30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chłopiec biegł uliczkami Mosforu krzycząc coś przez ramię. Słowa umykały i ginęły w brudnym powietrzu, dusznym i stojącym po obfitym deszczu. Jakiś mężczyzna przeklął i splunął, popatrzył w niebo i pogroził palcem. Zbyt spore opady nie były rolnikom na rękę, woda podmywała ziemię, która spływała kanałami prowadząc do zatykania rur, a w efekcie zastoju pomyj, fekaliów oraz wszelkiego rodzaju nieczystości. Zdarzały się powodzie, które już na pewno nikomu nie były na rękę. Dostać gównem w twarz? Wątpliwa przyjemność.

Postać biegła dalej, obracała się co chwilę. Pościg był tuż tuż, chłopak słyszał szczekanie psów i ciężkie podkute buty. Ścisnął pod pachą zdobyczne zawiniątko, nie miał zamiaru się z nim rozstawać. Ciążyło mu, ale zbyt dużo przeszedł by je zostawić. Wbiegł za róg starej kamienicy, przeskoczył płot i znalazł się na niewielkim placu. Pogoń pomknęła dalej, a chłopak odetchnął. Miał czas by rozejrzeć się po zaniedbanym ogrodzie, w którym nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie jeden szczegół. Teraz na przegniłych obalonych pniach wyrosły lilie i czerwone kwiaty o ostrych i sztywnych płatkach. Płatki te były soczyste, pachniały chlebem, cukrem, ale też spirytusem, słowem wszystkim, co chłopak miał na co dzień w domu. Do tego sielankowego zapachu doszła woń krwi, ale nie świńskiej, ludzkiej. Mięso jadano tylko od święta. Prowadzony tym zapachem chłopiec zerwał jeden kwiat i wtedy podświadomość kazała mu ugryźć płatek. Zrobił to, wiedziony marzeniami i wspomnieniami. Rozmyślał o przyszłości, o tym, kim się stanie, czego dokona. Wtedy to po raz pierwszy usłyszał ten głos, który kołatał mu w głowie przez te wszystkie lata... i ten głos powiedział mu prawdę.

Eryk Getwald ocknął się z transu i usiadł prosto na ziemi. Głos w głowie ucichł, a świece już dawno wygasły. Spojrzał jeszcze na talerz spoczywający na kolanach. Z posiłku pozostały tylko ziemniaki i marchew. Czyli mięso zjadł. Wszystko idzie coraz lepiej, on czuje się coraz pewniej... to dobrze.

Z rozmyślań wyrwało go walenie w drzwi.

-Wejść - zakomenderował i otarł pot z czoła. Do pokoju wszedł jeden z jego podwładnych, a Eryk stwierdził że nie zna nawet jego imienia. - Jak się nazywasz?

-Mikus, panie... Właśnie dostałem wiadomości do przekazania. Jednak... mogą się one Panu nie spodobać...

-Ja to ocenię, Mikus. Mów.

-Einmar Drynn przestaje dostrzegać sens wojny z Traidelhallem, co może przełożyć się na nasze zyski. Po drugie okazuje się że co najmniej dwóch Łowców Plugastwa dalej żyje i ukrywa się gdzieś na Wyspach Klanu Rayd, który przyjął oficjalną nazwę Wodna Kolonia Quinty. Są poplecznikami Gerga Kurta. Po trzecie, ktoś z naszych ludzi zanotował przejście małego oddziału wojskowego na terenie Doverstein, kierowali się na północ, w stronę Pustyni Yaksabath. Był wśród nich Bertram Surio. Cały i zdrów. Ma tylko nowe oko. Czerwone.

-To koniec złych nowin? Może masz w zanadrzu jakieś dobre, co? Podejdź tu, zdejmij mi maskę. I spójrz mi w oczy.

Poharatana twarz spojrzała na młodzieńca, który z całych sił starał się nie wzdrygnąć. Nie udało się. Nikomu się to jeszcze nie udało. Po jego licu przebiegł grymas przerażenia i odrazy. Eryk lubił, gdy ludzie widzieli go bez maski. Ukazywali wtedy swoje prawdziwe oblicze. Teraz blizny były częścią jego fizjonomii, a stale przybywało nowych, świeżych, na nogach, ramionach, piersi, a nawet na kroczu. Nie czuł już bólu, nie potrzebował snu. Mądre rady zmieniły go nie do poznania. I to właśnie dla tej siły stworzył wszystko co teraz posiadał. Nowe ciało jest niczym wybudowana świątynia, nowe rozumowanie, głębsze i wnikliwsze, otwiera oczy na przyziemne problemy w sposób metafizyczny, a duch był gotowy na największe poświęcenie w imię wielkiego planu jedynego prawdziwego przyjaciela Eryka Getwalda.

-Masz jeszcze jakieś nowiny, Mikus?

-Pan Helmut Kalken mówi, że wszystko gotowe. I prosi o zgodę na ostatni zabieg i testy w terenie.

-Udzielam zgody. W czasie gdy będzie wszytko dopinał na ostatni guzik, pójdę do Einmara Drynna i siłą retoryki i niewątpliwego uroku osobistego przekonam go do dalszej walki. Nie wszystkie konflikty rozwiązuje się siłą. Co do Bertrama Surio... chcę znać całą jego sytuację, co robi, jak, gdzie, kiedy. Wszystko. Z kim jest, z kim walczy... jasne? Wtedy podejmę decyzję. Teraz idź. Mam sporo na głowie.

Po prawdzie ja też miałem sporo na głowie, musiałem odpocząć, zebrać do kupy rozrzucone fakty o ojcu-wariacie i przedstawić je samemu sobie. Nie było to łatwe, ale z pomocą whiskey, papierosów i dużej ilości kawy udało się. Musiałem moją teorię przedstawić jeszcze jednej osobie.

Mark Harper siedział w swoim gabinecie i patrzył podejrzliwie na stos ksiąg zabranych z ojcowskiej piwnicy, nie mogę go winić, sam zareagowałem podobnie. Ale musiałem go przekonać.

-Czy miał pan jakiegoś idola, aspirancie? To prywatne pytanie, ale ważne do zrozumienia mojego ojca i jego... "problemów".

-Skoro to pytanie prywatne, formalności można odłożyć, Panie Levierhaut. Mark - podał mi rękę, którą uścisnęłam.

-Alex. Wie Pan, czemu wybrałem studia ekonomiczne w Kalifornii? Dokładnie na Stanford University, w Dolinie Krzemowej. Po pierwsze, jest to urokliwe miejsce, bywałem w San Francisco, to dopiero klimat, wielkie miasto, możliwości, można popływać żaglówką wśród mew... a był Pan w San Jose? Albo w Sacramento?

-W Sacramento owszem, ale przejazdem do teścia, z dwa miesiące temu. Chyba widziałem nawet waszą szkolną drużynę na zawodach. Baseball?

-Tak, mógł Pan nas widzieć, ale ja miałem wtedy egzaminy i zostałem. Podobno wygraliśmy. Ale wracając, na wykładach mają za zadanie nas nauczyć, przygotować do egzaminów, ale też zainspirować. Powiedz, Mark - przeszedłem na bezpośredni ton. - Kto jest twoim idolem?

-Nie wiem... Chyba Martin Luther King? Tak myślę. Ważna osobistość w polityce, nie tylko w naszym kraju. A kto jest twoim idolem, Alexandrze?

-Rozumiałeś pobudki kierujące Kingiem? Czemu robił to, co robił?

-Sądził, że postępuje dobrze. Tak też było. Oczywiście rasizm nie zniknął, ale dostrzeżono problem w naszym kapitalistycznym społeczeństwie, że nie jest dla każdego kto ma środki, kapitał i marzenia. Ale wszystko może się zmienić. Nic nie trwa wiecznie.

-Właśnie, King wierzył w swoją sprawę. i to czyni z niego kogoś wyjątkowego, niezłomnego i prawego. Dla mnie to Pan jest idolem. - łechtałem ego Harpera i widać było, że mu się to spodobało. - Pamiętam jak trzy, może cztery lata temu, gdy był pan ledwie szeregowcem w wielkiej korporacji znanej jako służby porządkowe alias policja, wtedy się pan wykazał. Na początek uratowałeś dziecko i mężczyznę z podpalonego budynku, nie dość, złapałeś podpalacza i przerwałeś falę podpaleń. To był pierwszy krok. Następnie wraz z Billem Olterem pomogliście stanówce przy sprawie rozkopanych grobów, było o tobie głośno, nawet byłeś w wiadomościach. i mówiłeś, że wykonywałeś tylko swoją pracę, nic ponadto. I to jest ważne - poczucie obowiązku. Takie samo miał mój ojciec, publicznie znany jako Gregor Levierhaut. Ale kim był prywatnie? Tego nikt z was nie wie. Jaki miał cel? Tego nawet ja nie wiem. Nikt nie zna jego przeszłości, tylko stary lokaj, a i to nie całą. Myślę, że kluczem jest opowieść, której nigdy nie skończył opowiadać. Historia fantastyczna i nierealna jest kluczem do odpowiedzi.

-Rozmawiałeś o tym z prasą? - zaciekawił się Harper.

-Jeszcze nie. Ale mogę to zrobić i opowiedzieć o traktowaniu mojego ojca przez policję.

-Co powiesz? Zabił dwie osoby, Maxa Hulkinsa i Petera Wilburcka. Dostał zarzuty, jest niepoczytalny, a właściwie był. Nic mu nie zrobiliśmy.

-Nie wysłuchaliście jego historii. Dlatego się zabił. bo nie zdążył zrzucić z siebie całego ciężaru. Nie twierdzę, że tata jest niewinny, jest mi wstyd, nawet płakałem. Ale chcę poznać całą prawdę, wszystkie szczegóły, kim był Gregpor Levierhaut. Twedy wszyscy będziemy zadowoleni. I nikt postronny nie dowie się o rękopisach ani prawdziwej przyczynie śmierci. Ale muszę to zrobić z twoją pomocą, Mark. To ty z nim ostatni rozmawiałeś, zanim go przenieśli do Moulton.

-Ech. Dobra. Nie robię tego dla ciebie, chcę mieć wszystko poukładane. Tylko żadnych dziennikarzy, bo wtedy cała umowa na nic. Ech... To zaczynajmy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro