⇜Rozdział 1⇝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez leśne odstępy szedł młody mężczyzna. Ubrany na zielono, pod spodem górował błękitny, a w dłoni miał łuk myśliwski. Na głowie zagościł kapelusz z czarnym i czerwonym piórem, a na plecach pęczniejący od strzał kołczan.
Znał młodnik od dzieciństwa. Każde drzewo, czy specyficznie wyglądający krzak. Rozglądał się za leżem wilków, które uprzykrzały życie pobliskim mieszańcom w małej wiosce, niedaleko zagajnika.

Nigdy nie był skory do zabijania zwierząt, szczególnie takich, które po prostu próbują przetrwać na swoich terenach. Musiał to jednak zrobić, aby zdobyć pieniądze i najważniejsze — pokazać, że nie robi niczego przeciwko wiosce.

Nie łatwo mu było odbudować zaufanie i dobre imię, wymazując nazwisko Króla Złodziei. "Okrada bogatych i daje biednym" — słowa opisujące go i jego przyjaciela, który nie mógł być z nim teraz.

Idąc tak gęstwiną, natrafił na swoją dobrze znaną rzeczkę, która dawała im wodę prosto z gór. Podszedł do niej powoli i spokojnie, a, gdy był centralnie obok, kopnął kamyk, który wpadł do strumienia. Kucnął przy zimnym zlewie przeźroczystej cieczy i sięgnął po bukłak, który miał przy pasie. Odpiął go od skórzanej kabury i zapełnił płynem dającym życie, przy okazji mocząc dłoń.

Gdy chciał się napić, usłyszał przyciszony i daleki śpiew, najpewniej kobiecy, gdyż głos był wysoki. Wstał ostrożnie i rozejrzał się za siebie, następnie ponownie patrząc w regiel. Schował pojemnik na picie i ruszył pewniej przez rzekę, stąpając w niej do połowy łydki, kiedy upewnił się, że bukłak jest zapięty charakterystycznym kliknięciem.

Z każdym krokiem nikle przyspieszał, łamiąc małe gałęzie i patyki, jednak widząc, że przez drewno zagłusza z czasem coraz piękniejszy śpiew, zwolnił, idąc szerszymi, delikatnymi krokami, stąpając głównie na palcach.
Nie kojarzył tej części lasu, co go zaciekawiło jeszcze bardziej, jak i zaniepokoiło. W końcu znał cały gaj.

Z drzew zwisał gęsty bluszcz, który rozsunął dłońmi. Na to, co zobaczył, otworzył lekko usta; kilkanaście metrów przed nim stała wierzba, a jej grube gałęzie oplatały włosy, czerwone niczym ogień. Wzrokiem podążał ich śladem, aż nie ujrzał kobiety przy pniu. Była naga, blada, a jej uroda była nieskazitelna. Przełknął ślinę, zahipnotyzowany tym widokiem. Oczy miała zamknięte, a jej uszy... Były elfie.

Zacisnął chwilowo wargi i odszukał wzrokiem drzewo, za którym mógłby się schować i jednocześnie podsłuchać dokładniej pieśni wróżki. Kompletnie zapomniał, po co opuszczał swoją kryjówkę. Teraz tajemnicza kobieta była ważniejsza.

Nie zdecydował się podejść bliżej, aby jej nie spłoszyć. Jednak, po dłuższym czasie poczuł, jak coś spada mu na nos. Z każdą chwilą czuł tego coraz więcej.

Rozpadało się.

Spojrzał w górę, wyciągając dłoń z przyzwyczajenia. Gdy wrócił wzrokiem na kobietę, tej nie było.

— Huh? — mruknął cicho i rozejrzał się za nią gwałtownie, trzymając się kory. Wypuścił powietrze przez zęby i spojrzał na wierzbę, na miejsce, w którym była kobieta. Chwilę stał tak bezczynnie, po czym postanowił opuścić łęg.

Czuł niedosyt. Wpatrywał się pod swoje nogi, mimo to, czasami się potykał i wpadał na drzewa ramionami. Ignorował wodę niczym z cebra, wracając do przyjaciela.
Zauważył go przelotnie, jak coś gotował w żeliwnym kotle nad ogniskiem. Zawsze uważał to za niemądre, gdyż woda zgasi ogień, jednak widok walczących ze sobą płomieni, kazał mu pamiętać o elfce. Zdjął łuk i kołczan, kładąc go na swoim ciemnozielonym hamaku, wiszącym obok. Rozsiadł się pod dachem z kilku desek, opierając głowę na dłoniach. Rozmarzył się. W jego głowie była tylko ona i jej głos. Jej śpiew.

Jego partner do brudnej roboty, a także dobry przyjaciel obserwował go z zaciekawieniem i podejrzeniem. Odsunął chochlę od ust i oblizał wargi.

— Minato, gdzie masz skóry? — wyprostował się powoli, jednak blondyn nie zareagował. Mlasnął i odłożył łyżkę, po czym do niego podszedł i szturchnął w ramię, raz lekko, a drugi raz mocniej.

— Minato! — krzyknął mu ostatecznie w ucho, a ten podskoczył przestraszony i padł za siebie.

— Inoichi! — podparł się na łokciach i westchnął ciężko. — W-wybacz... Co mówiłeś? — uśmiechnął się nerwowo, podnosząc się.

Długowłosy wyprostował się i oparł rękoma o biodra. Patrzył na niebieskookiego, krzywiąc się.

— Pytałem, czy masz skóry. Skóry wilków. Miałeś je upolować i zanieść do wioski, pamiętasz? Znalazłeś je w ogóle? — spojrzał na hamak. — Masz pełno strzał.

— J-ja... — patrzył przed siebie. — Co?... — zapytał cicho i obdarował blondyna wzrokiem.

Yamanaka uniósł brew. Widział, że Namikaze jest zagubiony, jakby nie miał pojęcia kim jest i o czym on mówi.

— Ah, wilki...! — złapał się za czoło, kiedy sobie przypomniał i zaśmiał krótko. — Szukałem i byłem blisko, ale... nagle przestały mnie interesować... — spojrzał zadowolony z utęsknieniem w ognisko.

— Hm? — ponowił gest brwią. — A co się stało, że aż wyciągnęło cię z transu łowieckiego? — usiadł obok niego.

— Widziałem kobietę... Piękną kobietę! — dodał głośniej i spojrzał na niego zafascynowany z uśmiechem i iskierkami w oczach. — Miała bladą cerę, a jej uszy...! — westchnął. — Była za rzeką, jakby przywiązana włosami do wierzby! — wstał. — Były takie intensywne... — sapnął, kręcąc się w kółko po ich obozie. — Takie czerwone! — zacisnął lekko pięść, patrząc na blondyna.

Mężczyzna cicho parsknął pod nosem, widząc jego zaangażowanie w tajemniczą postać. Czuł, że mu łatwo nie przejdzie i będzie biadolił tylko o niej. Namikaze przez swoje roztrzepanie potknął się, wpadając do kosza z ubraniami, ale nic z tym nie zrobił i spojrzał w niebo, szeroko zadowolony.

— Oh, chyba wiem, co się święci — oznajmił z uśmiechem.

— Co takiego? — parsknął, prawie się śmiejąc.

— Zakochałeś się, Minato. Na dobre — dodał, gdy na niego spojrzał zaskoczony.

— Ale przynajmniej w kimś dobrym... Ależ jestem głupi — przymknął oczy i się wyszczerzył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro