66

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez długi czas błądzili w ciemności, prowadzeni przez przewodników, którzy niczym krety dobierali korytarze. Pewnie musieli nauczyć się ich schematu na pamięć, by tylko oni byli w stanie poruszać się w tym labiryncie wydrążonym w ziemi.

-Zdarza się że ktoś schodzi tu z góry? - zpaytała Mirian trzymając Edricka mocno za rękę by się nie zgubił.

-Było kilku szaleńców. W końcu to pod ziemią jest prawdziwe życie, mamy tam o wiele więcej niź ci na górze… ale żaden z tych poszukiwaczy lepszego życia nigdy go nie znalazł. Pobłądzili w korytarzach i zmarli z głodu. Od przepędzenia Mgły większość z nich opuściła miasto i udała się gdzieś indziej, czy to do Mosforu, albo Obiurtu. Ewentualbie Veredu. Bo człowiek wychowany w takim mieście odnajdzie się tylko w podobnym miejscu.

-Nieprawda. Można stworzyć coś nowego, od podstaw, miasta, wioski… - zaczęła wyliczać Mirian potykając się o luźne kamienie.

-Może. Ale nas to nie dotyczy. Tu się urodziliąmy, i tu umrzemy. Nie mamy po co wychodzić na górę. Stracilibyśmy wzrok ha ha! - zaśmiał się przewodnik.

-Podobno… macie swój język, tak? Raut? Chyba tak się to czyta - zmienił temat Edrick.

-Tak, mówimy nim od dawna, jeszcze przed Mgłą, zanim powstał Hrauttengard. To nasz dialekt, niewielu go rozumie i jest w stanie się nauczyć. Tworzymy zamkniętą społeczność, mało z nas, Podziemnych, mówi waszym, Otwartym Językiem. Ale mamy tłumaczy, na pewno się dogadacie z naszym… wodzem.

-Wodzem? 

-Nie żartuj sobie, królewiczu. Jest tu najstarsza, należy jej się szacunek!

Po tych słowach wyszli z plątaniny korytarzy na półkę skalną. Przed nimi rozpościerała się jaskinia z jeziorem po którym pływały łódki łowiąc wielkie, wąsate sumy. Skalną ścianę przeszywały żyły świecącej, zielonkawej rudy, której blask oświetlał całe podziemne miasto. Na samym środku wodnej tafli wyrastał stalagnat łącząc dno jeziora ze stropem, stanowiąc tym samym podporę wokół której wybudowano małe drewniane domki. Drogę na sam szczyt stalagnatu, co równało się z prestiżowym domostwem, stanowiły wąskie kręte schodki wykute w skale.

-Coś… niesamowitego… - szepnął z podziwem Edrick z rozdziawionymi ustami.

-Wiem - odparł bez cienia skromności przewodnik i wskazał na drugi koniec jaskini. - Tam żyją rybacy i rolnocy, hodujemy tu grzyby i kilka wielkich kretów, mają bardzo smaczne mięso… reszta ludzi mieszka o tam, na lewo - Tym razem pokazał baraki z ciemnego drewna i system rusztowań z osobnymi piętrami. Całość robiła wrażenie. - Kiedyś, dawno temu, to była kopalnia która zaopatrywała Mosfor w rudy i kamienie, stąd pozostałości po rusztowaniach, które sprawnie zaaranżowaliśmy na zbiorowe mieszkania. Kamienie szły podziemnym tunelem do Mosforu, my natomiast dostawaliśmy z Veredu wodę do zasilania kopalni i fabryk, z których słynęło to miejsce w czasach świetności. Jednak raz ktoś czekoś nie dopilnował i kopalnia została zalana, a wraz z nią tunel do Veredu. Ale wszystko ma swoje plusy, bo teraz mamy tu mnóstwo ryb. Chodźcie.

Poprowadzono ich nad brzeg jeziora, skąd barka kursowała do stalagnatu i z powrotem. Na pokładzie poznali tłumacza, który nie był zbyt rozmowny. Wszyscy mieszkańcy podziemi nosili jakieś szare stroje, zasłaniające tylko miejsca intymne, przewodnik wyjaśnił im, że to przez deficyt kóz, które tu hodowano. Każdy strzęp skóry był na wagę złota, toteż ubrania przechodziły z ojca na syna i z matki na córkę. 

Gdy weszli na samą górę po krętych schodach, ukazał im się tron, cały w rybich łuskach. Na nim siedziała stara kobieta, cała pomarszczona z oczami zapadłymi tak, że wyglądała jak Śmierć. Wyciągnęła w ich stronę długi i krzywy palec, zakończony żółtym paznokciem i powiedziała coś świergotliwie. Tłumacz przełożył:

-Witajcie w moim królestwie, wiem kim jesteś, królu Mosforu. Czemu zawdzięczam tą wizytę?

-Potrzebuję pomocy, muszę dostać się do zamku przez tunel. 

-Czyżby król zapomniał klucza do własnej warowni?

-Nie… został mi on ukradziony - Edrick podniósł swój pierścień do światła rzucanego przez dziwną rudę, a zebrani możni zaszemrali. Królowa spojrzała na niego poważnie.

-Prosiszo wiele, królu. To nasze sanktuarium, miejsce spokoju. Nie lubimy tu gości, tym bardziej nieproszonych… ale zważywszy na okoliczności jestem skłonna pozwolić ci przejść.

-Dziękuję z całego…

-Ale nie za darmo. W zamian pragnę mięsa.

-Mięsa?

-Tak, mięsa. Tych zwierząt w plamy, dają takie coś białego, jak wy to nazywacie… mleko.

-Chodzi ci o mięso krów? Wołowina?

-Niech nazywa się jak chce. Kiedyś trafił tu taki jeden, miał to zwierzę. Bardzo było smaczne. Chcę tego mięsa.

-Dobrze, kiedy zostanę królem, dostaniesz tyle mięsa, ile tylko zechcesz.

Kiedy tłumacz rzekł kobiecie wszystko słowo w słowo, tak się przynajmniej Mirian zdawało, ta zamlaskała i machnęła pozwalająco ręką. Wszyscy się skłonili, więc Edrick i Mirian też tak postąpili, ma wszelki wypadek. Przeqodnik dał znak, by ruszyli za nim. Wrócili na barkę, która pokierowała się w najciemniejszą część jaskini. Sternik co chwila oglądał się za siebie w stronę świecącej rudy, mamrocząc coś pod nosem. Gdy barka zaryła w piaszczystą mieliznę, tłumacz wskazał w ciemność.

-Tam jest wejście do tunelu, ale jest na wpół zasypany, będziecie musieli się czołgać. Spakowaliśmy wam trochę grzybów, są pożywne. I wodę. - Rzucił plecaki na skalny brzeg. - Powodzenia. Czekamy na nasze mięso!

Chłopak i kobieta musieli wyskoczyć do wody, która w tym miejscu była lodowata. Brodzili chwilę, aż dotarli do skalnej półki. Gdy się na nią wdrapali, barki już nie było, odpłynęła czym prędzej z powrotem w stronę centrum osady.

-Gotowa? - spytał Edrick zakładając plecak.

-Ta. Gotowa - Mirian skinęła głową i wyciągnęła mały kamyk, który rozbłysł nikłym, niebieskim światłem. - Dostałam go od naszego przewodnika. To niewiele, ale powinmo nam wystarczyć. Zatem… do Mosforu? 

-Tak. Do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro