Don't Leave Me

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*Oczami Nicka*

Chris dokladnie opisał mi co zrobi ze mną i z Jannie. A mianowicie - sprawi jej długą i okrutną śmierć na moich oczach, a potem zabije mnie. Pewnie bym się bał gdyby nie to, że miałem plan. Wydostanę się stąd. I to niebawem.
Mój stary kumpel był na tyle głupi, że zdradził mi, iż wychodzi na pół godziny. Nie kłamał. Umiałem czytać mowę ciała ludzi, a szczególnie osób, które dobrze znałem. Tak więc miałem całe 30 minut na ucieczkę stąd. Oczywiście wiedziałem, że pilnują nas jego ludzie, ale bez szefa byli niczym. Tak jak żołnierze bez generała. Byli groźni, ale nie tak bardzo jak z dowódcą.
Tylko zanim się z nimi zmierze najpierw muszę się uwolnić.
Cały czas byłem przywiązany grubym sznurem do drewnianego krzesła. Mało oryginalny sposób na uwięzienie mnie, ale nie narzekam. Nie tracąc wiecej czasu zacząłem się kołysać na krześle tak jak kiedyś w szkole, tylko teraz wywalenie się było częścią planu. W końcu upadłem na plecy. Oprócz głośnego huku nic więcej się nie stało. Jakimś cudem podniosłem się (co zajęło mi parę minut) i znów zacząłem się kołysać. Tym razem upadłem na bok, na rękę, w wyniku czego krzesło się złamało, a co za tym idzie- sznury, którymi byłem przywiązany do krzesła się poluźniły, więc z łatwością się z nich wyplątałem.
Teraz bylem wolny.
Nagle usłyszałem czyjeś kroki dochodzące zza drzwi. Cholera, ktoś tu idzie. To pewnie przez ten huk.
Szybko przykleilem się do zimnej ściany obok drzwi. Kilka sekund później do środka wszedł jakiś gość ze spluwą w rękach. Przerażony i skupiony trzymał broń w odległości jednego metra od siebie. Wyglądał jakby zaraz miał się zesrać za strachu. Był nowy.
Pewny, że żółtodziub nie odważy się do mnie strzelić, a nawet jeśli, to na pewno spudłuje i wykorzystując to, że mnie nie widział, szybkim ruchem wyrwałem mu pistolet z rąk. Udało mi się to, ale gość szybko kopnął mnie w rękę w wyniku czego dopiero zdobyty przeze mnie pistolet upadł na drugi koniec pokoju. Cholera, źe go oceniłem. Chyba wybił mi palec.
Czyli musieliśmy załatwić to jak mężczyźni. Bez broni.
Nie myśląc za dużo wymierzyłem mu sierpowego w jego pedalski ryj, ale on zrobił unik i walnął mnie w brzuch.
Kurwa zabolało.
Zgiąłem się w pół, ale tak łatwo nie dałem za wygraną. Wyprostowałem się zagryzając zęby jakby to mało mi pomóc zmniejszyć ból, zrobiłem unik, bo gość chciał uderzyć mnie w twarz i kopnąłem go w brzuch. Taki mściwy jestem.
Ale gość tylko się skrzywił i oddał mi w zęby. Cholera, kto to jest?
Wierzchem dłoni wytarłem krew cieknącą mi z nosa i ogłuszyłem go obiema rękami uderzając go w uszy. Facet się zdziwił, a ja wykorzystałem moment nieuwagi z jego strony i skopałem go z całej siły, tak, że nie mógł wstać. Po czym szybko podniosłem pistolet z podłogi na wszelki wypadek, by go nie kusił, choć ledwo się ruszał.
Nawet nieźle się bił, zaliczyłem od niego parę mocnych uderzeń. Pewnie będę miał po tym pamiątkę w postaci siniaków.
Nie zabilem go, ale też nie mogłem do niego strzelić, by nikt mnie nie usłyszał. Nie potrzebowałem towarzystwa.
Wyszedłem z pokoju z nowo zdobytą bronią i szybkim ruchem otworzyłem najbliższe drzwi z nadzieją, że gdzieś tam jest Jane. Niestety, gdy otworzyłem dębowe drzwi ujrzałem pięciu gosci siedzacych przy stole i grajacych w karty.
Cholera.
Gdy mnie zauważyli jak poparzeni zaczeli sięgać do kieszeni zapewne szukając broni. Ale ja byłem szybszy. Od razu postrzeliłem każdego.
Nie miałem innego wyboru, inaczej oni zabili by mnie. Ale to nie wytłumaczenie. Wiedziałem tylko z autopsji, że nie powinienem za długo przyglądać się ofiarom, bo wtedy przywiązujemy się do niej. Zyskujemy więź, a potem umieramy z wyrzutów sumienia.
Kiedy jeszcze pracowałem u ojca każdy mi tłumaczył, że takie właśnie jest życie, ale nigdy nie mogłem się z tym pogodzić. Po tym jak Anna umarła w moich ramionach długo nie potrafiłem zabijać, a szczególnie kobiet. To był uraz. Dlatego nie zabiłem Jane przed laty na parkingu, gdy mnie gonili i potrzebowałem samochodu. Wolałem ją uwięzić gdzieś daleko, odczekać trochę czasu, żeby ani Chris ani Gary nas nie dopadli i wtedy ją wypuścić. Musiałem ją chronić.
-Widzę, że życie ci niemiłe - poczułem jak ktoś łapie mnie od tyłu i przykłada coś zimnego.. nóż do mojej szyi.
Znam tylko jedną osobę, która grozi nożem.
Niemożliwe.
-Opuść broń -powiedział przykłądając ostrze bliżej mojej szyi tak, że już po chwili czułem gorące krople krwi spływające po moim ciele. Piekło jak cholera. Po tym będzie blizna.
-Gary? - zapytałem oszołomiony.
Kurna.
Myślałem, że go wtedy zabiłem!
Chris i Gary pracowali razem, bo obaj mieli ten sam cel- moją śmierć.
Gary chciał ode mnie dokumenty o ozonie, a Chris zemsty za Annę. Gdy jeszcze pracowałem u ojca, jakaś firma, której szefem był Gary dała mi zlecenie, by ukraść papiery innej agencji. Byłem bardzo naiwny i potrzebowałem szybkiej kasy, więc to zrobiłem. Dopiero po fakcie okazało się, że ukradłem dokumenty, nad którymi mój ojciec pracował całe życie. Nie mogłem oddać ich Garemu, bo wiedziałem jak bardzo są ważne. Wtedy ojciec mnie znienawidził, a Chris jeszcze dodawał oliwy do ognia gadając mu jakieś głupoty o mnie. Doszło do tego, że nie mogłem w ogóle się do niego zbliżyć. Musiałem uciekać i właśnie wtedy trafiłem na Jane.
Jakiś czas temu dałem Garemu i Chrisowi podróby dokumentów. Chciałem zyskać na czasie, ale oni szybko zorientowali się, że one nie są prawdziwe. Tak czy siak, dając Garemu do ręki te cholerne papiery pokłociliśmy się. Doszło do tego, że postrzeliłem go w brzuch. Myślałem, że go wtedy zabiłem.
Ale jak widać on żyje i chce mnie zabić.
- Radzę ci, upuść ten pieprzony pistolet -wysyczał mi prosto do ucha.
Zrobiłem to o co prosił. Po chwili usłyszeliśmy cichy huk broni uderzającej o podłogę. Gary powoli odsunął ją nogą zdala ode mnie, a wtedy ja z całej siły walnąłem go łokciem w brzuch po czym jeszcze kopnąłem go w krocze.
Zwykle tego nie robię ze względu na męską solidarność, ale to był wyjątek.
Gość jeszcze machnął w w moją stronę nożem, w wyniku czego poczułem jak robi mi kilkucentymetrową rysę przy oku, więc kopnąłem go w brzuch, a wtedy upadł trzymając się za kroczę.
Sory stary.
Sięgnąłem po pistolet z podłogi i strzeliłem Garemu w nogę by nie próbował mnie gonić. Kula przeleciała na wylot i nie uszkodziła tętnicy, więc powinien przeżyć.
Szybkim krokiem poszedłem do kolejnych drzwi. Były zamknięte. Ale ja miałem klucz do każdego zamka, który zwykł nazywać się pistoletem. Więc strzeliłem w zamek i szarpnąłem za klamkę. Po chwili już byłem w pokoju, gdzie znajdowała się Jane.
Przykuta łańcuchami klęczała na ziemi ze spuszczoną głową. Nie widziałem jej twarzy, ale w największym tłumie bym ją rozpoznał.
Znów ją porwali. A wszystko przeze mnie, mogłem nie wchodzić do jej samochodu. Cholerny Chris.
Zamknąłem za sobą drzwi, a wtedy ona na mnie spojrzała.
-N-Nick? - zawołała na mój widok. Odnalazłem jej przerażone błękitne spojrzenie i podbiegłem do niej.
Wyglądała tak bezbronnie, ubrana jedynie w czarną sukienkę i z rozmazanym makijażem pewnie od płaczu czekała aż ją uwolnię.
-Nick, b-boje się, on powiedział, że.. M-mnie zabije, a-a potem.. -zaczęła się jąkać, ale jej przerwałem. Cała się trzęsła. Kiedyś by była wkurzona. Pewnie by się na mnie obraziła i udawała silną, ale teraz była inna. Co ten sukinsyn z nią zrobił!? Przysięgam, zabiję go jak tylko go dopadnę!
-Spokojnie, jestem tu- szepnąłem podchodząc do niej bliżej. Miała zaszklone oczy. Cholera, jest taka piękna, kiedy płacze.
-Ale oni.. - zaczęła panikować.
-Cii- pocałowałem ją w czoło. Pachniała wanilią. Tych perfum używała od święta. Gdzie ona była?
-On tu idzie- jęknęła odsuwając się ode mnie.
Powiedział, że wróci za pół godziny. Niemożliwe, by to tak szybko zleciało!
Usłyszałem czyjeś kroki.
Cholera. Może jednak.
-Zaraz do ciebie wrócę- powiedziałem wstając.
-Nie, nie zostawiaj mnie! - zaczęła się wyrywać, ale łańcuchy skutecznie ją powstrzymywały.
-Inaczej zabiją nas oboje. - powiedziałem pewny. Nie chciałem jej zostawiać, ale nie miałem innego wyjścia.
W końcu zrozumiała. Pokiwała głową na znak, że poczeka, a ja szybko wyszedłem z pokoju.
Na korytarzu nikogo nie było. Słuchając intuicji, z pistoletem w rękach poszedłem do pokoju, w którym jeszcze niedawno siedziałem związany.
Na środku pomieszczenia odwrócony do mnie tyłem stał Chris we własnej osobie. Poczułem jak serce mi przyśpiesza.
Postanowiłem nie marnować czasu i w niego strzelić. Wcelowałem w niego, nacisnąłem spust i usłyszałem ciche kliknięcie, ale nic więcej się nie stało.
Niech to szlag.
Skończyły mi się naboje.
-Jesteś taki przewidywalny- odwrócił się do mnie z morderczym uśmiechem i pistoletem w dłoni.
Cholera.
-Jak myślisz, dlaczego byłeś związany sznurem, a nie łańcuchami? - podszedł do mnie. - Miałeś się uwolnić. W broni miałeś dokładnie 7 nabojów. Pięć na gości grających w karty, szósty na Garego, a siódmy zmarnowałeś na zamek od drzwi. Nie przebiłeś łańcuchów, bo wiedziałeś, że to nic nie da. Potrzebujesz klucza. - Wyjął z tylnej kieszeni jeden mały srebrny kluczyk.
O w dupę.
Gdybym mógł zabijać spojrzeniem, Chris właśnie by umierał, ale niestety to on miał w dłoniach morderczą broń, nie ja.
-Jesteś pieprzonym idiotą -warknąłem, bo tylko to mogłem zrobić. Postanowiłem nawrzucać mu przed śmiercią. A co mi tam. - To ci nie pomoże. Ona umarła. Już nie wróci!
-Zamknij się! - krzyknął odbezpieczając pistolet. - Teraz za to zapłacisz. Ty i twoja Jane... - nie dokończył swojej cholernie ważnej mowy, bo nagle dostał trzy strzały w klatkę piersiową. Po czym bez życia upadł na podłogę.
Co jest kur...?
Odwróciłem się przerażony do tyłu, a tam stał Styles z bronią w rękach.
-Gość coś nerwowy- powiedział uśmiechając się do mnie krzywo bez skutku próbując rozładować napięcie.
-Gdzie ty kurwa byłeś? - warknąłem podchodząc do niego z ulgą. Cholera, cały się trząsłem. Przyrodni brat Alexa opuścił broń i ją zablokował.
-Miałem randkę - wyjaśnił z przepraszającym uśmiechem i w tym samym czasie jak na potwierdzenie jego słów zobaczyłem malinkę na jego szyi. Cholerny idiota.
-Leć po Jane, a ja pójdę zobaczyć co u Garego -powiedział i wyszedł zostawiając mnie samego z trupem mojego byłego przyjaciela.
Co za chory świat.
Zagryzłem wargę i wyjąłem mu z ręki klucze do łańcuchów. Mimo woli z ciekawości spojrzałem na bladą twarz Chrisa. Krew wypłynęła mu z lekko otwartych ust.
Ten gość chciał mnie zabić, związał mnie i bawił się moim kosztem, nastawił przeciwko mnie mojego własnwgo ojca po czym go zabił, ale ja mimo wszystko czułem ten cholerny sentyment.
-Żegnaj stary- mruknąłem przełykając gulę w gardle, która nagle się tam pojawiła i wyszedłem z pomieszczenia.

Koniec.





Hahaha żartuję, to jeszcze nie koniec opowiadania xd (sorry huh pewnie teraz chcecie mnie zabić za moje głupie żarty i w sumie to was rozumiem lol)
Ten rozdział wyszedł mi straasznie długi, więc postanowiłam podzielić go na pół. Następny pojawi się niebawem miśki! Kocham was :**
I tak btw to sorkwencja za błędy czy potwórzenia. Chciałam go wgl dodać wcześniej, ale dwa razy mi się usunął. Myślałam, że wyjdę z siebie, ale postanowiłam się nie poddawać i dziś cały dzień pisałam, wiec mam nadzieję, że wam się spodobał.
Aaa i jeszcze coś- ten rysunek u górze to Jane i Nick. Niedawno go namalowałam^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro