68

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętał, kiedy ostatnio brał ciepłą kąpiel, pewnie dawno, skoro brud niczym druga skóra, schodził tylko z pomocą gąbki i szczotki. Mimo iście królewskiego przyjęcia do Mosforu, Edrick wiedział, że koniec tej wędrówki jest tylko jeden - albo odbierze władzę, albo zostanie zgładzony. Stąd jego zdziwienie na takie zachowanie służących i baronów. Zapowiedziano, że gdy tylko doprowadzi się do porządku zostanie przedstawiony Jarenowi Utrausowi. To go niepokoiło. Odebrano mu plecak, w którym miał broń. Ale choć mógł dać zmęczonym mięśniom odpocząć w ciepłej wodzie, został też opatrzony przez nadwornego medyka, którego zresztą pamiętał za czasów panowania ojca.

-Co oni chcą ze mną zrobić? - spytał Edrick starca, który tylko pokręcił beznadziajnie głową.

-Rzucą cię na pożarcie. Chcą zrobić z ciebie ostatnie widowisko, zanim cię zabiją. Przykro mi. Nie wszyscy zgadzali się z twoim ojcem w wielu kwestiach, ale jedno można powiedzieć o nim z całą pewnością - nie był sadystą. A Utraus tylko czeka na rozlew krwi, podobnie jego poplecznicy. Ale tu, w Mosforze, są jeszcze dobrzy ludzie, którzy chcą wyrwać się z tej tyranii bogaczy i rozpustników, tym bardziej że to oni miesiące temu tak ochoczo walczyli z siłami porządkowymi chcąc obalić Huberta Balbdura. Chyba bajeczka o dostatnim życiu nie dla każdego się spełniła, bo spełniła się tylko dla wybrańców wytypowanych przez Utrausa. Ale ja nadal pozostaję sercem z twoim ojcem. I pozostanę z tobą, jeśli będzie nam dane jeszcze kiedyś porozmawiać.

-Dziękuję ci. Ale na razie… muszę iść spotkać się z panem tego miasta. Jeszcze panem. Bo niedługo gospodarz może się zmienić. Jedna rzecz, której nauczył mnie Bertram, to poświęcenie dla sprawy. Przemierzyłem całe Południe, by zdobyć ten pierścień. - Edrick podniósł dłoń do światła rzucanego przez lampę. Granatowy klejnot osadzony w złotej obwódce błysnął i na chwilę oślepił medyka, który podawał Edrickowi złożone ubrania. 

-To są twoje stare ubrania, Mikkelu Edricku Balbdurze, synu Huberta. Ubierz się i zejdź schodami na dół, do jadalni…

-Wiem, gdzie jest jadalnia. To mój dom.

-Takie dostałem rozkazy od Jarena Utrausa, poinformować, gdzie co się znajduje. A nie chcę zawisnąć. - Uśmiechnął się krzywo medyk i oddalił się zamykając za sobą drzwi. Edrick spojrzał na ubrania, czerwona tunika z żółtymi frędzlami oraz wysokim, białym kołnierzem, jego strój na parady wojskowe, szyły go dziewice z zamkowej szwalni. Zaśmiał się pod nosem, jego ojciec zawsze dawał mu rzeczy wykonane przez dziewice. Tak było w całym rodzie Balbdurów, podobno przynosiło szczęście. Edrick zerknął w wielkie kryształowe lustro, na swoją twarz którą szpeciła blizna przecinająca całe czoło. Czy podarki ojca przyniosły mu szczęście?

Zszedł wolno po schodach, było mu wygodnie w butach szytych na miarę, wygodnie jak dawno się nie czuł. Pchnął mocne drewniane drzwi i jadalnia stanęła przed nim otworem - portrety rodzinne pozostały na swoich dawnych miejscach, ze wszystkich wyróżniał się jego ojciec ściskający jeden z pękniętych Gorzkich Mieczy, który był podobno używany przez samego Księcia Krolla. Na końcu suto zastawionego stołu, obok kominka w którym trzaskał wesoło ogień, na królewskim miejscu siedział on - Jaren Utraus. Długie czarne włosy spoczywały mu na ramionach a kończyły się na bufiastych rękawach zdobionego kamieniami szlachetnymi kaftana. W jednej ręce trzymał udko kurczaka, w drugiej zaś złoty kielich, którym miarowo kołysał.

-Lubię ten obraz. Widać w nim potęgę i wolę. Niedługo będę miał podobny wizerunek, który zawiśnie w każdym domu w Mosforze. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać, Mikkelu…

-Edricku - przerwał Jarenowi chłopak i podszedł nieco bliżej.

-Więc zmieniłeś imię? Nie ma w tym nic złego. Siadaj. Kazałem wyjąć zastawę, przy której zwykle jadałeś jako dziecko. Nie krępuj się, na pewno jesteś głodny.

To prawda, był głodny, ale zawahał się zanim nabił mięsp srebrnym widelcem.

-Nie jest zatrute - Pokręcił głową Utraus i na potwierdzenie swoich słów dokończył swój udziec. - Mogłem cię zabić wcześniej, ale tego nie zrobiłem. Chciałem z tobą pomówić.

-Ze mną? Czemu spotkał mnie taki zaszczyt? - warknął chłopak żując gorączkowo jedzenie. Naprawdę był głodny.

-Posłuchaj, nie ja zabiłem ci rodziców, to Kart van Rey to zaplanował…

-Ale ty na tym skorzystałeś. Nie interesuje mnie, kto pociągnął za spust. Wszyscy jesteście równie winni. - sapnął czereony na twarzy Edrick, co komponowało się idealnie z jego strojem.

-Dobrze, dobrze! - Jaren Utraus podniósł ręce w obronnym geście, dopił czerwoną ciecz z pucharu i oblizał wargi. - To nie jest w istocie ważne. Ważne jest to, jak zręcznie sobie poradziłeś. Z początku miałem w tobie wroga, wysłałem za tobą Malkolma Valdenberta i jego zgraję, z której nikt nie przeżył przeprawy przez pustynię… ale potem dostrzegłem podobieństwo między nami. Też byłem wyrzutkiem, wygnańcem, straciłem dom i pozycję. W końcu doszedłem na szczyt, dzięki determinacji. To samo ty zrobiłeś. Przeszliście wszelkie przeszkody rzucane przez Kostuchę i dotarłeś aż tu. Wszyscy śledziliśmy twoje losy z niepokojem, wielu sięna tym wzbogaciło… Dlatego mam dla nich ostatnie widowisko. Ciebie. I mnie. Walka na śmierć i życie. Ten, kto zwycięży, pozostanie u władzy Mosforu i przyległych włości. 

-A czemu po prostu mnie nie…

-Bo nie o to chodzi! Nie chcę cię zabijać, tylko zobaczyć, na ile nadajesz sięna króla! Twój ojciec błagał na kolanach, by darować ci życie! Był słaby i nieudolny! Chcę zobaczyć w tobie kogoś twardego, silnego, kto z honorem podejdzie do walki! To coś, na co czekałem wiele lat. Godny rywal! A ludzie chcą widowiska - Jaren Utraus wstał od stołu i podszedł do chłopaka, zdjął z głowy koronę ze szlifowanej kości gryfa i położył ją na łbie dzika z jabłkiem w buzi. - To będzie walka o koronę. I o lud. Jeśli mnie pokonasz, zrobisz, zrobisz z moimi poplecznikami co tylko zechcesz - przebaczysz, zbijesz, wygnasz, co tylko zechcesz, królu. 

-Skoro tak, to chyba musimy to przypieczętować umową, panie Utraus. Bo nie jesteś godzien nosić miana króla.

-Wielu gorszych ode mnie nosi ten tytuł. Cel uświęca środki - Utraus wzruszył ramionami. - Co do umowy, to może pakt Norcesa? W ten sposób Einmar Drynn zdobył całe Wyspy, bo zabił starego Peterlina Rayda. Może… zrobimy tak samo? Czy to nie wystarczające zabezpieczenie?

-Musisz być cholernie pewny siebie, Utraus. Ale czy nie jesteś za bardzo pewny? Potem nie będziesz mógł wbić mi noża w plecy - Edrick przepłukał gardło winem. 

-Jestem pewny. - Wyciągnął rękę, cały jaśniał niebieską poświatą. - Jeśli uściśniesz mi dłoń i wygrasz pojedynek, dostaniesz swój dom i poddanych.

Edrick podszedł wolno i spojrzał głęboko w oczy człowieka, przez którego uganiał się po Królestwach Południa w poszukiwaniu drogi powrotnej. Jeśli teraz przegra, nigdy żaden Balbdur nie zostanie królem, a jego ród zostanie wytarty z kart historii Mosforu. Uścisnęli sobie ręce. Gdzieś daleko rozbrzmiał grzmot, zapowiadała się burza.

Dostał zbroję i hełm jakiegoś gwardzisty o jego posturze, wybrał też miecz i sztylet, pamiętał jeszcze sporo z lekcji szermierki, której udzielał mu nadworny nauczyciel. Na piersi miał czarny emblemat z psem łowieckim na zielonym tle, znak, że ten kto zadziera z prawem ustanowionym przez Huberta Balbdura II zostanie wytopiony i poniesie zasłużoną karę. Został wyprowadzony na dziedziniec zamku, który był już oblężony przez gapiów i wyższe sfery, stawiające zakłady, oczywiście jednoznacznie przeciw młodemu królewiczowi. Za arenę miał posłużyć nigdyś piękny park, jednak dziś zostało po nim wspomnienie, zastąpiła go rozkopana ziemia, zapewne pod pomnik nowego władcy…

Wtedy go zobaczył. W zbroi ojca z pękniętym wzdłuż, tak że przypominał długie i ostre szczypce Gorzkim Mieczem. Pewnie chciał w ten sposób pokazać, że zmiecie ród Balbdurów ich własną bronią. Zbroja była wypolerowana tak, że odbijała blask jasnego księżyca i pochodni gawiedzi ustawionej dookoła pustego pola. Wyciągnął miecz przed siebie, celując w Edricka jak z pistoletu.

-Niech dopełni się Umowa Norcesa! Stawką jest Mosfor i wy, jego ludzie! Jeśli przegram, a nie przegram, klękniecie przed tym chłopcem i uznacie jego wolę! 

Lud zaszemrał, ale pokiwał głowami. Taka umowa to nie przelewki, nawet najwięksi sympatycy rebelii musieli się z tym liczyć.

-Gotowy? - krzyknął Jaren Utraus, a gdy usłyszał potwierdzenie od Edricka, wzniósł miecz do góry. - Walczmy więc!

Ruszył jak burza, to Edrick musiał mu przyznać. Pierwsze ciosy były wahadłowa, zdołał odskoczyć, ale sztych rozdwojonym ostrzem w tarczę sprawił, że lewa ręka Edricka odskoczyła, a silny kopniak w brzuch obalił go na plecy. Odturlał się w chwili, gdy ostrze przeorało ziemię obok niego. Przy wstawaniu zamachnął się od dołu, ale ten cios został sparowany wśród gwizdów i wiwatów tłumu. Ale następny cios, który Edrick zadał trafił. Wbił się prosto w pierś, zdrapując lustrzaną emalię, po której zaczęła spływać krew.

-Tylko na tyle cię stać? - zapytał w ogóle nie zmęczony Jaren Utraus i jednym ruchem wyrwał sobie z piersi żelazne ostrze i odrzucił je. - Nie możesz mnie zabić, Edricku! Nikt nie może! 

Edrick nie czekał na kolejny cios, przeturlał się pod nogami Utrausa. Poczuł, że Gorzki Miecz śmiga mu koło ucha, rozcinając skórzane rzemienie utrzymujące hełm.

-Też swój zdejmę, co mi tam! - zaśmiał się Jaren i zdjął swoje okrycie głowy, chwycił miecz w obie ręce. - Stawaj! Choć to bezcelowe! I tak wygram! 

Przy kolejnym zamaszystym ciosie, Edrick postąpił krok do tyłu i z całej siły wbił sztylet między płyty ojcowskiej zbroi tak, że zagłębił się w bark oponenta.

-Kiedy zrozumiesz - Utaus znów zaatakował, a bezbronny Edrick odskoczył jak oparzony. - Że nie wasze śmiertelne zabawki mnie nie zgładzą, co? Za to ja będę mieć uciechę spijając twoją krew z winem! Gotuj się na śmierć, Edricku Balbdurze! 

Tym razem zbroja chłopaka nie wytrzymała, rozcięła się na wysokości piersi, wpadł w błoto, zawył z bólu. 

-Wiesz co? - zacharczał szukając czegoś w błocie. - Widziałem cię w lustrze nad kominkiem podczas obiadu. Nie masz odbicia, wampirze. 

-Teraz ta wiedza ci nie pomoże królewiczu. Co, zawołasz Łowców Plugastwa na pomoc? Nikt ci nie pomoże! - zawył Jaren Utraus szykując się do ciosu, jednak Edrick odturlał się, za późno. Wielki miecz zmiażdżył mu stopę, wrzasnął. - Co teraz, co? Lubię strach ofiar, krew jest smaczniejsza…

-Spróbuj tego! - Edrick ostatkiem sił oparł się na sprawnej prawej nodze i w miejsce, gdzie poprzednio wbił miecz, zatopił nóż ze sprebrnej zastawy, który ukradł podczas posiłku. - Chyba za tym nie przepadasz, co? 

Wśród syków i wizgów bólu wielki rycerz obalił się na plecy w błoto, zbroja nie była już taka piękna jak przed paroma chwilami. Edrick wspiął się na wijące się ciało wampira i wbił nóż w szyję, krew sikająca z przebitej tętnicy zalała mu oczy, nic nie widział. Tłum ucichł, wyraźnie zszokowany tym, co zobaczył.

-Godny oponent… nareszcie - szepnął ostatkiem sił wampir nazywający się Jaren Utraus i oblizał wargi. - Długo na ciebie czekałem, Edricku Balbdurze…

Edrick Balbdur, nowy król Mosforu, nic nie słyszał, upadł obok przeciwnika doszczętnie wyczerpany.

Obudził się w czystej pościeli, lewa noga wisiała na specjalnym wyciągniku, dookoła kręcili się lekarze i pokrzykiwali na siebie wzajemnie. 

-Udało ci się, królu. Udało ci się. Już wypuszczono wieści, wielu nadal nie może w to uwierzyć, więc zjadą tu na koronację by się przekonać na własne oczy o tym, że prawowity dziedzic wrócił do domu. - powiedział nadworny medyk z którym Edrick rozmawiał przed spotkaniem z Jarenem Utrausem.

-Tak, udało się… Bertram byłby dumny… czyli to koniec. Jestem w domu…

-Ranny, zmęczony, ale tak, jest król w domu - zaśmiał się lekarz, miał łzy w oczach, kilka pociekło mu po policzkach. Uśmiechnął się. - Co chce król zrobić ze zwolennikami rebelii? Wydawali się zaskoczeni faktem, że rządził nimi potwór z krwi i kości, a szczególnie z krwi...

-Muszą mnie uznać. A jeśli nie, to zacznę czystki. Czasem trzeba pokazać pazur, by docenili to co mają. Na razie będziemy monitorować nastroje...

-Które są nader przychylne waszej królewskiej mości… 

-Dobrze. Pomyślę o tym jutro. Nie było tu kobiety, z brązowymi włosami, średniego wsrostu, na oko trzydziestolatki? Ma ranną dłoń. Chciałbym się z nią zobaczyć.

-Niestety, nikogo takiego nie widziałem panie. Gdzie ostatnio była? Mam wysłać poselstwo? - spytał lekarz.

-Tak, poszukajcie jej. I pomóżcie. I przy okazji, zajmijcie się ubojem bydła, muszę dać trochę mięsa do Hrauttengardu…

-Coś jeszcze, królu?

-Nie, ruszaj osobiście, możliwe, że z tą ręka jest kiepsko. Chcę ją tu widzieć. Ale na razie… muszę odpocząć. Niech straże ruszą z tobą, tak na wszelki wypadek.

Gdy lekarz wyszedł wypełnić rozkazy, Edrick Mikkel Balbdur oparł się wygodniej o poduszki, westchnął. 

Był w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro