24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było ciemno, trwała noc. Ale to wcale nie przeszkadzało motłochowi korzystać z przyjemności cielesnych i duchowych w Mosforze, dokładniej rzecz biorąc w Dolnym Mieście. Karczma "pod Młynem", należąca do Maka Flita cieszyła się zasłużoną popularnością, tym bardziej że poprzedni właściciel, Jason Vullas, był jedną z ofiar Białego Rycerza, który w ostatnim roku terroru Mgły grasował po Mosforze. A śmierć oznacza sensacje, popularność i ogólne wzięcie, i nowy właściciel przybytku dobrze o tym wiedział. Ludzie pili, palili, krzyczeli, tańczyli, zupełnie ignorując zgarbionego i zakapturzonego mężczyznę. Nosił szary płaszcz, obok pomarszczonej ręki o kolorze cegły spoczywała metalowa rękawica rycerska. Gdy zegary wybiły drugą w nocy, mężczyzna rzucił na blat monety, zabrał rękawicę i wyszedł na deszcz.

-Czemu musi tu ciągle padać? -zapytał sam siebie.

-Hej, skarbie... chcesz się zabawić? Wyglądasz na zmęczonego podróżnika. Co? Chcesz? - zapytała jakaś dziewczyna.

-Co? Nie... - zawahał się mężczyzna. Przeliczył w głowie nie tylko stan sakiewki, ale też dni, od jak dawna nie uprawiał stosunku płciowego. Rachunki go przekonały. -Dobra. Ale nie tutaj.

-Oczywiście, że nie tutaj. Jestem szanującą się kobietą. Chodź.

- pociągnęła go za sobą. Biegli tak kilka minut, aż wpadli do jakiejś izby. Kobieta jednym ruchem zrzuciła mokrą sukienkę i zabrała się za bieliznę. Mężczyzna zauważył, że jest bardzo ładna, toteż nie wiedział, co taka dziewczyna robi jako kurtyzana.

-No? Zrzucaj fatałachy i do boju. -szepnęła i rozłożyła się na pościeli.

Gdy było po wszystkim, mężczyzna zapiął rozporek i poprawił opaskę na uszkodzonym oku. Spojrzał na wymęczoną dziewczynę. Naprawdę była piękna. Wyciągnął ostatnie monety z sakiewki, pomyślał chwilę i odłożył na komodę całą sakiewkę.

-Jak się nazywasz? - zapytała, gdy już miał wyjść.

-Ja... Jan.

-Jan... Jasieniek. Podoba mi się. Wpadniesz jeszcze kiedyś?

-Może. - mruknął z powątpiewaniem. -A ty? Jak się nazywasz?

-Beatrice.

-Do widzenia. Może jeszcze się... spotkamy. - Mężczyzna zniknął w strugach deszczu.

Kobieta odczekała chwilę, po której otarła resztki męskiego nasienia. Pogłaskała się po brzuchu. Zawsze chciała być matką.

Mężczyzna tymczasem okradł jednego zamożnie wyglądającego przechodnia z ciężkiej sakwy wysadzanej perłami. Sama sakiewka była warta więcej niż jej zawartość. To pozwoli mu przeżyć co najmniej tydzień w podróży. Aż znajdzie jakieś zlecenie. Znalazł je kilka tygodni później, gdy szlajał się po kantynach i podmiejskich barach. Ochrony szukał niejaki Shone. Andrew Shone. A i zapłata była godziwa. Nie wiedział, że to zlecenie było najważniejszym w jego życiu.

Bertram ocknął się i od razu tego pożałował. Ból był nieznośny. Strażnicy nieźle go skatowali. Wyciągnął przed siebie rękę, która na coś natrafiła. Po chwili rozległo się przekleństwo zrodzone z bólu.

-Wybacz... ledwo widzę. - jęknął Bertram Surio podnosząc się na posłaniu.

-Dobra, nic się nie stało. Jesteśmy na tym samym wózku, jeśli wiesz, co mam na myśli.

-Nie.

-Jestem Dima, Dima Olbert. Byłem rzeźbiarzem, ale moje rzeźby były... za bardzo lubieżne, dlatego mnie zgarnęli. Teraz czekam na wyrok, który zapewne będzie taki, że będę pompował wodę. Słyszałeś o wodzie z Doverstein?

-Słyszałem.

Podziemne wody gruntowe w całym Doverstein były bogate w minerały i mikroelementy, jedyne takie na Kontynencie, stanowiła przysmak dla podniebień bogaczy. Źródła odkryto podczas poszukiwań legendarnego miasta Yirt, w którym wszystko jest ze złota. I znaleźli prawdziwą żyłę złota, płynną i smaczną.

-Największe pompy znajdują się na zachód od stolicy, trzeba ją wypompować, przeprowadzić proces oczyszczania z brudu, leżakować, a następnie zaszpuntować beczki i spławić je Czarną Rzeką na południe, gdzie mieszczą się najzamożniejsze rody całych Królestw Południa. I kto to wszystko musi zrobić? Niewolnicy. Za te głupie rzeźby dostanę pewnie pięć lat pompowania w błocie, słocie i niepogodzie... na samą myśl robi mi się słabo. Tym bardziej, że ukradli mi Mniszkę.

-Co ci ukradli? - Bertram przezwyciężył zmęczenie i pochylił głowę do przodu, chcąc złapać każde słowo.

-Moją kurę. Piękna była. Oby nic jej nie było... chcę ją jeszcze zobaczyć. Wykluła się z niebieskiego jaja, jej "matka" została ugotowana i zabita, ale mój ojciec ukrył jajo w bieliźnie, żeby go nie znaleziono. Wspólnymi siłami ją wysiedzieliśmy i zadbaliśmy o nią. Jest niesamowita, cała jest granatowa, a jakie dobre jajka znosi... jak się nazywasz?

-Bertram. Surio.

-A. Miło mi. Nie wiem, za co siedzisz, ale życzę Ci jak najlepiej. Każdy zasługuje na taką Mniszkę. W sensie na przyjaciela. Nie raz mi pomogła, jest bardzo mądra, mieszała mi farby, gdy malowałem rzeźby, znosiła jajka... to jedyny członek mojej rodziny, który jeszcze żyje, i pewnie przeżyje też mnie. Chcę, by była bezpieczna. A ty, Bertramie. Masz przyjaciół?

-Nie wiem. Mam... misję, która kręci się wokół jednego dzieciaka... chyba mnie polubił... w drodze spotkałem jednego człowieka, pomógł nam, a my jemu. Teraz nie wiem gdzie są, ani czy żyją... a czy ja żyję? Tyle w życiu zrobiłem... twoje rzeźby to nic w porównaniu z tym, co ja robiłem...

-Jeśli są przyjaciółmi, zaakceptują wszystko. Ja też akceptuję, gdy dostanę obsrane jajko, nie wybrzydzam. Los tak chciał, tak chciała Mniszka. Może się obraziła. Nie wiem. Umiesz rozmawiać z kurami?

-Co..? Nie.

-Więc doceń więź z ludźmi, z którymi się dogadasz. Bo z czasem zostanie Ci tylko niema kura. I nikt wokół.

W tym momencie drzwi celi rozwarły się ze szczękiem i dwóch strażników wywlokło Bertrama Surio.

-Do zobaczenia. - dosłyszał Biały Rycerz, nim wrota zatrzasnęły się z hukiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro