Akta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*Oczami Dave* kontynuacja poprzedniego rozdziału

Po tym czego się dowiedziałem, zmieszany, ale równie zaciekawiony poszedłem się ubrać. Na wszelki wypadek wpakowałem do kieszeni spodni MP-443 Grach, latarkę i telefon Sam. Wyszedłem z mieszkania uprzednio szczelnie zamykając drzwi, a po pięciu minutach siedziałem już w swoim audi. Musiałem wiedzieć na 100% czy to naprawdę córka tego gościa. Włożyłem kluczyki do stacyjki, nacisnąłem pedał gazu i wyjechałem z podziemnego garażu dla mieszkańców bloku. O 4 w nocy nie było wielu osób na jezdni. Może kilka samochodów, w tym większość tirów. Mieszkałem blisko granicy Polski i Czech, więc już po godzinie byłem na terenie Czeskiej Republiki.

Aby się trochę rozbudzić włączyłem ciche radio, choć i tak dziś już prawdopodobnie nie zasnę. Za dużo emocji. Miałem w głowie cały wieczór z Sam, jak tańczyliśmy, rozmawialiśmy i nie tylko.. oraz sceny jak mój ojciec zabija osoby, które mu zaszły za skórę. Każdą osobę zabijał w inny sposób. Mówił, że to zależy od tego jak bardzo nienawidzi ofiary. Mógł podciąć jej gardło i zawiesić do góry nogami aby krew dopłynęła jej do mózgu i umarła po nie całej godzinie, mógł też torturować kogoś psychicznie, fizycznie, ciszą, hałasem lub po prostu zabić od strzału w głowę. Wiedziałem, że z Sam też mógłby zrobić coś podobnego.

Mimo, że chciałem ją sprzedać ojcu jeśliby się okazało, że naprawdę jest ich córką, to trochę było mi jej żal... wiedziałem co z nią zrobi. Jeszcze kilka lat temu, jak byłem młodszy przeżywał to, że nie zabił dziewczyny tego gościa, pluł sobie w twarz, że od razu nie załatwił tej dwójki. Więc Sam napewno nie uszłaby z życiem. Gary żył historią tego Nicka, (chyba tak nazywał się ten gość) parę lat, ale nigdy nie widziałem jak ich szuka, przez najbliższe 5 lat w ogóle o nich nie mówił. Może pogodził się z tym, że ich nie dorwie.

A tymczasem miałem dla niego niespodziankę.

Dojechałem do mostu poległych, a tuż za nim skręciłem w prawo i zaparkowałem samochód tuż pod średnich rozmiarów siedzibą mojego ojca. Byłem pewny, że go tu nie będzie, bo kto o (już) 5 rano siedziałby w swoim biurze? Obecnie nie słyszałem, żeby miał jakieś ważne sprawy do załatwienia,więc napewno teraz smacznie śpi.

Na szczęście miałem dostęp do jego dokumentów... Oficjalnie nie, ale wiedziałem gdzie są i jak się do nich dostać. A to było najważniejsze.

Zaciągnąłem ręczny hamulec, wyszedłem z wozu i okrążając budynek wszedłem przez tylne drzwi, uprzednio je otwierając skradzionym jakiś czas temu kluczem. Wszedłem do środka i nie zapalając światła wspiąłem się po schodach na 2 piętro. Tam znajdował się korytarz z kilkoma czarnymi drzwiami. Na szczęście dokładnie wiedziałem gdzie wejść. Podszedłem do najdalej znajdujacych się drzwi i wpisałem sześciocyfrowy kod: 683-240 na klawiaturze znajdującej się tuż przy nich. Usłyszałem ciche pikanie i po chwili zamek do drzwi się otworzył. Pociągnąłem za srebrną, lodowatą klamkę i cicho wszedłem do środka. Zamknąłem za sobą drzwi, zaciągnąłem żaluzje, żeby nikt mnie nie zauważył, bo był wczesny ranek, więc z każdą minutą było jaśniej, i zapaliłem latarkę. Znajdowałem się w dość dużym pomieszczeniu, przeczesałem latarką cały pokój w poszukiwaniu szafki na dokumenty. Mój ojciec od wielu lat niczego tu nie zmienił, znałem ten pokój bardzo dobrze. Z szarej komody pod oknem wysunąłem drugą od góry szufladę i zacząłem grzebać w jego dokumenach. Cała komoda była zapełniona w papierach, w większości były to teczki z danymi osób, których mój ojciec nienawidzi. I właściwie to prawie wszyskie z nich znałem na pamięć- gdy byłem młodszy lubiłem tu przychodzić i czytać o tych wszystkich ludziach.

Po piętnastu minutach szukania (sporo było tych teczek) w końcu znalazłem czerwoną teczkę z podpisem "Nick Hudson, syn Gerarda Hudsona i Jane Alison" Otworzyłem jej zawartość, a tam znajdowały się ich dane. Rok urodzenia, wzrost, kolor oczu, szkoły które ukończyli i miejsca, gdzie można było ich znaleźć. Nie było tylko adresu zamieszkania Jane Alison. Dokładnie przejżałem ich zdjęcia, ktoś z zewnątrz musiał je zrobić. Niektóre były zrobione z ulicy, a niektóre przedstawiały ich chyba pojmanych przez mojego ojca. Widocznie musieli mu zwiać. Na następnych zapełnionych stronach widniały dane o ich ślubie kilkanaście lat temu, ale nie było żadnej wzmianki o tym, że mają dziecko. Widocznie to były stare dane. Wyjąłem z kieszeni białego samsunga Sam i porównałem ich wszystkie zdjęcia ze zdjęciem na wygaszaczu. Najpierw sprawdziłem Hudsona- te same oczy, wyraz twarzy i włosy, potem Alison- była identyczna.

To musieli być oni.

Cholera. Czyli Sam naprawdę jest ich córką.

Nagle usłyszałem dźwięk zamykania drzwi. Z mocno bijącym sercem szybko zgasiłem latarkę, wpakowałem swoje rzeczy do kieszeni spodni i wsadziłem dokumenty do teczki, a potem do komody.

Kroki nie ustawały, przeciwnie- były coraz głośniejsze. Spojrzałem na okno znajdujące się naprzeciwko mnie. Byłem na 2 piętrze, wiec nie mogłem wyskoczyć, ale mogłem wejść na dach, który ten budynek miał zupełnie płaski. Najciszej jak umiałem otworzyłem szybę i wyszedłem przez nią. Nie patrząc w dół (nie dlatego, że miałem lęk wysokości, ale po prostu dlatego, że nie miałem czasu) i trzymając się dość niepewnej rynny wspiąłem się na dach, który na szczęście był bardzo blisko okna. Albo inaczej- okno było wysoko wbudowane, dzięki czemu było blisko sufitu, a co za tym idzie- dachu.

Nie zamknąłem okna, ale tego już nie mogłem zrobić. Powoli, aby nikt mnie nie słyszał wszedłem na dach, a potem na jego drugą stronę, bo stamtąd mogłem zobaczyć czy obok mojego auta stoi jakiś drugi. Na szczęście stał tylko mój. Ojciec jeździ tu wyłącznie smochodem, więc czyje to były kroki? Wróciłem na poprzedną stronę i lekko pochylając się w dół do okna patrzyłem, czy ktoś tam wszedł. Te okno też zasłoniłem roletami, ale dzięki temu, że było otwarte mogłem zobaczyć śodek pokoju. Nikogo nie widziałem, chodź główne światło było zapalone. Czyli ktoś tam musi być. Cholera. Jak ja stąd zejdę?

Usiadłem na lodowatym dachu. Co mogę zrobić? Zacząłem rozglądać się wokół siebie. Nade mną wisiały duże białe chymury prawie całkowicie zasłaniające błękitne niebo. Nie było tu dużo domów, raczej w większości pola uprawne i kilka wiatraków. Taka trochę wieś, a na środku jej biuro Garego.

Muszę stąd jakoś zejść. Jeszcze raz wyjrzałem przez krawędź dachu. Nie mogłem skoczyć, bo bym się połamał. Wokół budynku nie było zadnego stogu siana ani niczego na co mógłym skoczyć z tej wyskości. Wychyliłem się by znów spojrzeć przez okno, a tam było już zgaszone światło. Czyżby ten ktoś, kto tam był już wyszedł?

Policzyłem do stu dwudziestu- tak na wszelki wypadek i po tych dwóch miutach wszedłem przez okno do pokoju. Na wszelki wypadek wyjąłem pistolet z kieszeni i przejrzałem cały pokój. Mimo zgaszonego śiatła, dzięki otwartemu oknu mogłem zobaczyć całe pomieszczenie. Pusto. Cicho zamknąłem okno i odsłoniłem we wszystkich rolety. Jeśli miałem tyle szczęścia i to nie był Gary, to na wszelki wypadek zostawiłem wszystko tak, jak było, gdy tu wszedłem.

Cicho otworzyłem drzwi i z odblokowaną bronią wyjrzałem na korytarz. Nikogo nie było. Wypuściłem od jakiegoś czasu nieświadomie wstrzymywane powietrze i cicho zszedłem po schodach na dół, po czym wyszedłem z budynku.

Chwilę później siedziałem w swoim samochodzie i wymyślałem plan co zrobić z Sam.


Luuudzie jak ja tęsknie za przygodami Nicka i Jane!!!! Bez kitu, następny rozdział musi być o nich, bo zeświruję. Jeszcze mój chłopak strasznie przypomina mi Nicka i nie mogę przestać myśleć o 1 części uprowadzonej. Hahahah a jak jest z wami?    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro