37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziewczyna przeskoczyła kram z warzywami. Nie oglądając się za siebie była w stanie odgadnąć, że jej oprawcy nie mieli tyle szczęścia i z hukiem przewrócili wózek i starą handlarkę, która krzycząc i złorzecząc zaczęła wzywać straż. Dziewczyna założyła kaptur na głowę by wtopić się w tłum podnieconego tłumu. Od lat nie było takiego poruszenia, zniknięcie Mgły i częściowa dewastacja Dolnego Miasta pozostawiła wiele wspomnień i emocji w ludziach, którzy nie mieli z tym nic wspólnego. A tak niewiele brakowało, by wszystko legło w gruzach, cała ta nadzieja na lepsze jutro. Problem leżał w strachu przed światem zewnętrznym, co jest naturalne. Nikt z tych ludzi nie opuszczał wcześniej Mosforu, a teraz? Rozkwitały nowe perspektywy, handel, polityka, podróże i bandyctwo. Ale wcześniej ktoś musiał uporać się z potworami rządzącymi Doliną Lart od pokoleń, Niewolnicy Mgły rozpanoszyli się od brzegu Wielkiego Słonego Oceanu po Pasmo Gór Stennisa. Stąd nowa instytucja, Łowcy Plugastwa. Wszytko dopiero raczkowało, jednak nie ulegało wątpliwości, że ta profesja zyska popularność, podziw i rozgłos, dziewczyna była tego pewna. Krążyły pogłoski o głośnym jeszcze napadzie na pałac króla Huberta Balbdura II. Podobno to ci napastnicy odpędzili Mgłę i ocalili Dolinę… Jeden z nich przeżył, Filip Treg. Nastolatka słyszała o tym człowieku jeszcze sześć miesięcy wcześniej, podczas sprawy podpalenia apartamentu Świętego Proktusa I. Razem ze wspólnikiem się włamali, okradli i podpalili apartament, Treg zabił towarzysza dla większych udziałów w łupach, tak przynajmniej mówiono. Powstrzymała go straż i wezwana policja. Drugi raz mówiono o Filipie Tregu w kontekście ucieczki z więzienia, z niesławnego Górnego Posterunku.

Jakiś mężczyzna chwycił ją za talię i przytrzymał mocno.

-Gdzie twój kolega ślicznotko? Zaraz będą tu strażnicy, a ty nie masz dokąd uciec. Mów.

-Co? Jaki…

-Nie zgrywaj się, wydusimy z was towar i potrzebne informacje, tylko potrzebują waszej dwójki. Ale zawsze mogę zadowolić się tobą, słońce… - dziewczyna wdychała śmierdzący alkoholowy wyziew. Czuła się skamieniała, nie mogła się ruszyć, strach ją sparaliżował. Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za wszytsko, i to już niebawem na tym samym szafocie przed którym stała.

-Zostaw draniu… - zaczęła się szamotać, tym bardziej że jej pościg jednak nie odpuścił. 

-Hej! Zostaw ją! To ze mną masz porachunki. - rozległ się gardłowy głos, a następnie cios trafił w kark mężczyzny, który puścił kobietę z jękiem bólu i wściekłości.

-TY! TO TY! - ryknął oprawca w znoszonym cylindrze i obwisłej kamizelce ze świńskiej skóry. Jego krzyk zginął wśród gwaru podekscytowanego tłumu, który ujrzał na pieńku głowę jakiegoś przestępcy. Od razu w pierwszych rzędach gapiów pojawiły się rozstawione chusty, czekające tylko na krwawy rozbryzg. Takie chusty były sprzedawane innym amatorom i miłośnikom półświatka. Takie trofeum podwyższa status posiadacza, jeśli nie społeczny, to sąsiedzi patrzyli na takiego człowieka z zazdrością. Niektórym to wystarcza. Przy takich widowiskach gwar jest ogromny, ludzie się kotłują i bardzo łatwo w tłumie zgubić pogoń, co jest niewątpliwym atutem takich imprez. Napastnik, który uratował dziewczynę ciągnął ją teraz między ludźmi, lawirując między policjantami i śmierdzącymi bezdomnymi.

W końcu dotarli do jakiejś uliczki w której zadomowiły się tylko szczury. Mężczyzna w kapturze sprawdził ją dokładnie, po czym ściśgnął kaptur i uśmiechnął się nieśmiało. 

Miał kręcone, ciemnobrązowe włosy opadające na policzki. Rysy twarzy i brak zarostu świadczyły, że był bardzo młody, mógł mieć dwadzieścia lat, tyle ile dziewczyna.

-Co zwinęłaś? - zagadnął chłopak i oparł się o ścianę. Był wysoki, i całkiem przystojny. Nosił granatowy płaszcz i przewieszoną przez ramię skórzaną torbę, również wytartą od wieloletniego użytkowania. Dziewczyna za to miała nieco jaśniejsze włosy, były proste i sięgały jej do małych piersi. Nie była wyzywająco atrakcyjna, nie nosiła modnych sukienek ani skąpych ciuszków. Wolała praktyczny ubiór i uczesanie. Taka osoba nie zapada w pamięć i równie dobrze mogłaby nie istnieć. A dziewczyna chciała przestać istnieć. Od dawna.

-Hej? Ogłuchłaś? Umiesz mówić? - dopytywał się chłopak lustrując ją błękitnymi, niemal szarymi oczyma.

-Co? Nie, ja tylko…

-Nie możesz uwierzyć, że żyjesz? Takie sytuacje podwyższają adrenalinę i otumaniają zmysły, gdy krew uderza do głowy. Naturalne. Też tak miałem. Wtedy brałem kilka głębokich wdechów i wszystko wracało do normy. Myślałem o matce. I o przyjacielu. A ty? 

-Nie… Mama umarła, zabiła się. Nie mogła znieść swojego życia. A ja chyba zmierzam w jej ślady… Dzięki, kimkolwiek jesteś… Żegnaj. - szepnęła szybko dziewczyna i ruszyła wzdłuż ceglanej ściany. Chłopak złapał jej ramię. 

-Hej, spokojnie. Chcę Ci pomóc. Ścigali cię ludzie Vandrera, z nim nie ma żartów. Masz. - wcisnął jej woreczek z sucharami. - My, złodzieje musimy trzymać się razem.

-Dzięki jeszcze raz, kimkolwiek jesteś. Teraz muszę opuścić Mosfor przed zmrokiem. 

-Pomogę Ci.

-Dam sobie radę.

-No nie wiem, ledwo udało Ci się wyrwać tamtemu bandziorowi. A znam wiele skrótów. Raz dwa znikniesz z miasta. Razem ze mną. Też nie mam tu czego szukać. A wolę nie kusić losu.

Dziewczyna popatrzyła na mały rynek, tętniący życiem. Egzekucja się skończyła, mimo to tłum pozostał, komentując niedawne wydarzenia i rozprawiając o cenie jaj. Myślała o swoim domu, gdzie jedynym wspomnieniem była wisząca pod sufitem matka, puste szuflady i brak prądu. Pomyślała o ojcu, który pewnie dalej przeszukuje Mosfor jej śladem. Jednak ona będzie daleko stąd…

-Dobra. Czego chcesz w zamian?

-Niczego. Ewentualnie całusa. Żartuję. Połączę swoją ucieczkę z twoją, nawiążę nową znajomość i kontakty, a ja bardzo lubię posiadać znajomych i nowe kontakty, które w razie czego mogą mnie uratować. I masz u mnie dług. Za uratowanie życia. Może kiedyś się upomnę.

-O ile nie umrę. - mruknęła dziewczyna, gryząc suchara, już z większą pewnością, że nie jest zatruty. Chłopak wydawał się szczery, ale nawet gdyby… nic ją to nie obchodziło. Wychodziła z większych opresji niż jeden młodzieniec.

-Nie umrzesz. Wydajesz się mieć wolę walki, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiesz. Chodź. Nie mamy całego dnia.

-Nie wiem nawet jak się nazywasz.

-A musisz? 

-Nie. Ty też nie musisz znać mojego.

-Nie… Ale może chcę? Harry. Harry Wirden. - podał jej rękę. Ujęła ją w uścisku i uśmiechnęła się.

-Mirian Surio.

Mirian wspominała to spotkanie wiele razy w przez ostatnie jedenaście lat. I myślała o długu, którego nigdy nie spłaci, bo jak? Dołączyła do Dzieci Pustyni z Yuindrungen, przebrnęła Spopieloną Ziemię, przywdziała czerwoną chustę i opanowała miasto Yaghul wraz ze swoim oddziałem, który był jej absolutnie posłuszny. Teraz straciła oddział, swoich współtowarzyszy podróży w życiu i swój nowy dom. Został jej ojciec-morderca i wróg w formie Cesarstwa Doverstein. 

-Straciłam wszystko. 

-Co? - jęknął Bertram. Wciąż dochodził do siebie po ostatnich wydarzeniach. 

-Straciłam matkę, ojca, który został bandytą i nie próbował mnie znaleźć, albo chociaż dać jakiegoś lepszego życia! Musiałam kraść w Mosforze, kradłam pieniądze, towar, alkohol i tożsamości! Zatraciłam się, ale zyskałam nowe życie! I teraz, gdy wszytsko idzie jak po maśle, gdy mam wszytsko czego pragnęłam… Zjawiasz się ty… I wszytsko tracę. I muszę zaczynać od nowa.

-Ja… Szukałem cię, po tym wszystkim… Naprawdę. Wiem, że nie byłem święty, ale nie byłem też najgorszy, prawda? Kochałem twoją matkę, i kocham ciebie. Na zawsze. I wierz mi, zawsze tak było. Ale teraz potrzebuję pomocy. Mam dług, misję…

-Ty zawsze jesteś na misji, tylko nigdy z nich nie wracałeś. Ciągle byłeś uśpiony, czekałeś na znak, adrenalina wyparła krew, i tylko tym żyłeś… Tylko tym żyjesz. Misją, poczuciem obowiązku za pieniądze lub przysługę… Jednak mimo nas nie zabiłeś, tam w Yaghul. I wiem, że nie działasz impulsywnie, ale mogło być różnie… I za to Ci dziękuję. Że nie przekroczyłeś granicy. Pomogę Ci, cokolwiek to jest.

-To… To moja ostatnia robota. Potem z tym kończę. Chcę spędzić trochę czasu gdzieś z dala od wścibskich ludzi znających moją przeszłość… Chcę byś była ze mną, córko. Proszę. Tak wiele straciłem, brata, dom, twarz… I was, ciebie i… I ją… To była dobra kobieta. I nigdy sobie nie wybaczę. Nigdy.

-Wiem. Nigdy sobie nie wybaczysz. Ale póki co, musimy się ruszać. Do najbliższej osady trzy dni drogi, tam dostaniemy konie. I dowiemy się o twoich przyjaciół. W międzyczasie wszystko mi opowiesz. Tato. - dotknęła jego ramienia. Bertram nosił płaszcz jednego z Dzieci Pustyni, mię chciał być brany za żołnierza Doverstein. Było gorąco, nawet mimo nieba rozbitego na całą paletę kolorów. Ostatnio doszedł zielony.

-Tak. Ty też mi co nieco opowiesz. Córko.

Bertram uśmiechnął się po raz pierwszy naprawdę od wielu lat. Był szczęśliwy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro