57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry otworzył oczy. A przynajmniej lewe, bo cała prawa część twarzy była jakby sparaliżowana. Dotknął brody i poczuł grube bandaże. Spróbował się podnieść z łóżka, ale poczuł ból w boku. Po chwili jakaś ręka przycisnęła go do poduszek.

-Leż, musisz odpocząć. Teraz karmię cię przez rurkę, ale z czasem będziesz w stanie wstać. Na razie musisz nabrać sił. 

-Kim jesteś? - wymamrotał spod bandaży Wirden i zmrużył oko, bo podniesiona świeca go oślepiła.

-Znasz mnie, Harry. Poznaliśmy się w Monkenmarcie. W bibliotece. Jestem Helmut Kalken.

-My… myślałem, że Getwald cię zabił… Jak…

-Mam swoje sposoby. Jesteśmy w chatce w górach, na północ od Quinty. Znalazłem cię w potoku. W sumie to nie tylko ciebie… Ale o tym później. Odpoczywaj…

-Ktoś z nich zabił Filipa… Ten magik, Skillius… strzelili mu w plecy i uciekli…

Więcej nie powiedział, bo zasnął. Nie wiedział ile dni spał, co jakiś czas budził się by zobaczyć zawieszonego ptaka pod sufitem, który bujał się na żyłce przez hulający przeciąg. I to była cała jego rzeczywistość. Ten ptak… Dopiero po tygodniu wyrwał się z narkotycznego otumanienia, gdy ujrzał swoje własne prawe oko w słoiku. 

-Uspokój się, nie możesz się wiercić podczas operacji. Niestety, skończyły mi się środki, więc musisz polegać na procentach - Kalken wlał mu do gardła jakiś mocny trunek, Harry zakrztusił się i wytrzeszczył oko. Cała prawa połowa twarzy paliła jak ogień… zemdlał. Ocknął się którejś nocy gdy padał deszcz. Ale nie był to zwykły deszczyk jaki widuje się na łące latem, to była konkretna burza. Harry oparł się o poduszkę, macał swoją okaleczoną twarz. Cholera, nie wiedział nawet jak wygląda po spotkaniu z tym kosmicznym stworem! 

Wtem coś usłyszał, z drugiego pokoju, do którego drzwi były lekko uchylone. Nucenie. Była to piosenka, którą doskonale znał. Znał ją z sierocińca, gdzie dorastał z jednym chłopakiem… Wychylił się z łóżka i zwalił się jak kłoda, gdy grawitacja go pokonała. Jęknął. Zaczął się czołgać, bo prawa noga kompletnie odmówiła mu posłuszeństwa, po części przez narkotyki którymi był inhalowany, a po części przez to że nie miał swojego wysokiego buta, który zniwelowałby ból chodzenia. 

Dlatego się czołgał przez około pięć minut, aż w końcu dotarł do drewnianych drzwi. Wtedy go zobaczył. Cały w bliznach, oddychał ciężko. Skórę miał całkowicie białą, a po jasnych włosach pozostało jedynie wspomnienie… 

Harry zawył. Nie tak zapamiętał Gerga Kurta. Wtem poczuł, że silne ręce Helmuta Kalkena łapią go w pasie i podnoszą. Bezwładne ramiona zwisały przewieszone przez plecy medyka, gdy Wirden był niesiony jak dziecko do kołyski. Płakał tak samo. Jak dziecko.

-Co… Co mu się stało? - spytał jednego dnia kiedy Kalken karmił go przez rurkę.

-Nie chcesz wiedzieć. Starczy że powiem, że był ubezwłasnowolniony we własnym ciele.

-Jak…

-Ech. Prowadziliśmy eksperymenty. Na wielu ludziach. Widziałeś zresztą tych… te potwory z kosmosu zamknięte w podziemiach Biblioteki… Głód nauki Eryka Getwalda jest niezaspokojony, a gdy ktoś go zdradza, tym bardziej chce go ukarać. Więc czemu by nie połączyć przyjemnego z pożytecznym? Gerg został zamrożony i zmieniony. W potwora. Dużego, takiego z sierścią i w ogóle… To ja musiałem go zmienić.

-Ty?

-Ja. Dlatego między innymi uciekłem. Po eksperymentach z klonowaniem… straciłem wiarę w to co robi Liga. A po tym co mówił Eryk, już miałem pewność. To szaleniec z mrocznymi, niezgłębionymi planami. Odprawia jakieś msze, czyta księgi w językach, których nawet ja nie znam… Miałeś tam zginąć, Wirden. Na Zimnym Lądzie. Ale los chciał inaczej. Podobnie było z Gergiem. Znów go wyłowiłem z wody. 

-Czyli Getwald… to jego wina. To wszystko… - Harry skrzywił się i uderzył pięścią w poduszkę. - On to zrobił Gergowi. I… wiesz że przez niego zabiłem swoją rodzinę? Jedyne co pozostało mi po żonie. Przez jego słówka i obietnice… straciłem wszystko. Dom, rodzinę, przyjaciela… twarz. Muszę…

-Nie rób tego, Wirden. Nie mów tego - przerwał mu Kalken podchodząc do niego z kubkiem parującej cieczy.

-Muszę go zabić. Jak będę w stanie przejść kilka metrów, to Atlur mi świadkiem, zabiję Eryka Getwalda. A potem wrócę po Gerga i ruszymy zachód, by jakiś mag go uzdrowił. Obiecałem się nim opiekować i słowa dotrzymam. Nie próbuj mnie powstrzymać, Kalken. 

-Nie próbuję - westchnął medyk i podał Harry'emu kubek z lepkim wywarem. - Masz, napij się. To cię wzmocni. Ja nie mam zamiaru czekać, aż Getwald po mnie przyjdzie. Zaczekam do momentu, aż wrócisz. Jeśli wrócisz. Potem ucieknę na południe, chcę zostawić Berawen za sobą… Wybacz, zamyśliłem się. Chcesz zobaczyć swoją twarz?

-Tak.

Helmut Kalken ostrożnie wyjął agrafkę spinającą dwie warstwy opatrunku i zaczął go powoli odwijać, podczas gdy Wirden syczał z bólu i pił dziwny napój. Kalken cisnął zaropiałe bandaże w ogień kominka i wziął do ręki gombkę by przemyć twarz pacjentowi. Harru otworzył prawe oko by przekonać się, że jest o wiele słabsze. 

-I jak? Widzisz coś? - zapytał Kalken uważnie przyglądając się swojemu dziełu.

-Słabo, ale działa - jęknął Harry i oparł się wygodniej o poduszki. - Ale ledwo czuję szczękę.

-To naturalne, musiałem ci przeszczepić trochę mięśni, bo twoje nadawały się tylko na padlinę dla wilków. Za jakiś czas powinieneś się przyzwyczaić. A na oko zaraz coś znajdę - Helmut grzebał chwilę w przepastnej szufladzie i wyciągnął srebrny okular z jednym zausznikiem i mostkiem na nos. - Tyle mogę ci narazie zaoferować. Tu masz lusterko. Zapoznaj się z nowym Harrym Wirdenem.

Mężczyzna wziął drżącą ręką małe lustro i uważnie przestudiował swoją twarz. Dolną powiekę i spory płat skóry ciągnący się do brody był o wiele ciemniejszy, w kolorze popiołu. Zamrugał kilka razy by przyzwyczaić oko do soczewki. Opuścił lusterko bezwładnie na kołdrę.

-Dziękuję - Uśmiechnął się blado Harry. - Za wszystko. Pozdrowię od ciebie Getwalda.

-Nie, nie trzeba. Wolę by myślał, że nie żyję. I nie ma za co. Przygotuję ci ubrania i jakąś broń. Konia weźmiesz z wioski, rzadko ktoś tam ich pilnuje. Ruszaj jak tylko uznasz za stosowne. Ale na razie… jesteś głodny?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro