7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Calhy wziął zamach i zdzielił kijem kukłę z taką siłą, że głowa upadła w krzaki. O tej porze Fort Stuarta był głośny, nie tylko z powodu dnia targowego, ale i z powodu obrad polityków z Kontynentu, a dokładniej z Quinty. Wypę Nerę podzielono na dystrykty, a jedną wyspę, Essos, oddano pod opiekę Łowców, by tam się szkolili i testowali swoją broń. Właśnie trwała przeprowadzka, planowana odbudowa Kliniki Helmuta Kalkena przeciągała się, a właśnie to miejsce upatrzył sobie Gerg Kurt na siedzibę Łowców, których było coraz mniej... i mniej. Powołanie mijało, młodzi zapaleńcy ćwiczyli wytrwale i byli oddani sprawie całym sercem, ci starsi zaczynali mieć wątpliwości. Część z nich już podczas wojny opuściła cech i oddała się wojaczce, bo tam zysk był pewniejszy, a wrogowie bardziej przewidywalni.

A czemu Calhy został? Bo nic mu nie zostało, nie miał rodziny, nie miał przyjaciół, nie miał wpływów, jego dom był zrujnowany... a teraz Łowcy byli jego rodziną i przyjaciółmi, byli jego domem. I chciał się odwdzięczyć. Wbił kij w tors kukły, przeszedł na wylot.

- Nieźle! - pochwalił go Vilson, schodząc z pudłem pełnym pistoletów, zapakował je na wóz i dał pieniądze woźnicy. - To ostatnia dostawa broni na Essos... jak ci idzie? Lepiej się czujesz po zabiegu?

- Tak... zwiększona koncentracja... refleks... i ogólnie lepiej.

- To cechy fizyczne. A umysłowe? - dopytywał Vilson, lustrując podopiecznego wzrokiem.

- Hmm... bez zmian.

- Bez zmian... dobrze, chodź za mną.

Weszli do budynku, który służył za siedzibę Łowców przez kilka ostatnich miesięcy.

- Po, bądź co bądź okrutnej śmierci doktora Helmuta Kalkena i spaleniu jego rezydencji ostała się tylko wieża, kilka ścian oraz weranda. W wieży znalazłem ciekawe urządzenie, dołączona notka tylko to potwierdza. Zabrałem je tutaj, ale skoro Gerg zdecydował o odbudowie rezydencji takiej, jaką była, ten sprzęt też tam powróci... - Stary Łowca pokazał metalowe siedzisko z przymocowanym do zagłówka... wiadrze z dziurkami? Od tego "hełmu" odbiegało kilka rurek znikających w zbiorniku pod siedziskiem. - Kalken opracował wyjątkowo silny narkotyk stymulujący, jest to mieszanka Grassy, śluzu Ślimaka Czarnego oraz wyciąg z rafy koralowej z Przesmyku Krwawych Kamieni. Mieszanka dosyć gwałtowna, ale zapewniam, sam próbowałem. Zwalczyłem najgorsze demony i oczyściłem umysł. I sprawił, że szybciej myślę i podejmuję decyzje. A to jest bezcenne, nie tylko w naszym fachu. Chcesz spróbować?

- A to bezpieczne?

- Powiem ci szczerze: Nie wiem. Ale mi nic się nie stało, tylko miałem drgawki. Ale będę cię asekurować, spokojnie. Chcesz to zrobić? Być silniejszy? Odciąć się od przeszłości?

- Chcę.

- To wskakuj! - Uśmiechnął się Vilson, założył hełm na głowę Calhy'ego i włączył aparaturę. Substancja popłynęła rurkami i zmieniła się w gaz, wypełniając kapsułę. Szkodliwe gazy były wypuszczane przez dziurki w obudowie. - To podkręcamy moc.

Calhy Lires wygiął się na siedzisku i krzyknął. Spod hełmu dobiegały dyszenie i piski. Po kilkunastu minutach hełm wypuścił resztki gazu i odblokował zapadnię uniemożliwiającą jego zdjęcie. Mężczyzna upadł na podłogę, pot kapał na posadzkę.

- To było... straszne - wystękał.

- Co myślisz o wojnie? O tym, co ci zabrała? Czy to sprawiło, że byłeś silniejszy? Nie. Ale człowiek skrzywdzony jest silny, bo przeżył. A ty przeżyłeś. I oczyściłeś umysł z koszmarów. - Zawyrokował Wilson i pomógł przyjacielowi wstać. - Jak się czujesz?

- Ja... dobrze. Bardzo dobrze. Lepiej.

- Wiedz, że nie chodzi o wyzbycie się pamięci, ona jest ważna. Chodzi o odizolowanie się od złych emocji i rozpamiętywania błędów. To jest sednem problemów.

- Zapamiętam.

- Więc bierz manatki i pakuj się na wóz. Przed nami długa droga na południe... do naszej nowej siedziby - powiedział Vilson i wyszedł na ulicę.

- A Gerg? Kiedy wraca? - spytał Calhy zakładając torbę.

- Żebym to ja wiedział...

Tymczasem Gerg wspinał się po wysokiej skarpie, wbił czekan i oparł się na nim, odetchnął. Ocenił odległość. Przed nim długa droga na górę. Pamiętał jak parę dni wcześniej, w przydrożnej karczmie kilku typków rozpytywało o niego... jakież było ich zdziwienie, kiedy z wychodka wyszedł obiekt ich poszukiwań. W dodatku uzbrojony. Jeden bandyta dostał talerzem w potylicę, drugi zarobił nożem w stopę oraz w brzuch. Gerg szybko zabrał torbę, rzucił kelnerce kilka monet i zniknął w tłumie. Nie mógł udawać, że nie poznał tych ludzi, widział ich wcześniej. Oni chyba myśleli podobnie i nie założyli, że może im się wymknąć. Pytanie, czemu Cyrus Flokk rzuca mu kłody pod nogi?

Otrząsnął się z tych myśli i ponowił wspinaczkę. Czekan wbił się w skałę ze zgrzytem jeszcze kilka razy, nim Łowca dotarł na szczyt Wysokiej Skały. Velotta była małym miastem rządzonym przez mnichów właśnie z tego miejsca. Można było dostać się do klasztoru wyjątkowo stromą kolejką linową zasilaną przez potężne wiatraki, albo po skale, co graniczyło niemal z cudem. Gerg chcąc przemknąć się niezauważenie wybrał drugą opcję, choć w połowie drogi zwątpił zupełnie. Ta jedna chwila mogła kosztować go cały miesiąc planowania. Ale przyświecał mu jasny cel, chciał zmienić coś w swoim nowym domu, na Wyspach... i to zrobi. Bez względu na cenę.

Otarł pot z czoła i spojrzał na niebo. To wszystko było bardziej niż niepokojące. Schował czekan do torby i wydobył pistolet o długiej i zwężonej niczym szpikulec lufie. Założył chustę tak, by zakrywała twarz i utrudniała identyfikację.

- Czas na zmiany - pomyślał Gerg i ruszył pod mury klasztoru ku czci Buguanta.

Na północ od tego miejsca, dalej niźli Spopieloną Ziemią, w Monkenmarcie, przed bogato zdobionymi drzwiami stało trzech służących. Przestępowali z nogi na nogę, kłócąc się szeptem, kto przekaże władcy wieści. A gdy wieści były złe, władca też był zły. W końcu jeden z pachołków zapukał i wszedł niepewnie do pokoju, ale równie szybko go opuścił z dziurą w piersi.

- Mówiłem, by mi nie przeszkadzać! - ryknął Einmar Drynn i opuścił dymiący pistolet, po czym rzucił go z hukiem na stół.

- Ekhem... panie... mamy wieści - Wydukał wyższy z dwóch żyjących jeszcze służących. - W Oltarze okradziono i podpalono magazyn z trotylem... nasz agent mówił o rodzinie Sopora Ustera...

- I? Złapaliście ich?

- Nie...

Rozległ się kolejny strzał.

- Teraz kieruję wypowiedź do pana Flokka, Gerg Kurt zbiegł... a ludzie Ligii go zgubili - eysapał ostatni służący, patrząc z niepokojem na ciało swojego towarzysza.

Czy to przez wyrozumiałość, czy brak kul na podorędziu, ostatni sługa przynoszący złe wieści uszedł cało.

- Zabierz to ścierwo - Drynn wskazał na leżącego mężczyznę. - I zostaw nas samych. I gdyby ktokolwiek próbował nam przeszkodzić... niech lepiej się zastanowi dwa razy. Już! - krzyknął Drynn i opadł ciężko na fotel. - Jak ja nie lubię władzy... ojciec to wszystko rozumiał... a ja mam przed sobą wiele lat nauki.

- Ale czynisz postępy - przyznał mężczyzna siedzący na kanapie. Nosił wyszywany złotem surdut oraz czerwoną muszkę. Szare włosy miał ulizane, twarz pokrywały liczne blizny, a w miejscu, gdzie twarz została rozcięta widniały białe znamiona, od warg po nasady uszu. - Robisz postępy, przyjacielu. Tak buduje skę respekt. Sam wiele się nauczyłem podczas sprawowania funkcji w Lidze Słowa... nie zniechęcaj się.

- Nie boję się władzy... Ale to wszystko... przytłacza mnie... te napady... rodzina gangsterów... i jeszcze ten Gerg Kurt, zadufany Łowca z Wysp... co z nim począć?

- Zdaj się na mnie. Dopilnuję, by nie powrócił do domu, podobnie zrobię z tym jakże ważnym więźniem... a nie, to przecież bękart Peterlina Rayda... czy ja, zwykły, w dodatku oszpecony śmiertelnik, mam prawo podnieść na niego rękę?

- Nie żartuj, Eryku. Korzystałem z twojej pomocy wiele razy, piłeś ze mną najlepsze wina, jesteśmy znajomymi, doradzałeś mojemu ojcu... ufam ci. I tak, gdyby Sagel Rayd uciekł... zabij go.

- Dobrze. Coś jeszcze? Czy mogę lecieć wydawać rozkazy?

- Tak... pilnuj Harry'ego Wirdena. Jego hmm... działalność mnie niepokoi...

- Spokojnie, ufam mu.

- Oby nie ślepo - mruknął Drynn i łyknął wina z kielicha. - To wszystko, możesz odejść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro