⇜Rozdział 2⇝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwójka banitów szła radośnie leśną drogą, uśmiechając się do siebie i "wygłupiając". Coraz częściej nad Konoszańskim lasem grzało, a słońce przebijało się przez jasne korony, opasłe wszelakimi rodzai liści. Podróż urozmaicały im odgłosy zwierząt, cieszące się dniem. Widząc na swojej drodze powalone drzewo, które było jedyną opcją do przejścia nad większą i głębszą rzeką, Minato przystanął i skłonił się przyjacielowi, ustępując. Obaj dobrze bawili się w swoim towarzystwie. Inoichi parsknął zadowolony i zrobił to samo. Ostatecznie pierwszy przeszedł Namikaze skocznym krokiem, jednak został lekko pchnięty przez Yamanake, przez co obaj wpadli.

Oczywiście takie działanie było zamierzone. Położyli się w wodzie, chłodząc się. W ostatnich dniach było bardzo gorąco, szczególnie w lesie, więc postanowili tak się zabawić.
Wtedy też nagle nad głową blondyna przeleciała strzała, wpadając pod wodę. Obaj unieśli wzrok na szeryfa z jego zgrają, wiedząc, że zamierza ich zabić, albo zaaresztować, a pod koniec i tak czekałby ich ten sam los. Szybko podpłynęli do brzegu, unikając strzał, jednak nie bali się, a czerpali z tego "frajdę".

Mokrzy, wciąż biegnąc, zdjęli z siebie górną szatę wierzchnią i zawiązali je na swoich szyjach, uprzednio wyciskając z wody. Zgrabnie przeskoczyli płot, uciekając z uśmiechem, półnago. Unikali ich krętą drogą, przez powalone drzewa i wszelakie gęstwiny, aż ostatecznie udało im się ich zgubić, wchodząc na drzewo. Obserwowali z korony, jak kilkunastoosobowa armia hien się wycofuje na rozkaz, każąc im szukać gdzie indziej. Obaj odetchnęli cicho, rozwalając się na drewnie.

— Wiesz, co ci powiem? — zaczął długowłosy, wyciągając ze swojej koszuli strzałę. — To zbyt wielkie ryzyko...

— Ryzyko? — oparł się ręką o drzewo. — Przecież to był tylko niewinny żart... — pokręcił głową z dezaprobatą.

— Ta? — wycelował strzałą w jego czapkę. — Więc pewnie na głowie masz tort urodzinowy...

Blondyn uniósł wzrok, widząc grot. Zdjął nakrycie głowy, zabierając bełt.

— No, no... Prawie mnie ustrzelili, stary — włożył palec w dziurę na wylot. — Oni są coraz lepsi, musisz to przyznać... — założył czapkę, machając tym, co po chwili złamał wpół Inoichi, leżąc na gałęzi.

— Aha, — przedłużył. — a teraz będą trenować zarzucanie pętli na nasze szyje. — ścisnął swój kark. — Jak się wisi, trudno jest się śmiać... — powiedział poważnie, patrząc na niego.

— Hah! — położył strzałę lotką na palcu, utrzymując jej równowagę i ruszył po grubej gałęzi. — Cała armia szeryfa nie ruszyłaby cię z ziemi! — parsknął.

— Sugerujesz, że jestem gruby? — uniósł brew, łapiąc się za brzuch. — Łżesz, Minato, ostatnio nawet schudłem!

— O, daj spokój, za bardzo się przejmujesz... — położył się, zasłaniając twarz kapeluszem.

— Cały czas się zastanawiam... — zaczął inny temat, drapiąc się grotem po policzku. — Jesteśmy dobrzy, czy niekoniecznie? No wiesz; czy można kraść bogatych, żeby wspierać biednych?

Namikaze wstał do siadu, patrząc na przyjaciela zszokowany.

— Kraść? — złączył dłonie, zaprzeczając specyficznym odgłosem. — To ohydne słowo, — przymknął oczy. — my nie kradniemy — opuścił ręce. — tylko... — zaczerpnął powietrza i spojrzał na niego z uśmiechem, spod byka. — Pożyczamy od tych, którzy mają więcej... — położył się ponownie, zadowolony, krzyżując nogi i ręce za głową.

— Pożyczamy? — zaśmiał się. — No to mamy długów...

Po chwili w końcu się ubrali, jednak ich dalszy spokój przerwały odgłosy trąbki. Blondyn podniósł głowę i wspiął się wyżej, aby sprawdzić, co to. Zaśmiał się, widząc, jak idą na przodzie pozłacanej karocy, wraz ze strażą. Doskonale wiedział, co to oznacza. Ucieszył się niemiłosiernie.

— Zdaje się nadchodzi pora zbierania na biednych — uniósł lekko ręce, pocierając dłonie. — Słyszysz, Inoichi? — uśmiechnął się.

— Tak — zdjął czapkę, przykładając ją do klatki piersiowej. — Kocham tę robotę...

•••

Na samym przodzie powozu szedł mężczyzna z flagą. Za nim, trubadurzy z trąbkami, a jeszcze dalej ludzie z bębnami. Tuż przed samym pojazdem znajdowali się straże, niosąc na zaginających się kijach skrzynię, prawdopodobnie ze złotem. To samo znalazło się z tyłu. Każdy ze strażników miał w ręku topór dwuręczny. Tempa nie zwalniali nawet na chwilę.

W środku, wraz ze swoim doradcą siedział książę Danzō, ubrany w charakterystyczny czerwony płaszcz z futrem w czarne paski. Śmiał się pod nosem, przebierając złote monety w spęczniałym worku przy jego nogach. Uwielbiał wyzyskiwać przesadnie duże sumy pod pretekstem podatków od mieszkańców każdego napotkanego miasteczka.

— Co teraz jest na naszej drodze, Sai? — parsknął, poprawiając koronę w lusterku, kiedy mówił do doradcy.

Czarnowłosy uśmiechnął się sztucznie, urozmaicając wygląd swojej bladej cery i spojrzał na mapę, zgadując, przez jaki las właśnie przejeżdżają.

— Konoha, panie — wyznał spokojnie, głosem bez emocji.

— Kono — zaśmiał się krótko. — ha — dokończył. — To najsmaczniejszy kąsek.

Prawa ręka parsknęła cicho.

— Odkąd kazałeś mi się pozbyć króla Hiruzena, ludzie żyją w popłochu.

— Ta~~k — przedłużył. — Wyruszył na tą niedorzeczną krucjatę. Ale zdaje się, że zabroniłem wypowiadać tego imienia, prawda?! — rozjuszony, uderzył chłopaka laską w głowę.

— T-tak jest... — odsunął się kawałek, przepraszając. Chwilę obserwował, jak mężczyzna się zachwala i westchnął cicho, zajmując się czymś innym.

•••

W tym czasie Minato wraz z Yamanaką biegli do drogi, po której przejeżdżała karoca księcia. Jednak nie sam ich pośpiech bez żadnej broni - na wiadomo jakie plany - był zadziwiający, a to, że obaj w trakcie biegu ubierali się w damskie ciuchy. Namikaze po założeniu na siebie błękitnej sukni, zaczepił złote, okrągłe kolczyki, a na głowę dał chustę. Włosy wcześniej ułożyli w ten sposób, aby wyglądały jak kobiece. Najwięcej zabawy mieli tu przy długich kosmykach Inoichiego. W dekolt upchał skóry zwierząt, aby wydawało się, iż jest obfitą panną, zaś Minato z tym się tak nie bawił zbyt dokładnie. Yamanaka miał na sobie czerwoną suknię i włosy splecione w dużego i grubego warkocza na ramieniu, bez żadnej biżuterii.

Nie sądzili zaś, że tak dobrze będą wyglądać w makijażu, który zrobiła im dobroduszna siostra zakonna, która popierała ich działania z całego serca.
Zaczaili się przy drodze za krzakiem, obserwując ich z daleka.

— Gotowy? — zapytał się cicho, biorąc do ręki zwitek.

Długowłosy westchnął męczeńsko.

— Gotowy — kiwnął głową i poszedł za przyjacielem, pokazując się.

Zaczęli zwracać na siebie uwagę, machając i nawołując, pokazując, że mają coś do zaoferowania. Dopiero, gdy Danzō wychylił głowę z powozu, zaczęli mówić, nawet nie siląc się na sztuczne uśmiechy, gdyż cieszyli się naprawdę.

— Przepowiednie, dobre wróżby! — Inoichi uniósł w dłoni niebieską kulę.

— Dowiedz się, co czeka cię! — dodał i rozwinął pergamin, ukazując ich różne informacje. Nienaturalnie podwyższyli głos, mówiąc przez gardło, jednak nie było to dokuczliwe.

— Oh, cyganki! — mężczyzna potarł dłonie, widząc ich przy drodze. — Zatrzymać powóz! — wydarł się do woźnicy, chcąc skorzystać.

— Książę, to mogą być bandyci. Powinien pan bardziej uważać — ostrzegł go spokojnie w ciszy.

— Zamknij się, spłoszysz je... — warknął cicho, patrząc na podwładnego kątem oka.

Mężczyźni uśmiechnęli się przyjaźnie i podeszli do nich. Na Yamanake zaczął gwizdać jeden ze strażników. Gdy na niego spojrzał, poprawił sztuczny biust i puścił mu oko, po czym podążył za Minato, który wszedł do środka. On zaszedł na tyły karocy, przez zasłonę wrzucając kulę na sznurku. w której były robaczki świętojańskie.
Namikaze zaśmiał się pod nosem i zaczął komplementować księcia tym, co rzekomo widzi, korzystając z roztrzepania młodego władcy.

— Ehe... Twe imię wryje się mocno w karty historii... — powiedział, sięgając po wór monet i podając go partnerowi, który go przyjął z uśmiechem i schował w biustonoszu.

— Oh, tak, przecież to logiczne! Powiedz mi coś, czego nie wiem! — zażądał, niecierpliwiąc się i całkowicie ignorując doradcę, który widzi, jak go okradają. — Zamknij się, a najlepiej to idź do miasteczka na piechotę! — palnął go i spojrzał na Minato, a Sai postanowił nie ingerować w to wszystko i wyszedł, chcąc sprawdzić, jak zareaguje, jak jego domysły się sprawdzą.

— Cóż, uhm... — zagubił się, stresując. — M-może wielmożny książę teraz zamkniesz oczy, a ja uwolnię cię od złych mocy...

— Tak, przez tego niedojdę głowa mnie rozbolała... — zmarszczył brwi i przymknął powieki, masując skroń.

Inoichi w tym czasie wyczaił złote kołpaki, które szybko i sprawnie ukradł, niezauważenie. Schował je w bezpiecznym miejscu dla każdej kobiety, zastanawiając się, jak ma się dobrać do skrzyni. Wykorzystał to, że jego damski wygląd spodobał się jednemu z mężczyzn i, tracąc godność, zaczął go podrywać, namawiając na to, aby mu pomógł. Ku zdziwieniu blondyna, strażnik zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie, jak to miał źle i, że matka mu zawsze mówiła, iż wyjdzie za cudowną kobietę, taką, jaką jest "ona". Słuchał tego z nerwowym uśmiechem. Co chwila patrzył, czy Minato niczego nie skiepścił. Zależało mu jednak na skrzyni i szybkiej ucieczce, jednak wtedy facet zaproponował coś niespodziewanego.

— ... Dlatego mam do ciebie pytanie... Wyjdziesz za mnie? — klęknął, patrząc mu w oczy. Nie zauważył, jak mocno się skrzywił i speszył.

— Um... Jeśli dasz mi to złoto, to się może zastanowię... — powiedział po chwili, drapiąc po policzku.

— Tak jest, ukochana! — wstał zadowolony i poszedł po skrzynię.

Tak więc w ciszy i szoku obserwował, jak załatwia swoich towarzyszy, kradnąc to, czego chcieli. Podsunął "jej" skarb, uśmiechając się z nadzieją, że się zgodzi na zamążpójście.

— I co, masz to? — Minato pojawił się obok niego, szepcząc. Był we wszystkich drogich ciuchach okradzionego teraz władcy, trzymając jego błyskotki, a na głowie miał koronę.

— M-można tak powiedzieć... — powiedział i wziął skrzynię, całe złoto chowając w biust. — Wybacz najdroższy, ale nie mogę za ciebie wyjść — powiedział i ulotnił się z przyjacielem, który spojrzał na niego pytająco.

Po czasie Shimura się zorientował, że został okradziony. Wyjrzał przez drzwi i kazał ich złapać, jednak żaden żołnierz nie chciał tego zrobić ze względu na "złamane serce" kolegi. W końcu, jak się ją zostawi, to może się rozmyśli, i wróci do niego. Zdenerwował się mocno, a gdy spojrzał na nieboskłon, zauważył, jak obaj się śmieją i mu machają, wbiegając do lasu.

Sai patrzył na to, stojąc kilka metrów obok. Nie zatrzymał ich, a obserwował.

— No łap ich! — rozkazał, zaciskając pięść.

— Wybacz, książę, ale miałem iść do miasteczka. Polecenia są niezgodne.

•••

—  "Nie mogę za ciebie wyjść"? — zaśmiał się Minato.

— Długa historia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro