At your place

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Macie ku krótki i niesprawdzony, ale musiałam coś wstawić. Za 10 min mam autobus, a i tak nie poszłam na część wykładów, tylko po to, żeby coś wyskrobać... Mam nadzieję, że w weekend uda mi się napisać następną część, a tymczasem 1000 słów musi wam wystarczyć :*

Piszcie co myślicie o zmianie akcji!

A, i zaczęłam ten rozdział z krótkim przypomnieniem starego, żebyście ogarniali co się dzieje.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


O godzinie 6:20 zatrzymaliśmy się już w jakimś mieście. Patrzyłam przez mokrą od deszczu szybę auta na wysoki blok stojący tuż przed parkingiem, na którym się znajdowaliśmy.

Nick odpiął pas i spojrzał na mnie.

- To jak wolisz? Groźbą czy po dobroci?- zapytał przekrzykując deszcz uderzający o szyby samochodu.

W odpowiedzi wystawiłam mu środkowy palec.

Parsknął śmiechem i ku mojemu zdziwieniu odblokował drzwi.

Spojrzałam na niego pytająco.

- Dawaj, uciekaj. Nawet nie wiesz gdzie jesteś. Nie masz dokumentów ani pieniędzy, a jestem pewien, że jak tylko znajdziesz się na ulicy, to oni cię znajdą, a wtedy będziesz miała przejebane -powiedział, ale ja bez wahania otworzyłam drzwi. Do środka wpadł deszcz, który już po kilku sekundach zmoczył mi jeansy. Bardzo chciałam zdobyć się na to by wyjść i uciec gdziekolwiek, byle daleko od niego, ale jakaś część mnie bała się, że on mówił prawdę. Ten mężczyzna w barze utwierdził mnie w przekonaniu, że ktoś naprawdę nas goni.

Westchnęłam.

- Co innego masz mi do zaproponowania?- zapytałam.

Skinął głową na blok przed nami.

- Całkiem przyzwoitą kanapę i całe pięćdziesiąt kanałów amerykańskiej telewizji – oparł prawą rękę o zagłówek swojego fotela by lepiej mnie widzieć.

-Chyba sobie żartujesz- prychnęłam odsuwając się od niego, przez co moje prawe ramię zaczęło moknąć na wpadającym do samochodu deszczu.

- Daj mi dwa tygodnie i się ich pozbędę!

Pokręciłam głową wpatrując się w jego twarz. Szukałam w nim czegokolwiek co mogłoby go zdradzić. Właściwie nie mam pojęcia czego oczekiwałam. Że spojrzy w lewą stronę na znak, że kłamał?

-Nie wierzę ci!- powiedziałam.

Skrzyżowaliśmy spojrzenia.

- Zrozum- zaczął i westchnął głęboko jakby powiedzenie prawdy wymagało od niego nie lada wysiłku.- Zrobiłem interes na boku i tamci goście teraz chcą mnie za to odpalić. Trzy dni temu gadaliśmy. Skłamałem im, że mam ważne spotkanie, potem próbowali mnie sprzątnąć, ale uciekłem, trafiłem na ciebie i przez parę głupich decyzji na tamtym parkingu... oni nas zobaczyli. Siedzisz w tym ze mną czy ci się to podoba czy nie.

- Jaki interes?- zapytałam ignorując całą resztę.

Wywrócił oczami.

- Może powiem ci jeszcze jaki mam rozmiar bokserek, co?- uśmiechnął się bezczelnie.

Odpowiedziałam mu spojrzeniem pełnym odrazy.




***

Zabawne, że żyjemy z przekonaniem, że nic złego nie może nam się przytrafić.

Na nieszczęścia innych patrzymy z pewnym dystansem, myślimy- to nas nie spotka. Może innych, ale nie nas. My, to co innego...

A przecież wszyscy w identycznym stopniu jesteśmy narażeni na zło świata.

Już w średniowieczu zrozumieliśmy na czym polega egalitaryzm śmierci, która sprawiedliwie przychodzi po każdego. Bez wyjątku.

Jednak pierwsze uczucie, które pojawia się gdy dotknie nas coś nieoczekiwanego, to zdziwienie.

Właśnie to czułam w tamtym momencie.

Żadnego strachu, czy złości.

Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć w to co się działo.

Dobrowolnie weszłam do mieszkania człowieka, który mnie uprowadził. Wprawdzie z tyłu głowy czułam, że nie powinnam mu zaufać, jednak już dawno przestałam kierować się głosem strachu. Prawdopodobnie postępowałam źle, ale nie widziałam innego wyjścia...

Z myśli wyrwała mnie przeszkoda pod stopami, przez którą o mało się nie

poślizgnęłam. Spojrzałam pod nogi. Stałam na czyjejś koszulce.

Obeszłam ją ostrożnie.

-Wybacz- usłyszałam Nicka- jest tu bałagan. – jak tylko zakluczył drzwi wejściowe podniósł bluzkę z podłogi i rzucił na stojący nieopodal fotel.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Staliśmy w krótkim holu, który prowadził do otwartego salonu połączonego z niewielką kuchnią. Mieszkanie nie należało do najnowszych. Na suficie dojrzałam żółte zacieki, a meble wyglądały jakby pamiętały poprzednie stulecie.

- Mieszkasz tu?- zapytałam z czystej ciekawości. Chłopak właśnie otwierał okno w kuchni, bo wszędzie pachniało dusznością. Musiał długo tu nie zaglądać.

-Tak jakby- odparł nie odwracając się do mnie.

Zmarszczyłam brwi. Albo się gdzieś mieszka, albo nie. Nie ma odpowiedzi pomiędzy.

- To znaczy?- dopytywałam. Denerwowały mnie te jego wymijające odpowiedzi. Chciałam również wiedzieć, czy nie mieszka tu ktoś jeszcze.

- To mieszkanie mojej młodszej siostry- odpowiedział w końcu.- Jak jestem niedaleko pozwala mi tu nocować.

Kiwnęłam głową.

- Gdzie teraz jest?

Widziałam jak drapie się po karku.

- Ma praktyki na studiach.

Skinęłam głową, że rozumiem. Sama właśnie traciłam zajęcia terenowe.


*Nick*

Byłem w kropce. Nie miałem pojęcia co robić, więc improwizowałem. Dwa tygodnie w mieszkaniu Drake były moim jedynym ratunkiem. Albo teraz ich dorwę, alb będę miał bardzo poważny problem. Nie zamierzałem dłużej przetrzymywać Jane. To co się działo i tak było nienormalne, a ona dzielnie to znosiła.

Zgodnie z wątpliwym przekonaniem, że po kawie wszystko jest łatwiejsze, postanowiłem ją zaparzyć.

Nie pytając dziewczyny, bo poszła do łazienki, a i tak byłem pewien, że się skusi, zrobiłem dwa słodkie napoje kofeinowe ze spienionym mlekiem.

Jak tylko skończyłem odwróciłem się z dwoma kubkami w rękach i postawiłem je na starej ławie mojego przyjaciela. Uznałem, że lepszym wyjściem będzie zatajenie u kogo w mieszkaniu jesteśmy. Nie najlepszym pomysłem byłoby powiedzenie jej, że siedzimy u mojego najlepszego kumpla z dzieciństwa. Samo to, że była tu ze mną nie było dla Jane komfortowe, a myśl, że o każdej porze może zjawić się drugi facet z pewnością by nie pomógł.

Usadowiłem się wygodnie w fotelu z kubkiem kawy w ręku i starałem się odprężyć po intensywnych kilku dniach.

Czułem jak ciepły napój wypełnia moje usta i spływa do żołądka. Działał na mnie kojąco o ile tak w ogóle można powiedzieć o rozpuszczalnej kawie. Tylko taka była w kuchni.

- Naprawdę pozwoliłbyś mi wtedy wyjść z samochodu?- nagle dziewczyna znalazła się tuż przede mną.

Spojrzałem na nią próbując odgadnąć jaka odpowiedź z mojej strony byłaby najlepsza.

- Nie- odparłem w końcu uśmiechając się do niej zaczepnie.

Nie wiem po co to robiłem. Miałem ochotę na mały flirt. Byłem bardzo zmęczony i potrzebowałem czegoś na poprawę humoru.

Zwęziła oczy.

- Chciałem tylko żebyś poczuła się wolna i podjęła mądrą decyzję.- dodałem zaraz zgodnie z prawdą.

- Mądrą?- prychnęła i oparła ręce po bokach.

Postanowiłem nie kontynuować tej rozmowy i zająć moją towarzyszkę czymś innym.

- Kawa dla pani- skinąłem głową na napój stojący na ławie.

Dziewczyna zerknęła na nią, a raczej na kubek w starwars.

-Co ty z tą kawą?- westchnęła. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Uznałem, że nie jest jeszcze gotowa na wywód o tym jak cudowny jest ten napój.

Koniec końców usiadła na najbardziej oddalonym ode mnie fotelu i upiła łyk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro