38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wśród rycerzy krąży wiele przysłów, ale jedno jest szczególnie popularne. Ten, kto zabija podstępem, zasługuje na podobną śmierć, nieuniknioną i niespodziewaną. Fraza ta krążyła jeszcze za czasów krasnoludów, gdy rasy żyły w zgodzie z ludźmi, ale tak jak oni nienawidzili podstępów i skrytobójstw, które konsekwętnie piętnowano w formie wypalenia znamienia na czole. Tradycja przeżyła swoich stwórców, po wyginięciu krasnoludów przejął ją Klan Cienia, wędrująca grupa wygnanych ze swoich rodzimych stron wojowników. Osiedlili się w wielkiej puszczy między Pustynią Yuindrungen, a największą przystanią morską Królestwa Południa, Wichrowym Portem. Stamtąd wywodzą się takie rody jak Rauhaster, don Pot, Viders czy Giren. Większość opuściła kolebkę swoich przodków i rozjechali się do Berawen czy Guabaderii, jednak są uznawani za wyrzutków, gdyż złożyli Złote Przysięgi, wbili swoje miecze we Wzgórze Agariusa, ale zignorowali te świętości i nie pomogli swoim braciom w potrzebie, mimo to pozostając przy swoim statusie. Zostali wyklęci z Rycerskiego Boru dopóki sam las nie spłonie, a ostatni z długowiecznego Klanu Cienia nie spoczną pod ziemią, mowa o Mariusie Vito, Pelinie Riddus zwanym Mrocznym Pelinem oraz o Beru Guelsie. 

-A skąd tak dobrze znasz rycerskie tradycje i historię. - zapytał Filip podjeżdżając bliżej nieznanego gościa. Nosił długi szary płaszcz przetykany pulsującymi światłem nićmi oraz płaski kapelusz w podobnym stylu. Za paskiem zamiast miecza czy nawet sztyletu miał krótki patyk z rękojeścią z kości i zatkniętym na czubku rubinem. W najmniejszym stopniu nie przypominał rycerza.

-Widzi pan, panie Treg… Wszyscy byli kiedyś rycerzami. W dawnych czasach nie sposób było obejść się bez długoletniej praktyki sztuki walki wręcz, brawurowej jazdy konnej czy walki na wszelkiego rodzaju broń białą i miotaną, od mieczy przez buławy, na oszczepach, łukach i na halabardach kończąc. Kiedyś, aby być dobrym wojownikiem potrzebny był mistrz, który byłby w stanie przekazać swoją wiedzę młodszemu pokoleniu. To ci ludzie zbudowali naszą cywilizację, okiełznali ogień czy wodę, zaczęli studiować arkana magii… Bez rycerzy i ich fachu, prawdopodobnie zostalibyśmy zdziesiątkowani przez wszelkie monstra czy niegodziwców czających się na gościńcach. Każdy z nas jest swego rodzaju rycerzem, walczy na swój sposób, który z biegiem lat ulega zmianom technicznym jak i technologicznym,mamy teraz broń palną, wcześniej były wielkie armaty, katapulty, kusze, łuki, kamienie i szyszki. To się nazywa postęp, ale zasady pozostają te same. I myślę że mimo wszystko, za kogo się kto uważa, lepiej znać ten skrawek historii naszych poprzedników z Klanu Cieni oraz im podobnych wojowników za Starych Czasów.

-A kim pan właściwie jest, panie…

-Jestem Skilius, Strażnik Żyjących z Akademii Norimbusa. A to mój wierzchowiec. Jak nietrudno się domyślić, to jednorożec. - rzekł mężczyzna w siodle. Pociągłą twarz miał porośniętą ciemnozieloną brodą, wyglądała jak mech. 

-To one jeszcze istnieją? - zdziwił się Filip oglądając dziwnego konia.

-Nasz wspólny znajomy też tak zareagował… Wy, ludzie małej wiary, nie wiecie jeszcze wielu rzeczy…

-Wspólny znajomy?

-Bertram Surio, ale zapewne znasz go bardziej jako Biały Rycerz. Widziałem go kilka tygodni temu z jakimś szlachcicem w miedzianej zbroi i pewnym młodzieńcem, który co ciekawe jest jedynym synem Huberta Balbdura II i ostatnim spadkobiercą tronu.

-Zaiste, ciekawą kompanię sobie wybrał. A ty? Skąd znasz tego niegodziwca? - Carl podjechał kłusem.

-Dawne czasy, kiedyś mnie oszukał, jak to ma w zwyczaju. Dość już o nim. Wiecie czym zajmują się Strażnicy Żyjących? Badamy magiczne anomalie oraz paranormalne monstra, jak Ludzie z Naah. Potem tworzymy księgi, katalogi i ryciny, które zawierają wszelką wiedzę potrzebną do pokonania potworów lub zamknięcia wyrw w czasoprzestrzeni. Ale te zdarzają się niezwykle rzadko, mimo to trzeba być czujnym. Największy kodeks stworzył słynny Igmund zwany Czarnym Magiem, a to przez swoje zamiłowanie do mrocznych arkanów magii, klątw czy pogańskich przesądów wykorzystujących elementy Dusz. Duszę można wyssać z żyjących, jest to niezwykle trudne, ale czasem się udaje, jeden z uczniów Akademii Norimbusa umiał robić to niezwykle dobrze, część duszy odpowiedzialną za utrzymywanie życia zamieszczał w jakimś przedmiocie, na przykład cyrografie, dzięki czemu był w stanie sprawować kontrolę nad właścicielami zamkniętych dusz. Za te nieczyste praktyki wyrzucono go z Akademii i wykluczono go z grona magów. Nazywał się Cresvik don Pot. 

O ile wiem, nie zakończył swoich niecnych praktyk.

-Wręcz przeciwnie, został zabity. Jak cała jego rodzina. - rzekł Carl przyglądając się uważnie czarodziejowi.

-Ach tak? - Skillius nie wydawał się zaskoczony. - Musiało się to tak skończyć. Ale miał potencjał. Wiem że mój przyjaciel Mistirian Obedo dla niego pracował, wiecie co się z nim stało?

Nikt nie wiedział, a rozmowa dalej się nie kleiła, do tego ktoś z przodu karawany krzyknął coś niezrozumiałego, Filip więc czym prędzej tam pojechał. Carl też nie miał interesu do czarodzieja, ściągnął lejce by zobaczyć jak trzymają się ludzie z tyłu. Wozy toczyły się ze stukotem, ludzie wesoło rozmawiali, chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji, a może chcieli tylko podnieść swoje morale… Carl nie zdążył odjechać za daleko, gdy usłyszał znajomy charczący głos. Harry Wirden popędził konia i zrównał się ze Skilliusem.

-Ty, magiku… - Harry mówił coś szybko gestykulując. Skillius patrzył na niego z ciekawością, a na widok znamienia na prawej dłoni pokiwał głową.

-Oczywiście, jak sobie życzysz. 

Harry kiwnął głową, poprawił swoje okulary i pojechał. Carl patrzył na niego podejrzliwie, po czym znów zaczepił Skilliusa.

-O czym z nim rozmawiałeś?

-O wielkich robalach z Yuindrungen, Kalvach. Miałem szczęście jednego widzieć na własne oczy.

-Tak? Ciekawe. Opowiesz mi też? - Carl nie miał złudzeń. Akurat Harry Wirden był ostatnią osobą którą podejrzewałby o zainteresowania wielkimi robakami. Ale żeby czegoś się dowiedzieć musiał grać swoją rolę, bo niepokoiły go ostatnie zagrywki Wirdena, i to bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro