38.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gayle


Musiałem wrócić do hotelu. Chelsie miała robione dzisiaj przez cały dzień badania, po których i tak będzie zmęczona, więc moja obecność nie będzie potrzebna. Powiedziałem jej, że gdy zadzwoni, przyjdę do niej od razu. Nie chciałem, żeby była sama. Jednak też potrzebowałem trochę odpocząć. Może uda mi się chwilę zdrzemnąć. Musiałem mieć siłę, żeby wspierać swoją dziewczynę.

Landen i Abi oraz jej mąż zostali w Nowym Jorku na noc. Nie chcieli wyjechać, zanim nie dowiedzą się, że z moją dziewczyną było wszystko dobrze. Cieszyłem się, że mogliśmy na nich liczyć. Musiałem przyznać, że w ciągu ostatnich miesięcy wszyscy zbliżyliśmy się do siebie. Nawet siostra Halla spędzała chętnie czas z Aubrey, a podobno za nią nie przepadała. Naśmiewałem się, że kuzynka mojego przyjaciela nagrabiła sobie nie tylko u mnie. Zaczynałem traktować tych ludzi jak rodzinę. Byli mi bliżsi niż ojciec po śmierci mamy.

– Aaron, przepraszam. - Spojrzałem na niego. – Chciałem, żeby ona zadzwoniła i nie denerwować Abi.

Dziewczyna nie musiała tutaj przyjeżdżać, tym bardziej że była w zaawansowanej ciąży. Niepotrzebnie się narażała, ale nikt nie był w stanie jej tego wytłumaczyć. Wiedziała lepiej, co mogła, a czego nie. Mąż najchętniej zamknąłby ją w domu, dopóki nie urodzi i miałby spokój, ale Aubrey czuła się na tyle dobrze, że duży brzuch nie był dla niej wcale ograniczeniem. Wkurzała się, gdy Aaron próbował ją ograniczyć, a on chciał tylko chronić swoje dziecko. Nie wiedziałem, jakbym zachował się na jego miejscu, ale chyba trochę panikował. Lekarz, przecież zapewnił ich, że ciąża przebiegała prawidłowo.

– Daj spokój. To nie twoja wina. - Poklepał mnie po ramieniu.

– Jasne – odezwała się – już dostałam opieprz.

– Dzięki, że zostaliście. - Spojrzałem na nich.

– Ona jednak cię lubi. - Zaśmiał się Landen.

– Pieprz się, durniu. - Szturchnęła go.

Teraz zaczynałem mieć wyrzuty sumienia, że przez kilka lat dokuczałem Aubrey, chociaż nie zrobiła nic złego. Chyba miałem do niej żal, że mimo tego, że towarzyszyłem jej na imprezach szkolnych i rodzinnych, nie zwracała na mnie uwagi. Wyświadczałem jej przysługę i nie potrafiła tego docenić. Za to zawsze znalazła powód, żeby mi przygadać na przykład, że się spóźniałem i założyłem zły krawat, dlatego później robiłem to celowo.

– Dziękuję. - Uśmiechnąłem się.

– Powiesz mi, jak ona naprawdę się czuje? - Aubrey stanęła przede mną. – Bez ściemy. Chcę prawdę.

Chelsie mówiła, że było lepiej, ale jej twarz nadal była opuchnięta i pozostał siniak na policzku. Brew zszyta, ale nie wyglądała dobrze. Miałem nadzieję, że nie zacznie się paprać. Większych ran fizycznych nie miała. Bałem się jednak o jej psychikę. Będę musiał poświęcić jej dużo czasu, żeby znowu zaczęła wierzyć w siebie. Już, gdy ją poznałem, nie była zbyt pewna siebie, ale nie zniechęciło mnie to. Nie zamierzałem jednak martwić Aubrey. Lepiej będzie, jeśli nie będę mówił jej wszystkiego. Musiałem tylko być przekonujący. Resztą zajmę się sam. Nie musiała się martwić o swoją przyjaciółkę. Przy mnie nie stanie jej się nic złego.

– Dobrze. - Przetarłem twarz dłonią. – Opuchlizna trochę zeszła.

– Musisz z nią dużo rozmawiać. - Złapała mnie za ramię. – Nie pozwól jej już uciec, dobrze? Ona cię potrzebuje. Nie wiem, czy ci to powiedziała, ale tak jest.

– A wy to pod tym względem dobrałyście się idealnie, przyjaciółeczki – wtrącił się Aaron.

Chyba nadal miał do swojej żony żal o to, że uciekła, gdy była w ciąży z Lilką. To było głupie. Przecież Hall pokochał tego dzieciaka od pierwszej chwili. Nie wiedziałem, co się między nimi działo, bo nie interesowałem się życiem Aubrey, ale znałem ją i byłem pewny, że sama komplikowała sobie życie. Nawet kuzynowi nic nie powiedział, a później wmówiła, że nie była w ciąży z Aaronem. Nawet ja w to nie uwierzyłem.

– Grabisz sobie. - Spiorunowała go wzrokiem.

– Ty bardziej.

– Dam sobie radę. - Spojrzałem na nich. – Wróćcie do domu, do dzieciaków.

Nie wiedziałem, jak udało im się w szybkim czasie zorganizować opiekę nad maluchami. Emma na pewno nie siedziała z nimi sama. Pewnie pomagali jej dziadkowie dzieciaków. Lily chyba powinna więcej czasu spędzać z rodzicami. Fajny z niej dzieciak. Tak samo, jak z syna Landena, ale jego chyba polubiłem bardziej. Może dlatego, że to dziecko mojego przyjaciela, ale córka Halla robiła wokół siebie mniej zamieszania i ciągle chciała pokazywać wszystkim swoje lalki.

– Właśnie! - Landen coś sobie przypomniał i podał mi swój telefon, na którym wybrał jakiś numer.

Po chwili pojawiła się twarz Emmy z synkiem na rękach. Dobrze, że ona postanowiła zostać w domu. Musiałem przyznać, że mój przyjaciel trafił na kobietę idealną. Po nieudanym małżeństwie obawiałem się, że nie zaufa zbyt szybko żadnej dziewczynie i trochę się zabawi. On, jednak gdy tylko poznał Emmę, zaczął poświęcać jej więcej czasu i się z nią związał. Na początku myślałem, że to nic poważnego, ale gdy zaczął rozważać przeprowadzkę do Bostonu, wiedziałem już, że przepadł. Jednak jego kobieta była bardzo wyrozumiała. Wcale nie zależało jej na szybkim ślubie i zajściu w ciążę. Była młodsza od nas, ale przecież niektóre kobiety chciały zostać matkami jak najszybciej. Jak na przykład Madison, która ciągle nalegała w tej kwestii na swojego męża. Przez chwilę obawiałem się, że Landen w końcu się ugnie, a ku mojemu zaskoczeniu, właśnie wtedy przejrzał na oczy. I dobrze.

– Cześć, Gayle. - Uśmiechnęła się na mój widok. – Czekamy na ciebie i Chelsie. Słyszałam, że już lepiej. Mam nadzieję, że wpadniecie do nas po przyjeździe.

James leżał spokojnie wtulony w mamę. Zerkał co jakiś czas w ekran telefonu, ale chyba nie bardzo interesowała go rozmowa. Lubiłem tego dzieciaka. W mojej obecności nigdy nie marudził. Od zawsze podtykałem mu piłkę, chociaż mój przyjaciele wiele razy tłumaczył mi, że chłopiec był za mały na taką zabawkę. Nie mogłem się doczekać, kiedy razem zagramy.

– Niedługo będę.

– Ale zabierzesz ją ze sobą, prawda?

Miałem nadzieję, że Chelsie będzie chciała wrócić do Bostonu, bo nie widziałem innej opcji. Chociaż z nią byłem w stanie pojechać wszędzie. Jednak tam była szczęśliwa. Lubiła pracę w hotelu. Nie mogłem zrozumieć, co jej się podobało w siedzeniu na recepcji, ale nie przeszkadzało mi, że miała taką pracę, a nie inną. Poza tym mogłem odwiedzać ją w każdej chwili, bo rodzice Aubrey byli bardzo wyrozumiałymi pracodawcami. I czasami wykorzystywali mnie do pomocy w przenoszeniu cięższych przedmiotów.

– Postaram się – odpowiedziałem zmęczony.

Musiałem trochę odpocząć. Właśnie dlatego wróciłem do hotelu. Ostatnie dwa dni były dla mnie ciężkie. Nie chciałem jednak, żeby Emma pomyślała, że miałem jej dość i mnie nudziła. Martwiła się. Miło z jej strony, że zadzwoniła. Widocznie nie tylko ja polubiłem Chelsie. Na pewno Landen opowiedział już swojej żonie, co się stało i w jakim stanie była dziewczyna. Miałem nadzieję, że uda mi się wymazać z pamięci widok, gdy znalazłem ją zakrwawioną.

– Jeśli nie to ci pomogę. James – spojrzała na synka – pomachaj wujkowi.

Maluch rozglądał się dookoła, po czym się zaśmiał, próbując zabrać mamie telefon. Zapewne wolałby popatrzeć na swojego ojca, który starał mu się nie pokazywać, dopóki nie skończę rozmawiać z Emmą, bo zacząłby marudzić.

– Trzymaj się.

– Dzięki, Emma

– Pozdrów od nas Chelsie.

– Jasne.

Oddałem przyjacielowi telefon. Zapewne chciał jeszcze przez chwilę porozmawiać z żoną. Nigdy nie sądziłem, że Landen nie będzie umieć rozstać się ze swoim dzieckiem na długo. Zżył się z tym maluchem. Czasami on i Emma wykłócali się o to, kto miał spędzić więcej czasu z synem. Wariaci. Inni rodzice kombinowali tylko, jak wcisnąć dziecko drugiemu i mieć spokój, ale nie oni. Dobrze, chociaż, że podrzucali Jamesa czasami do dziadków, bo inaczej nie wyciągnąłby przyjaciela z domu nawet na chwilę. Nie mógł siedzieć tylko ze swoją rodziną. Potrzebował męskich wypadów raz na jakiś czas.

Hallowie odpuścili. Mogłem spokojnie odpocząć. Przed snem wysłałem jeszcze SMS do Chelsie, chociaż pewnie już spała, bo odpowiedź otrzymałem, dopiero gdy wstałem. Nie chciałem jej męczyć, dlatego nie zadzwoniłem. Zaraz się ogarnę i pojadę do szpitala. Miałem nadzieję, że dzisiaj z niego wyjdzie. Jednak zostaniemy przez jakiś czas w Nowym Jorku. Musiałem dopilnować, żeby zgłosiła sprawę pobicia na policję. Nie mogliśmy odpuścić.

– Idziesz do niej? - Aubrey złapała mnie w drzwiach w chwili, gdy zamierzałem wyjść.

– Tak.

– Powiedz, że czekamy na nią w Bostonie.

– Nie przyjdziesz dzisiaj?

– Aaron chce wracać już do domu. - Przewróciła oczami. – Boi się, że urodzę wcześniej.

Pewnie wczoraj długo dyskutowali na ten temat. Hall za bardzo panikował, ale wolałem się nie wtrącać. Co mogłem wiedzieć o dzieciach, skoro sam ich nie miałem? Jeszcze mniej wiedziałem na temat ciąży i nie sądziłem, żeby w najbliższym czasie się to zmieniło. Nie planowałem zostać ojcem. Może kiedyś to się zmieni, ale na razie o tym nie myślałem.

– A nie urodzisz? - Zaśmiałem się, patrząc na nią.

To chyba ostatni miesiąc.

– Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. – Zostawiam Chelsie w dobrych rękach. Zaopiekuj się nią.

– Nie skrzywdzę jej.

– Wiem. - Przytuliła mnie.

Byłem zaskoczony. Nie darzyliśmy się takimi czułościami nigdy. Zazwyczaj się sprzeczaliśmy. Czasami brakowało mi tego, jak Abi się na mnie wkurzała.

– Uważaj na siebie, dobrze? – powiedziałem, gdy odsunęła się ode mnie.

– Jasne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro