Act I: Scene I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pokój Życzeń był zawsze zapełniony masą gratów. Przynajmniej z jego doświadczenia. Większość była grupami zrzuconych na siebie podobnych do siebie jak dwie krople wody i raczej niezbyt pociągających mebli, książek, świeczników, biżuterii i innych staroci. Jednak jedno z tych zapomnianych przez świat reliktów znajdował się jeden równie co inny blady i poszarzały oraz wyglądający staro, ale też trochę inny.

Po pierwsze ruszał się. Właściwie tylko dlatego Draco go zauważył. Kiedy stał przy szafce zniknięć, nagle coś w polu jego widzenia drgnęło. Obrócił się na pięcie. Nie był sam. Oparta o około stuletnią komodę siedziała dziewczyna o długich, kasztanowych włosach i właśnie zapalała papierosa. Zmierzył ją zimnym spojrzeniem, chcąc ukryć panikę. Czy widziała co robił? Czy komuś o tym powie? Może by ją zaszantażować? Albo może rzucić imperiusa? A co jak się spod niego uwolni? Co ma z nią zrobić na Salazara?!

Jednak ta Krukonka - jak zauważył po wiszącym niedbale na jej ramieniu, niezawiązanym krawacie - nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Zachowywała się, jakby go tu nie było. Zapaliła papierosa, zaciągnęła się nim, po czym wypuściła z ust chmurkę dumu. On stał jak skamieniały, przyglądając się jej w zdumieniu. W końcu i ona uniosła na niego obojętny wzrok szarozielonych oczu. Potrząsnęła głową, odrzucając w tył włosy i skrzywiła się.

Teraz ją rozpoznał. Nie po rysach, bo chyba z bliska się jej nigdy nie przyglądał - po co miał marnować czas na jakieś dziewczyny z Ravenclawu, które zapewne są tak "mądre", że aż się ze szlamami bratają. Jednak ta mimo wszystko wyróżniała się z tłumu. Przynajmniej od tamtego roku.

Od jej bladej, poszarzałej jak u starej, porcelanowej lalki twarzy, odcinał się wyraźnie napis z nabrzmiałych, czerwonych bąbli. "DONOSICIEL". I od razu wiadomo było, z kim się ma do czynienia. Zawsze, gdy Draco dostrzegał gdzieś ten napis na twarzy tej dziewczyny, mówił do Blaise'a: "I dlatego się nie brata ze zdrajcami krwi takimi jak Weasley czy Potter. Potem kończysz obdarty ze wszelkiej godności. Ma za swoje tamta zdrajczyni". I naprawdę cieszył się, że sam niczego takiego nie doświadczył. Ten przykład tylko go umocnił w przekonaniu, że jedynie po stronie Voldemorta można było coś osiągnąć.

Zwłaszcza teraz chciał się wykazać. Po tym, jak jego ojciec wszystko zepsuł, musiał odbudować pozycję swojej rodziny. Na nim teraz spoczywała pod nieobecność ojca odpowiedzialność za ród. Nie zamierzał zawieść jego ani matki.

- Chcesz na mnie nakablować? - spytała z politowaniem dziewczyna, unosząc brew. - A róbże to sobie. - Obojętnie przeniosła wzrok na szafkę zniknięć i znów zaciągnęła się dymem.

- Nie ja tutaj jestem kablem - wycedził, zaciskając palce wokół różdżki. - Przynajmniej nie patrząc po wyglądzie - dodał, wskazując na jej twarz.

Spojrzenie, które mu posłała, było tak mrożące krew w żyłach, że aż chyba przebiła w tej kategorii jego ojca.

- Tym lepiej dla ciebie - stwierdziła głosem, w którym kryła się groźba. Zmarszczył brwi i zacisnął zęby.

- Może tak, może nie - stwierdził w końcu. - Zrobimy tak: ty nikomu nie powiesz o tym, że tu byłem, a ja nie zdradzę, że palisz... Właściwie... Skąd ty wytrzasnęłaś papierosy?

Skinęła głową w stronę jednej z na pół wywróconych szafek.

- Tutaj - stwierdziła obojętnie. - Tu jest chyba wszystko.

Pokiwał głową.

- A co do umowy... - zaczął.

- Co do umowy, to i tak nie ma dla mnie to większego znaczenia, co robisz, więc hulaj dusza - stwierdziła ze zniecierpliwieniem. - Możesz nawet się spić i umrzeć, niewiele mnie to obchodzi.

Uśmiechnął się kwaśno.

- Nawzajem...? - powiedział w końcu.

Znów zmroziła go wzrokiem. Wzruszył ramionami i obrócił się z powrotem do szafki. Miał ważniejsze rzeczy do roboty niż rozmawianie z głupimi dziewuchami. Podrzucił w ręce jabłko i już je miał włożyć do szafki, gdy...

- Serio? - spytała z politowaniem. - Masz aż tak wielką obsesję na punkcie jabłek, że nawet w tajne misje Śmierciożerców musisz je wciągać?

- Nie mam obsesji! - warknął, czerwieniąc się i wypuszczając z dłoni nagle jabłko niczym winowajca. Pokiwała głową, unosząc brwi ironicznie. - Za to ty jesteś uzależniona od... Nikotyny! - dodał szybko, uśmiechając się wrednie.

- I co? To dla ciebie powód do dumy, że nie jesteś uzależniony? - spytała sarkastycznie. - Zinszczę twoje marzenia o wyższości: sądzę, że ponad trzy czwarte uczniów w naszej szkole również nie jest nałogowymi palaczami.

- Ale za to nałogowo adorują Pottaha - stwierdził. - To o wiele groźniejsze.

Ni to pokiwała, ni pokręciła głową.

- Może masz rację - westchnęła, biorąc znów do ust przedmiot swego nałogu. - Ale nie wiem na ile lepsze od uzależnienia od Sam-Wiesz-Kogo, gdy po tym, jak dostaniesz czarny znak, już jest wieczne.

Pomasował niespokojnie swoje przedramię.

- Co ty tak gadasz o Śmierciożercach, co? - spytał wyzywająco. - Z czego wnosisz, że dla nich pracuję? Może sama tu jesteś z ich rozkazu.

Parsknęła niezbyt przyjemnym śmiechem.

- Nie czaruj, czarusiu, nie czaruj, bo jeszcze samego siebie oczarujesz, uwierzysz w swoje słowa i po wielkiej karierze - stwierdziła niby przyjaźnie, ale jednocześnie z jakimś ostrzegawczym błyskiem w oku. - A co niby robisz tu? Czemu ostatni wysiadasz z pociągu akurat za dnia, w którym Potter przychodzi do sali z krwawiącym nosem? Chodzisz z taką miną, jakbyś wygrał Turniej Tróhmagiczny lub jakbyś był swoim ojcem...

- Stalkujesz mnie czy Pottaha? - przerwał jej zirytiwany.

- Wszystkich po trochu - odpowiedziała z prostotą obojętności. - Nic poza tym i Nikotynowym Panem mi nie zostało - dodała powoli wstając. Zgasiła papierosa i chyba zamierzała wyjść.

- Stój - rozkazał, unosząc różdżkę.

- Po co? - spytała nie zatrzymując się.

- A po co idziesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Trafił w punkt. Zatrzymała się i zerknęła przez ramię. Westchnęła ciężko.

- Nie chcę ci przeszkadzać - mruknęła. - Nie doniosę na ciebie, jeśli ty nie doniesiesz na mnie, spokojnie.

- Nie chcesz mi przeszkadzać? - parsknął. - Przed chwilą zdawało się, że nic cię nie obchodzi. Nic cię nie obchodzę. Może jednak mnie szpiegujesz?

Zaśmiała się tym swoim suchym, ponurym śmiechem, który nawet Dracona, we własnym mniemaniu najodważniejszego Śmierciożercę swego pokolenia, przyprawiał o ciarki. Było mu strasznie przez to wstyd, więc tylko bardziej się irytował.

- Nie, po prostu odzwyczaiłam się od rozmów, a ty mnie ciągle zagadujesz - stwierdziła.

- Ja? Ty zaczęłaś rozmowę - syknął.

- Ja zadałam strategiczne pytanie, a potem skomentowałam twoje zachowanie, to nie to samo - wyjaśniła sucho, wzruszając ramionami. - Ja już nie zaczynam rozmów - dodała ciszej.

- Zawsze mówisz, co myślisz? - spytał. Uniosła wymownie brwi. Obróciła głowę i lekko kołysząc się na boki zniknęła między usypiskami rupieci. Zdawał mu się, że jeszcze usłyszał jej mruczenie:

- Teraz... Już... Czasami...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro