9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyzna przeskoczył zamarznięty potok, przeturlał się po rozpadlinie i wślizgnął się pod zwalony pień. Nie tracił pędu, biegł dalej, choć mokre ubranie utrudniało ruchy, a zimno przenikało go do szpiku kości. Słyszał innych, jak krzyczeli, jak sapali i płakali. Słyszał też nienaturalny ryk, gdzieś za sobą. Nie był w stanie ocenić czy daleko czy blisko. Nie miało to znaczenia. Znał te lasy jak własną kieszeń, zakładał tu sidła od dziecka, podczas gdy jego bracia łowili ryby w wyrąbanej przez ojca przerębli…

Jak na zawołanie wszystko ucichło. Był pierwszy, nikogo nie widział, tylko śnieg i las, a dalej, za nim słup dymu że spalonej wsi… Wtem rozległo się wycie tak potworne, że ze strachu mężczyzna zrobił o jeden krok za dużo i jego lewą nogą wpadła we wnyki, wbijając ostre zęby powyżej kolana. Rozległ się trzask materiału i ścięgien. Mężczyzna wrzasnął i wierzgnął. Rozorana noga wyskoczyła z pułapki, ale natrafiła na pustkę i człowiek zwalił się do rowu. Jęcząc ze strachu i bólu, modlił się do Trura by dał mu odwagę. Ryki i piski były coraz bliżej…

Zobaczył kilka cieni przeskakujących nad rowem. Błagał, by żaden z potworów go nie wyczuł… już myślał że się udało… gdy jedno monstrum potknęło się o wnyki i wpadł do tego samego rowu.

Pazury wbiły się w brzuch, a mężczyzna poczuł ciepło.

Ostatnie co usłyszał były nawoływania tych strasznych piekielnych stworów.

-Naaaaaaaaaah!

DWANAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ

Chłopak przedzierał się przez bagna na północ. Pościg był już blisko, czuł to, słyszał psy tropiące i gwizdki stróżów prawa. Młodzieniec miał brudną twarz i równie brudne włosy, które spiralami opadały mu na zakurzone czoło. Ubranie pochodziło z rabunku, ale mimo bogatego poprzedniego właściciela, teraz swoim stanem prezentowało klasę robotniczą. Jedyną broń, jaką miał był stary pistolet skałkowy z wysadzaną perłami rękojeścią. Do tego została mu ostatnia kula, bo resztę zużył na upolowanie niedźwiedzia… kilka płatów mięsa spoczywało na dnie skórzanej torby.

Psy szczekały coraz głośniej.

- Poddaj się złodzieju! Nie masz dokąd uciec! - ryczał hrabia Craugutten, strzelając w powietrze z muszkietu. - Znajdziemy cię!

Chłopak zastanowił się. Podniósł z ziemi duży kamień i cisnął go w zarośla. Rozległ się donośny plusk.

-Tam pobiegł! - zawołał jakiś mieszczanin. - Odpowie za swoje zbrodnie na szafocie! Kimkolwiek jest!

- Tak! - zakrzyknęło kilku zbrojnych i poganiając psy ruszyli w stronę, z której dochodził dźwięk.

Tymczasem uciekinier schował się do podmokłej jaskini, z której mógł podpatrywać pościg. Wciąż miał jedną kulę. Czasem chciał przystawić sobie lufę do głowy i skończyć swoje pełne bólu życie… Ale tego nigdy nie zrobił. Wtem usłyszał za sobą jakiś pisk, czy może skrzek… ciężko było orzec. Coś oplotło chłopaka w pasie i wciągnęło w głąb jaskini na małą wysepkę pośród grząskiej ziemi. Gdy nikłe światło padające przez dziurę w skale oświetliło potwora, ofiara o mało nie dostała zawału. Patrzyło na niego kilka ślepi osadzonych nad kolczastą paszczą. Wielki pająk zaczął oplatać stopy chłopaka pajęczyną. Gdy to zrobił, upuścił go na ziemię i zaczął ciągnąć, jak na smyczy, w stronę sporego kokonu. Już na wejściu można było rozpoznać ludzkie szczątki, w tym małe kosteczki należące do dzieci.

Młodzieniec nie zamierzał dołączyć do tego stosu ciał. Wycelował pistolet w jedno ze ślepi i nacisnął spust. Przeciągłe wycie rozbrzmiało w jaskini. Krew zalała chłopakowi twarz, ale mimo to wydobył z pochwy należącej do jednego z nieszczęśników sztylet i przeciął białe nitki wokół kostek. Jednak pająk też nie chciał się poddać. Jednym z włochatych odnóży zahaczył o torbę i szarpnięciem zdarł nie tylko ją, ale też brudny kaftan. Chłopak z żalem popatrzył na resztki swojego skradzionego mienia, ale nie miał czasu się nad tym użalać. Ujrzał kogoś wchodzącego do jaskini.

Mężczyzna nosił czarną pelerynę, na plecach miał zawieszoną sakwę, z której wydobył jakiś przedmiot i rzucił go w stronę przerośniętego pająka.

- Schyl się! - krzyknął w stronę chłopaka, gdy chwilę później kokon eksplodował z hukiem. Następnie kilka srebrnych kul przeszyło monstrum, które padło na grzbiet wierzgając odnóżami w powietrzu.

Nieznajomy rzucił długi nóż, który chłopak złapał i z rozmachem wbił w odsłonięty brzuch bestii.

- Nieźle sobie radzisz - powiedział przybysz brodząc w stronę wysepki. - Kto cię nauczył tak walczyć?

- Życie -odparł młodzian oddając ostrze właścicielowi. Wtem rozległy się gwizdy i krzyki. - Ale jeśli mam o tym opowiedzieć, nie wydaj mnie, błagam…

Nim nieznajomy zareagował, jego rozmówca zanurkował w wodzie.

- Ty! Kim jesteś? - krzyknął hrabia Elbirn Craugutten wchodząc do jaskini.

- Filip Treg! Łowca Plugastwa, do usług, panowie. A wy?

- Hrabia Elbirn Craugutten i kapitan policji z Mosforu, pan Karlson Avert. Szukamy zbiega, metr osiemdziesiąt wzrostu, brązowe kręcone włosy, nosił zdobiony złotem kaftan, kradziony zresztą…

- Kaftan widziałem wśród szczątków ofiar Pająka Bagiennego… zapewne zjadł go, nim przybyłem, te monstra bywają niezwykle szybkie, gdy są głodne - mruknął Łowca.

Tymczasem zbrojni przeszukali teren.

- Tak! Mamy kaftan! Zabrać jako dowód w sprawie? - zapytał jeden z nich podnosząc zakrwawione strzępy ubrania.

- Weźcie! - odkrzyknął hrabia i ukłonił się Filipowi. - Nic nas tu już nie trzyma…

Gdy ludzie wyszli z jaskini, zza kamienia wypłynął chłopak i podszedł do Trega.

- Jak się nazywasz? - zapytał ten.

- Harry… Harry Wirden.

- Miło cię poznać, Harry - Uśmiechnął się Filip Treg. - Widziałem jak walczysz, przydałbyś się w naszej organizacji. Zabijamy potwory, mutanty… co ty na to? To szansa na odkupienie win i zrobienie czegoś dobrego...

- Czemu nie? - odpowiedział uśmiechem Harry, ale po chwili zrzedła mu mina. - A jeśli mnie znajdą?

- Nie znajdą. Jesteś teraz innym człowiekiem. Z nami będziesz bezpieczny.

To prawda, Harry był bezpieczny. Wydawało mu się ponadto, że odkupuje winy, ale późniejsza strata uświadomiła go, że wina pozostanie na zawsze, niczym piętno na krowich zadach. Tak wina odciska się na duszy. Skorupa się zmienia, starzeje, odpada i na nowo odrasta, ale jądro pozostaje takie samo. Przez całe życie. Nawet jeśli usilnie myślał, że robi coś dobrego, od razu przypominał sobie całe zło, którego się dopuścił… Ale wykorzystał szansę. Chciał zmienić otoczenie i zyskać szacunek. Po paru latach w profesji Łowcy wspiął się na wysokie stanowisko… problem był jeden. Nad nim stał Carl Yorkish. Od początku go nie lubił, ale tego nie okazywał. Czuł odrazę, kiedy go widział… pogłębiła się gdy dopuścił się morderstw na jego rodzinie. A Filip? Człowiek którego uważał za wzór? Odprowadził go na bok i złożył kondolencje. Ale Harry dalej tkwił w przekonaniu że kiedyś wygryzie Yorkisha i będzie sam, tylko on i Filip. Próbował nawet z miłością, udawał że się zakochał… nigdy tak naprawdę do tego uczucia nie doszło. To była tylko część większego planu. Ale mimo tego strasznie się ośmieszył i w głębi duszy było mu wstyd, że musi posunąć się do takich fałszywych uczuć.

Otrząsnął się z rozmyślań. Nie miały najmniejszego sensu. Rozejrzał się po tarasie. Kilka stolików przy których siedziały pary, partnerzy biznesowi i bogatsza część miasta… Reszta stołowała się na niższych piętrach. Skoro o partnerach biznesowych mowa… Poczuł na szyi zimne ostrze.

- Niespodzianka - szepnęła krótko ostrzyżona brunetka i usiadła naprzeciwko Harry'ego. - Wszystko idzie zgodnie z planem?

- Idzie, idzie… - mruknął mężczyzna pociągając łyk z kieliszka, przy okazji nalał trunku do podstawionej przez kobietę szklanki.

- Mam nadzieję. Wiesz, miałam nadzieję, że ci się nie uda… chciałabym popatrzeć, jak łamią cię kołem i wycinają jelita… - rozmarzyła się kobieta.

- Każdy ma jakieś marzenia. Moim marzeniem jest nie oglądanie cię na oczy, jeśli nie muszę…

- Ha, coś takiego… co ci zrobiłam, Harry?

- Wiele złego.

- To były czasy… tam, w Veredzie… wiele się od tego czasu zmieniło, prawda?

- Leila, mogłabyś spieprzać? Przygotowuję wszystko tak, by się powiodło, nie musisz mnie rozpraszać. Powiedz swojemu szefowi, że wszystko będzie gotowe. Jutro wykonamy plan. Zgoda?

- Zgoda, zgoda… i lepiej żeby się powiódł. Bo…

- Tak, wiem! Zmiataj stąd! - Harry huknął kieliszkiem o stół, który z brzękiem pękł na kilka części.

- Jak sobie chcesz, Wirden. - Kobieta wydęła usta i wstała od stolika.

- Żeby jedno było jasne. Żyjesz dzięki mnie. To co wtedy dla ciebie zrobiłam… powinieneś mnie kochać!

- Nie, dziękuję - warknął Harry. - Nie prosiłem o to. Nie chciałem, by tak się to skończyło. I nic już nie mogę zmienić. Teraz wybacz, ale mam robotę do wykonania. - Uśmiechnął się krzywo i podpierając się na lasce wyszedł z tarasu. Zszedł parę pięter niżej, do piwnicy. Wszyscy już czekali.

- Już czas, rodzino. Jutro Einmar Drynn umrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro