58

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziła go burza. Spróbował zejść z hamaka o własnych siłach, jednak wypadł z niego jak kukiełka. Ten wypadek od razu zaalarmował Mirian Surio, która pochwyciła go w ramiona i postawiła do pionu.

-Obudziłeś się! - zawołała z podnieceniem.

-Ja...gdzie jesteśmy? - wymamrotał zmęczony Edrick przecierając oczy.

-Byłeś wiele dni nieprzytomny, po spotkaniu z Malkolmem Valdenbertem… Zabiłam go. Następnie dostarliśmy na Cypel Końca Świata, gdzie Bertram zdobył bierścień twojego taty, jeśli przystoi mi tak mówić o królu Mosforu… ale tak, zdobyliśmy go i uciekliśmy na statek. Płyniemy teraz na północ.

-A Serguin?

Tego pytania się obawiała. Wiedziała jak blisko był ten chłopak z rycerzem o dystyngowanych manierach i ciekawych historiach… z bólem serca musiała powiedzieć prawdę.

-Serguin… został ranny. Powiedział że nie da rady, chciał spowolnić pościg… - Wiedziała że te słowa są niczym, wcale nie pomagają na okaleczone serce chłopaka, który stracił chyba jedynego przyjaciela jaki się nim zaopiekował w czarnej godzinie i z którym przeżył prawdziwe piekło w obozie pracy. Sama się zdziwiła, ale objęła go i cicho chlipali w ciemności. Po jakimś czasie otarła sobie i jemu oczy. - Idź na pokład, mój tata na pewno chce cię zobaczyć… 

Edrick miał nogi jak z waty, ledwo dał radę wspiąć się po drewnianych stopniach. Zobaczył Bertrama na mostku, jak patrzył na odległą linią brzegu. Nosił krótką tunikę w kolorze srebra z żelaznych oczek, grube, skórzane spodnie i podkute buty.

-Podoba ci się? Znalazłem w skrzyniach. Wybierz sobie coś, młody. Kupiłem ten rejs. Przed nami długa droga, dobierz sobie coś wygodnego - Bertram obrócił się w stronę chłopaka i starał się zachować powagę, ale po chwili zaśmiał się i rozłożył ręce by objąć czule Edricka, który ochoczo padł mu w ramiona. - Tęskniłem za tobą, Mikkelu Edricku Balbdurze. Szkoda tylko, że Serguin nie dożył momentu twojej pobudki… Mirian ci mówiła?

-Tak. Wiem, że zrobił to dla nas. Po tym, jak stracił dom, tylko my mu zostaliśmy… 

-Tak… traktował cię jak młodszego braciszka, wiesz? Opiekował się tobą. Wspomniał tego śmiesznego rzeźbiarza, Dima Olbert, tak? Ten z niebieską kurą. Wiele razem przeszliście… Pokaż rękę, mam coś dla ciebie - Bertram zacisnął pięść Edricka na zimnym przedmiocie. Serce zabiło chłopcu mocniej. Otworzył dłoń. Oczy mu się zaszkliły, bo ten przedmiot przypomniał mu o ojcu, królu Hubercie Balbdurze II… 

-To jego pierścień. Nie chcę nawet myśleć, przez co przeszedłeś…

-Daj spokój… - Bertram machnął ręką i oparł się o balustradę. - Nie takie rzeczy kradłem. Raz zwinąłem medal Gunmara ze Średniego Miasta.

-Tego boksera? - zdziwił się Edrick i również oparł się obok Bertrama.

-Ta… ledwo uszedłem z życiem. Ale kiedyś ci o tym odpowiem na spokojnie…

-Teraz mamy czas - zauważył Edrick i założył pierścień na palec.

-Prawda… Ale wołają nas na jedzenie. Zawołasz moją córkę? Potem będziemy mogli wznieść toast za Serguina de Voy, dzielnego rycerza który uratował nam życie - westchnął Bertram i ciężko odepchnął się od barierki. - Idziesz?

-Zaraz dojdę… - mruknął Edrick, który patrzył jak dziób statku rozbija spienione fale. Czuł słoną bryzę, coś co czuł tylko w Wichrowym Porcie na targu niewolników… Pomyślał o wszystkim, co go spotkało w tej podróży. O wszystkich ofiarach. O Malkolmie Valdenbercie… Wszystko zmierzało do spotkania w Mosforze Jarena Utraus'a, uzurpatora i mordercy wielu dobrych ludzi z miasta… Edrick nigdy nie zabił nikogo z zimną krwią. Ale… co do tego człowieka nie był pewny. 

Chciał go zabić, prawda, za wszystko co zrobił z nim, jego rodziną, jego domem… Ale czy wtedy nie stanie się taki jak on? 

-Idę! - zawołał w stronę oddalającego się Bertrama Surio i ruszył pod pokład na posiłek, jakim była pieczona ryba. Dawno takiej nie jadł. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro