bo się przyjaźnimy?

-To będzie partnerstwo czysto biznesowe. Mamy w tym wspólny interes. Na rozpoczęcie nowego rozdziału naszej współpracy przyniosłem dary. -Harry pogrzebał na jednym z wozów i wydobył długi pakunek. Podał go Carlowi.

-Czy to… -zaczął Yorkish, ale to Filip dokończył.

-To Lanca Świętego Króla Gregoria. Skąd…

-Tylko tym, rogiem jednorożca i naszą amunicją jesteśmy w stanie pokonać te kreatury. -Harry ponownie wyciągnął dłoń do Filipa. -Powinniśmy zacząć przygotowania. Jutro ruszamy.

Filip zawahał się. Spojrzał na Marię.

-Ruszaj. Skoro tylko ty możesz uratować nasz świat… -mruknęła.

-To nie tak…

-Wiem. Wiem… ruszajcie. Wszyscy. Potrzebują was. Nawet takiego śmiecia jak ciebie, Wirden. Świat zszedł na psy.

-Prawda. Moja siostra zawsze to powtarzała. Jeśli wszystko dobrze pójdzie… wrócimy za… w sumie nie wiem. Miesiąc? Półtora? Coś koło tego. Spokojnie, nie dobiorę się do Filipa. Jest twój. - zaśmiał się Harry, ale spoważniał.

-Ech… powodzenia. Mamy jeszcze jedną noc razem. Nie chcę cię znów stracić, Filipie. Nie chcę. - przytuliła się do męża.

-Ja też. I obiecuję… że wrócę. I zobaczę małego Williama Trega, wychowam go, będę dla niego ojcem, jakim nie był mój własny. Bo od tego zależeć będzie jego całe życie. Od nas. I naszego poświęcenia.

-Zresztą nie tylko jego. Nasze w sumie też. Nie bądź egoistą, Filipie. - warknął Harry, ale na widok ostrego spojrzenia Łowców, podniósł ręce w obronnym geście. -Tak tylko mówię, że mamy jeszcze świat do ocalenia… jakbyście zapomnieli.

-Nie zapomnieliśmy, Harry. A teraz zmiataj. Niech wszyscy się wyśpią. I zabiorą ciepłe ubrania. Zimny Ląd nie należy do przytulnych miejsc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro