Hard

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hayyyyyy wszytkim! Tak, nadal żyję xd Tylko, że moje kochane pedałki przechodzą teraz trudny okres... Zayn odszedł :(  no ii zamiast pisać siedziałam na tt. W sumie ten rozdział też troszku na siłę napisałam... no ale ważne,  że jest.

To kontynuacja poprzedniego rozdziału :)


Wiedziałem. Kurwa wiedziałam, że jak jej powiem to ucieknie!

Wyszła z mojego domu na dwór, było już późno, więc gdyby nie to, że paliła się latarnia obok domu, nic bym nie widział.  Nawet się nie oglądając szybkim krokiem przeszła przez wiecznie otwartą furtkę. Nie miałem zamiaru bezczynnie gapić się jak odchodzi, więc w samym tiszercie wyszedłem za nią. Gdy usłyszała moje kroki przyśpieszyła, aż w końcu  zaczęła biec. No, ale to ja byłem szybszy, więc już po chwili ją złapałem. Dosłownie. Żeby nie mogła mi uciec.

- Zostaw mnie!- krzyknęła wyrywając mi się.

Przerzuciłem ją przez ramię i chciałem zanieść do domu. O tej godzinie było cholernie zimno, więc wolałem pogadać z nią w środku. Zrobiłem kilka kroków w kierunku drzwi, ale dziewczyna mi się wyrwała, w wyniku czego wylądowała w kałuży.  

- Cholera- warknęła łapiąc się za rękę. Nie widziałem, czy naprawdę coś jej się stało, bo nie dość, że było ciemno, to moja dziewczyna była cała w błocie. – Widzisz co zrobiłeś?- spojrzała na mnie z wyrzutem.

- Do wesela się zagoi- odparłem z głupim uśmiechem i wystawiłem w jej stronę rękę, by pomóc jej wstać. Fuknęła coś pod nosem pewnie pod moim adresem i sama się podniosła.

 ----

- Nie wierć się- mruknąłem oczyszczając jej rękę wodą utlenioną. Okazało się, że w kałuży było trochę kamyków i szkła, więc Jannie się pokaleczyła. Oppps .

Ale gdyby się nie wyrywała nic by jej się nie stało, więc czyja to wina???

Tej pani siedzącej obok.

- Gdybyś dał mi spokój nic by mi się nie stało- mruknęła cały czas zła.

- No, ale jestem chorym dupkiem bez skrupułów i nie dam ci spokoju.- oznajmiłem wyrzucając czerwony od krwi wacik do kosza.

Spojrzała na mnie jeszcze bardziej wkurzona. Chyba powinienem uważać na słowa, szczególnie, że wystarczy jeden zły ruch, a będzie po niej. Musiałem ją jakoś przekonać, żeby wyjechała ze mną w bezpieczne miejsce.

- Musisz być taki…?- urwała.

No wyduś to z siebie.

- Zaborczy?.- zapytała po chwili.

-Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy co ci się może stać- Wyciąłem duży kawałek plastra i przykleiłem jej go.

Czekałem, aż cicho syknie z bólu, choć wiedziałem, że jej duma w obecnej chwili nie pozwoli pokazać jej słabości.

- Zabiją mnie, porwą, czy zgwałcą?- zapytała zrezygnowana przypatrując się powiększającej się czerwonej plamie na plastrze.

Uznała to za żart. Czy ona naprawdę nie może zrozumieć, że coś jej grozi? Ugh

No cóż czas ją trochę postraszyć.

- Wiesz, że oni z łatwością mogą cię zabić? – Spojrzałem na nią poważny i konspiracyjnie przyciszyłem głos- Nie ważne gdzie będziesz. U mnie, u siebie, czy nawet w miejscu publicznym. Podstępnie dadzą ci narkotyki, lub zagadną i zaprowadzą w miejsce bez światków i będzie po tobie. – Wstałem od stołu kuchennego zbierając papierki po plasterku i wyrzuciłem je do kosza.- Radzę ci się cieszyć każdym oddechem, bo nawet nie wiesz kiedy oni cię dorwą. – Skończyłem łapiąc jej zdezorientowany wzrok i powoli poszedłem do drugiego pokoju.

Odliczałem, czekając aż za mną pobiegnie.

 Raz..

Dwa..

Trzy…

- Poczekaj- usłyszałem ją za sobą. Powstrzymałem uśmiech i odwróciłem się do niej przybierając poważną minę. – Czyli nawet z tobą nie jestem bezpieczna?- zapytała.

Właściwie, to w pewnym sensie była bezpieczna, ale nie wiedziałem jak dużo osób Chris zdążył zwerbować. Od zawsze był mściwy. A 3 osoby na przykładowo 30 nie dałoby rady.

- Jeśli mi zaufasz i pozwolisz się ochronić, to będziesz bezpieczna.-powiedziałem modląc się w duchu, żeby nie zaczęła pytać o więcej. Nie chciałem jej niczego mówić.

- A powiesz mi chociaż dlaczego chcą mnie zabić?

Ugh, no i zadała te cholerne pytanie.

W sumie trudno się dziwić, że jest taka ciekawska, skoro tu chodzi o jej życie, ale nie mogę jej tak po prostu powiedzieć prawdy. Wiedziałem, że gdy dowie się wszystkiego po prostu ucieknie. Ta dziewczyna za często uciekała od problemów. Nie potrafiła stawić im czoła.

- Kiedyś na pewno- burknąłem

Pokręciła zła głową.

- Dobra. To ja kiedyś ci zaufam.- Zaczęła iść w stronę wyjścia- Ale nie teraz!

Spokojnym krokiem szedłem za nią. Drzwi wcześniej zamknąłem na klucz, więc wiedziałem, że się nie wydostanie z domu.

 I w jednej chwili wpadłem na plan b. Jeśli ona ze mną nie wyjedzie, będę musiał zrobić coś,... wbrew sobie.

Szarpała się z nimi w ciemnej werandzie, aż w końcu zobaczyłem jak wyjmuje prezent gwiazdkowy w postaci kluczy. Cholera, zapomniałem.

Szybkim ruchem wyrwałem jej to z rąk.

- Chyba sobie żartujesz!- warknęła wściekła patrząc jak chowam je do kieszeni spodni.- Oddawaj je!- krzyknęła. 

- Nie zachowuj się jak dziecko- warknąłem patrząc jak się buntuje. Hej przecież nic jej nie zrobię.

- Powiedział, kurczę dojrzały! – odcięła się dalej naciskając klamkę bez jakiegokolwiek rezultatu. Ale w końcu odpuściła i oparła się plecami o drzwi.

Okey to moja ostatnia szansa…

Podszedłem do niej bliżej.

-Odsuń się!- rozkazała. Uśmiechnąłem się i przybliżyłem się jeszcze bardziej. Tak, że dzieliło nas kilka centymetrów. –Powiedziałam, żebyś…- nie dokończyła, bo moje usta spoczęły na jej. Najpierw wypierała się i to ja przejmowałem inicjatywę, ale moja Jane miała bardzo słaba wolę, więc już po chwili sama mnie do siebie przyciągnęła i zaczęła sumiennie oddawać pocałunki.

Po jakimś czasie odsunęła się ode mnie ale zaraz potem mnie przytuliła. Delektowałem się jej zapachem. Musiał mi starczyć na bardzo długo.

- Ugh. Czemu ty musisz siedzieć w jakiś czarnych interesach, czy czymś.- mruknęła dalej wtulona we mnie-  Czemu nie możemy być zwykłą parą z głupimi problemami?! Dlaczego nie możesz być zwykłym miłym gościem  z dużą rodziną?!

Mimo woli odsunąłem się do niej.

- To nie moja wina- powiedziałem gryząc się w język, by nie wybuchnąć i nie powiedzieć za dużo.

- Wiem, ale…- westchnęła- To strasznie dużo komplikuje.

- Cóż też chciałbym mieć rodzinę- zacząłem ignorując gulę w gardle na myśl, że nie mam nikogo.  Jak ona może coś takiego mówić?

- Ugh ale…- chciała kontynuować, ale jej przerwałem.

- Sorry, ale na początku nie chciałem się z tobą wiązać!- wyznałem chowając ręce w kieszeniach. 

Patrzyła na mnie zdezorientowana czękając aż będe kontynuować.

No cóż.. skoro już zacząłem, powinienem skończyć.

-  Ale.. tak wyszło. A po tej całej akcji, kiedy uratowałem ci życie, zostawiłem cię w spokoju, żebyś mogła sobie normalnie żyć. Ale ty musiałaś mnie znaleźć i... wszystko się zaczęło!- Zakończyłem patrząc na nią wyprowadzony z równowagi.

- Czyli nie powinnam?- zapytała zdziwiona i chyba lekko zasmucona. – Wolałbyś, żeby, wtedy nie przyjechała?

- Wolałbym żebyś mi zaufała- powiedziałem.

- Stawiasz warunki, ale sam nie dajesz nic w zamian- powiedziała zirytowana.

 Właściwie, to miała rację, ale takowa sytuacja tego wymagała.

- Nie chce żebyśmy się od siebie oddalali, ale przez te twoje cholerne tajemnice wszystko się wali!- fuknęła.

- Wiem- mruknąłem bez jakichkolwiek emocji, przyglądając się jej twarzy. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- ,,Wiem”. Tylko tyle mi powiesz? – oburzyła się.

Zacisnąłem pięści nic nie mówiąc. Uh bo co miałem jej powiedzieć? ,,Hej, Jane ogarnij dupę i do cholery pojedź ze mną!”

Chwilę patrzyliśmy na siebie zmęczeni tym wszystkim.

-Lepiej…- odchrząknąłem.- Lepiej już wracaj do domu.- powiedziałem.  

Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc. Cóż, najpierw nie pozwalam jej wyjść, a potem ją wywalam. Ale to tylko przez nią. Jeśli nie potrafi mi zaufać, tak to będzie wyglądać.

- Odwiozę cię- oznajmiłem zimno biorąc kurtkę w ręce i otworzyłem drzwi.

Nic nie mówiąc poszła za mną.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro