36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bertram patrzył oniemiały na małe drzwiczki, które jakoby miały zawierać najlepsze zabezpieczenia od speców w tej dziedzinie. Dan Geriho zamocował ładunek specjalnym klejem do pierwszej dziurki od klucza. Gdy bomba wybuchła, pokruszyła tynk wzdłuż kabli zasilających zawiasy, tworząc wklęsłą pajęczynę, niczym układ żył. Bertram wybrał jeden z nich, najgrubszy i wydłubał w nim dziurę sztyletem. Następnie do pierwszej dziurki zamiast klucza, którego oczywiście nie miał, włożył długi bagnet zabrany jednemu z obezwładnionych wojowników, który penetrował kanały którymi tu dotarli. Mężczyzna przyłożył ucho do wydłubanej  dziurki i słuchał. Gdy pisk stawał się nie do zniesienia wbił bagnet jeszcze mocniej, a dziurę własnej roboty zatkał monetą. Jeden rygiel zgrzytnął, zostały jeszcze cztery. 

-Podaj mi wytrych i manierkę z alkoholem. - mruknął Bertram ściągając mundur wojska Doverstein. Było mu gorąco, a w samym pomieszczeniu panował zaduch. Teraz stał w brudnej koszuli z plamami od potu pod pachami i na plecach. Geriho podał mu wszystko, uprzednio częstując się z manierki. Surio nie skomentował, sam nawet łyknął. Kucnął przy drugiej dziurce i włożył wytrych i zaczął forsować zamek. Gdy usłyszał kliknięcie, mruknął coś po elficku i kolejny rygiel puścił. Do tej samej dziurki wlał zawartość manierki i podpalił zapałką. Zapadki z trzaskiem reagowały na ogień, walcząc przy pomocy krasnoludzkich antypożarowych zabezpieczeń, ale pod naporem zaklęć Bertrama się poddały. Zostały tylko dwa rygle. Na pierwszy z ostatnich zamków Bertram zużył cały magazynek szybkostrzelnego pistoletu, szepcząc przy tym całe wersety z jakiejś księgi napisanej w nieznanym języku. 

-Teraz ostatni. Podaj mi piasek i proch.

I przygotuj manierkę.

Geriho uderzył w górną część manierki rękojeścią pistoletu, wypijając uprzednio ostatnie krople. Pozostała, dolną część tworzyła prowizoryczną miskę. Surio wsypał tam najzwyklejszy piasek, czarny proch strzelniczy, listki jakiejś rośliny i pióro. Splunął do środka, a następnie używając swojej metalowej rękawicy jak moździerza zmieszał i roztarł wszystkie składniki. Powstałą masę postawił na małym ogniu, a gdy stała się bulgoczącą lawą, zalał nią ostatni z zamków. Coś pisnęło i obok klamki pojawiły się linie układające się w specyficzny trójkąt.

-Teraz ostatnie zabezpieczenie. Chyba członek Ligi Słowa był ostatnią osobą, jakiej się spodziewali. - mruknął Bertram i przyłożył prawą dłoń do symbolu, który natychmiast zniknął, a ostatni rygiel z trzaskiem pękł. Razem pchnęli ciężkie drzwi.

-Niezły z ciebie włamywacz. - pochwalił Dan Geriho ocierając pot z czoła. Przed oczyma stanął im mężczyzna uzbrojony w kuszę z czerwoną chustą zakrywającą twarz. Nim Bertram zdążył coś zrobić poczuł, jak cios spada na jego potylicę. Ostatnie co zarejestrował to buty oprawców, z grubej skóry wielkich robaków, legendarnych Kalvów żyjących na pustyni Yuindrungen.

Gdy otworzył oczy, od razu splunął krwią. Samego bicia nie pamiętał, wystarczyło że spojrzał na twarz i posiniaczony tors swojego towarzysza, by wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Wisieli do góry nogami w szerokim, jasnym pomieszczeniu, którego ściany były wielkimi płatami szkłą wpuszczającego światło z różnokolowego nieba.

-Hej! Żyjesz? - sapnął Dan.

-Ta… Co się stało? 

-Sam nie wiem… Dostałem w głowę, tak jak ty. Czekali na nas. To była zasadzka. Wiesz, która godzina?

Bertram zamyślił się.

-Chyba jedenastą… a co?

-Dobrze… - mruknął Dan. -Bardzo dobrze.

-O co Ci chodzi? - zaniepokoił się Bertram, gdy drzwi się otworzyły i zobaczył Pijaka. Dyszał i słaniał się na nogach, ale doczłapał do generała i odciął linę. 

-A ja? - zapytał Bertram wiercąc się jak w kokonie.

-Twojego wyjścia z tej opresji nasz plan nie przewiduje, i nigdy nie przewidywał. Ktoś musiał otworzyć te cholerne drzwi, a Pijak dokończył robotę. Uciekniemy w sam raz by obserwować eksplozję Yaghul z bezpiecznej odległości. A to… - Geriho zdjął z szyi sznurek z kluczykiem. - Sobie zatrzymam. Może nawet coś zgarnę, jakiś procent. A twoi kumple pójdą wisieć jak jabłka. Nieźle powiedziane, co?

-W rzeczy samej, generale. - zaśmiał się Pijak i kopnął Bertrama w szczękę. Surio poczuł słony smak krwi. Wierzgnął raz jeszcze. Nie był zdziwiony sytuacją, życie bandyty oduczyło go zaufania do czegokolwiek i kogokolwiek. Zawsze kierował się żądzą zysku, pieniądza. Tak przynajmniej chciał być postrzegany, jak profesjonalista. Jednak teraz profesjonalista był między młotem a kowadłem. I niewiele mógł z tym zrobić.

Pijak już otwierał drzwi, gdy nóż świsnął i wbił się mu w pierś. Zatoczył się do tyłu, nie był w stanie obronić się przed cięciami długich mieczy, które wycinały z niego kolejne kawały ciała. W końcu sikając krwią padł bez życia na nieskazitelnie czystą posadzkę. Geriho zerwał się do ucieczki, ale wojownik cisnął jednym ze swoich mieczy, który utkwił w barku Dana Geriho. Rozległ się wizg, jak u zwierzęcia, które wpadło we wnyki. Generał wojsk Doverstein legł pod wielkim oknem, z jego twarzy zniknęła duma i wyższość, teraz był po prostu rannym człowiekiem. Postać w czerwonej chuście podeszła do Bertrama szykując się do zadania ciosu, jednak ostry rozkaz go powstrzymał. Po kilku innych niezrozumiałych słowach innej postaci w chuście odciął linę i Bertram Surio padł na podłogę. Osoba która wydała rozkazy najwidoczniej była tu najważniejsza, toteż Biały Rycerz postanowił spróbować szczęścia.

-Proszę… Nie mam z tym nic wspólnego… To oni… 

Postać zdjęła chustę i rozpięła kok. Brązowe włosy opadły na ramiona młodej urodziwej kobiety, aż dziw brał, że znajduje się w takim otoczeniu.

-Ich osądzę na mocy Buguanta, ale ty, Biały Rycerzu… Ty zostaniesz osądzony jak zdrajcą i tchórz! - warknęła i złapała go za koszulę.

-Co? - jęknął Bertram, wszystko go bolało, a dodatkowy ruch tylko drażnił pobite nerki i żebra. Wtem coś trzasnęło i rozległ się huk, budynek zatrząsł się w posadach. 

-Jasna cholera - zaklął Dan Geriho, wyrwał z barku miecz i ciął w stronę jednego ze strażników. Wszystko się zakołysało, szyby pękły, ale dalej się trzymały. Sąsienie budynki zapadły się w sobie, wzniecając chmury pyłu. Gdzieś spod ziemi rozległ się potężny ryk. Geriho rzucił się do wyjścia, krwawił obficie, tylko przez to Bertram był w stanie go dopaść i przygwoździć do szyby.

-To była twoja ostatnia misja. - charknął Surio, gdy Dan uderzył go czołem w nos, łamiąc go z trzaskiem. Chlusnęła krew, zalewając generałowi oczy, opierając się o szybę zwiększył nacisk i szyba nie wytrzymała, rozbiła się na kawałeczki, które w kurzawie dymu i piasku błyskawicznie zniknęły. Dan runął w tył, jednak ręka Bertrama pochwyciła sznur z kluczem opleciony wokół szyi generała. Ten zaczął się dusić, wierzgnął i zacharczał, zamachał krwawiącą ręką.

-Nie uciekniesz… Nie bez kary… - szepnął Bertram i z napiął mięśnie by wciągnąć mężczyznę. Dan musiał przejrzeć jego plan, bo wyciągnął krótki wojskowy nóż z majtek i odciął sznurek. Z westchnieniem ulgi, czy może bezradności, spadł w tornado piasku, kamieni i metalu, słowem, tornada z krwi i ciała Yaghul. Jakaś postać pociągnęła go do tyłu, gdy zaczął tracić równowagę, była to ta tajemnicza kobieta.

-Dla złota zrobisz wszystko! Oszukasz, zabijesz, zdradzisz… Porzucisz rodzinę… A jednak dalej żyjesz dzięki ludziom których zraniłeś. - po tych słowach loboeta gwizdnęła, a ryk spod ziemi przybrał na sile. - Tylko świadomość, że wszystkich tych ludzi spotkasz w Krainie Cieni napawa mnie radością. Do tego czasu będę Ci pomagać. Taki mój los.

-Kim… Kim jesteś? 

-Nie czas na wyjaśnienia, musimy stąd uciekać! Za pięć sekund skacz i nie patrz w dół! - krzyczała brązowowłosa chcąc przebić się przez harmider huraganu.

Bertram odczekał, i nadal niewiele rozumiejąc skoczył. Dopiero wtedy zrozumiał.

-Mirian? - zapytał sam siebie, jednak rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez wielkiego opancerzonego robaka, Kalva, który połknął jego i ocalałe Dzieci Pustyni, w tym Mirian Surio, pierworodną Białego Rycerza z Mosforu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro