Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rany, dlaczego ja się na ten patrol w ogóle zgłosiłam? Na co mi to było? Zamiast tego mogłam siedzieć teraz w wygodnym fotelu, pić ciepłe kakałko, niańczyć kota i czytać książkę...

Albo spać. Tak, w taką pogodę spanie jest chyba najlepszym rozwiązaniem z możliwych.

Od Setha i Luny czułam przede wszystkim rezygnację. Dziewczyna była spokojniejsza, raczej nie tak ponura, jak zawsze – kiepsko jeszcze maskowała myśli, gdy się na tym nie skupiała, udało mi się więc wychwycić w niej resztki zaskoczenia, w jakie wprawił nas ten nieoczekiwany sojusz, zawiązany przeciwko krzyczącemu na żonę facetowi, ale nie zamierzała się z tym zdradzać. Szkoda, że nie udało mi się podsłuchać, o co dokładnie jej chodziło z tą naszą nienawiścią. Gdyby wreszcie się określiła (albo zechciała przełknąć podeptaną dumę, jeśli to faktycznie o to biegało), żyłoby się nam znacznie prościej...

Gdyby chciała ze mną o tym porozmawiać, na spokojnie wyjaśnić sprawę, myślę, że bym nie oponowała. Bo i po co? Konflikty w stadzie to ostatnie, czego było mi trzeba. Wilcza wataha powinna być jednością. Przecież nawet takiego głupiego jak ubłocony but Paula darzyłam jakąś tam szczątkową sympatią, jak niezbyt przyjemną, ale jednak bliską rodzinę. Jak brata, do którego przy ludziach wprawdzie przyznawać się nie zamierzałam, ale całkowicie wyprzeć się nie mogłam. Nawet z wyrzutkami z ekipy Aresa coś mnie zaczynało łączyć. Jedynie Luna znajdowała się dla mnie gdzieś obok.

Nie to, że mnie irytowała... Dla mnie w ogóle mogło jej nie być. A to niebezpieczne, gdy takie myśli pojawiają się między siostrami. A zwłaszcza, gdy jedna z nich powinna drugiej grzecznie podlegać, żeby nie narobić sobie i reszcie kłopotów.

Chyba że się nie znam. Niejednokrotnie już udowodniono mi w ostatnim czasie, że mam chyba jakieś przestarzałe spojrzenie na relacje międzyludzkie...

Nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, więc bez zbędnych konsultacji zajęliśmy się po prostu spacerem. Wydłużonym kłusem obeszliśmy osiedle i teren budowy obok, węsząc dokładnie, lecz nie znaleźliśmy tam nic ciekawego. Z żalem obejrzałam się na mijany spożywczak, przez myśl przemknęło mi, czy może nie zatrzymać się i nie dokupić trochę słodyczy, bo wszystkie zdążyłam zjeść z nerwów podczas rozbrajania drzwi, lecz zrezygnowałam, gdy Seth posłał mi mordercze spojrzenie. Udając, że wcale się tym nie przejęłam, ruszyłam dalej.

Raczej nie trzymaliśmy się w swoim pobliżu. Czasem to jest właśnie najlepszy sposób na najszybszy powrót do domu, a podczas takiej pogody szczególnie nam na tym zależało – każde z nas sprawdzało inną ulicę, lecz trzymaliśmy się wciąż w zasięgu wilczego głosu, na tyle blisko, by wiedzieć, że zdołamy zgrupować się w mgnieniu oka, gdyby coś się stało. Nikt nie miał ochoty na rozmowę, myśleliśmy sobie o wszystkim i o niczym, nie narzucaliśmy się sobie nawzajem. Luna obserwowała mnie i Setha w skupieniu – jak by nie patrzeć, był to jeden z jej pierwszych patroli, o ile w ogóle nie pierwszy, nie licząc wczoraj, więc chętnie patrzyła, jak się zachowujemy i na co zwracamy uwagę, lecz w swojej ciekawości nie była na tyle natrętna, by zacząć mnie denerwować. Podpatrywała od nas, jak i gdzie się chować przed ludźmi i samochodami, jak wtapiać się w tło, by ewentualny przechodzień jedynie przesunął po niej wzrokiem, nie zauważając niczego niezwykłego, jak stawiać łapy, by nie zostawiać w błocie ogromnych śladów, które zaraz mogłyby kogoś zainteresować. Ciekawie śledziło się jej myśli. Mi to wszystko tak bardzo weszło już w krew, że zdążyłam zapomnieć, jak wiele było szczegółów, o których musiałam niegdyś nieustannie pamiętać. Rany, jakie to musiało być męczące... Naprawdę w jakiś sposób wyrzuciłam to z głowy.

Wyminęłam szerokim łukiem zastępujące mi drogę krzaki i wyskoczyłam na wyłożoną sześciokątnymi betonowymi płytami osiedlową uliczkę. Spojrzałam ostrożnie po pobliskich starych garażach, ale nie widziałam tam nikogo – budynki z białego pustaka uzupełnionego niezwykle atrakcyjnymi drewnianymi bramami, które ktoś w przypływie dobrego humoru postanowił pomalować w brązowo-pomarańczowe pasy, wyglądały na wymarłe. W oknach niskich bloków wokół, pod lekkim skosem ustawionych po obu stronach wąskiej dróżki, paliły się liczne światła. Słabo znałam to miejsce...

Mieszkam tutaj, jakbyś zapomniała – mruknął w moich myślach Seth. Jego głos był podszyty lekkim rozbawieniem.

Rany, raz w życiu u ciebie byłam – oburzyłam się, próbując w ten sposób odciągnąć uwagę od swojej niezbyt zachwycającej pamięci. – I nie wspominam tego dobrze...

– Tylko raz? Czyli zabawy w Krzyżaków nie pamiętasz?

Kurde, pamiętam. I to aż za dobrze... Odruchowo obejrzałam się za siebie, gdzie w mroku panującym między wysokimi drzewami czekał betonowy, nieco klockowaty budynek miejskiego urzędu pracy.

No cóż. Ciężko byłoby zapomnieć niewinną z pozoru zabawę sprzed paru lat, która rozwinęła się w bitwę na wyimaginowane miecze z patyków między Jaredem a Embry'm. Warto wspomnieć, że chłopaki nieco sobie przed tymi wypadkami wypili i zaczęli zachowywać się jak przysłowiowa trzoda, a cała akcja finał swój miała na posterunku policji, gdy to zirytowana pani urzędniczka zadzwoniła po okoliczny patrol. Patrol ten zwinął Collina, jako że uciekał z nas wszystkich najwolniej, i odwiózł do siebie, nieco zaniepokojony faktem, że pojmany ma całkiem sporo promili we krwi, a nie posiada jeszcze dowodu osobistego. Podpici Embry i Ares, który wtedy jeszcze się do nas przyznawał, obmyślali nawet plan odbicia kolegi z rąk władzy, ale na szczęście Quillsowi udało się wtedy wytłumaczyć im, dlaczego nie jest to najlepszy pomysł, i jakoś wybić z głowy wszelkie inne awanturnicze akcje. Ja wciąż widziałam to tak, jakby zdarzyło się ledwo wczoraj, ale żeby Seth...?

No właśnie – powiedziałam sceptycznie w lekką mgiełkę snującą się między blokami, z grubsza w kierunku, gdzie musiał znajdować się piaskowy wilk. – Ty, a ty wtedy w ogóle nas znałeś?

– Ja was tak, to wy mnie nie znaliście – zaśmiał się. – Nikt mi jeszcze wtedy nie powiedział, jak się przemienić, ale od dziadka wiedziałem, z czym to się mniej więcej je. A tutaj odbijało wam praktycznie pod moimi oknami, i to w biały dzień. Nietrudno było was rozpoznać, gdy się wiedziało, na co patrzeć...

– Cudownie. Mieliśmy swojego osobistego stalkera, a nawet o tym nie wiedzieliśmy... – Wywróciłam oczami, bynajmniej nierozbawiona. Chociaż nie umiem powiedzieć, dlaczego właściwie mnie to nie śmieszyło...

Byłem pewien, że wiedzieliście. Dość ostentacyjnie się na was czasem gapiłem.

– Właśnie – włączyła się Luna. – Ja nadal tak cholernie mało wiem. Jak to jest z tymi przemianami u Pełnokrwistych? Dlaczego wcześniej się nie przemieniacie? Pełnia na was nie działa?

– Z jakiegoś powodu nie działa. – Nie wiem, jak zapatrywała się na to, że właśnie ja wyrwałam się do tłumaczenia, ale przynajmniej tego nie skomentowała, tylko zaczęła słuchać. Otrząsnęłam się przy okazji z rozpraszających zabawnych wspomnień i ruszyłam dalej uliczką. Pazury stukały głośno o wilgotny beton, z trudem przychodziło mi omijanie licznych kałuż. – Widzisz, pierwsza przemiana u Pełnokrwistego jest jak... powiedzmy, że trudny, ale bardzo krótki górski szlak. Za pierwszym razem potrzebujesz przewodnika, bo nie zdołasz pokonać go sama. Nie wiesz jak. Z jakiegoś powodu natura nas w taki instynkt nie wyposażyła. Od tego właśnie mamy dziadków i stare sfory – to oni są naszymi przewodnikami. Gdy już raz pokażą nam, w jaki sposób się przemienić, odblokują w nas jakiś specjalny kanał do przepływu magii, to staje się proste i oczywiste. I pełnia również wtedy zaczyna działać. Nie umiem ci powiedzieć, na jakich zasadach, ale już od dawna planuję odwiedzić dziadka i trochę go o to pomęczyć, bo sama jestem ciekawa. Grunt, że utarło się, by przemian uczyć dopiero czternastolatków, bo wiadomo, że dzieciaki mogą coś odwalić, a ciężko byłoby to potem posprzątać. Ja dowiedziałam się wcześniej, bo i bez tego mi odwalało, pewnie przez półdemoniczną krew.

– A o co chodzi z tym, że kobiety mają wybór? – Nie zdołała w porę powstrzymać goryczy w głosie, ale zamaskowała ją na tyle skutecznie, że nie rozpoznałam, czego mogła dotyczyć. Traktowania nas jak słabsze, które mogą sobie nie poradzić? Czy może była to pogarda względem dziewczyn, które odrzuciły swoją wilczą naturę?

Powiem ci, że to mnie bardzo nurtuje – przyznałam, choć głupio jakoś mi było przy niej demonstrować niewiedzę. – O to też muszę spytać. Nie interesowałam się tym, bo nie wyobrażam sobie, że miałabym zrezygnować z bycia wilkiem, ale... to w jakiś sposób musi wpływać na naszą magię. W sforze Aresa były jeszcze inne dziewczyny, a mamy pewność, że nie przemieniają się podczas pełni.

– No dobra, ale jak by to miało zadziałać? – wtrącił Seth. – Blokowanie kanałów magicznych, jak to określiłaś, za pomocą myśli? Idiotyzm. Każdy z nas w takim razie powinien móc powstrzymać się od przemiany podczas pełni, a sama wiesz, że tak się zwyczajnie nie da.

– Dlatego mówię, że mnie to nurtuje – warknęłam. – Tak, próbowałam się nie przemieniać. Chyba nie jedyna. Skończyło się na tym, że tą drugą, co to próbowała, przerzuciłam przez stół na balu gimnazjalnym.

Luna po prostu ryknęła śmiechem, gdy wróciłam do obrazu z tamtej nieco pechowej imprezy, ale Seth szybko ją zagłuszył słowami:

A ta druga, co to próbowała, to przypadkiem już wtedy nie zrezygnowała?

– Nie wiem. Sfora Aresa już się rozpadła, nie? Mieli zakaz poruszania się po mieście w wilczych skórach oprócz pełni. Która z dziewczyn to respektowała, a która już przestała się przemieniać – nie wiem. Może Kasia-Katarzyna mogłaby coś tam kojarzyć.

– To może ją spytaj? Miałem wrażenie, że się przyjaźnicie.

– Przyjaźnią chyba bym tego nie nazwała... Może kiedyś. – Niecierpliwie poruszyłam barkami. Ta dziewczyna była tematem, którego zbytnio nie chciałam poruszać. Coś od niej czułam, ale zupełnie nie umiałam rozpoznawać jej emocji. Po prostu nie pojmowałam, co takiego sobie o mnie myśli, bo w jednej chwili mnie pocieszała, gdy Luna kolejny raz postanowiła zachować się jak idiotka, a następnie potrafiła odezwać się jeszcze gorzej niż ona. Gdyby nie to, może i bym o przyjaźni pomyślała, ale zdaje mi się, że angażowanie się w bliższą relację z kimś tak niestabilnym to raczej kiepski pomysł. Zwłaszcza że sama do mistrzów opanowania też nie należę. Skończyłoby się pewnie na tym, że byśmy nawzajem się nakręcały lub konkurowały dosłownie we wszystkim.

Z niewielkim trudem, ale jednak narzuciłam sobie spokój. Myśli wciąż uciekały mi w stronę spraw, które już od lat tak uparcie odkładałam na później. Było tyle rzeczy, o które musiałam spytać. Poniekąd obawiałam się reakcji dziadka na to, jakbym pewnego dnia wparowała mu do mieszkania z kilkumetrową listą pytań, ale... cóż, ten irracjonalny lęk blokował mnie przed zrobieniem tego. Wyobrażałam sobie, jak może do tego podejść, i te wyobrażenia sprawiały, że bałam się choćby spróbować. No dobra, może nie tyle się bałam, co czułam do tego jakąś głupią, niemożliwą do dokładniejszego wyjaśnienia niechęć, ale wychodziło przecież na to samo – nie robiłam zupełnie nic i gdybałam sobie beztrosko, pozwalając wyobraźni szaleć. Dziadek właściwie, choć dobrze wiedziałam, że w pewien sposób musi być mną rozczarowany, nigdy nie dał mi do zrozumienia, że istnieją w kwestii wilkołactwa pytania, na które nie chciałby mi udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Ba! On przecież zawsze szczegółowo opowiadał mi o czymkolwiek, wystarczy, że jedynie wyraziłam chęć, by go posłuchać. Idiotyzm, prawda? Gdybym chociaż umiała powiedzieć, skąd to się wzięło, byłoby mi łatwiej te odczucia zwalczyć, a tak...

Dochodziło tylko do tego, że miałam coraz mniej szacunku dla samej siebie. Co z tego, że świat wali nam się na głowy, Leah nie spyta o najmniejsze pierdoły, choć by mogła, bo się, kurde, boi własnego dziadka. Jakby nie wiadomo co mi kiedyś zrobił. Kurna, przecież on nigdy nawet na mnie głosu nie podniósł...

To poczucie bycia rozczarowaniem bywa gorsze od lęku – szepnęła Luna. Dopiero wtedy zorientowałam się, że niezbyt dyskretnie przysłuchuje się moim myślom. – A i można się tego bać bardziej niż złości...

Chciałam walnąć czymś w stylu bezlitosnego „a co ty możesz wiedzieć", ale w porę ugryzłam się w myślowy język. W milczeniu przyznałam jej niechętną rację.

O niej też nie wiedziałam niczego.

Przecięłam szeroką dwupasmówkę i między kilkoma starszymi domami jednorodzinnymi, otoczonymi mikroskopijnymi ogródkami, w których nie rosło zupełnie nic, skierowałam się do następnego osiedla. Na chwilę zamarłam na skrzyżowaniu dwóch jednokierunkowych ulic, zaczęłam węszyć uporczywie... Zdawało mi się, że wyczułam lekki zapaszek anomalii, coś, co postawiło mi sierść na grzbiecie i na krótką chwilę wyostrzyło zmysły, lecz wrażenie zniknęło wraz z zamierającym podmuchem wiatru. Jeśli faktycznie wyczułam coś dziwnego, musiało znajdować się dalej, z pewnością nie na mojej trasie. Być może Seth coś znajdzie, to jego miałam po swojej lewej stronie.

Na krótko zatrzymałam się na kolejnym osiedlu domków. To było już nowsze, dla zamożniejszych ludzi, choć wielkość działek nadal nie powalała, a zdecydowaną większość domów wybudowano chyba jedynie po to, by dać światu znać o własnym bogactwie, a nie by wygodnie mieszkać. Pojęcia nie mam, co mnie podkusiło, by zboczyć w znajomą zatoczkę i zatrzymać się pod bramą jednego z białych budynków. Między sztachetami nie dało się wiele zobaczyć, a płot z szarego klinkieru był tak wysoki, że niemal uniemożliwiał dojrzenie budynku z ulicy, ale dobrze wiedziałam, jak tam jest. Kojarzyłam wyłożony kolorową kostką podjazd, nieskazitelnie białe ściany, obecnie pomarańczowe od blasku pobliskiej latarni, i wypolerowane na wysoki połysk drzwi frontowe. Pamiętałam dźwięk dzwonka i sporą przestrzeń parteru, gdzie salon połączony z kuchnią aż świecił nieznającym pojęcia kurzu marmurem i chromowanymi dodatkami. Wiedziałam też, jak dostać się na piętro, do błękitnej sypialni... Nie zliczę, ile razy wraz z Wiktorią siedziałyśmy do późna w nocy, oglądając jakieś głupoty lub po prostu wymieniając się plotkami. Rany, parokrotnie zdarzyło nam się nawet w przypływie bardziej dziecinnego humoru wybudować ogromną bazę z koców i w niej siedziałyśmy przez kilka godzin, czytając na głos najdurniejsze internetowe blogaski, na jakie tylko udało nam się natrafić...

Piękne to były czasy. I choć wciąż żywiłam do Wiktorii żal i nie zamierzałam się z nią spotykać, zwłaszcza na jej terenie, w pewien sposób do tego tęskniłam. Bo było dobre. Bo było naturalne. I przyjemne, nawet gdy przymknęło się oko na jej wiecznie mających o coś pretensje rodziców, patrzących na mnie krzywo przez to, że mieszkam w bloku. W końcu nie udało mi się dowiedzieć, dlaczego właśnie to uważali za wyznacznik bycia odpowiednią znajomą córki, a szkoda, bo może usłyszałabym coś zabawnego...

Nie wiem, ile minęło czasu. Patrole mają w sobie coś hipnotycznego – nie licząc postępującego zmęczenia głowy i mięśni, ciężko jest podczas nich śledzić upływ czasu. Podejrzewam, że było już gdzieś koło północy. Ulice niemal się wyludniły; zostało nam stosunkowo niewiele do sprawdzenia, zaczęliśmy więc coraz bardziej się rozluźniać. Mżawka umilkła jakiś czas wcześniej, wilgoć parowała z ulic, zalegając w powietrzu gęstą mgłą, powlekaną pomarańczowym blaskiem sodowych latarń. Dreptałam sobie właśnie na obrzeżach osiedla znajdującego się stosunkowo niedaleko od mojego domu – niewerbalny plan, jaki skrystalizował nam się w głowach w ramach tego spaceru, zakładał, że po obejściu tej okolicy, skierujemy się do mojego bloku, gdzie wreszcie się rozdzielimy i pójdziemy do domów. Seth biegł gdzieś między czteropiętrowymi budynkami po mojej lewej, Luna nie wynurzyła się jeszcze ze średniej wielkości parkingu.

Miejsce było dość ciekawe i niegdyś żałowałam, że nie bywałam tu częściej ze względu na kręcącą się w pobliżu sforę Aresa. Przestrzeń między niskimi blokami, pomalowanymi całkiem ładną cytrynową farbą, była tutaj dość duża i wpasowano w nią coś w rodzaju stawu. Był prostokątny i miał betonowe krawędzie, ale i tak przyciągał sporo ludzi latem – fontannę podczas cieplejszych nocy całkiem ładnie podświetlano, a na murku można sobie było przysiąść w świetle parkowych świateł i pogadać ze znajomymi, jeśli miało się na to ochotę. Właśnie obiegałam ten zbiornik, na czas zimy wypełniony jedynie deszczówką i butwiejącymi liśćmi, gdy wyczułam...

Wilk.

Prawdopodobnie za bardzo się rozluźniłam. Myślałam już jedynie o czekającym mnie ciepłym łóżku i spaniu, na mało co zwracałam większą uwagę. W obcego wilka pewnie bym weszła, gdyby nie to, że postanowił wcześniej zareagować. Wyskoczył spomiędzy znajdujących się po drugiej stronie stawu zdziczałych drzewek owocowych, bezszelestnie przemknął po dnie zbiornika wodnego i rzucił się na mnie, odbiwszy od murka, przez co wylądował mi idealnie na grzbiecie i wbił w betonowy chodnik całym swoim ciężarem.

Jestem pierdołą. Taka właśnie była moja pierwsza myśl.

Zaskowyczałam z zaskoczenia, spróbowałam się wyrwać, ale mocno złapał mnie zębami za kark. Był większy i silniejszy – raczej nieznacznie, ale wystarczająco, by przynajmniej na moment mnie unieruchomić.

Ja pierdzielę, no! Kurna, gdybym dalej się rozglądała, zauważyłabym go ładnych kilka minut wcześniej, jak babcię kocham, lub chociaż usłyszała, jak się tapla w liściach i wodzie...!

Co się dzieje?! – Seth i Luna przebudzili się ze zmęczeniowego letargu jednocześnie. Zdwoili czujność, już obrócili się, by ruszyć w moją stronę...

Nie zdążyli. Bo wilki były i tam.

Spróbowałam się okręcić i dosięgnąć napastnika zębami. Miałam w planach chwycić go za gardło – wściekły półdemon chciał go zabić, rozszarpać na strzępy! – ale trzymał mnie naprawdę mocno. Ostatecznie zadowoliłam się chwyceniem go za przednią łapę. Pisnął i szarpnął się, rozdzierając wrażliwą skórę do krwi, ale i tak zawstydzająco sporo wysiłku kosztowało mnie, żeby wyrwać się z tego nieco już koślawego chwytu. Dosłownie wytargałam mu się ze szczęk, w powietrze uniosły się kłęby moich czarnych kłaków, przed oczami aż zobaczyłam gwiazdy. Odwinęłam się, spróbowałam złapać za luźną skórę na jego policzku lub szyi, ale umknął bez większego trudu.

Przypuściłam kolejny atak, nie dając mu odetchnąć. Zderzyliśmy się zębami, nie wiem, które z nas zabolało to bardziej. Aż się cofnęliśmy po dwa kroki w tył...

No cóż. Zadziałał zwyczajny pech. Czy może szczęście, patrząc z mojej perspektywy.

Ja wpierdzieliłam się w kosz na śmieci, wywracając całą jego zawartość. A on w niski murek jeziorka. Przeważyło go i runął prosto w lodowatą deszczówkę łapami do góry.

Nie czekałam – runęłam w stronę Setha i Luny. Oni wciąż walczyli, choć przez chaos w myślach dziewczyny nie umiałam określić, jak im idzie.

Gdzie wy jesteście?! – denerwowałam się. Zatrzymałam się gwałtownie między blokami, rozejrzałam bezradnie. Musiałam kierować się na słuch...

Rany, dawno tego nie robiłam. Zawsze podążaliśmy za myślami. Dziwne uczucie...

Ostatecznie wybrałam Lunę. Przecież ona zupełnie nie wiedziała, jak walczyć.

Nie no, po prostu świetny moment na atak – nie dość, że chciało nam się spać, to jeszcze nie było wśród nas nikogo... ekhm, powiedzmy, że dorosłego.

Wilk biegł za mną. Nie zdziwiłam się – nie było co liczyć na to, że się utopi w cholerę. Ta woda mogła mu do kostek sięgać...

Zatrzymałam się na niewielkim podwórku między blokami. Dźwięk dziwnie rezonował, odbijając się od zadaszonego kojca z osiedlowymi śmietnikami i zaparkowanych nieopodal samochodów. Szara kotłowanina przemknęła po rozmiękłym trawniku jak bezładny kłąb kłaków, robiąc tyle hałasu, że w duchu zaczęłam dziękować architektowi osiedla, że żaden z okolicznych budynków nie miał okien wychodzących akurat na tą stronę.

Wpadłam w oponenta Luny jak rozpędzona torpeda. To musiała być wilczyca – była dość drobna, stosunkowo niewielka, choć i tak przewyższała mnie kłębem. Ponadto wydała mi się znajoma...

Aria! – krzyknęłam w myślach, zszokowana, gdy z trudem wygrzebałyśmy się z kolczastych krzaków.

Nie słyszała mnie. Obnażyła pokryte czerwienią kły i rzuciła mi się do gardła, za nic mając moje zaskoczenie. Moment wyczuła doskonale, bo właśnie tę chwilę wybrał sobie ścigający mnie wilkołak, aby rzucić się od drugiej strony.

Co mogłam zrobić? Dopadłam do ziemi, oba wilki uderzyły w siebie z bolesnym skowytem. Zakotłowały się w bezładnej plątaninie kłów i pazurów, podeptały mnie solidnie, chyba żadne z nas przez ładną minutę nie wiedziało, gdzie zaczyna i kończy się ono samo. Błoto bryznęło wokół, gdy Aria wpadła w większą kałużę, potknąwszy się o krawężnik. Uchlałam kogoś w ogon tak mocno, że aż zawył przeraźliwie wysokim tonem, oberwałam szponiastą łapą niebezpiecznie blisko oczu, zarobiłam kopniaka w nos, zacisnęłam szczęki na pierwszym, co się nawinęło, i szarpnęłam, zamierzając wyrwać kawał skóry. Polała się krew, coś zabolało mnie przeszywająco w okolicy żeber...

Luna wskoczyła w środek kłębowiska i spróbowała nas rozdzielić. Udało się jej, lecz efektowi pewnie daleko było do tego, co planowała – pierwszym, co zrobiła, było ugryzienie w ucho mnie, zamiast któregoś z wrogów, a krótkie starcie skończyło się dla niej czymś w rodzaju sierpowego, którego przyjęła w miarę dzielnie w okolicę dolnej szczęki. W głowie rozbłysło mi echo jej bólu.

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Dopadłam do nieco oszołomionej dziewczyny, osłoniłam ją własnym ciałem, lecz wilki były przecież dwa. Wzięły nas w okrąg, zaczęły zachodzić mnie od tyłu, jeżąc sierść i błyskając zębiskami. Nie mogłam przez cały czas widzieć obu. Bezradnie kręciłam się w kółko...

Czego od nas chcecie?! – krzyczałam w pustkę. Kłapnęłam szczękami, gdy samiec spróbował się zbliżyć, ale szybko wyszło na to, że zrobił to tylko dla zmyłki, bo gdy tylko straciłam ją z oczu, Aria skoczyła mi na grzbiet. Luna ocknęła się ze stuporu, złapała ją za ogon i po prostu ściągnęła ze mnie mało delikatnie, co zaraz przypłaciła chwytem...

Cóż. Ten chwyt miał jakąś nazwę, ale przyznaję bez bicia, że jej nie pamiętam. A dziadek tak starał się wpoić mi tę wiedzę...

Wilczyca z Łodzi złapała Lunę zębami za pysk. Ścisnęła, aż pociekła krew; Luna usiłowała się wyrwać, biła ją łapami, ale prawie nieistniejący u Ugryzionej instynkt chyba szeptał jej, by się uspokoiła, bo robiła to jakoś bez przekonania. I słusznie...

To była jedna z naszych podstaw: wystrzegać się tego typu zagrań. Można powiedzieć, że w naszym kodeksie były wręcz zakazane, a zastosowanie ich na kimkolwiek było już pretekstem nawet do wypowiedzenia wrogiej sforze wojny. Powodów było właściwie kilka, między innymi na myśl od razu nasuwało się to, jaką pogardą to kipiało. Było znakiem, że ma się przeciwnika za nic, obietnicą nieczystej walki... a także poważnym zagrożeniem życia.

Wilkołaki mają proporcjonalnie silniejsze szczęki niż wilki. Nie ma problemu, żeby w ten sposób pogruchotać komuś szczęki. Większe wilki, takie jak na przykład Quills, Ladon czy Embry, mogłyby w przypadku takiego kurdupla jak ja pokusić się nawet o zmiażdżenie całej czaszki...

Tak się nie robiło, i koniec. Nigdy.

Zamarłam w bezruchu. Oszalałe, nabiegłe krwią ślepia Arii wbiły się we mnie, błyskając jasnymi rogówkami. Nie musiałam słyszeć jej myśli, by wiedzieć, że pytała właśnie: „i co teraz zrobisz, mała?"...

Większy wilk dyszał mi nad głową. Nie mogłam drgnąć. Wystarczyłby jeden nieostrożny ruch, a byłaby gotowa ją zabić...

Naprawdę by to zrobiła?! – Luna zaczynała panikować. Położone uszy i ślepia o nienaturalnie rozszerzonych bólem i strachem źrenicach wyglądały wręcz groteskowo. – Boże, Leah, powiedz, że ona tego...

– Nie wiem! – warknęłam na nią. – Ani drgnij!

Chciałam wpleść w te słowa Głos Alfy, ale okazało się, że jestem zbyt przerażona, żeby to zrobić. Pewnie z tego też powodu nie umiałam przesłać obcym swoich myśli. Ciekawa jestem, czy nie powinnam ćwiczyć tych zdolności, by nie zawodziły mnie w takich sytuacjach...

Seth zawył gdzieś niedaleko.

I wtedy spomiędzy bloków wyszedł on – Cruxer w całej swojej irytującej okazałości. Jego rudawe futro w pomarańczowym świetle miało barwę ognia. Cofnęłabym się kilka kroków, gdy poczułam fantomowy ból rozszarpanego gardła, gdyby nie to, że grzbietem praktycznie opierałam się na czyhającym na mnie obcym wilku.

Cześć! Co tam u was słychać? – Uśmiechnął się po wilczemu, udając, że nie widzi moich wyszczerzonych kłów. – Dawno się nie spotkaliśmy, co nie?

– Spierdalaj! – odparowałam w niezbyt wyszukany sposób. Znowu kłapnęłam zębami, ale zaraz tego pożałowałam, gdy szczęki Arii drgnęły, a Luna zaczęła na dobre skamleć ze strachu.

To było nieuprzejme. – Wielki wilk pokręcił łbem z teatralną troską. – Widzisz, dzisiaj wpadliśmy tylko na chwilę. Po prostu po to, żeby się... zaanonsować. Już tutaj jesteśmy. Przekaż to reszcie.

– A ty powiedz tej swojej tępej dziewczynie, żeby puściła moją siostrę! – wycedziłam, niezbyt skupiając się na jego słowach.

W milczeniu przeniósł wzrok na Arię i Lunę, jakby dopiero teraz je zauważył. Musiał przekazać wilczycy coś myślami, bo niechętnie odstąpiła od mojej niechcianej koleżanki, mało delikatnie pchając ją jeszcze w taki sposób, że pokaleczonym nosem uderzyła w błoto. Otrząsnęła się z obrzydzeniem i dopadła do swojego Alfy...

Chyba chciała się o niego otrzeć, lecz większy wilk na oko całkiem bezmyślnie odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Całkiem to było... zastanawiające. Czyżby ktoś tu stracił pozycję Luny stada...?

No cóż. – Cruxer znowu skoncentrował się na mnie. – Nie wiem, co Quills w tobie widzi, jak dla mnie jesteś zupełnie zwyczajna. I słaba. Wysyłać tak żałosną drużynę na patrol... Nierozsądne. Głupie. Ja bym tak nie zrobił.

Drugi wilk również do niego podszedł. Wreszcie byłam wolna, ale bałam się drgnąć.

To był tylko wstęp, dziewczynko – powiedział jeszcze Alfa i...

Rozpłynęli się w powietrzu. Po prostu odwrócili się na pięcie i odeszli, w ogóle nie przejmując tym, że mieli nas za plecami. Że w tym momencie mogłyśmy zrobić wszystko...

Oczywiście żadna z nas nic nie zrobiła. Miał rację – to żałosne.

Seth wpadł na niewielki plac po kilku sekundach. Piaskowe futro miał potargane i poznaczone zaciekami krwi, lecz ślepia mu płonęły. Przez chwilę chciał ruszyć za tamtymi, ale powstrzymałam go w porę, warcząc:

Stój! Sam jeden i tak nic nie poradzisz.

– Jak oni...?! – Stulił uszy płasko do łba, zawarczał wściekle. – Kurwa, Leah, ty słyszałaś, co on powiedział?!

– Oczywiście, że tak! – prychnęłam. Podeszłam ostrożnie do przerażonej Luny, ale nie zbliżyłam się na tyle, by móc śliną zaleczyć jej rany. Nie życzyłaby sobie, żebym akurat ja to zrobiła. – Seth, musimy powiedzieć Quillsowi. Choćby miał któreś z nas przerobić na abażur za pobudkę o tej porze...

– No przecież wiem! – przerwał mi wpół słowa. – Tylko że nie o to mi chodzi!

– A o co niby?

– O to, że oni są tutaj wszyscy! – Nie wiem, czy był bardziej wściekły, czy przerażony. – I liczą na wojnę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro