Chorowita koegzystencja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Już ci lepiej, Rosyjka? - Polka zapytała troskliwie, przyglądając się zmęczonej twarzy chłopca i biorąc z jego rąk opróżniony talerz po zupie.

Rosja miał w zamiarze coś powiedzieć, lecz wpierw gwałtownie sięgnął po chusteczkę na swojej poduszce i zaczął wydmuchiwać nos. Po porcji ciepłego, wręcz gorącego rosołu flegma i śluz zalegające w jego drogach oddechowych zaczęły spływać, prawie go dławiąc. Rzeczpospolita, siedząca na kraju jego łóżka odsunęła się trochę, jednocześnie podając stojącej obok siostrze chorego tacę oraz talerz.

- Zanieś to już do kuchni, ja też zaraz tam pójdę - Laszka rzuciła do dziewczynki, która stojąc obok niej, patrzyła na Rosjanina ze współczuciem oraz drobną nutą zniesmaczenia. Białorusinka zerknęła na nią ciut niepewnie, po czym kiwnęła głową, wzięła pusty talerz i pobiegła z nim na parter do kuchni.

- Troc-egh! Agh! Eghm! - chłopiec w końcu niemrawo odpowiedział ochrypłym głosem, po czym na nowo zaczął kaszleć, jakby się dusił własnym głosem oraz wdychanym tlenem, a potęgowało to nieznośne i uporczywe drapanie w płucach.

- Spokojnie, spokojnie, nic nie mów - kobieta rzuciła, kładąc rękę na gorącym czole chłopca i pchając go delikatnie do tyłu, aby położył się na łóżku. Rozgrzany gorączką młodzian nie protestował, tylko grzecznie opadł na poduszki. - Jeszcze mocnej zedrzesz sobie gardło, a tego nie chcemy, prawda? - kontynuowała, równocześnie ciągnąc nieco pierzynę, opatulając Rosję aż po samą głowę, a młoda Republika tylko niechętnie pokiwała głową.

- To nie tak-ehk, akh! - chłopak mruknął, lecz ponowie zaczął się nieco dusić i kasłać. - ...miało wyjść - wymamrotał zrezygnowany, zdając sobie sprawę, że mówi coraz ciszej, a jego głos coraz bardziej przypomina pisk. Laszka widząc jego usilne tłumaczenia, przewróciła oczami.

- Mówiłam, żebyś się porządnie ubierał i uważał na siebie, mogłeś spróbować coś powiedzieć ojcu, może byś wtedy teraz tak nie leżał półżywy - odrzekła w odrobinę ostrzejszym tonie, przypatrując się mu pobłażliwie i podając mu z szafki nową chusteczkę, kiedy zaczął nieco pociągać nosem.

- Ale-egh! - wymamlał z ledwością, znowuż nie mogąc wydusić nawet słowa, aż jego przekrwione oczy zaczęły lekko łzawić od jednoczesnej potrzeby kichania i kasłania.

- Cii - Polka rzuciła, głaszcząc go po głowie i poprawiając jego nieco klejące się od potu włosy, które leciały mu na twarz. - Teraz spać, nie możesz się męczyć, jakbyś czegoś potrzebował, to ja lub Białoruś będziemy gdzieś blisko - nadmieniła jeszcze, uśmiechając się do niego lekko oraz sięgając po oparte na szafce kule.

Chłopak pokiwał głową, po czym oddał drobny uśmiech i owinął się całkowicie kołdrą, tak że tylko jego oczy oraz włosy pozostały ledwo widoczne spod granatowego prześcieradła. Równocześnie Laszce udało się wstać i powoli skierować do wyjścia z pokoju, co zajęło jej kilka dłuższych chwil.

- To chyba tyle - białogłowa westchnęła, opierając się o ścianę obok przymkniętych drzwi. Była już nieco zmęczona, w końcu od wczoraj razem z Białorusią robiła za domowy serwis usługowy, nie przeszkadzało jej to jakoś przesadnie, ale było to trochę dla niej dużo.

Jej małe rozmyślania przerwało drobne, niejako wymagające chrząknięcie. Spojrzała na bok, aby ujrzeć swą małą towarzyszkę wszystkich zajęć. Jej oczy napotkały na twarzy dziewczynki niewielki grymas połączony z oczekiwaniem, a w dłoniach Białorusinka dzierżyła tacę z nowym, trochę większym talerzem gorącego, delikatnie dymiącego rosołu.

- No dobrze, kochana, pójdziemy od razu i do niego - Polka westchnęła z ulatującą chęcią, domyślając się intencji dziewczynki i przewracając oczyma.

Od pokoju Rosji droga na wyższe piętro nie była długa, bowiem jego kąt znajdował się blisko schodów. Choć Białoruska Republika szła przodem, szła powoli, zatrzymując się co jakiś czas i sprawdzając, jak jej Pola radziła sobie ze stopniami. Kiedy ich marsz dobiegł końca, obie stanęły razem przed wejściem do izby jednego z domowników. Laszka wsparła się na jednej z kul i ostrożnie otworzyła drzwi, starając się, aby nie skrzypiały.

Mimo dochodzącego południa w pomieszczeniu panował niemal całkowity mrok. Polka zerknęła w stronę okna, które należało odsłonić choć odrobinę, w środku był również uderzający zaduch. Na łóżku za to leżała kaszląca masa, całkowicie docięta od świata grubym kocem, wegetująca w tym stworzonym przez siebie środowisku.

Gdy obie miał wejść, dopomóc jakoś tej istocie, do ich uszu dotarł przygłuszony i jakby odległy huk, który swe źródło miał prawdopodobnie piętro niżej. Państwa spojrzały po sobie niepewnie, trochę spłoszone tym dźwiękiem.

- Coś się stało, coś upuścił? - Rzeczpospolita niejako zapytała sama siebie, szepcąc niewyraźne i przyglądając się równie zaniepokojonej dziewczynce. - Nie słychać nic więcej...

- Ja pobiegnę sprawdzić - Białoruś ogłosiła, przewidując, że i tak to działanie zostałoby jej powierzone. Już była gotowa iść, jednak głos Polki ją zatrzymał.

- Tak, ale... - kobieta mruknęła, wskazując na ręce roztrzepanej Republiki - ...zupa.

Opamiętana dziewczynka skrzywiła się delikatnie, nie dowierzając własnej głupocie, po czym szybkim krokiem weszła do pokoju, ułożyła tacę na szafce przy łóżku, jednocześnie w pośpiechu witając się z leżącym na nim osobnikiem i ostatecznie wybiegła błyskawicznie z pomieszczenia.

Kobieta westchnęła z małą rezygnacją, zdając sobie sprawę, że tylko do niej będzie należeć ogarnięcie tego miejsca i jego rezydenta, co nie przychodziło jej z entuzjazmem, jednak w końcu przekroczyła próg mrocznej pieczary. Postanowiła nieco przymknąć za sobą drzwi i w tym celu popchnęła je, lecz te, całkowicie na przekór, trzasnęły głośno, wywołując na jej plecach drobne ciarki.

- Nie. Wal. Drzwiami-agh! - ciemna masa leżąca na łóżku wysyczała ochryple, tylko po to, aby od razu zacząć kaszleć oraz się dusić, aż ostatecznie burknęła zrezygnowana i zmęczona, nie mając siły czy chęci na dalsze narzekania.

Tymczasem Polka, nie zwracając większej uwagi na napomnienia oraz towarzyszące im dźwięki, podreptała w stronę okna, aby wpuścić do pomieszczenia choć trochę światła dnia. Odciągnięcie zasłony kosztowało ją więcej, niż podejrzewała i już z ledwością trzymała się na nogach, opierając się na kulach i podtrzymując się ściany. Kilka chwil później kroczyła w stronę łóżka, aby ostatecznie opaść na stojące obok szafki krzesło i po paru normujących oddech wdechach, odłożyć na bok kule oraz skupić wzrok na chorym, który za wpuszczenie promieni słonecznych do jego ciemnicy patrzył na nią jak na zbrodniarza.

Widok Związku Radzieckiego w stanie takiego niedołęstwa był czymś wyjątkowym i ciekawym do podziwiania. Leżał na boku bez chęci czy woli życia, pod samą brodę przykryty brązowo-beżowym kocem, cały rozgrzany i przepocony, aż jego włosy nieznacznie się kleiły, a skóra wydała się niemożliwie czerwieńsza. Usta miał nieznacznie otwarte przez zatkany nos, świszcząc delikatnie przy każdym oddechu, czasem przechodzącym w charczący kaszel. Lewe oko miał nieco przekrwione i jakby trochę załzawione, a oko prawe, na którym wyjątkowo nie miał przepaski, lekko mrużyło się, uciekając od światła, a w czerni jego białka również można było dostrzec poszerzone, czerwone żyłki.

- Mierzyłeś sobie temperaturę? - zapytała w końcu, przenosząc spojrzenie z jego twarzy na szafkę i leżące na niej przedmioty, między innymi termometr rtęciowy. 

- Spadło trochę - ZSRR mruknął skrzecząco, zabierając z niej wciąż oskarżycielski wzrok i kierując go również ku części wyposażenia obok jego łóżka. Temperatura mu faktycznie spadła, ale dalej było to ponad trzydzieści osiem, prawie trzydzieści dziewięć stopi, czyli zdecydowanie za dużo, aby mógł żyć.

- Czyli doktorek miał rację, będzie krótko, acz intensywnie - Laszka szepnęła do siebie w zamyśleniu, wspominając słowa lekarza, który wczoraj odwiedził dom i przeszła wzrokiem do wciąż lekko dymiącego talerza. - A teraz wstawaj i jedź - nadmieniła ostrzej, wręcz rozkazująco, ponownie spoglądając na bolszewika i przyjmując niemal matkujący ton.

- Что это? (Co to jest?) - wydusił, mówiąc coraz ciszej, jakby głos mu umykał i nie trudząc się nawet, aby podnieść ciut głowę oraz spojrzeć na to, co przyniosła mu wcześniej wychowanka.

- Rosół, który ugotowałam z pomocą Białorusi - Polka odparła beznamiętnie, a na zmęczonej twarzy Sowieta pojawił się cień niedowierzania oraz podejrzliwości, na co Laszka się wewnętrznie oburzyła. - Myślisz, że na zabicie cię marnowałabym dobry rosół? Dostałbyś trutkę na szczury rozpuszczoną w wodzie z kibla jako syrop na kaszel - parsknęła złośliwe, krzywiąc twarz w gniewnym grymasie, a ekspresja Związku stała się spokojniejsza, acz wciąż nie najmilsza.

- Jakbyś mnie teraz zabiła, to wszyscy będą wiedzie-ekg! - zaczął mówić, lecz ta czynność wyzwoliła kolejny atak kaszlu ku zagładzie jego zdartego gardła. - Wiedzieć, że to ty, twój kraj za to oberwie bezlitośni-egh! Ekhe! Ostatecznie nic by się nie zmieniło, popłakaliby najwyżej kilka miesięcy, Gruzin nie miałby przyzwoitki, pewnie koniec końców Rosja-agh! Zająłby moje miejsce i wszystko byłoby po staremu - tłumaczył mimo trudności, nabierając podobnej co rozmówczyni nieprzychylności brzmienia i starając się równocześnie oddychać, a nie wychodziło mu to najlepiej, gdy musiał równocześnie się odzywać.

Rzeczpospolita rozwarła oczy w delikatnym zdziwieniu, będąc pod małym wrażeniem procesu myślowego zamroczonego gorączką komunisty, który swoje teorie spiskowe klarował z całkowitą powagą.

- Już sobie na to plan ułożyłeś, paranoiku? Dobrze, że się tu nie nudzisz samemu - fuknęła z delikatnym niedowierzaniem, niejako mając ochotę się zaśmiać, lecz szybko wróciła do roli przymusowej niańki. - Ruszaj się i jedź, póki ciepłe, tak właściwie gorące - znowuż rzuciła surowiej, patrząc na mężczyznę jak na małe, wybrzydzające przy obiedzie dziecko.

ZSRR przypatrywał jej się badawczo przez moment, po czym spojrzał jeszcze raz na szafkę i ledwo dostrzegalny z jego pozycji talerz. Ruszył się odrobinę, dając Polsce nadzieję, że w końcu się podniesie, lecz ten tylko zdał próbować okryć się jeszcze bardziej, kasłając przy tym nieco, ostatecznie pozostając w miejscu i wydając niejako niezadowolone mruknięcie.

- Nie chce mi się - wymamlał w prawie obrażonym tonie, nie mając ochoty na nic, życie czy jedzenie. Najchętniej by tak leżał pod tym grubym kocem, nie ruszając się wcale, egzystując, najlepiej skupiając się na tych krótkich i pięknych momentach, w których mógł oddychać bez większych przeszkód, nie dławiąc się flegmą.

- Jesteś chory i starzejesz się, rozumiem, ale chyba jeszcze nie jest aż tak źle, żebyś się nie podniósł - rzuciła z mieszanką litości oraz rozbawienia, patrząc na niego z góry.

- Я старею? (Starzeję się?) - dopytał ochryple, będąc równocześnie zaskoczonym i ciut nadąsanym z powodu tego stwierdzenia. W mentalnej rachubie, która wpływała na jego wygląd, miał jakieś trzydzieści pięć lat, w tej też rachubie Polka miała blisko trzydzieści wiosen, a jeśli spojrzeliby na realne lata ich istnienia, to Laszka była starsza, więc nie miała prawa nazywać go starym.

- No, cały Sybir, spanie w śnieżnych norach, na gołej ziemi, marsze w zamieci, kąpiel w górskiej rzece, nic, nigdy, ale wystarczyła jedna wycieczka na koło podbiegunowe i umierasz - wymieniała, dalej nie mogąc wyzbyć się rozbawienia ze swojego głosu, które zdało się nieco dźgać jego dumę. - Starość nie radość, czekać tylko na siwe włosy - nadmieniła jeszcze, łapiąc się za kosmyk własnych, śnieżnych włosów, którym siwizna raczej nie groziła.

- Środek zimy jest, tam było minus osiemdziesiąt, za naszej wycieczk-kegh-była wiosna, nigdy więcej niż minus czterdzieści - wysyczał z trudem, czując się atakowanym i obecnie nie mogąc bronić się inaczej niż słowami. Nędzny świecie, jaki on był żałosny.

- Oczywiście, to nic takiego, więc jako prawdziwy mężczyzna pchałeś się w środek zamieci przy tych minus siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt, bo ci śpieszno, w dodatku, kiedy wśród tamtejszego oddziału panowała dziwna grypa, co więcej, nie wpadłeś na to, że możesz zachorować, jeśli przesadzisz, bo ktoś taki nie ma prawa zachorować - ciągnęła lekceważąco, patrząc na rozmówcę z coraz większym politowaniem. - Doprawdy, zaskakujesz mnie, jakim cudem ty i te dzieci jeszcze żyjecie - fuknęła niejako zmartwiona i zdumiona, mając w umyśle obraz małoletniego Rosji, który był w niewiele lepszym stanie. Może fakt, że ZSRR odstąpił chłopcu szal i w miarę go nie narażał na grzebanie się w śniegu, nieco czyściło jego ojcowskie miano, ale wciąż było ono miejscami bardzo wątpliwe.

Ilość bezkarnych uwag i poczucie pewnej niemocy popchnęło ZSRR do działania, a przynajmniej do prób życia. Mimo ogólnej niechęci i wewnętrznego pragnienia, aby się nie ruszać poza tym, co było absolutnie konieczne, a to sprowadzało się do pójścia do łazienki, wsparł się na rękach i podniósł do siadu. Przeniesienie się do pozycji wyprostowanej kosztowało go nowy atak kaszlu, zwiększenie się pulsującego bólu głowy i nową chęć umierania. Mrużąc nieco oczy, na nowo opatulił się kocem, poprawiając go i skupił się na kobiecie, która z osobliwą ekspresją przyglądała się jego wyczynom.

 - Bawi cię moje cierpienie - fuknął urażony, mrużąc oczy potępieńczo i równocześnie rozciągając się nieco, siedząc na łóżku. Nie ruszał się prawie od wczorajszego wieczora, a teraz nie dość, że przez podniesienie się był jakby bardziej zasmarkany, to jeszcze był obolały.

- Skądże, ja wcale nie przeżywam jednych z najpiękniejszych chwil mojego życia, a na pewno nie odkąd mieszkam tutaj - odparła spokojnie, starając się mówić w obojętnym tonie i podając mu na kolana tacę z rosołem.

Związek przez chwilę przyglądał się podejrzliwie złotej cieczy, pływających na niej okach tłuszczu oraz posiekanej pietruszce. Po drobnej i króciutkiej, wewnętrznej walce chwycił w końcu za łyżkę, godząc się na jakikolwiek los, jaki miałby przynieść mu ten płyn oraz postanowił odpowiedzieć Polsce na jej ostatnią uwagę.

- I ty niby jesteś taka dobra i szlachetna, ta-aa! Блять! - syknął, lecz tym razem ten zamiar nie przerwał mu gwałtowny kaszel, a poparzone zupą gardło, które i bez tego nie trzymało się najlepiej.

- Mówiłam, że gorące - mruknęła bez wyrazu, jednocześnie uśmiechając się w duchu i powstrzymując przed nazwaniem go jełopem. 

Miała naprawdę dużą chęć to zrobić, ale uznała, że tyle jej wystarczy, a poza tym chory miał rację, wiecznie umierać nie będzie, a później łajza mogłaby się za to jakoś odwdzięczyć. Tymczasem twarz Sowieta wykrzywiła się w grymasie, przepełnionym niejako poczuciem zdrady.

 - Ale pomoże, o ile wcześniej sobie czegoś nie robisz - dodała, czując mały niepokój oraz chwytając za czekające obok niej kule. - Idę znowu sprawdzić co u Rosji, bo Białorusi coś długo nie ma, za jakiś czas przyjdę zobaczyć, czy żyjesz - zaczęła, wstając powoli. -  I jeśli jednak przekonasz się do rosołu, to spróbuj zawołać Białoruś, tyle chodzenia i z przedmiotami to jeszcze nie dla mnie, jeśli to będzie jednak coś poważnego, to wtedy mogę się poświęcić dla dobra wszystkich - ogłosiła, zerknąć w jego stronę ostatni razu i powoli kierując się w stronę drzwi.

Jej nagłe odejście obyło bez jakichkolwiek pytań czy protestów ze strony bolszewika, który bez wyrazu śledził jej kroki, ostatecznie spuszczając głowę i skupiając się zawartości talerza. 

Laszka wyszła bez słowa, w głuchym milczeniu skupiając swe myśli na młodzieży, jednak zamykając drzwi, wydawało jej się, że słyszała ciche i ochrypłe "cпасибо".

... 

Dachy wszystkich budynków były pokryte grubą warstwą białego puchu, który przez delikatne podmuchy wiatru unosił się w powietrzu, lecąc na ziemię, aby pod butami i kołami pojazdów zmienić się w zmarzłą papkę. Na ulicy krzątali się ludzie, przebiegając z jednej strony na drugą, a dzieci kręciły się w małych grupach lub przy dorosłych, czasem lepiąc śnieżki na swych wrogów. Co jakiś czas ktoś poślizgnął się na lodzie, poddając próbie swój zmysł równowagi. Wszędzie jeszcze panowała atmosfera niedawnych Świąt Bożego Narodzenia. Przechodnie witali się na ten swój osobliwy sposób, okazując sobie szacunek, czasem pojawiali się żołnierze, emanując niezachwianą i nieskazitelną pewnością.

Raz tę perfekcyjną aurę splamiło pojawienie się nowego przechodnia, z pozoru takiego samego jak inni, może trochę biedniejszego, wyróżniała go tylko biała opaska z niebieskim znakiem na ramieniu oraz okazywania mu na każdy kroku wrogość. Omijany był przez wszystkich niczym trędowaty, pogardzany, aż nie zniknął w jednej z uliczek.

Mimo tego Polska musiała przyznać, że Monachium zimą wyglądało na swój sposób pięknie.

W dwóch sąsiednich pokojach odbywały się dwie rozmowy ten sam temat, podobne, lecz różne, dwie rozmowy, w których odpowiedzi na zadawane pytania były bliźniacze, jednak ciut różne w swym tonie. W pierwszym pomieszczeniu rozmawiali Józef Beck i Joachim von Ribbentrop, a w następnym Druga Rzeczpospolita Polska oraz Trzecia Rzesza Niemiecka.

- Więc? - Germanin zapytał odrobinę zniecierpliwiony dłuższym brakiem odpowiedzi ze strony swojego gościa, który pogrążył się niejako w martwocie.

Wpatrująca się w śnieżnobiały pejzaż za oknem Polka westchnęła ze swoistym zmęczeniem oraz znużeniem. Odwróciła swój wzrok od widoku, który wywoływał w niej nieokreślony sentyment, ale i niewytłumaczalną grozę oraz zwróciła spojrzenie ku młodemu dorosłemu, który w ostatnim roku coraz śmielej panoszył się w Europie.

- Brniemy w to od jakiegoś czasu, naprawdę sądzisz, że coś się zmieni? - odrzekła spokojnie i beznamiętnie, wspominając wcześniejsze rozmowy ich polityków oraz ich samych, które zawsze kończyły się identycznie.

- Można wiedzieć, dlaczego odmawiasz? - Rzesza zapytał w równie wypranym z emocji tonie, składając razem dłonie i opierając się wygodniej w fotelu, przypominając zawiedzionego guru.

- A dlaczego miałabym się zgodzić? - Polska odbiła pytanie, krzywiąc delikatnie brwi oraz chmurniejąc nieznacznie. Wewnętrzna kłębiła się w niej drobna złość, która zdała się pogłębiać.

- To korzystna oferta, też dająca możliwość dalszej współpracy, więc nie rozumiem twojej odmowy - Niemiec kontynuował i unosząc na chwilę prawą rękę, aby po chwili znowu obie złączyć w oczekującej postawie. Zdawał się doprawdy nie rozumieć w pełni stanowiska sąsiadki oraz był trochę rozkojarzony pierwszym, większym oporem.

- Zacznie się od autostrady i Gdańska, później zażyczysz sobie całą resztę Pomorza, później Śląsk, następnie Wielkopolskę, a ostatecznie moją ściętą głowę na wjeździe do Warszawy - wymieniała, zaczynając od nadmienienia żądań strony niemieckiej, które miały być ceną długotrwałego pokoju.

- Bywało między nami różnie, ale to nie ciebie widzę jako największego wroga, wszyscy mamy jednego wroga - Germanin westchnął, przymykając oczy i wydając się wpaść w małe zamyślenie.

Ten temat miał zachować na później, kiedy kwestia Gdańska oraz ogólnych stosunków z państwem polskim byłaby uregulowana, ale w obecnej sytuacji, gdy wszytko zahamowało, musiał użyć argumentów bardziej przemawiających do tych mieszkańców wschodu.

- Największym zagrożeniem dla Europy jest komunizm i jego źródło - ogłosił surowo, wręcz po dyktatorsku, wychodząc ze swojego małego transu i spoglądając z uniesioną głową na delikatnie zdziwioną kobietę.

- To dziwne, jeszcze kilka lat temu byłeś na dobrej drodze do zostania czerwonym - prychnęła, pokrywając się niewielkim, osobliwym wyrazem, który miał w sobie niewielką nutę kpiny godzącej w Niemca.

- Każdy miewa chwile zaćmienia umysłu - wycedził oschle przez zęby, mając wrażenie, jakby wytykano mu największe błędy życia. - Ale teraz naprawiam błędy młodości - dodał natychmiastowo, utrzymując wewnętrzną harmonię. Naprawiał błędy, błędy innych, straszliwe błędy, które zatruwały mu życie.

- Młodości? - Polka zdumiała się, lustrując Niemca, który miał jakieś dwadzieścia lat. - Tym naprawianiem nazywasz robienie ze swoich sąsiadów kukiełek oraz rozpychanie się na wszystkie możliwe strony? - ciągnęła, wracając do bardziej obojętnego tonu, poruszając kwestie, które realnie zdały się niepokoić tylko ją.

- Zaolzie ci się już nie podoba? Czekasz powrotu Czechosłowacji? - teraz to Rzesza pokusił się o prześmiewcze brzmienie, nadmieniając fakt, iż nie tylko on odbierał to, co uważał sobie za należne.

- Nie, wolę Węgry jako sąsiada, w dodatku bliżej i łatwiej nam teraz o odwiedziny - odrzekła w naciąganie miłej barwie, nie mogąc zaprzeczyć czy odrzucić tej kwestii.

W końcu wszyscy w Europie byli wściekłymi psami, tylko że jedne miały dłuższe pazury od innych. 

- W takim razie się ze mną zgadzasz - Germanin jakby nieznacznie się ucieszył, widząc niezbyt wylewną aprobatę oraz wspomnienie Madziara.

- W tym, co nie zagraża mojemu państwu i moim obywatelom, powiedzmy, choć nie jest tego przesadnie dużo - odparła wciąż nieprzejednanie, szukając oględnych słów. Chciała już kończyć tę męczącą rozmowę, ale w środku była niejako zaintrygowana kierunkiem, do którego dążył Niemiec.

- Jednak wciąż coś takiego jest, szukam tylko wspólnych dążeń dla naszych państw, nie wolałabyś się wspólnie pozbyć swojego największego problemu? Od lat twój kraj robi za mur przed sowieckimi bredniami - snuł na nowo swój wcześniejszy wątek, wiedząc, że był on najbardziej podatnym gruntem. - Już raz szłaś na Moskwę, nie chciałabyś iść na kolejny spacer na wschód? - zapytał w lekko wyzywającym duchu, jakby chciał rzucić jej wyzwanie, kto pierwszy obaliłby rosyjską stolicę.

- A jaką mam pewność, że nie użyjesz moich obywateli jak mięsa armatniego, a sam, wracając ze spacerku, nie odwiedzisz Warszawy? - zadała pytanie dość krytycznie, nie chowając ani trochę swojej nieufności i zdystansowania.

- Dlaczego miałbym zdradzać sojuszników? Masz mnie za zwykłego podczłowieka? - zapytał niejako urażony, nieznacznie kładąc jedną rękę na piersi i odkształcając nieznacznie czarny, nieskazitelny mundur, a Laszka wydała się dogłębnie zaciekawić jego odpowiedzią.

- Podczłowieka - osobliwie powtórzyła za nim, jakby starając się sprawdzić, czy słowa mogą mieć smak. - Ponoć ostatnimi czasy bardzo lubicie w Niemczech to słowo - dodała, mrużąc oczy nieco krytycznie i nieznacznie przechylając głowę na bok.

Rzesza przybrał trochę niepewny wyraz twarzy, spodziewając się, do czego drugi kraj mógł zmierzać, jednak nie odzywał się, czekał na jej dalsze słowa, mając nadzieję na odrobinę jej krótkowzroczności. 

- Moje osądy zostawię dla siebie, ale ja w twoich oczach jestem tylko słowiańskim pomiotem, w dodatku pozwalająca żyć u siebie milionom Żydów - syknęła nieznacznie, powtarzając krótkie podsumowanie jednego z poglądów szerzących się w kraju jej rozmówcy. - Wiem, że dla zachodu zakrawam na wschodniego barbarzyńcę, tymczasem dla wschodu jestem zachodnim burżujem, a jestem po prostu środkiem, dziwną mieszanką wszystkiego i niczego, która chce mieć święty spokój - westchnęła, na krótki moment  uciekając oczyma od rozmówcy i z pewnym zmęczeniem zerkając do okna.

- Naprawdę wolisz odrzucić szansę na pozbycie się bolszewików, ponieważ ideologia Niemców wydaje ci się niebezpieczna? - dziwił się, trochę chcąc się zaśmiać, a raczej wyśmiać, jednak jego ton swoiście przypominający życzliwość pozostawał niezmienny. - To komuniści są prawdziwym złem, a dla ciebie zagro... 

- Dla mnie nie ma między wami wielkiej różnicy - rzuciła z pełnym przekonaniem, sprawiając, że jej rozmówca zgubił swój wątek.

Twarz Germanina na te słowa okazała większą ilość emocji, niż jej właściciel by chciał, krzywiąc się na kilka sekund w grymasie złości, odrazy i niedowierzania. Zrównanie go z jednymi z najgorszych form życia było niczym przyłożenie w twarz, które niejako go ogłuszyło. Nabrał powietrza, aby się nieco uspokoić i miał zamiar coś powiedzieć, lecz kobieta go ubiegła, ciągnąc swoją myśl.

- Dla mnie jeden i drugi jak diabeł, który uważa się za zbawcę, a jeśli mam wybrać między tobą i nim, to wolę nie wybierać żadnego - mówiła twardo, nie spuszczając z niego niejako potępieńczego wzroku i na swój sposób patrząc na niego z góry.

Pomiędzy dwójką państw zapadła cisza. Przyglądali się sobie chłodno, czekając niejako na dalsze słowa drugiego, jednak te się nie pojawiały. Rzeczpospolita nie miała już nic więcej do powiedzenia, a Rzesza nie miał już zamiaru pytać. Wszystkie kwestie zostały omówione, nie pozostawało nic, o czym mogliby, a tym bardziej chcieliby rozmawiać.

Rzesza wstał z miejsca, aby zakończyć spotkanie oraz rozstać się z gościem. Jego twarz pokryła się znikomym i miłym, a zarazem najbardziej sztucznym uśmiechem, jaki było dane zobaczyć białogłowej, przypominającym oblicze lalki z porcelany, a głos, wypowiadając słowa pożegnania, wydał się osobliwym echem ludzkiego brzmienia.

Genießen Sie also Ihren Seelenfrieden (Ciesz się więc swoim spokojem).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro