41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Edrick otworzył oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się wyspał. Posłanie nie było królewskie, które miał za dawnych czasów w Mosforze, ale trochę siana i stary płaszcz jako poduszka były o niebo lepsze, niż spanie na gołych deskach, jak to było w pompowni wody gdzie pracował jako niewolnik za to tylko, że znał Bertrama Surio. Nie wiedział co się z nim stało, ale według wszelkich pogłosek z pustyni Yuindrungen mało kto wraca do żywych. Chłopak wstał. Niebo było jaskrawe, jak zawsze, ale nocą zakrywały je chmury i ciemniało. Tylko to oraz zegary pozwalały rozpoznać, czy jest noc czy dzień. Ciekawe, ile jeszcze to potrwa, pomyślał Edrick ubierając się w pożyczone przez gospodarza ubrania, które były nieco za duże. Zapiął kubrak z owczej skóry i spodnie zrobione z jakiś starych szmat, podobnie buty. Chłopak zszedł na śniadanie, które zawierało wszystkie produkty zwierzęce, które dało się pozyskać na farmie, bo ich gospodarz mieszkał na odludziu wśród skał i jałowych szlaków, mało kto tędy przechodził w celach handlowych.

Za drewnianym stołem siedział Izak, brodaty i nieco szorstki gospodarz, obok jego stary przyjaciel, Dima Olbert, którego kilka rzeźb zdobiło ogród Izaka. Niebieska kura jak zwykle była nierozłączna i gdakała przy udzie swojego pana, który podawał jej ziarna owsa do dzioba. W momencie gdy Serguin de Voy wszedł przez drzwi frontowe z wiadrem świeżego mleka, które postawił na środku stołu. 

-Więc - zaczął Izak, gdy zaczęli jeść. - Wczoraj przyjąłem was pod swój dach w nocy, brudnych i obolałych, dałem wam ubrania i jedzenie, nie ze względu na to, że mi was szkoda. Mam dług u Olberta, który kiedyś bardzo mi pomógł. Ale nie będę narażał dla was życia! Słyszałem o ucieczce, nie jestem głupi, a znając Dimę, to on na pewno powinien tam pozostać, więc wnioskuję, że wy wszyscy nawialiście. Cesarstwo Doverstein nie toleruje pomagania zbiegom. Wszystkiego się wyprę, jeśli będą pytali. Pozwolę zostać wam kilka dni, potem dam wam konie, niech stracę, ale nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Zrozumiano?

-Jasne, przyjacielu - powiedział Serguin wkładając do ust pajdę chleba.

-Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli chcecie zostać te parę dni, lepiej zakasajcie rękawy. Dostaniecie robotę, nie będę utrzymywał darmozjadów. Czy to jasne?

-Jasne - mruknął Dima, po czym dodał:

-A ja będę mógł zostać?

-Może - warknął Izak i podrapał się po brodzie. - Ale na moich zasadach. Wyrzucisz te swoje rzeźby. Nie chcę ich oglądać. No? Co tak siedzicie? Do roboty! Stodołę trzeba posprzątać!

-To porywczy człowiek - rzekł Dima Olbert przepraszająco. - Żałuję, że tylko ja mogę zostać. Ale postaram się dla was o zapasy. Na dalszą drogę, gdziekolwiek by ona nie prowadziła. Pomogliście mi w obozie i na szlaku. Wielu innych by takiego staruszka zabiło choćby dla ubrania. Dziękuję. Nie karzmy Izakowi czekać, bo się rozmyśli.

-Widzisz? Wszystko się układa - mruknął Serguin do Edricka wychodząc na podwórko z kurnikami.

-Ta… Nie dla mnie. Na pewno chcesz mi towarzyszyć?

-Bertram nie żyje, przyda Ci się wszelką pomoc.

-Nie wiesz tego - warknął Edrick przestając. 

-Ale jestem realistą. Kiedyś miałem wesołe nastawienie do świata, optymistyczne wręcz. Ale życie uczy odpowiedzialności. Taki człowiek jak Biały Rycerz, mimo że nam pomaga i mamy go za przyjaciela, na pewno sam ma jeszcze więcej wrogów.

-Czyli jesteśmy jego jedyną rodziną, jedynymi znajomymi i ludźmi, którym ufa. Uratował mi życie. Nie skreślę go. Tak się nie robi.

-Wiem. Też za nim tęsknię. - Serguin przytulił chłopaka widząc w jego oczach łzy. - Nie myśl o tym. Jeśli nie żyje, to na pewno odpoczywa gdzieś w spokojnym miejscu, gdzieś gdzie ludzkie oko nie sięga.

Ale Bertram Surio nie odpoczywał. W zasadzie to męczył się niemiłosiernie, z przeciwnikami i swoją córką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro