64

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Edrick zapadł się w śniegu po pas, zatrząsł się z zimna, schwycił kurczowo linę. Przełęcz, którą wybrała Mirian nie była uczęszczana, a paskudna pogoda pomagała zamaskować ślady ich obecności. Od czasu śmierci Bertrama minął ledwie tydzień, a mimo to chłopak miał wrażenie że były to całe wieki. Czuł pustkę w sercu, bo ekscemtryczny i skryty najemny zbir z czasem zastąpił mu ojca, z którym utrzymywał raczej chłodne i zdystansowane relacje, był w końcu królem, a królewskim synem zajmuje się służba pałacowa a nie rodzice… mimo wszystko po utracie domu i jedynej rodziny jaką miał, to Bertram wraz z Serguinem stali się jego nową rodziną, wyzbył się pierwszego imienia, "Mikkela", by przyjąć drugie i zacząć nowe życie. Jednak by nowe życie rozpoczać, musiał odzyskać stare.

Gdy tylko wyrwali się z ogarniętego paniką Monkenmartu i zbiegli do lasu, wyprawili skromny pogrzeb Bertramowi i Serguinowi, oczywiście przez brak ciał miały one charakter symboliczny, jednak niemniej ważny. Dla Edricka, bo stracił mentora i opiekuna, dla Mirian, bo po pojednaniu się z ojcem krótko później został jej odebrany… przez jakiś czas Edrick nie chciał płakać otwarcie, robił to nocami w prowizorycznych posłaniach które nauczył się składać z patyków i liści dzięki Serguinowi, który podczas swej tułaczki po Berawen głównie sypiał w odosobnieniu pośród głuszy. Jednak gdy pewnej nocy krzyknął przez sen, bo otworzył w pamięci śmierć Getwaldów. Wtedy poczuł, że Mirian ostrożnie kładzie się obok niego i mocno go obejmuje, szepcząc coś kojąco.

Mieli konie, jednak pamiętajcie że nie ma honoru wśród złodziei, bo nirlegalnie zdobyte konie z jakiejś farmy padły ofiarą, a jakże, innych koniokradów. Dlatego u podnóża Pasma Gór Stennisa musieli zaprząc do pracy własne kulasy. Teraz, przypięci do starej liny pozostawionej tu przez jakiegoś podróżnika, którego zresztą znaleźli zakopanego w śniegu od wielu lat, kierowali się na północny zachód by możliwie jak najszybciej zejść ze śnieżnych gór i znaleźć się w Dolinie Lart. Mirian zawiązała mocniej kożuch, który prawdę mówiąc też ukradła, razem z grubą czapką i kurtką dla Edricka. 

Wtedy rozpętała się śnieżyca. Dla młodego królewicza było to coś niesamowitego, tak silny śnieg zasłaniający wszystko w polu widzenia, bijący ostrymi jak odłamki szkła płatkami w odsłoniętą twarz… nigdy czegoś takiego nie czuł, podniecenia i strachu zarazem, bo stracił z oczu Mirian. Trzymał linę z całych sił, walcząc z żywiołem, który jakby wystawiał go na ostatnią próbę. Śnieg wpadł mu za kołnierz, pralaiżując go na krótką chwilę. Słyszał towarzyszkę jakby z przez ścianę, wichura niweczyła każdą formę kontaktu…

Mimo to parł dalej wydrążoną przez Mirian ścieżką wodząc prawą dłonią po linie do momentu aż wszedł do lodowej jaskini. Kobieta oparła się ciężko o ścianę, kaszlała.

- Wszystko dobrze? - zapytał podchodząc wolno. Nadal trochę bolała go noga po spotkaniu z Ligą Słowa. Mirian pokazała ręką, że potrzebuje trochę odpoczynku, na co Edrick z radością przystał. Spojrzał w głąb jaskini, która wyglądała jak szklana zjeżdżalnia. - Jesteś pewna, że tędy dotrzemy w jednym kawałku?

- Tak, szłam tędy, tylko że w drugą stronę. I jeśli nie wystąpiło tu żadne trzęsienie ziemi, to powinno nam się udać. Weź to, przyda się. - Kobieta podała mu zardzewiały czekan. - Znalazłam przy ciele tamtego nieszczęśnika zakopanego w śniegu.

Edrick wziął niepewnie narzędzie, oplótł sobie sznurek przy rękojeści wokół nadgarstka, zamachnął się kilka razy.

- A ty?

- Też mam, nie martw się o mnie…

- Muszę - przerwał jej Edrick. - Bo inaczej skończy się jak… sama wiesz. Po prostu chcę mieć to wszystko za sobą. I chcę mieć cię po swojej stronie.

- Dobrze. Jestem zabezpieczona, wiesz, umiem o siebie zadbać. Radzę sobie z niebezpieczeństwami dłużej od ciebie, młody człowieku - zachichotała i wstała z ziemi. - Gotowy? Na dole jest niesamowity widok.

Nie wiedział czy był gotowy, jednak nie miał czasu do namysłu, bo Mirian już zsuwała się po lodzie zabezpieczając się czekanem. Chłopak spojrzał jeszcze raz w dół. Nie miał wyjścia. Wbił czekan i na rozstawionych nogach zaczął sunąć w stronę dna jaskini. Gdy tylko chropowata część się skończyła i rozoczęła się iście gładka tafla, wbił czekan. Szarpnięcie. Dyszał ciężko, czuł adrenalinę pulsującą w żyłach, serce biło mu jak oszalałe. 

Ostrożnie wyrwał czekan i zaczął się coraz bardziej rozpędzać, a gdy uznał że już wystarczy, wbił go ponownie. Tak przynajmniej chciał. Nadgryziony zębem czasu przyżąd postanowił ostrzem pozostać w lodzie, natomiast rączka nie miała takiego zamiaru. Edrick runął w dół, prosto na Mirian, która widząc co się święci, wbiła swój czekan najgłębiej jak potrafiła. Gdy chłopak leciał obok niej, chwyciła go wolną ręką. Zawiśli tak we dwójkę, wbici w lodową ścianę.

- Do dna jeszcze jakieś dziesięć metrów, nie utrzymam nas! - krzyknęła siłując się z narzędziem. - Musisz się puścić! Módl się,  by na dole był śnieg!

- Ale… - zaczął Edrick, jednak nie dokończył, bo czekan wyrwał się wraz z lodowym okruchem i razem ześlizgnęli się na samo dno jaskini na zimny puch. - Chyba Atlur wysłuchał moich modłów.

- Albo Buguant. Ale to bez znaczenia… zobacz - Mirian wstała wolno, poprawiła skórzany plecak i pokazała palcem przed siebie. Przez nimi rozpościerała się skalna wyrwa, a niżej ścieżka. Buża ustąpiła miejsca słońcu, które niechętnie oświetlało Dolinę Lart i największe z Wielkich Miast, którego Mur przed ponad dziesięcioma laty uległ zniszczeniu. Mosfor.

- Dom - westchnął Edrick otrzepując się ze śniegu. 

- Chcesz tam zejść? - spytała Mirian z błyskiem w oku.

- Chcę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro