39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

O tak wczesnej porze, jaką jest dla studentów ósma rano, ciężko doszukać się żywego ducha w Bibliotece Uniwersyteckiej w Monkenmarcie, oczywiście poza grupą historyczną profesora Mrukwarta, ale i tego dnia było pusto. Wojna nie obeszła się lekko z młodymi i nastawionymi pozytywnie do życia uczniami, wielu wróciło do domów w strasznym stanie fizycznym i psychicznym, wielu z nich już nigdy się z tych wspomnień nie otrząśnie. Część przetrwała trudy wojny, i z Wyspami Klanu Rayd, oraz z Traudelhallem, choć w drugim przypadku to Quinta złożyła broń i podjęła negocjacje. Cała wojna okazała się niepotrzebną stratą zasobów i stosunków dyplomatycznych, a smród złych decyzji ciążył na młodym władcy Quinty, Einmarze Drynn, który szukał przyczyny swojej klęski wizerunkowej. I postanowił ją zgładzić raz na zawsze. 

O ósmej pod bibliotekę podjechała blisko setka konnych, były to legendarne Zielone Peleryny, elitarny oddział do zadań specjalnych i osobista straż Drynna. Większość otoczyła budynek, reszta weszła do środka zbadać teren. Znaleźli tam tylko jednego człowieka. Siedział na drewnianym wózku inwalidzkim, z każdym ruchem siedzenie skrzypiało. Nosił szlafrok, prawdopodobnie był po kąpieli. Odsłonięte ramiona i mostek pokryty miał krótkimi bliznami po ostrzu, zapewne sztyletu. Włosów nie miał w ogóle, pozostały jedynie szare strąki wiszące po obu głowy. Twarz była skryta w cieniu. Czytał jakieś oprawione w skórę tomiszcze z mnóstwem zakładek i rycin. Gdy Zielone Peleryny sprawdziły budynek, otoczyły człowieka na wózku i tupneli zgodnie. Na ten znak do holu wszedł Einmar Drynn we własnej osobie.

-Wybrałeś ciekawe miejsce na spotkanie, zdrajco. Mógłbym skończyć te zabawy i ukrócić cię o głowę od razu, tu i teraz. Ale niech będzie, zabawmy się. Czego chcesz? - zapytał Imperator Morza Północy i przysiadł na skraju blatu. Nosił się iście po królewsku, długa jedwabna szata z guzikami zrobionymi ze szmaragdów.

-Zaraz się dowiesz. Moim zdaniem cena za książkę powinna być adekwatna do treści w niej przedstawionej, na przykład książka opisująca życie żebraka powinna kosztować grosze i kawałek chleba, traktat o statkach wyceniłbym na dwie szalupy, wiesz co mam na myśli?

- Eryk wychylił się do przodu i przesunął księgę w stronę Einmara. Nikły blask lamp zawieszonych na regałach padł na jego twarz, a Zielone Peleryny odruchowo cofnęły się o krok. - Ta księga opisuje historię rodu Drynn, czyli twojego, Eimnarze. Ciekaw jestem, czy znasz wszystkie przewiny swoich przodków. Bo ja je poznałem. Wytłukliście wiele rodzin torując sobie drogę do tronu, na którym spoczywa twoja rzyć, młodzieńcze. Wyceniam ją na kilka tysięcy zamordowanych, zatrutych, powieszonych, ściętych, zniewolonych i osieroconych. A bardzo spodobała mi się ta książka. Dlatego zapłacę za nią każdą cenę - zaśmiał się Eryk Getwald i stuknął o podłogę laską, którą do tej pory trzymał między kolanami. Wtem coś gruchnęło niedaleko, budynek się zatrząsł i złoty tynk posypał się z sufitu. Gdy stuknął drugi raz, rozległ się kolejny huk, odleglejszy. A wraz z nim krzyki ludzi. Zielone Peleryny już nawet nie próbowały ukryć swojego strachu, rozbiegły się szukając wyjścia, jeden chciał wepchnąć Einmara, ale ten zdzielił go pięścią.

-Czego chcesz? - zapytał patrząc na Getwalda.

-Jak mówiłem, cena jest wysoka, a nie wiem czy zdecyduję się na zakup tej książki, więc słuchaj uważnie, gówniarzu. Teraz wszyscy pracujecie dla mnie. Dla mnie, rozumiesz? Cała armia ma wykonywaćmoje rozkazy, a niesubordynacja będzie ukarana kolejnymi bombami. Mam ich pod dostatkiem, w końcu mam je dzięki tobie, przyjacielu.

-Co?!

-Mieszkańcy Traidelhallu to silny naród, fizycznie i psychicznie. Skonstruowałem specjalne akumulatory pobierające energię życiową z mózgu, który jest prawdziwą kopalnią mocy. Ale te baterie również sprawdzają się jako bomby. Dostarczyłeś mi broni idealnej, nawet o tym nie wiedząc. Teraz wyrażę się jasno, bo coś czuję, że do końca mi nie wierzysz - Eryk stuknął po raz trzeci, Drynn odruchowo zatkał uszy, ale nic się nie stało. 

-Czyżby wyraz dobrej woli? - spytał z ulgą młodzieniec, któremu kolana trzęsły się ze strachu.

-Nie. Po prostu wysadziłem jakąś osadę na Wyspach. Nie masz się co martwić. Ale coś Ci powiem. Jedna bomba jest gdzieś w pałacu. Jeśli czegoś spróbujesz, już nigdy mnie nie zobaczysz. A lepiej by było, gdyby tak się nie stało, bo póki mam rozkazy, będziesz żył. Teraz wyjdź, pociesz swój lud, bądź dobrym władcą. I odbuduj ten pomnik Świętego Króla Gregoria, bardzo go lubiłem. Już! Raz raz.

Gdy Einmar wybiegł z bibloteki, Eryk pstryknął i zza regału wyszedł Helmut Kalken. 

-Brawo, nieźle go wystraszyłeś. Teraz na pewno dostaniemy to, czego chcemy.

Eryk zdzielił go laską w brzuch, staruszek zgiął się w pół.

-Mielibyśmy jeszcze więcej, gdybyś nie pozwolił Gergowi Kurtowi uciec! Cholera, może pokrzyżować nam plany! Znajdźcie go i zamknijcie w lochu. Albo dajcie mi jego truchło! - Ryknął Eryk, aż echo poniosło się między regałami. Po chwili dodał ciszej - Zawieź mnie na spoczynek. To był męczący dzień.

Kalken mruknął coś w odpowiedzi i pociągnął wózek w stronę rozsuwanego regału, gdzie schody wiły się w dół niczym wąż, prosto do jamy Ligi Słowa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro