Iskry starań

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeśli była osoba, którą Związek Radziecki nienawidził za bycie zwykłym debilem, to był nią Stalin.

Wysoko w klasyfikacji imbecyli w jego ujęciu była większość jego rządu, zdecydowana większość członków gabinetów podległych mu państw, nie mówiąc już nawet o tych zachodnich kapitalistach oraz ich śmiesznych rządzących. Cały gatunek ludzki uważał za szalenie nielogiczny, bezmyślny i ograniczony, bardzo trudno było znaleźć istotę, która w jego mniemaniu nie była choć odrobinę nierozgarnięta w jakikolwiek sposób.

I również jedno z czołowych miejsc w jego rankingu idiotów miał on sam.

Gdy dokładnie zastanawiał się nad wieloma ze swoich decyzji, ku swojemu zawodowi dochodził do wniosku, że zbyt często robił, a potem myślał, a choćby czynił to w odpowiedniej kolejność, to na dobrą sprawę chyba tylko udawał, że myśli nad tym, bo nie mógł później, kiedy jego gniew i irytacja opadały, dać wiary kretynizmowi niektórych z wyczynów własnych lub tych, na które dozwolił.

A one wszystkie niejednokrotnie mściły się na różne, czasami nieoczekiwane sposoby.

Potrafił wiele znieść, jeśli tylko musiał. Wojny, rany, wyprawy, chłód, gorąc, głód, niekończące się morze idiotów, a nawet te śmieszne konferencje, spotkania, udawane sojusze i pomoce, każdy teatrzyk, jaki musiał zagrać, każdą przeciwność czy przeszkodę, mógł przeboleć wszystko, jeśli tylko był w tym jakiś cel, ale w te nieliczne dni spokoju, kiedy żadne obowiązki go nie czekały i kiedy mógł zaznać wygody własnego łóżka tak długo, jak zechciał, budzenia go po nocach nie mógł tak po prostu ścierpieć.

Wraz z rozlegającym się pośród ścian moskiewskiego domu łoskotem, bolszewik podniósł się z zirytowanym warknięciem, siadając na łóżku, po czym przetarł twarz oraz zaspane oczy i zaczął nieco rozglądać się po swojej sypialni. Zza nie do końca zasłoniętego oka było widać jeszcze niejako ciemność, lecz niebo pokrywało się pierwszymi pasmami żółci, pomarańczu i czerwieni. Jego wzrok powędrował szafce nocnej, na której doszukał się zegarka.

Była czwarta nad ranem.

Powinien mieć jeszcze najmniej półtorej godziny snu, półtorej godziny, jednak po raz kolejny rozległ się huk, jakby worek ziemniaków upadł gdzieś na podłogę i równocześnie pojawił się odgłos rozbijanego szkła lub porcelany.

- Я ебу... (Ja pierdolę...) - wysyczał zrezygnowany i pełen irytacji wziął głęboki oddech, zastanawiając się, na ile procent powinien teraz wstać oraz pójść to sprawdzić. Po chwili, jako dobry i odpowiedzialny opiekun, postanowił wstać, wypełniając ten obowiązek, którym sam się obciążył.

Nie zawracając sobie nawet głowy szukaniem kapci czy jakiejś koszuli lub innej narzuty, wyszedł na korytarz boso, wyłącznie w spodniach, które robiły mu za piżamę oraz udał się w stronę pokoju domniemanego sprawcy hałasu. Drzwi były zamknięte, lecz oczywiście nie na klucz, więc dostanie się do środka nie było zbyt trudne.

Jak już podejrzewał, tu miało źródło jego nieszczęście.

Polska leżała na ziemi obok łóżka, trochę dalej były kawałki rozbitej porcelany, rozsypane po kącie pokoju, pościel była częściowo zsunięta na podłogę, jednak nieznacznie, a samej sprawczyni zamieszania wydało się nic nie stać, wręcz całkowicie mieć gdzieś to, co stało się wcześniej oraz to, że ktoś ją odwiedził i kontynuowała swoją tułaczkę po parkiecie, aby dostać się do celu.

Czyli wszystko prawie w normie, prawie.

Elementem, który za nic mu nie pasował, była obecność kul ortopedycznych. 

Bo on ich nie pamiętał.

A nie pił ostatnio ani nic innego nie czynił takiego, żeby ich nie pamiętać.

- Что ты делаешь? (Co ty robisz?) - zaczął od podstawowego zagadnienia, które go tu przywiodło, jeszcze zbyt zamroczony snem, aby się dogłębnie nad tym zastanawiać.

- Udaję, że nie zdechłam - odparła, jakby w ogóle się nim nie przejmując i równocześnie starając się dosięgnąć drugiej z kul, która musiała wcześniej jej upaść na bok, rozbijając coś stojącego na jednej z półek. Prawdopodobnie kolejny pusty wazon...

- Skąd to masz? - nie mając siły na drążenie tamtej kwestii, bolszewik zapytał o następną, opierając się o framugę drzwi i skupiając na nieziewaniu. Cały tydzień czekał na to, żeby się wyspać.

- Tajemnica - odrzekła, znowuż nie poświęcając mu większej uwagi i podając odpowiedź oględną oraz dokładną równocześnie. Teraz pozostawało tylko pytanie, jak do cholery Ukraina przyniósł to tak, że nie zauważył i czy powinien mu za to pogratulować, czy raczej standardowo sponiewierać, zawsze mógł oba, ale tak właściwie to Ukrainiec nadmieniał mu coś o tym, że Polska coś chciała, ale nie słuchał go zbytnio, co chciała i dlaczego. Zabezpieczył się nieco, kto by pomyślał, że zacznie się uczyć...

- Tak trudno było mi powiedzieć? - mruknął znużony potrzebą snu oraz rozpracowywaniem intryg dziejących się pod jego dachem. Może powinien zwiększyć dyscyplinę albo kontrole? Zacznie się od szmuglowania dóbr, a skończy tak, że jednego dnia obudzi się związany i w drodze do pobliskiego lasu albo zakopywany żywcem we własnym ogrodzie.

- Skoro sam na to nie wpadłeś, to załatwiłam inaczej, a nie mam zamiaru o nic prosić - odpowiedziała z tym samym lekceważeniem, w końcu dosięgając do kuli i przesuwając się z powrotem ku łóżku, aby w wielkim trudem na niego wejść, mimo iż ręce zdały się z ledwością nadążać za pomysłami głowy oraz utrzymywać ciężar ciała. Jednak ostatecznie jakoś się jej udało, a ta od razu złapała za rzucone wcześniej na posłanie kule, a przyglądający się temu ZSRR równocześnie załapał, co było celem jej spotkań z podłogą.

- Nie żebym się na tym znał, ale wydaje mi się, że wpierw są jakieś wielomiesięczne rehabilitacje, ćwiczenia czy coś, a dopiero potem się... pionizuje? Tak to się nazywało? - mówił sceptyczne, starając się przypomnieć sobie słowa doktora i jego prawie reprymendę, kiedy zobaczył, że Laszka robi więcej, niż powinna przy swoim stanie. Dobrze, że staruszek nie wiedział, co się za tym kryje, bo mogliby szukać nowego lekarza.

- Przecież ty preferujesz gwałtowne metody, najlepiej szokowe - rzuciła ze sztuczną aprobatą, pełną rozdrażnienia, po raz pierwszy spoglądając w jego stronę. Umierasz to źle, żyjesz to też źle, nigdy nic nie pasuje.

- To moja wina teraz, tak? Lekarz mówił, że jest za wcześnie, więc... - oburzył się nieco, lecz nagle dostrzegł, że ta chyba ponownie miała zamiar spróbować się podnieść. Gorzej niż z dzieckiem. - Połamiesz się - rzucił ciut krytycznie, podejrzewając kolejne zderzenie z drewnem. Przynajmniej robiła sobą za mopa.

- Jakby ci to przeszkadzało - odparła bez przekonania dla jego troski, zastanawiając się jak wstać, żeby się znowu nie wyrąbać, a przynajmniej nie na twarz.

- Może i nie, ale budzisz mnie po nocach z byle powodu, a to już mi przeszkadza, nawet bardzo - syknął, kolejny raz powstrzymując ziewanie. Budzenie go bez ważnego motywu było jej niespełnioną pasją, zwiększało poczucie wartości, było miłym wspomnieniem, czy dlaczego tak to lubiła?

- Sam tego chciałeś, mówiłeś, że moja bierność cię denerwuje, odwaliłeś tamto... coś... - mówiła szybko, lecz przy ostatnich słowach znacznie się wzdrygnęła, szukając określenia, które przeszłoby jej przez gardło. - To staram się, więc o co ci teraz chodzi? - dodała oskarżycielsko, wtórnie spoglądając na niego. Genialny pan psychiatra nie cieszył się z oczekiwanych skutków swojej terapii, naprawdę wspaniały pan psychiatra.

- Może i chciałem, żebyś tylko całymi dniami w ciszy siedziała czy gapiła się w okno, bo był to żywot zbyt żałosny, by pozwolić mu trwać, ale teraz zachowujesz się jak idiotka, to nic nowego, ale jednak, najpierw się poddajesz i nie robisz nic, teraz na własną rękę się nadwyrężasz, mimo że lekarz kazał robić to wszystko powoli, jak ci kręgosłup raz, a porządnie jebnie, to możesz zostać już taka na zawsze, a ja nie mam zamiaru niańczyć cię ... - zaczął tłumaczenie, licząc na święty spokój aż do rana i pozbycie się odrobiny ze swoich frustracji, a ona jednocześnie zaczęła się jakby nieco kulić, jej ręce drżeć, zaciskając się mocno na metalowych rurkach, stanowiących jej pomoc. - W porządku? - rzucił, nie rozumiejąc, co tym razem się działo.

- Nie! Nic nie jest w porządku! - warknęła na niego tak wściekle, jak nie pamiętał od bardzo dawna. Zaskoczony aż sam nie wiedział, co się właśnie stało i jak powinien zareagować. - Ale... Ale ja to zmienię, ja to wszystko zmienię - słowa wypowiedziała, nieco przytulając do siebie kule, z osobliwą  pewnością czy chorobliwą nadzieją. ZSRR miał ochotę na jakąś ostrzejszą reakcję, lecz właściwie nie miał na nią teraz siły, poza tym dalej nie był pewien, co on tak w praktyce miałby z nią zrobić.

- Rób, co chcesz, ale jak znowu mnie obudzisz, to przywiążę cię do łóżka albo załatwię ci kaftan - odparł dobitnie, odbijając się delikatnie od framugi drzwi i zamykając je za sobą. Wszystkie problemy tego domu, do których mniej lub bardziej przyłożył rękę, musiały zaczekać dla własnego dobra, bowiem jego umysł zajmowała tylko jedna rzecz. 

Sen.

...

Wiedział, że to się tak skończy. 

Sam musiał przyznać rację, nie spodziewał się, że piekielny karakan tak szybko otworzy kolejny front, ale mówił, że trzeba uważać na tego rąbniętego Germanina, że szuja na pewno coś szykuje, w końcu on też szykował, było pewnym, że się kiedyś zaatakują, ale nie, kto by go słuchał, Gruzin ważniejszy, co tam z nim, to nie on jest tu przecież uosobieniem państwa sowieckiego, on jest tylko jakimś jebanym generałem, który się z nudów pomalował na czerwono i walnął sobie na twarzy sierp z młotem, żeby było patriotycznie. 

Jak on mógł kiedykolwiek na Lenina narzekać? Przy Stalinie dawny przywódca rewolucji był bezkonfliktową, pomocną dłonią, ale on sam zjebał, pozwolił wąsaczowi zagarnąć za dużo władzy i teraz przez niego musiał dogadywać się ze wszystkimi, zachodnimi burżujami i nawet Polaczkami, starał się, jak mógł, siedział na tym froncie jak zawsze, a ta kanalia ukrywała się tylko na Kremlu, gotowa spierniczyć, gdy on pójdzie na dno.

Lecz na razie jeszcze nie wszystko było stracone, mimo iż kosztem ujm, absurdów i nadużyć, miał dalej szansę, której szukał wszędzie.

I dlatego też teraz czekał na kolejne durne spotkanie w tym chwilowo neutralnym zagajniku, który i tak był otoczony, ale to szczegół. Powiadomiony, iż prawdopodobnie jeszcze trochę będzie musiał poczekać, postanowił dla zabicia czasu zapalić, opierając się oraz chowając w cieniu jednego z większych drzew.

Chłodnawy wiatr zwiastujący jesień rozwiewał korony wielkich roślin, a także roznosił zapach igliwia, mieszający się z wonią tytoniu. Pośród krzewów, drzew i zarośli nie było słychać ani jednego pisku, trzasku, śpiewu, świergotania, syku czy warknięcia, wszystko było ciche, milczące, kryjące się już przed tym, co szło w jego stronę z zachodu, oczekując, aż ich istnienia zastąpi melodia czołgów, karabinów, moździerzy, stukotu żołnierskich butów, krzyków umierających i rechotów wygranych.

- Miło cię znowu widzieć, łajzo, kopę lat! - zza niego rozległo się sztucznie przesłodzone powitanie, którego nie spodziewał się tak szybko usłyszeć. Wyprostował się nieco, przerywając zamyślenie i z beznamiętną ekspresją zwrócił się w stronę źródła hałasu, które rozległo się w tym lasku, burząc jego miły spokój.

- Ciebie również, wszo - odpowiedział z równie nieszczerą życzliwością, spoglądając na niższą kobietę i gasząc fajkę, której nie zdążył dokończyć. - Gdzieś się podziewała, cała Europa cię szuka? - rzucił od razu, nie mogąc się wyzbyć zaciekawienia, spotykając ponoć martwą postać, a przynajmniej trudno dostępną, która postanowiła przybyć do niego z jakiegoś kanału, w którym ukrywała swe istnienie.

- A wiesz, trochę tu, trochę tam, gdzie tylko mogę się przydać - Laszka odparła niejako w zamyśleniu, rozglądając się na boki i zachowując jeszcze przez moment spokojny ton, który zniknął w tej samej chwili, w której ostatecznie zawiesiła na nim swój wzrok. - Na przykład teraz, pojawiam się znikąd, bo pewnego tępego ciula życie uświadomiło, że spółkowanie ze Szkopami to idiotyczny i chujowy pomysł, szkoda, że musieli mu wdupić, żeby zdał sobie z tego sprawę, ale widocznie debilizm idzie w pakiecie ze skurwisyństwem - warknęła jadowicie, nie kryjąc w najmniejszym stopniu swojego gniewu oraz irytacji, lecz Związek Radziecki zdał się niezbyt przejmować jej epitetami, gotów w spokoju przeczekać jej wrzaski, z których i tak nie dowiedział się żadnych nowych rzeczy na swój temat. Słownik się jej już dawno skończył.

- Od kiedy ty taka wulgarna? - zarzucił Polsce jakby z przejęciem i troską nacechowanymi rozbawieniem. Nie usłyszał niczego nowego, ale chyba od ich małej wojny nie pamiętał takiej złości. 

- Od kiedy mogę i od kiedy mam ku temu powody - syknęła, zakładając ręce na piersi oraz przypatrując się mu pogardliwie. Tak właściwie to powód był niemal zawsze, ale teraz jakoś miała na to większą ochotę.

- Nie pasuje ci, twoja zołzowatość opiera się na byciu wnerwiającą przyzwoitką, która na siłę stara się być "tą dobrą" i matkuje każdemu wokół - odparł krytycznie, również z dozą wzgardy.

- Mi się jeszcze na Syberii wydawało, że bycie zdradzieckim chujem też ci nie pasuje, a zobacz, z czym muszę żyć - nieznacznie uśmiechnęła się z szyderstwem, na co on tylko przewrócił oczyma ze znużeniem. Niech ta mała furiatka nawet nie próbowała wspominać tego okresu.

- Dlaczego chciałaś się spotkać? Myślałem, że tamci już wszystko ustalili - ZSRR zapytał w końcu, zmieniając temat i przechodząc do sedna sprawy.

- No właśnie, mój i twój rząd podpisali układ, a ja przyszłam sprawdzić, ile z tego jest prawdą - odrzekła, poważniejąc i spokojniejąc, przyjmując postawę podobną do swojego rozmówcy. Bo chyba powinni choć czasem zachowywać się jak "dostojne kraje", a nie dwójka choleryków.

- Nie przejmujesz się, że to wykorzystam i cię zabiję albo cokolwiek innego? - zapytał ciut zaintrygowany, unosząc nieco brew. W końcu on to ten kłamca, łgarz, oszust, fałszywiec, obłudnik, krętacz, hipokryta i był pewien, że nazwała go przynajmniej raz cyganem.

- Duszenie chyba ci po ostatnim przeszło, a poza tym, wygląda na to, że jestem na razie zbyt potrzebna, żeby się mnie tak pozbyć - odparła, ponownie z nieznacznym uśmiechem i niewielką satysfakcją.

- Skąd to mniemanie? - zdziwił się jeszcze bardziej, nie tyle ze stwierdzenia, ile z jej pewności. Tragiczne, niespodziewane wypadki zdarzają się codziennie, szczególnie w jego kraju.

- Normalnie, przy tej ilości odzywek i przy tym, że "nie istnieję", już być próbował sprawdzić twardość pnia moją głową albo ile naboi trzeba, żebym przestała się ruszać, a zamiast tego wczuwasz się do dawnej roli pantofla - ostatnie słowo delikatnie podkreśliła, niejako się nim swoiście ciesząc. Jakby jeszcze mogła przywalić takim pantoflem, to byłoby już całkiem wspaniale. - Dlatego sądzę, że trochę ci zależy na tym wszystkim - dodała już w normalnym tonie.

- A pomyśleć, że ja wtedy uważałem cię za denerwującą... Ktoś ci kiedyś wspominał, że twój niewyparzony język może być przyczyną znacznej części twoich nieszczęść w ostatnich latach? - prychnął jakby wyczerpany, patrząc na nią z góry. Trudno było znaleźć kogoś równie pyskatego w tych czasach.

- Ja bym zwalała na położenie geograficzne - odparła z niewielkim zarzutem, niejako odrobinę zła na historię relacji ze swoimi sąsiadami. Choć tak właściwie, w ich kochanej Europie prawie każdy sąsiad to chujowy sąsiad.

- Czyli że to niby moja wina, tak? - oburzył się teatralnie, kładąc rękę na piersi i przyjmując kpiącą minę. Może odrobinę przesadził, ale jej wstrzymywany gniew był po prostu zabawny.

- Nie, tylko twoja armia pomyliła kierunki i zamiast na Finlandię, poszła na mnie, na szczęście się poprawili - parsknęła, mrużąc oczy wymuszonym uśmiechu zrozumienia. - Jednak chyba odrobinę zboczyliśmy z tematu - dodała od razu, na nowo przyjmując pewien spokój.

- Na to wygląda - zgodził się bez wyrazu. - Co chcesz wiedzieć? - dodał nieprzekonany, spodziewając się pewnych pytań, na które i tak nie udzieli odpowiedzi.

- Jak już raz komuś wejdziesz do domu, to trudno cię wyjebać za drzwi, no wiesz, potem to już tylko lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń! - ogłosiła, ku wielkiej irytacji rozmówcy niemal śpiewając ostanie słowa. - Więc to głównie ta kwestia mnie interesuje, bo o to, gdzie są moi żołnierze, nie ma raczej sensu pytać - znowuż też weszła na grząski grunt, jakby nie mogąc się przed tym powstrzymać.

- Tym razem to nie był mój pomysł, o nich wąsacza się pytaj - rzucił z rozdrażnieniem, unosząc ręce na znak obrony. On wolał wszystkich na Sybir dać, ale nie, bo przecież jego się nie słucha.

- On ponoć nie wie, "rozbiegli się" - syknęła, podając jedną z wymówek, które były jej przekazywane i bezczelnie wmawiane. Ci Sowieci chyba mieli ich za jeszcze bardziej tępą hołotę od nich, jeśli myśleli, że to przejdzie. 

- Więc ja tym bardziej nie wiem - zaprzeczył ponownie. - A co do powojennych losów, wpierw wypadałoby tę wojnę wygrać - ogłosił dość dobitnie, przypatrując się jej krytycznie. - Poza tym jesteś słaba, podbita, podzielona, nie masz nic, poza łaską innych, więc chyba nie dla ciebie dyktowanie warunków, nie sądzisz? - zapytał potępieńczo, ponownie lekceważąc jej istnienie. Polka zacisnęła usta w wąską kreskę i zabrała głęboki oddech, aby nie powiedzieć czegoś, co może nieco żałować w neutralnym lesie pełnym pachołków.

- Jeszcze to zmienię, w końcu kochany bękart szatana będzie teraz zajęty tobą, swoją ulubioną psiapsi - odrzekła po chwili, przyglądając się mu karcąco i zarazem prześmiewczo, nie mogąc nie wypomnieć ich wielkiej "zażyłości".

- Zajęty nami, więc może nareszcie przestańmy szczekać i zajmijmy się nim - odparł beznamiętnie i równie potępieńczo, a rozmówczyni zgodziła się bez słowa.

Przynajmniej na trochę ponownie mieli jakiegoś wspólnego wroga.

...

- Jeszcze słowo i cię rozstrzelam, a przynajmniej przyjebię, nawet tu, na środku ulicy - ZSRR warknął w stronę łażącego za nim od godziny, wkurwiającego, niestrudzonego knypka, wrzodu, potocznie znanego Węgrami, który zdał się mieć za nic jego groźby.

- Ja tylko pytam, towarzyszu - Madziar odparł bezgrzesznie, jednak nieco zwalniając kroku, aby nie równać się z idącym z przodu bolszewikiem, ten równocześnie odwrócił się nieznacznie do niego pełen zirytowanego zaciekawienia.

- Teraz nawet towarzyszu potrafisz powiedzieć, no proszę, do czego to prowadzi desperacja - prychnął kpiąco i z politowaniem w jego stronę, ponownie wracając spojrzeniem do czekającej go jeszcze drogi. Zostało tylko kilkadziesiąt metrów i pozbędzie się kmiota bez rozlewu krwi, którego był blisko. Zabicie państwa przy tylu świadkach było problematyczne.

- A więc, kiedy? - Madziar zapytał już chyba setny raz tego dnia, a tego tygodnia już zapewne tysięczny, a ile razy wypowiedział tę sentencję w tym miesiącu, trudno było w ogóle zliczyć. Jedno było pewne, dla jego rozmówcy było to stanowczo zbyt wiele razy.

- Kiedy skończysz mnie wkurwiać - komunista rzucił z wymuszonym spokojem, skręcając w bok budynku i wychodząc na ostatnią prostą ku celu swej podróży i spokojowi. Chociaż miał się spotkać z ministrami, więc tak właściwie też wkurwianie, ale na inny sposób.

- Czyli? - dopytał ponownie, jeszcze raz ściągając na siebie uwagę komunisty, który przystanął, chwytając za drzwi i, nie mając czasu na udzielenie odpowiedzi nie tylko słownej, niejako uśmiechnął się z politowaniem, lekko nacechowanym rozpaczą.

- Nigdy - odparł, wchodząc do środka, gotowy na kolejną atrakcję tego dnia. I w końcu pożegnanie tej.

- Ależ co ci szkodzi? Ja tylko chciałbym w końcu zobaczyć znajomą - Węgry mówił z pewną paniką, ciut rozgoryczony, że ponownie niewiele wskórał, jednak Związek Radziecki jakby zastygł w zamyśleniu i wtórnie zerknął na niego.

- Powiadasz... Tylko zobaczyć? - pytał podejrzliwie, dokładnie ważąc wypowiadane słowa i obserwując ekspresję Madziara, który zdał się lekko nie wierzyć temu, co słyszał. Czy bolszewik jednak miał serce?

- Tak, tylko na chwilę chociaż, przecież nic nie zrobię - cicha nadzieja cechowała głos Madziara, a zadumana twarz ZSRR podtrzymywała jej marne płomyki.

- Нет - bolszewik odpowiedział beznamiętnie, trzaskając tuż przed nim drzwiami i o mało nie zgniatając mu stopy.

- Suki ty synu, kurwa twoja... - Węgier zaczął z dość dużą namiętnością przeklinać, używając wszystkich określeń, jakie jego język kiedykolwiek poznał i prawdopodobnie robiłby tak długo, lecz z drugich drzwi budynku wyłoniła się całkiem mile widziana postać. - Ukrajna! Dawno się nie widzieliśmy! - krzyknął uradowany, zwracając uwagę wyraźnie zmęczonego mężczyzny, który tylko słysząc tenże głos, odwrócił się gwałtownie, aby potwierdzić swoje przypuszczenia.

W chwili, w której kijowianin dostrzegł Madziara, na jego twarzy pojawiła się pełna boleści mina, świadoma niekończącej się litanii pytań, które zaraz nadejdą.

------------

Taki jakiś dziwny ten rozdział, ciągle mi tu coś brakuje, ciągle nie gra, a wspomnienie Sikorski-Mański średnio tu pasuje, ale jakoś za dobrze pisze się mi o nich jak o psach z objawami wścieklizny.

Tak czy inaczej, życzę miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro