Długa droga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pakowanie się nie było trudne.

Z domu, jej kraju nie wzięła do tego miejsca ze sobą nic, nie było jak, nic też nie zostało jej przekazane, od przybycia nie zbierała, nie dekorowała niczego, cały czas mając za myśl przewodnią, że nie będzie tu długo, co prawda wyszło całkowicie inaczej, jednak jej dobytek wciąż pozostawał niewielki. Ubrania w niezbyt dużej ilości, z trzy pary butów, kilka przykładów literatury rosyjskiej i oczywiście kilka dzieł wszelakiego rzemiosła autorstwa Białorusi, czasem wykonanych z pomocą Rosji czy nawet Ukrainy.

Pokój pozostał niemal taki sam, jak w dniu, w którym do niego weszła. Ściany pomalowane na biało nieco zszarzały, jednak nadal wypisywały się w odcień bieli, stojące po lewej, pojedyncze łóżko zostało nieznacznie przesunięte ku ścianie, lecz była to różnica niewidoczna. Obok niezmienne tkwiła szafka nocna z wazonem, jednak już trzecim czy
nawet czwartym w jej karierze oraz już nie pustym, a wypełnionym polnymi kwiatami. Okno, choć miało nowe zasłony, to wciąż były one beżowe, dalej szafa, w prawym kącie pokoju komoda i lustro, wszystkie te same, wszystkie w jasnym brązie.

Wszystkie już puste.

Polka z rana wyciągnęła wszystko, przeglądając i sprawdzając, czy dany przedmiot był w stanie względnej używalności, a co za tym szło, czy warto było go ze sobą brać. Tym sposobem z dwie koszule oraz jedna spódnica poszły na szmaty bądź na jakiś inny, przyszły cel. Ostatecznie, nie mając jeszcze przygotowanej torby, a tak właściwie nawet nie wiedząc, gdzie powinna takową znaleźć, wszystkie ubrania ułożyła na łóżku, przygotowując je do późniejszego spakowania. Kiedy to dobiegło końca, Laszka udała się w końcu na poszukiwanie jakiegokolwiek kufra, walizki czy torby. ZSRR coś wspominał, że takowy sprzęt jej podrzuci, o ile nie zapomni poszukać, co się oczywiście stało. Na jej szczęście ogólnikowe położenie tego przedmiotu zostało jej wyjawione, więc mogła zatroszczyć się o to sama.

Dla bezpieczeństwa wciąż chodziła z kulą, zwykle jedną, czasem też prowizorycznie zrobioną laską, która robiła również za niezwyciężoną broń przeciw piszczelom większości istot.

Tak uzbrojona udała się w stronę strychu.

Niskie wejście i wąskie schody nie były najmilszą drogą, jaką dane jej było pokonać, jednak znacznie mniej ją niepokoiły niż bałagan, jaki czekał na nią na ich końcu. Sieć pajęczyn i unoszącego się w powietrzu pyłu były tak gęste, że przy znikomym świetle ograniczały widoczność niemal do niczego, a gruba warstwa kurzu na meblach i gratach zlewała je wszystkie w jedną, szarą masę. Całą odległość między drzwiami i szafą Polska skupiała się na nie zabiciu się na czymkolwiek, co leżało na ziemi, a mebel otworzyła swoją laską, aby nie musieć się brudzić jeszcze bardziej. Na jej szczęście wystarczająco duża torba leżała na samej górze stosu podobnych rzeczy i nareszcie, po wszystkich trudach Rzeczpospolita w końcu była prawie gotowa.

Jednak gdy wróciła, blisko połowy przyszykowanych na łóżku ubrań nie było.

Na ten widok kobieta tylko westchnęła smutno, niejako zmęczona, odwracając się powoli i idąc na niższe piętro. Kierowała się do małego pomieszczenia w jego końcu, swego rodzaju niewielkiej kanciapy, jednej z kilku graciarni tego domu, gdzie pochowane były gównie przedmioty związane ze sprzątaniem, jakieś miotły, szmaty, wiadro czy dwa, mop i chyba coś jeszcze.

Nic wyjątkowego.

Ale Białoruś zawsze się tam chowała, kiedy "nie" chciała być znaleziona.

Otwarcie drzwi składzika przychodziło kobiecie z trudem i osobliwym strachem, nieokreślonym, dławiącym, piekącym uczuciem, które zdało się przyciągać ją do ziemi. Po kilku, może kilkunastu sekundach drętwego wpatrywania się w drewnianą powierzchnię oraz paru głębokich wdechach, otworzyła drzwi i, jak podejrzewała, w tej chwili Polka znalazła wszystkie swoje zguby.

Białoruś siedziała skulona między miotłami, tuląc Władimira do siebie, czego kot wydawał się nie mieć zbytnio za złe, a obok niej, na dwóch, ładnie ułożonych stertach, leżały ubrania Polski. W momencie, w którym światło wpadło do małej ciemnicy, dziewczynka podniosła wzrok na dorosłe państwo, ubiegając je w rozpoczęciu rozmowy.

- To przez tatę? - Białorusinka zapytała nieco drętwo, nieco smutno, nie dając Laszce czasu na odpowiedź. - Ja wiem, że on nie zawsze jest najmilszy, ale on się poprawi, obiecuję, przymuszę go jakoś, nie wiem jak, ale się dowiem... - zaczęła swój wywód, zmieniając pozycję i siadając na kolanach. Tym sposobem jej smutna twarzyczka była w pełni widoczna.

- Białoruś, posłuchaj... - Polka starała się odezwać, lecz została zagłuszona przez dalsze słowa Republiki.

- Jeśli to Władimir, to on też się poprawi, dopiero się uczy, ale będzie lepiej, dopilnuję, żeby nie zostawiał sierści w twoim pokoju, to tylko kwestia czasu - jedenastolatka rzuciła z większą desperacją, wystawiając w górę nieco zaskoczonego tym działaniem czworonoga, który zaczynał czuć wszechobecną nerwowość i wiercić się w jej rękach.

- Moja droga - kobieta rzuciła głośniej, bardziej stanowczo, wyciągając rękę i pochylając się w stronę dziecka, które dalej zdało się jej nie słyszeć.

- To przeze mnie? - nie widząc skutków, Białorusinka kontynuowała coraz panicznej, wypuszczając z dłoni zdenerwowane zwierze, które uciekło w inną części domu. - Przez Rosję? Zrobiliśmy coś źle? Wiem, że bywaliśmy niemili, ale my też się poprawimy, naprawdę, obiecuję, naprawdę będzie lepiej... - mówiła coraz bardziej histerycznie, coraz bardziej zagubiona, w coraz głębszej mantrze, którą zatrzymały dopiero obejmujące ją ramiona.

- Nie, kochana, nie - Laszka wydusiła, jakby nie mogąc przełknąć własnego głosu i dociskając do siebie dziewczynkę. - To nie jest nikogo wina, to nie jest wasza wina, nigdy nie była i nigdy nie będzie - dodała, wysławiając się już łatwiej i ciszej nad uchem Białorusi, która zaczęła oddawać jej uścisk.

- To dlaczego nie zostaniesz? - młoda Republika ponownie zadała pytanie, tym razem ze swoistym wyrzutem, który najlepiej oddawały lśniące się oczy i lekko drżące wargi.

- Miałam z wami być, póki nie wyzdrowieję - Polka odparła niezbyt głośno, spokojnie, a ta prosta informacja, siedząca gdzieś z tyłu głowy dziewczynki, ponownie wywoływała w niej smutną desperację.

- Więc nie możesz być trochę chora trochę dłużej? Troszkę chora już na zawsze? Tu z nami? - zdała się prosić, nawet błagać, choć jej ton był po części rozkazujący, wymagający, a równocześnie jej dłonie zaczęły się zaciskać na materiale koszuli Polski, jakby chciała siłą utrzymać ją w miejscu.

Po dobrej minucie uścisku, kiedy Laszka była trochę pewna, że dziewczynka otrzymała ułamek bliskości, której pragnęła, odsunęła się od niej kawałek. Przesunęła na bok, za drzwi własne ubrania i usiadła tuż obok niej, czego Republika wręcz wymagała.

- Byłaś kiedyś w swoim kraju, na Białorusi? - kobieta w końcu przerwała milczenie, przyciągając dziewczynkę bliżej siebie i opierając nieznacznie swoją głowę na główce dziecka, którą ono wsparło na jej ramieniu.

Republika zdziwiła się trochę na to pytanie oraz skierowała swe oczy ku górze, choć ze swojej pozycji i tak nie była w stanie zbytnio dostrzec twarzy Laszki. Znowu zaczęła patrzeć przed siebie i ciągnęła nowy temat.

- Kilka razy z tatą i Rosją - odparła po chwili zastanowienia, uspokajając się niejako i skupiając swoje myśli. Miała zamiar zacząć liczyć na palcach, ale ostatecznie liczba odwiedzin przekroczyła liczbę palców, więc sobie odpuściła.

- I jak się czujesz tam, a jak tu? - Polka zadała następne pytanie, jeszcze bardziej dezorientując dziewczynkę, tak jednak ponownie nie migała się od odpowiedzi.

- Inaczej - odparła jeszcze szybciej niż na poprzednie zagadnienie, mówiąc najtrafniejszą frazę, jaka jej tylko przyszła na myśl, lecz kobieta, która w międzyczasie zaczęła palcami przeczesywać jej włosy, wydała się z niej nie do końca zadowolona.

- Co znaczy to "inaczej" ? - niestrudzenie ciągnęła w łagodnym tonie, a Białorusinka wykrzywiła się w lekkim grymasie.

- No inaczej... - mruknęła nieco zrzędliwie, nie potrafiąc znaleźć słowa, które opisałoby to śmieszne, ale mimo wszystko miłe uczucie, a tak właściwie kilka uczuć. Parę różnych, przeplatających się emocji, które były takie same jak w jej moskiewskim domu, jednak przy tym na swój sposób odmienne.

- Czujesz się tam żywiej, pełniej, jakby to było twoje miejsce? - Polka ni zapytała, ni odpowiedziała, na chwilę przestając bawić się włosami dziewczynki, co nie przypadło jej do gustu.

- Jakby... - zgodziła się, łapiąc ją za rękę i niemo nakazując kontynuowanie czynności. - Moje miasta są miłe i wyjątkowe, najbardziej Mińsk, ona jest taka fajna jak ty, a moi ludzie są zawsze mną zaskoczeni, zawsze mnie obskakują, czasem wydają się smutni... - przerwała na moment swoje tłumaczenie, wspominając te osobliwe wyrazy twarzy jej miast czy niektórych mieszkańców. - Ale często mówią po białorusku, na początku było mi straszenie głupio, bo ja mówię głównie po rosyjsku, ale Mińsk mnie nauczyła podstaw, Homel również pomógł, teraz mówię tak i tak, czasem mieszam wszystko razem, ale ostatnim razem Mińsk mówiła, że już idzie mi lepiej, zawsze strasznie się cieszy, kiedy idzie mi lepiej, a mnie cieszy, że ona się cieszy i że jest ze mnie dumna - dziewczynka zaczęła się samoistnie nakręcać, niejako częściowo zapominając o swoim utrapieniu i z postępującą radością opowiadając dalej. - I tam też jest ten starszy pan, Aleś, znaczy, nie zawsze był tak starszy, ale już jest starszy, to przyjaciel Mińska, tata średnio go toleruje, ale jest naprawdę, naprawdę miły i bardzo dużo wie o mnie, znaczy nie mnie mnie, ale mnie państwie i zna tyle piosenek ludowych, do tego ładnie śpiewa, pokazywał mi też z miastami różne ludowe rzeczy, na początku się trochę bali, że tata będzie zły, ale tata powiedział tylko, że mają mi nie mieszać w głowie i nawet trochę pozwolił, one wszystkie są takie ładne i wyjątkowe, i fakt, że są jakby przeze mnie, sprawia, że jeszcze bardziej je lubię i mi jest tak miło, i... - ciągnęła z coraz większym zapałem, nie wiedząc już nawet, której kwestii się chwycić, a Polka, uśmiechając się łagodnie, postanowiła się delikatnie wtrącić.

- Chciałabyś z nimi być codziennie, gdy będziesz duża? Codziennie być wśród tego, co cię tworzy? - zapytała dziewczynkę, łapiąc ją za licka i wbijając w nią życzliwe spojrzenie, a Białorusinka ponownie nieco posmutniała, zdając sobie sprawę, gdzie te pytania ją kierowały.

- Chyba tak... - odparła, kierując wzrok ku ziemi i pokrywając się mieszanką wstydu oraz rozżalenia. - Прабачце... (Przepraszam...)

- Nie masz za co - Laszka odrzekła od razu, przecierając czerwone policzki Republiki i unosząc nieco jej głowę, aby ponownie patrzyła na prosto nią. - Boisz się, jest ci smutno, czujesz się porzucona i samotna, ale ja was nie porzucam, tym bardziej jeszcze nie umieram, tylko wyjeżdżam - Polska starała się mówić jak najpewniej, najserdeczniej i z jak największą otuchą, a dziewczynka złapała trzymające ją dłonie. - To prawda, będę daleko, nie będziemy widzieć się codziennie, tak właściwie to pewnie rzadko, ale ja zawsze będę tam gdzieś dla ciebie, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować i nigdy o tobie nie zapomnę, już zawsze będziesz moją drogą Białorusią - kończąc, obdarowała młodocianą promiennym uśmiechem, a dziewczynka wtuliła się w nią ponownie, nie chcąc, lecz chyba już będąc gotową ją wypuścić.

...

Rosja, jak to miał w zwyczaju, przyjął taktykę odmienną od swojej siostry, a skupiała się ona na negacji, unikaniu i milczeniu.

Od samego ranka, tego złego, ostatniego wspólnego ranka, odkąd tylko przyjął całkowicie do wiadomości, że nieuniknione nadchodziło, prawie nie wychodził ze swojego pokoju, robił to tylko, kiedy musiał, a przemykał korytarzami szybko i bezgłośnie, żeby tylko nikt go nie zauważył, nawet nie podnosząc zbytnio swojej głowy. Starał się unikać jakichkolwiek czynników drażniących, które mogłyby rozstroić kruchy jego spokój, dlatego niemal cały dzień stronił od każdego, robiąc to, w czym powoli zaczynał być całkiem dobry.

Wszystko dusząc, wszystko ukrywając, wszystko zatrzymując dla siebie.

Jednak nic nie mogło trwać wiecznie, nadchodził wczesny wieczór i chwila wyjazdu, a on musiał się przynajmniej pożegnać.

Razem ze swoją siostrą wyszedł przed dom, podziwiając, jak jego codzienność po raz kolejny w jego życiu zostaje rozbita na kawałki, aby musiał ją zbudować od nowa. Na podjeździe stał już samochód, a obok niego kręcił się zniecierpliwiony wojskowy oraz szofer, który wypalał już trzeciego papierosa, zgodnie z ideą komunizmu dzieląc się nim z towarzyszem. Mężczyźni czekali od dobrych dziesięciu minut na swoje państwo, które, korzystając ze sposobności, po drodze do NRD miało odstawić Laszkę w jej stolicy.

Niedługo po młodzieży, dorośli w końcu dotarli do wyjścia, wpierw wyszła Polska, bez słowa przytulając Białoruś, która tylko na to czekała i również nie potrzebowała niczego więcej, a w międzyczasie bolszewik skierował się już do samochodu, niosąc ze sobą torbę oraz laskę kobiety i rzucając nimi w czerwonoarmistę, aby ten schował je do bagażnika. Następnie zaczął rozmawiać z wojskowym, który nieco pierzchliwie opowiadał o zachowaniu docelowego kraju, ze słowa na słowo pogarszając humor Związku.

Równocześnie Białoruś nieprzerwanie tuliła się do pochylonej kobiety, która traciła już nieco równowagę. Po minucie uścisk został przerwany, a Laszka wyprostowała się, czochrając jeszcze włosy Republiki i zwróciła się do jej brata. Chłopak unikał bezpośredniego kontaktu wzrokowego, wbijając spojrzenie to w ziemię, to w ścianę, a kobieta starała się znaleźć odpowiednie słowa, miała się odezwać pierwsza, lecz Rosja ją ubiegł.

- Ja wiem, że tak musi być - rzucił wręcz machinalnie, twardo, potrafiąc spojrzeć na Polkę tylko krótko i przelotnie, nie ruszając się z miejsca o choćby milimetr.

Rzeczypospolita ponownie posmutniała, zmieszania i ciut nieswoja. Białoruś spoglądała na nich oboje niepewnie, trochę zła na siebie, że wcześniej nie dobijała się do pokoju brata z większym zapałem, a ZSRR, w którym pojawiało się coraz bardziej palące pragnienie rozmowy z pewnym Niemcem, jaki ubiegłego dnia wrócił z zachodu Europy, zaczynał się już niecierpliwić, na razie jednak darując sobie poganianie reszty państw.

Ostatecznie Polska zdecydowała się na najprostsze rozwiązanie i podeszła do młodzieńca lekko, wyciągając ręce przed siebie. Republika na ten gest w końcu poprawnie spojrzała na twarz kobiety, która uśmiechała się delikatnie i życzliwie, a przy tym niejako smutno, stojąc przed nim z rozłożonymi ramionami oraz czekając na jego ruch.

- Wiem, Rosyjka, że jesteś już młodym mężczyzną, za starym na takie rzeczy, ale zrobisz to dla mnie? Żeby nie było mi aż tak smutno, gdy będzie mi ciebie brakowało przez następne lata? - zapytała, uśmiechając się jeszcze serdeczniej.

Chłopak pokrył się osobliwym grymasem, ni smutnym, ni szczęśliwym, ni złym, ni spokojnym, nieco przygryzając własną wargę. Niejako się wahał, lecz wątpliwości zniknęły szybciej, niż się pojawiły, a on objął kobietę jeszcze mocniej, niż ona jego była w stanie. Stali tak razem kilkanaście sekund, aż kobieta wzięła ręce i złapała go za policzki, aby nie uciekł od niej wzrokiem, tak jak to robił wcześniej.

- Znowu jesteś drugą najstarszą i najważniejszą osobą w tym domu, opiekuj się nimi wszystkimi - odparła życzliwie i poważnie, działając na dumę chłopca, lecz szybko na jej obliczu pojawił się cień politowania. - I oszczędzaj Ukrainę, dowiem się, jak znowu spróbujesz zrzucić go ze schodów.

- Ale ja nie robię nic, na co by nie zasłużył - młodzieniec lekko się oburzył, a czerwień stała się widoczna na jego niebieskim licu. Miał zamiar jeszcze coś dopowiedzieć, lecz nie zdążył.

- Ja wiem, ale i tak bez twojej pomocy życie go pewnie ukarze - zaśmiała się delikatnie, z nutą współczucia dla wspomnianej ofiary losu.

- Sama mówiłaś, że czasem życiu trzeba pomóc - Republika nie odpuszczała, ożywiając się nieznacznie i unosząc jedną rękę do góry, gotowa bronić swej racji.

Polska uśmiechnęła się wyrozumiale, zabierając dłonie z policzków młodzieńca i poprawiając jego wiecznie rozwiane włosy. Następnie położyła dłonie na jego ramionach, a on wyprostował się bezwarunkowo, z niewielką niepewnością spoglądając w oczy dorosłego państwa.

- Wierzę w ciebie, mój drogi - odrzekła, jeszcze raz przytulając go delikatnie i odsuwając się od niego kawałek.

Później wszystko poszło już szybko.

Cała trójka spojrzała na siebie ostatni raz, uśmiechając się mniej lub bardziej boleśnie, lepiej lub gorzej dusząc smutek czy płacz, czy żałość. Polska odwróciła się, idąc w końcu do samochodu ku uldze Związku oraz wojskowego, którzy równocześnie wsiedli do pojazdu. Kiedy kobieta stanęła przy jego drzwiach, spojrzała ostatni raz na młodych, machając do nich lekko, na co Białoruś zaczęła odmachiwać energicznie, krzywiąc swoją buźkę, jednak zachowując twardą minę, a Rosja podniósł rękę nieznacznie, starając się patrzeć spokojnie. Po chwili szofer odpalił silnik, Laszka wsiadła, a samochód nareszcie ruszył.

Czerwonoarmista siedział z przodu, razem z szoferem, podczas gdy państwa w milczeniu przebywały z tyłu, każde po swojej własnej stronie, przedzielone jednym, nigdy niezajętym miejscem. Każde samotnie spędzając wspólną podróż, wyglądając przez szybę, licząc mijające sekundy, zajmując się sobą i własnymi sprawami.

Lecz jednak nie do końca.

- O co ci chodzi? - kobieta zapytała po kilkunastu minutach, nie mogąc już znieść krytycznego wzroku i zastanowienia, które co jakiś czas skupiało się na jej osobie.

Bolszewik zdał się nieznacznie zmieszany jej pytaniem i przerwaniem jego zamyślenia. Zareagował nieco powolnie, wpierw poprawiając się w miejscu, już zmęczony podróżą, która dopiero się zaczynała, po czym oparł łokieć o drzwi i zwrócił głowę w jej stronę, jak wymagały pewne normy rozmowy.

- Myślałem, że wyjedziesz dopiero w lipcu czy sierpniu, tak akurat na ósmą rocznicę manifestu w twoim kraju oraz na uchwalenie nowej konstytucji i zmianę nazwy, spodziewałem się, że trochę to rozciągniesz, na miesiąc, może dwa, a jednak odeszłaś w niecały tydzień, nim zdążyłem nawet kogokolwiek poza rządem u ciebie powiadomić, biorąc pierwszą okazję, jaka ci się nadarzyła - odparł wciąż odrobinę zamyślony, nawet przypominając sobie poprawiany przez Gruzina dokument, jaki również przeszedł przez jego ręce. Ostatnia część jego wypowiedzi wybrzmiała w niejako oceniającym, oskarżycielskim tonie, który osobliwe irytował Polkę.

- Dlaczego miałabym zostać jeszcze dłużej? - zapytała w pewien sposób zaskoczona, unosząc brew, lecz tak naprawdę dobrze znając odpowiedź, której mimo wszystko nie chciała słyszeć na głos.

 W szczególności od niego.

- Zostawiasz Rosję i Białoruś tak perfidnie, niemal z dnia na dzień, może podejrzewali to od jakiego czasu, ale to wciąż szok i trauma, co z ciebie za matka? - prychnął chłodno i potępieńczo, przybierając oschły wyraz twarzy.

- Nie jestem ich matką - odparła jakby dźgnięta tym określeniem, brzmiąc twardo i nieprzychylnie.

- Jak mamy być dokładni, to ja ojcem również nie jestem, ale oboje weszliśmy w te role, więc nie wydaje ci się, że to nieco brutalny sposób, aby zakończyć to przedstawienie? - komunista zapytał osobliwe zaintrygowany jej wzbraniającą się postawą, którą postanowił zniszczyć do samego końca.

- To twoja gierka, ja tylko chciałam im pomóc - warknęła wściekle, starając się odsunąć od siebie wszystko, co od rana przebijało jej wnętrzności setkami igieł.

- Moja gierka czy nie, czy ja kazałem ci być tak dobrym graczem? - mruknął na swój sposób rozbawiony, przyglądając się rozmówczyni z politowaniem.

Polska momentalnie się uspokoiła, czując się jak po ciosie w twarz. Uciekła wzrokiem do szyby, chwilę patrząc się na przemykające drzewa, ostatecznie wbijając spojrzenie we własne dłonie i lekko gryząc własne policzki od wewnątrz. 

Czuła się przytłoczona.

Czuła się winna.

- Nie sądziłam, że to zajdzie tak daleko, chciałam tylko ich dobra, żeby miały trochę normalności i szczęścia jak zwykłe dzieci, wsparcia, miłości... - odparła cicho, nie podnosząc głowy oraz bawiąc się własnymi palcami.

ZSRR westchnął, widząc, iż oczekiwane efekty jego działań zaszły wręcz za daleko. Odwrócił głowę od tego żałosnego widoku i zaczął wpatrywać się w świat za szybą, wieczór i powoli zbliżającą się noc, przewijający się krajobraz Rosji, zieleń natury i złoto pól, jednak koniec końców odezwał się obojętnie, nawet nie spoglądając na Laszkę.

- Zanim Białoruś w końcu zdobyła się w sobie i zapytała się ciebie, czy jesteś ich mamą, to wcześniej przyszła z tym do mnie - ogłosił biernie, wspominając jeden w wielu punktów w swym życiu, kiedy pytanie jego wychowanki prawie doprowadziło do jego udławienia się. - Niemal od razu chciałem zaprzeczyć dla dobra wszystkich, potem nawet powiedzieć, że tak, aby patrzeć, jak starasz się to odkręcić, choć byłoby to zbyt okrutne i jednak... - zaśmiał się nieznacznie, na chwilę porzucając obojętność, po czym na parę sekund się zatrzymał. - Jednak ostatecznie kazałem jej się spytać ciebie - dodał osobliwe zamyślony, trochę drętwy, spoglądając w pustkę, aby ostatecznie, z czystej ciekawości aniżeli ze złośliwości, dobić przeciwnika. - Dla niej pewnie zawsze była i będzie ta sama, pytanie, czy dla ciebie odpowiedź uległa zmianie?

- Jesteś skurwielem - Rzeczpospolita syknęła, ponownie czując, że się dławi, gardło płonie, a żołądek się skręca.

- A ty zbyt wrażliwą idiotką, kto w tym świecie ma gorzej? - odarł dalej bez większych emocji, patrząc na nią z pewną wyższością i politowaniem, które kobieta mogła dostrzec tylko przez krótki moment, kiedy odwrócił twarz w jej stronę.

Polska tylko wykrzywiła się w grymasie, mając ochotę coś odpowiedzieć, ale nie powiedziała nic, tylko zwróciła się ku szybie na wzór komunisty.

Przez całą noc, aż do Warszawy, nie zamienili już słowa.

...

Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką dotarli w okolice Warszawy, Polska, choć nie wiedziała, co Szkop zrobił po zachodniej stronie, to musiał porządnie zjebać.

Nadszedł czerwcowy ranek, kiedy zarys miasta był już bardzo bliski i wyraźny, a ekscytacja oraz strach zaczęły wypełniać umysł Polski, tworząc niebezpieczną, jadowitą mieszankę. Chęć wrócenia do domu była w niej tak silna i bezwarunkowa, że nawet nie przeszło jej przez myśl, co będzie późnej, a powolnie rosnąca radość tłumiła związane z tym lęki aż do chwili, kiedy w była niemal pewna, że widzi swój dom.

Bo co ją tam tak właściwie tam czekało?

Jedynie była pewna, że jej kraj nie był jej i nic nie było takie jak przedtem. Warszawa i Kraków, byli, lecz byli bezsilni, Lwów oraz Grodno pozostali za jej granicami, tak jej powiedział Ukraina, z ZSRR potwierdził, ilu innych znalazło się poza jej granicami, nawet nie wiedziała, a miała za dostać w zamian ziemie na zachodzie i nowych podopiecznych, wszyscy jej wierni zapewne byli wybici lub ostatecznie mniej wierni niż myślała, cały ustrój państwa został spopielony, złożony na nowo i skąpany w krasnej barwie. Jej sąsiedzi, poza Węgrami, stanowili dla niej niewiadomą, o której wiedziała wiele, a równocześnie nie miała żadnej świadomości, ile z jej dawniej wiedzy zostało. Nie miała nawet pojęcia, co jej własny naród o niej myślał, jej drodzy obywatele mogli ją mieć za męczennika, jak i zwykłą dziwkę, a najprawdopodobniej uchodziła za oba, kluczowym zaś było, który pogląd był powszechniejszy.

Im więcej o tym myślała, tym bardziej radość zmieniała się w panikę, która dusiła jak inne uczucia, towarzyszące jej na początku podróży. Pierwszy raz realnie bała się wrócić do kraju, bojąc się, jakim go zastanie. Tak głęboko wpadła w wir sprzecznych odczuć, że nawet nie zauważyła, kiedy miasto przestało być zbliżającym się zarysem, a otaczającą rzeczywistością.

I wtedy głos wyrwał ją z klatki własnych myśli.

- Tu masz podstawową mapę miasta, parę ulic stąd mieszka Warszawa, idź mu niespodziankę zrobić, bo wątpię, że mu Bierut mu się pochwalił - ZSRR ogłosił, zwracając się do niej i podając jej świtek papieru. Zaskoczenie zamurowało Polskę tak bardzo, że nie była nawet poprawnie wziąć w ręce mapy jej stolicy, lecz po kilku głuchych sekundach wyszarpnęła kartkę z dłoni Związku, zaczynając się jej badawczo i ostrożnie przyglądać, a komunista zaczął tłumaczyć dalej.

- Tu jesteś, a tu chcesz iść - mruknął, pokazując palcem na mapie dwa punkty i wyznaczając zarys jej drogi, po czym założył ręce na piersi.

Laszka starała się oba zapamiętać, starając się odnaleźć w planie miasta, który, mimo jakiegoś znajomego kształtu, zdał się nieznany i chaotyczny. Po kilku chwilach przyglądania się zarysom uliczek oraz budynków i kalkulowaniu wszystkiego, jej mina zmieniła się na nieco niedowierzającą i karcącą, po czym spojrzała na bolszewika z pełną politowania niewiarą.

 - Może jesteśmy na obrzeżach miasta, ale ty jesteś przecież zdrowa, kiedyś dojdziesz, ja się śpieszę porozmawiać z Germańcem, wyjechanie z tego placu budowy zabierze mi cenny czas - odrzekł, widząc jej ekspresję, a kobieta już nawet nie wiedziała, jak powinna zareagować, choć już tak właściwie nie musiała, bowiem samochód zaczął zwalniać, aby po niecałej minucie się zatrzymać.

W niemal tym samym momencie szofer wyszedł, kierując się do bagażnika, aby wyciągnąć jej rzeczy. Kobieta nie liczyła, a nawet nie miała zamiaru czekać na jakiekolwiek pożegnanie, więc odwróciła się w stronę drzwi, zerkając na chodnik, aby wyjść z pojazdu, jednak kiedy chwyciła za klamkę, ZSRR postanowił się jeszcze odezwać.

- Pamiętaj, że żyjesz tylko dzięki mnie, twój kraj to sowiecki plac zabaw, a twój rząd to głupie marionetki, które dbają tylko o siebie, jeśli zaczniesz cokolwiek próbować lub za bardzo się wychylać, nie zapominaj, że Białoruś i Rosja zawsze ucieszą się z powrotu opiekunki, a twój pokój będzie na ciebie czekał w nienaruszonym stanie aż do dnia śmierci - za jej placami rozległo się dość obojętne, lecz wymowne ostrzeżenie. Zerknęła za siebie przelotnie, aby w beznamiętnej ekspresji usłyszeć nadzwyczaj życzliwy ton, który nie zdał się grozić, a stwierdzać dobijający fakt. - До скорой встречи (Do zobaczenia wkrótce).

- До скорого - odpowiedziała zgodnie z zasadami kultury, patrząc na niego tylko przelotnie i w końcu opuszczając go oraz stając obok swych rzeczy, po zaledwie paru sekundach Sowieci odjechali, a ona została z torbą i laską na chodniku, rozglądając się dookoła.

Opuszczenie moskiewskiej bańki było niczym przejście do innego świata.

Oto jakiś czas temu zbudził się nowy dzień, ona była na warszawskiej ulicy, oddychała ciepłym, czerwcowym powietrzem, próbowała zorientować mapę nowego miejsca, którego niemal każdy kąt niegdyś znała na pamięć, lecz teraz nie miała o nim najmniejszego pojęcia. Minęło jakieś pięć minut, aż mogła powiedzieć, że podejrzewa, gdzie powinna się kierować. Westchnęła ciut zmęczona, wzięła w dłoń łaskę i zarzuciła torbę na plecy, rozpoczynając swą wędrówkę oraz podziwianie kawałka swego kraju.

Miasto było dziwne w swej niezwykłości, równocześnie umierało i rodziło się na nowo.

Po jednej stronie ulicy wciąż stała zniszczona, waląca się rudera, niezmienne nosząca ślady bomb i wybuchów, w której po dachu zostały tylko fragmenty więźby, płot wokół tej posiadłości stanowił zbiór butwiejących desek wszelakiego rodzaju, a tuż za nim czaiły się wielkie sterty gruzu i drewnianych odpadów. Chodnik był zniszczony, a stanowiły go jedynie bezwładnie poukładane płyty oraz żwir, niektóre latarnie były całe, inne nie, a robiły one za wystające z resztek bruku kikuty. Budynek dalej był w nieco lepszym stanie, był cały, a przynajmniej takim się wydawał z jej perspektywy, jednak cały tyk już dawno z niego opadł, a większość stanowiących go cegieł była ukruszona czy przynajmniej popękana, okna również pozostawiały wiele do życzenia. Jeszcze następny obiekt był w stanie podobnym do pierwszego, jeśli nie gorszym.

Po drugiej za to stronie był jeden wielki plac budowy, cegły, metal i piasek piętrzyły się z się od jednego go drugiego krańca, powoli tworząc wspólną całość, widać było jakieś kable, deski, pręty. Kilka samochodów ciężarowych stało na skraju, lecz wszystkie były puste, czekające na kolejny dzień pracy, który powinien niedługo nadejść, a przynajmniej tak w teorii powinien. Za tym wszystkim w końcu stał jakiś budynek, którego można było nazwać skończonym, choć nie najpiękniejszym, będącym sztandarowym przykładem socrealizmu. 

Widok tego dzieła sprawił, że Polska, która przystanęła na chwilę przy płocie, aby nabrać sił, zaczęła rozmyślać nad swoim prezentem, symbolem "przyjaźni", który powinien był się gdzieś w tym mieście budować, tak się jej wydawało, jednak po minucie czy dwóch spojrzała jeszcze raz na mapę, idąc dalej i nie zaprzątając sobie tym głowy.

Spojrzenia ludzi, idących rankiem do pracy, może z niej wracających, a może po prostu gdzieś zmierzających, były interesujące. Niektórzy byli tak zajęci sobą, że nie zauważali, iż nie przechodzili koło zwykłego człowieka, jednak inni, bardziej uważni, podążali za nią wzrokiem, zastygali w bezruchu, niedowierzająco potrząsając głowami, szeptali gdzieś na boku, mrużyli oczy bacznie, a czasem też zdali się nie odczuwać większych emocji z powodu jej bytu. Lwia część obywateli najpewniej miała ją za miasto, a ich zmieszanie wywołane było niepewnością, czy widzieli godło czy jednak nie, może też głębokim zastanowieniem, jakim to miastem była, może ktoś myślał dobrze, jednak nikt nie miał odwagi czy czasu ją zaczepić i spytać się, jakież było jej faktyczne miano.

I tak po ponad pół godzinie stanęła przed kamienicą, w której miała nadzieję, że mieszkał Warszawa, równocześnie zdając sobie również sprawę z faktu, że nawet nie znała numeru jego mieszkania czy czegokolwiek dokładniejszego, co mogło ją doprowadzić pod jego drzwi. Zamiast dobijać się czy próbować wejść na lewo, zrzuciła z pleców swoją torbę, prostując się nieco i rozciągając, aby ostatecznie przyglądać się ulicy, budynkom, oknom, kwiatkom na parapetach, nerwowo zasłanianym czy odsłanianym zasłonkom, białemu kotu biegnącemu przez ulicę, odległym obiektom, niebu, widocznym z dala przechodniom, każdej części jej miasta i kraju.

To wszystko wydało obce.

To wszystko całym swym bytem mówiło, że nie było już jej.

Powtarzało jej to bez końca.

Jednak w tym wszystkim rozbrzmiał huk i znajomy, drżący od łez głos.

- Córuś! - nim Polska zdołała poprawnie odwrócić się w stronę wyjścia z kamienicy, z jej drzwi wybiegł Warszawa, niemający nawet butów czy porządnego ubrania.

Mężczyzna drżał cały, nie mogąc nawet poprawnie stać, szczególnie gdy był już niemal pewny, że poranny widok za jego oknem nie był przywidzeniem czy dręczącą go zjawą. Nie panując nad sobą, w biegu o mało nie zleciał z ostatniego schodka, prawie się zabijając o wystającą płytę i raniąc bosą stopę, lecz ten drobny wypadek nie był w stanie choćby go spowolnić, nie mówiąc o zatrzymaniu. Rzeczpospolita jednocześnie zdołała zrobić ledwie dwa kroki w jego stronę, kiedy warszawiak już dotarł od niej, rzucając się na nią tak porywiście, że oboje niemal polecieli na żwir i ściskając ją tak mocno, że nie mogła nabrać wdechu, ani utrzymać laski w swojej dłoni.

- Kochanie-ie moje-e... - miasto z trudem wymawiało słowa, jąkając się i dławiąc, obejmując kobietę najszczelniej, jak tylko potrafiło, cały czas bojąc się, że wszystko to było snem, jaki miał się zaraz zakończyć. - Moje-e dziecko, moja mała-a...- z całych sił starał się coś powiedzieć, drżącymi dłońmi łapiąc ją za policzki, patrząc w jej powoli szklące się oczy, składając całusa na jej czole, jak to zwykł robić za jej dziecięcych lat, i ponownie tuląc ją z całych sił.

- Już jest dobrze, tato, jestem tu, tato, nie dław się - odparła łagodnie, uśmiechając się delikatnie i w końcu poprawnie go obejmując, a nawet klepiąc go delikatnie po plecach, aby zaczął należycie oddychać. Miała zamiar jeszcze jakoś go pocieszyć, lecz przerwał jej huk gwałtownie otwieranego oka na drugim piętrze.

- Gdzie uciekasz, imbecylu? - Kraków pojawił się w oknie, rozglądając się za drugim miastem, które parę chwil wcześniej wyleciało z domu niczym oparzone, gdy Małopolanin tylko wstał z łóżka. - Ja wiem, że moje odwiedziny w twoim nowym domu to trudne doświadczenie, ale nie musisz od razu spierniczać z samego rana, bu... - warknął donośnie, gotowy zwyzywać drugiego, jednak kiedy wzrokiem napotkał znajome białe loki i lustrujące go z odległości, błękitne oczęta, słowa uwięzły mu w gardle, a on sam czuł, że jego ciało staje się bezsilne.

- Witaj, papo! - Polka podniosła głos, wołając do stojącego w oknie mężczyzny, który trwał w paraliżu i zaczęła machać do niego, na tyle, na ile pozwalały jej objęcia dochodzącej do siebie stolicy.

Kiedy powitanie doszło do Krakowa, a pierwszy szok go opuścił, zakrył usta dłonią i chwycił się framugi, nie mogąc ustać i zaczynając płakać, co robił w swym życiu niezwykle rzadko. Tymczasem państwo uśmiechnęło się do niego promienie, jeszcze mocnej tuląc miasto, które ją obejmowało oraz rzekła niejako do siebie, niejako do nich, słowa, na które oni wszyscy czekali od lat.

- Wróciłam do domu.  

~~~

Koniec Aktu I

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro