Miłość (do) rodzica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiedział, że nie powinien się odzywać.

Bycie przeciw ojcu nigdy nie było dobrym pomysłem. Niemal zawsze kończyło się naganą, jednak tym razem to chyba poparcie wujka Józefa w kłótni było jego głównym błędem.

Wielkim błędem.

Tak czy inaczej, teraz już wiedział, żeby tego nie robić, a przynajmniej nie na głos.

Zaczynał czuć mrowienie w nogach i tę dziwną sztywność, której dawno nie zaznał, podobnie było w dłoniach, które niewzruszenie trwały w tej pozycji, kark też jakby już mu drętwiał. Trochę wyszedł z wprawy, ale jeszcze nie było najgorzej, co prawda w gardle niemiłosiernie mu zaschło, cieszył się jednak, że rano nie wypił za dużo, bowiem to rozwiązywało na razie inny jego problem.

Ojciec nie używał kar cielesnych, Rosja mógł policzyć na palcach jednej ręki te nieliczne razy, a doskonale je pamiętał, bowiem wtedy jego policzek stawał się jeszcze czerwieńszy, niż kiedykolwiek myślał, że może. Ich opiekun preferował pokuty innego rodzaju, proste w swym wykonaniu, ale dające do myślenia. Tutaj panował raczej duży wybór, wszystko zależało od sytuacji i wielu innych rzeczy, lecz młoda Republika najczęściej doświadczała jednej konkretnej kary.

Stania w kącie.

Ktoś mógłby zapytać, cóż w tym takiego strasznego?

Otóż, jak ze wszystkim, siła tej kary zależała od staranności jej wykonania.

Kara ta nie polegała na przemyśleniu swoje winy, jak to niby było w jej założeniu, ponieważ Rosja dobrze był świadom swojego błędu w chwili, w której ona się rozpoczynała, jej zamysł polegał po prostu na odwiedzeniu od dalszych występków. Rosja zawsze stał na baczność w jednym i tym samym kącie, tuż przy gabinecie ojca. Nienawidził tego miejsca najbardziej z całego domu czy nawet całego świata, a gdy tylko się do niego zbliżał, plecy same z siebie zdały się prostować do prawidłowej pozycji, a mięśnie napinać, gotowe do czekającego je trudu. Od momentu znalezienia się tam nie mógł drgnąć, złożone równo nogi, przylegające dokładnie do ciała dłonie i uniesiona głowa nie zmieniały swojego położenia nawet w najmniejszym stopniu aż do końca, o jedzeniu, piciu, wyjściu do toalety, czymkolwiek nie było mowy, jego istnienie polegało tylko na staniu w tym przeklętym punkcie. Nie był pilnowany cały czas, tak właściwie to ojciec pojawiał się znienacka kilka razy w ciągu całej kary zobaczyć, jak mu idzie, ale jeśli zostałby przyłapany na niedopełnieniu polecenia, a chyba tylko raz w cały życiu udało mu się rozciągnąć niezauważonym, to trudność się zwiększała. Przykładowo uniesienie rąk w górę również nie wydaje się z pozoru straszne, lecz po kilku godzinach, kiedy wydaje ci się, że ramiona, których już prawie nie czujesz, odpadną, a jedynym co podpowiada ci, że jeszcze tam są, to bolesne dreszcze, kiedy zdrętwiałe i sztywne nogi zdają się puchnąć, dodatkowo żołądek kurczy się, a gardło domaga się wody, wtedy żałujesz wszystkich swoich słów i czynów.

Z jego ogólnikowych kalkulacji wynikało, że stał już jakieś siedem godzin, była chyba dwudziesta trzecia, a wydawało mu się, iż zaczął koło szesnastej, obie rachuby mogły być błędne, ale dawały pewne możliwe ramy czasowe. Absolutnym minimum było dziesięć godzin, a niejednokrotnie było to stanie do upadłego lub ojciec uznał, że już się nauczył, więc jeszcze mógł nie być nawet w połowie.

Jednak tym razem czas płynął niejako szybciej.

A na pewno trochę milej.

- Jeśli chcesz dalej słuchać o tym, to mrugnij raz, jeśli o czymś innym, dwa razy - Polska, siedząca niedaleko niego na swoim wózku, zapytała, zerkając nieznacznie na niego i przerywając wpatrywanie się przed siebie, a raczej w czającą się w oddali Białoruś, która nie mogła się zbliżać i przeszkadzać bratu, gdy ten miał karę, ale równocześnie była zbyt ciekawa rzeczy, które od dobrych dwóch godzin opowiadała Laszka, więc siedziała w oddali na podłodze, przysłuchując się im z bezpieczniejszej odległości.

Rosja zamyślił się na chwilę. Temat, któremu się przysłuchiwał nie był co prawda wybitnie ciekawy, ale niemal całkowicie mu obcy, w końcu ojciec uważał kościół, wiarę, Boga i wszystko, co z tym związane, za bezwartościowy relikt przeszłości oraz wymyślny sposób do kontrolowania ludzi.

W wersji Polski wyglądało to nieco inaczej.

Zaczęli od historii chrześcijaństwa, trochę takiej jak na lekcjach z panem Lapunowem. Słyszał już wcześniej o Jezusie i takich tam, Ukraina kilka razy wspominał, ale niczego nie wiedział dokładnie. Musiał przyznać, że wydawał się miłym gościem, takim trochę komunistą, nawet szkoda, że tak potwornie skończył, ale ponoć też o to w tym chodziło, więc można uznać, iż było w porządku. Potem było dziwnie, przynajmniej jego zdaniem, znaczy, na początku było źle, ale jednak dobrze, a później było dobrze, ale jednak źle, no bo niby chrześcijanie już od dawna mieli spokój, lecz dzielili się oraz bili między sobą i to tworzyło mały mętlik w jego głowie.

Mrugnął nieznacznie ze wzrokiem niezmiennie wbitym przed siebie, wykonując jeden z nielicznych, drobnych ruchów, na jakie mógł sobie teraz pozwolić, a na twarzy Rzeczpospolitej pojawił się niewielki uśmiech.

- Więc, jak mówiłam, mimo wielu wcześniejszych sporów, to dopiero Wielka Schizma ostatecznie podzieliła Kościół na wschód i zachód, do obrządku zachodniego, czyli katolicyzmu, należę dla przykładu ja, a do wschodniego znaczna część obywateli twoich, ale i Białorusi, Ukrainy czy mieszkańcy Bałkanów - tłumaczyła dalej, chcąc przekazać przynajmniej część historyczną chrześcijaństwa, mając nadzieję kiedyś przejść do bardziej konkretnych kwestii zarówno z jednym, jak i z drugim słuchaczem. - Ten rozłam może i był znaczący, jego skutki są oczywiście widoczne, ale nie tak dotkliwe, jak te późniejsze, główne różnice tak naprawdę powstały dużo wcześniej, a dotyczyły języków używanych na mszy, sposobu jej prowadzenia oraz zakresu władzy... - mówiła, starając się nie zanudzić ich zbytnio, jednak nagłe poruszenie na końcu korytarza sprawiło, że słowa stały się cichsze i baczne, aż na ostatek zamilkła.

Białoruś, czasem siedząca, czasem leżąca na końcu korytarza przy schodach i dotychczas starająca się wyłapać opowiadanie Laszki, zerwała się nagle, jakby chcąc szukać drogi ucieczki, której nie miała, więc na brzmienie pogłaśniającego się echa kroków stanęła na baczność, niczym mały strażnik pilnujący z oddali więźniów i czekała nieco trwożnie, zastanawiając się, czy nie zostanie jednym z nich.

Kilkanaście sekund później pojawił się Związek Radziecki, który przystanął na chwilę na ostatnim ze schodów, zerkając nieco na dziewczynkę, która niezachwianie trzymała pion, równocześnie ciut lękając się spojrzeć do góry na swojego rodzica. Ten przyglądał się jej niejako niepochlebnie, trochę zamyślony, lecz koniec końców tylko poczochrał jej włosy i poszedł dalej, udając się w stronę bardziej zajmującej dwójki, która wyczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń, czując pewne napięcie, rosnące z każdym krokiem pana domu.

- Ty chyba nie rozumiesz, na czym polegają kary - ZSRR ogłosił, przystając przed nimi oraz patrząc z wyrzutem i lekceważeniem na kobietę. Chłodne spojrzenie posłał również Rosji, jednak ten, tak jak miał nakazane, nie ruszył się, w przeciwieństwie do swojej kompanki, która nieco wyprostowała się ze wzburzeniem.

- Nastał się już dość, noc jest, zostaw go - odparła równie oskarżycielsko, wskazując w stronę okna, za którym rozpościerała się wyłącznie czerń, poprzebijana drobnymi, mieniącymi się punktami. Bolszewik mimowolnie zawędrował tam wzrokiem, acz bez jakiegokolwiek przekonania, po czym wrócił spojrzeniem ku kobiecie.

- A to niby dlaczego? - zapytał powątpiewająco, nie widząc ku temu żadnych powodów. Bywało, że Rosja stał nawet całą noc, więc do północy czy do pierwszej mógł spokojnie trwać, ważne, żeby się nauczył.

- On się tylko odezwał, pomyślał za siebie, może źle, nie wiem, ale to nie powód, aby tu stał całą noc - syknęła nieco, podkreślając drugą część zdania. Fakt, musiała się zgodzić, że ta herezja samodzielnego myślenia tu, czy w wielu innych miejscach często była karana śmiercią własną i być może całej rodziny, ale odrobina nadziei na normalność zawsze mogła się tlić.

- To dla jego dobra - odpowiedział w niezmiernie twardym i pewnym tonie, jednak z pewną swoistą troską, święcie przekonaną o swojej słuszności. Nawet jeśli ta kara była ciut zbyt pochopna, to była lepsza niż brak reakcji.

- Ale to dzieciak - kontynuowała z pewną boleścią, a tymczasem podmiot rodzącej się kłótni, z coraz większą nerwowością i niepokojem przysłuchiwał się im, nieco przerażony, co mogło z tego wyjść.

- I co z tego? - komunista prychnął, dalej nie do końca rozumiejąc jej argumentów i postawy, które zdały mu się przesadzone i trochę bezsensowne.

- To że ty miałeś złe dzieciństwo, nie znaczy, że oni też powinni - Polka rzuciła, może nie do końca myśląc nad tym, co mówiła, lecz nie mogąc oprzeć się temu wrażeniu, które tkwiło w niej już od jakiegoś czasu.

Ten argument zdał się uderzyć mocniej niż poprzednie, bowiem Związek zamilkł, nie będąc pewnym, jak zachować się na te słowa, których nie spodziewał się usłyszeć. Na jego twarzy malowało się najczystsze zdziwienie, które przeszło w złość i pogardę, kierowaną ku rozmówczyni. Zapanowała głucha cisza, a Laszka czekała jakby niecierpliwie na jego reakcję, która zapowiadała się równie nieprzyjaźnie co jego spojrzenie, jednak ostatecznie zdał się uspokoić, jego ekspresja stała się całkowicie beznamiętna, a sam zwrócił się w stronę młodziana.

- Powiedzmy, że na dziś te... - zaczął, biorąc spokojny oddech i zerkając na zegarek.  -...osiem godzin wystarczy, ale już mi się to więcej nie powtórzy, rozumiemy się? - spojrzał znowu na chłopaka, który lekko zdumiony nie był pewien, czy może się ruszyć czy jednak nie, ale szybko zdecydował się odpowiedzieć.

- Tak, ojcze! - odparł pełen werwy, jakby chcąc wyprostować się bardziej, niż już był wyprostowany, na co jego rodzic zdał się niejako odrobinę uśmiechnąć.

- No dobrze - Sowiet mruknął, spoglądając jeszcze raz na wszystkich zebranych. - A teraz wszyscy do siebie - wydał ostatnie z poleceń, odwracając się i jednak samemu kierując się nie do własnego pokoju, a zapewne na parter domu czy nawet poza jego ściany.

Gdy tylko bolszewik zniknął w końcu korytarza, z Rosji jakby uleciało powietrze, natychmiastowo się przygarbił, biorąc głęboki oddech oraz oparł o pobliską ścianę, aby po niej zjechać na dół, rozsiadając się i rozkładając po podłodze jak sflaczały balonik, a na ten widok Polka wydała z siebie cichy chichot. Mała Białoruś, przez cały czas patrząca na nich z bezpieczniej odległości przy schodach, z osobliwą radością przemknęła szybko ku dwójce, siadając pomiędzy nimi i nieco dźgając brata palcem, aby ten zaczął na nowo żyć.

Lecz myśli Rosjanina zajmowała inna, konieczna do zbadania kwestia.

- Skąd wiesz? Bo wyglądało, że wiesz - zapytał, zwracając się ku Laszce, a za nim zaciekawione spojrzenie wbiła w nią jego siostra, która równocześnie konieczność dźgania uznała za zakończoną. Rzeczpospolita delikatnie spłoszyła się tym nagłym zainteresowaniem i dwoma parami dokładnie lustrujących ją oczu oraz tym, że nie do końca zrozumiała zadane jej pytanie. 

- Co skąd wiem? - upomniała się o małe wyjaśnienie, lekko pochylając się w stronę dwójki. 

- O ojcu, bo znasz jego dzieciństwo, a przynajmniej tak się wydawało - młodzieniec dopowiedział, objaśniając te niedokładnie przemyślaną sentencję. Polska pochmurniała, zamyślając się, czy powinna im o wszystkim mówić, jednak doszła do wniosku, że może trochę prawdy nie zaszkodzi.

- No znam, trochę tylko, ale znam - odparła, a na tę odpowiedź oczęta Republik zdały się wręcz zaiskrzyć pragnieniem wiedzy tajemnej. - A wy nic nie wiecie? - dodała zmieszana, widząc ich ożywioną reakcję.

- Nigdy nam nie opowiadał za dużo o tym, co działo się przed rewolucją, nigdy o tym nie mówi, gdy ktoś się pyta go o młodość czy o wcześniejsze lata, to od razu go zbywa albo rzuca coś, że to nie ważne - Rosjanin wyjaśniał, wspominając momenty w swoim życiu, kiedy jego pytania były pozostawiane z niczym lub kiedy inni śmiałkowie, chcąc poznać skrawek tej historii, byli również odprawiani, czasem niezbyt pobłażliwie. - Więc skąd ty wiesz? Znaliście się wtedy? - rzucił następne pytanie, jeszcze bardziej pochłonięty przez ciekawość.

- Nie, trochę później, w okresie pierwszej wojny byliśmy skazani tylko na siebie przez dość długi czas i wtedy sam mi opowiedział, po małej namowie - streściła dość pobieżnie tamten okres, nie pewna, czy w ogóle powinna wspominać istnienie takich okoliczności. Jej słuchacze spojrzeli po sobie, wyglądając jakby znaleźli żyłę złota, po czym ponownie spojrzeli na Rzeczpospolitą, gotowi zasypać ją litanią pytań, lecz ta ich ubiegła, dostrzegając tę euforię. - Nie ma co drążyć dzieciaki, po prostu ja i wasz tata przeszliśmy razem dłuższą drogę niż kiedykolwiek byśmy chcieli - odparła niejako smutno, studząc ich zapał, na co oni spłoszyli się, jakby czując, że dalsze męczenie nie ma sensu.

Młodzież zamyśliła nad jej słowami, a w ich głowach powstawało więcej pytań, niż zyskali odpowiedzi. Twarz Rosji przyjęła mocno zaintrygowany i speszony wyraz, niepewny, czy wszystko zrozumiał tak, jak powinien, a Białoruś, w świetle faktów, które nawet potwierdzały jej przypuszczenia, postanowiła zadać kobiecie kolejne pytanie, które już od pewnego czasu oczekiwało odpowiedzi.

- Pola? - odezwała się nieśmiało, jeszcze jeden raz zwracając uwagę białogłowej, która już złapała za kółka swojego wózka, aby udać się powoli do siebie. Laszka zerknęła na nią przychylnie, czekając na rozwinięcie wywodu, a dziewczynka zebrała się w sobie, składając razem dłonie i wbijając przenikliwe oczęta w  rozmówczynię. - Czy ty jesteś naszą mamą?

- Że co kurw...?! - Polska niemal krzyknęła, lecz zdążyła się uciszyć, prawie przygryzając własny język. Pełna zszokowania i swoistej zgrozy patrzyła to na Białoruś, która niewzruszona, niezmiennie zaoferowana, oczekiwała odpowiedzi, to na Rosję, który również był zaskoczony, ale jednocześnie bardzo skory, poznać jej wersję tej teorii. - Dlaczego tak sądzisz...? - zwróciła się do panienki, chcąc poznać jej proces myślowy. Młoda Republika nie spodziewała się takiego odbicia pytania i lekko się speszyła, próbując ułożyć jakieś wyjaśnienia.

- No bo, jakby... - wymruczała, uciekając spojrzeniem na bok. - No, ty też jesteś państwem, słowiańskim jak my oboje, tata czasem się ciebie słucha, nawet miły jest i mówisz, że znacie się od dawna, a pan od przyrody mówił, że rodzice muszą się znać jakiś czas, zanim dzieci są i no, jakby... - spajała różne informacje, znane sobie wcześniej fakt, dla których nie miała potwierdzenia, bo nikt jakkolwiek nie chciał jej dać go dać, oraz te nowe, które zdały się poszukiwanym świadectwem.

- My, jako państwa, prawie nigdy nie mamy takich biologicznych rodziców, o ile jakichś mamy... - Laszka wtrąciła się, nim dziewczynka zaczęła następne zdanie, a jej słuchacze byli żądni kolejnych wyjaśnień. - Po prostu chodzi mi o to, że państwa się nie rodzą, a pojawiają, tak całkowicie znikąd, nie było i nagle jest, znaczy chyba tak to działa, mnie znaleźli zimą, pośrodku niczego, więc raczej tak musiało być, tak czy inaczej, w ludzkim znaczeniu, czyli tak jak to pan od przyrody mógł ci tłumaczyć, nie mamy rodziców, ale zdarza się, że traktujemy lub tak nazywamy tych, którzy nas wychowują - klarowała kolejne rzeczy młodocianym Republikom, które wydały się chyba jeszcze bardziej zdezorientowane niż wcześniej.

- Czyli jesteś naszą mamą? - Białoruś zapytała podejrzliwie, unosząc nieco brew i od razu przechodząc dalej. - Bo pomagasz nam i się nami opiekujesz, czyli też nas wychowujesz, tak? - dodała argumenty do swojej wypowiedzi, podnosząc się nieco i podpierając się na oparciu wózka kobiety, tkniętej tym teoriami. 

- Ja bym się bardziej nazwała waszą ciocią, bo mama raczej jest przy dziecku od początku, a ja jestem z wami krótko w waszych życiach, więc nazwanie mnie nią to drobne nadużycie - odrzekła, uśmiechając się do młodzieńca, który również się przysunął, oraz poprawiając włosy dziewczynki, które zjechały jej na twarz. - Czas iść spać, jutro znowu będziecie mi narzekać - zmieniła nagle temat, a dwójka wydała z siebie niezadowolony pomruk, przystając na tę opcję.

W końcu ojciec też kazał.

...

- Byłeś niemiły dla opiekunki? - Moskwa zapytała beznamiętnie, dobrze znając odpowiedź i patrząc z góry na korzące się przed nią małe dziecko.

Chłopiec, którego wiek trudno było określić z powodu jego postury, ale raczej mający na pierwszy rzut oka więcej niż pięć, ale na pewno mniej niż osiem lat, stał na baczność, słuchając kobiety. Jego naturalne krwistoczerwone licka nieco płonęły wstydem, złote oczy uciekały na bok, nie mogąc znieść lodowatego spojrzenia miasta, a kruczoczarne, nieposłuszne włoski leciały mu na twarz, drażniąc go wyjątkowo, ale nie w głowie było mu poprawianie ich w tamtym momencie.

Bo to nie było tak, że był niemiły, bo sobie umyślił, że będzie niemiły. To wcale nie było tak, bo to ona zaczęła. Przyszła kolejna opiekunka, nowa, już któraś z kolei, znowu traktowała go jak konieczność, to akurat nic nowego, Moskwa zawsze takie przyprowadzała, ale ta była wyjątkowo ostra, gdyby mogła, to zamknęłaby go w piwnicy. Dobrze, że widział ją najwyżej raz czy dwa razy dziennie albo wcale, lecz i tak dostatecznie go dręczyła.

Prowizoryczny klej na krześle to może faktycznie trochę za dużo, ale był na pewno lepszy od szpilek, nic się takiego nie stało, pomógł jej później i przeprosił przecież, nawet odrobinę żałował przy tym, ale i tak uznała, że już tu nie wróci, bo go nie zniesie, a on przecież nie wadził nikomu ani nic takiego nie robił, całymi dniami tylko patrzył w okno, biegał po strychu lub przeglądał obrazki w książkach, bo czytać ich nie umiał, to był ten jeden raz, może drugi raz, jednak poza tym zawsze był grzeczny.

Ale może nie było tego złego, w końcu, kiedy robił coś nie tak, to Moskwa zjawiała się częściej.

- Powinnam cię porządnie ukarać, żebyś raz na zawsze wybił sobie takie głupoty z głowy, za te twoje wybryki powinieneś stać całą noc na mrozie, ale nie możesz jeszcze wychodzić, a ja nie mam czasu cię pilnować - mówiła bez wyrazu, jakby trochę się zastanawiając. Pasem też by mogła, ale nawet nie miała żadnego pod ręką.

- A kiedy będę mógł? - wtrącił się z drobnym wahaniem, podnosząc głowę, wyraźnie poruszony samą myślą o tej kwestii. Tylko kilka razy w życiu oficjalnie opuścił ten dom, nieoficjalnie czasem się wymykał, ale to nie było to samo.

- Co mógł? - uniosła nieco brew, zdziwiona, że chłopiec się odezwał.

- Wychodzić jak zwykli ludzie - odrzekł z nutą nadziei, przechylając trochę głowę na bok. Ta zwykłość wydawała mu się tak fascynująca, w przeciwieństwie do jego stolicy, na której twarzy pojawił się grymas.

- Ty nie jesteś jak oni, nie jesteś jak zwykli ludzie, jesteś państwem, w dodatku takim, które nigdy nie powinno istnieć i może nigdy nie będzie - rzuciła oschle, nieco krytycznie spoglądając na dzieciaka, który jakby się skulił, słysząc jej ton. - Może i prosty lud w ciebie wierzy, ale ktokolwiek znaczący zapewne pozbyłby się ciebie bez wahania i nikt by się tym nie przejął, Imperium ani nikt inny nie będzie się z tobą cackał, ponieważ jesteś dzieckiem, więc albo będziesz się słuchał, wtedy może uda ci się dorosnąć i ich wymordować, albo oni zabiją ciebie - wszystkie jej słowa przytłaczały go. Większość z nich słyszał już wielokrotnie, jednak za każdym razem wydawały mu się równie straszne.

- Ale ja nie chcę nikogo zabijać, ja... - ponownie się odezwał, trochę wątpliwie i nieśmiało. Dużo wysłuchiwał o śmierci, zabijaniu, mordowaniu. Nie był pewny, jak to dokładnie wygląda, jednak nie wydawało się miłe, w żadnym wypadku. Moskwa mówiła, że miał to zmienić, więc dlaczego miał robić to samo...

- Ale będziesz, jeśli chcesz kiedykolwiek być państwem, jeśli dożyjesz oczywiście, zawsze jest opcja, że ludziom się odmieni i zmienisz się w proch, zanim będziesz miał na to szansę... - przerwała mu, wiedząc dobrze, do czego zmierzał. On za to przełknął ślinę, usta zaczęły mu delikatnie drżeć, a oczy ciut zmrużyły się ze swoistym lękiem. - Nie płacz, ty nie płaczesz - kobieta rzuciła chłodno, widząc ponownie szklące się, złote oczka, które najzwyczajniej bały się swojej przyszłości i wszystkiego, co się z nią wiązało.

Słysząc to częste w swoim życiu przypomnienie, chłopiec pociągnął nosem oraz przejechał ręką po suchych policzkach, tak dla wszelkiej pewności. Po tym spojrzał w stronę miasta, które w międzyczasie wzięło z krzesła swój płaszcz i zaczęło zbierać się do wyjścia. Widok ten wypełnił jego małe ciałko paniką, która kazała mu coś zrobić, aby kolejna wizyta nie skończyła się tak szybko.

- A zostaniesz jeszcze trochę? - zaczął niepewnie, przyjmując jeszcze bardziej pokorną postawę i nerwowo gniotąc rączkami swoje ubranie. Wzrok miał wbity przed siebie, lecz nie w nią, jakby to miało jakoś dodać mu odwagi. - Dopiero przyszłaś i ty...

- Jak sądzisz? - przerwała mu tym samym, niezmiennym tonem, który był wyprany z wszelkich uczuć.

Młodzik spojrzał na miasto, nieco wybity z rytmu, a po tym ponownie pochylił głowę, kierując spojrzenie ku własnym stopom, równocześnie zaciskając usta w wąską kreskę i zwarł dłonie w piąstkach. Czuł rosnącą gulę w gardle, która nie była mu wcale obca, ale zawsze trudna do przełknięcia.

- До свидания (Do widzenia) - mruknął, starając się dopilnować, aby jego głosik nie ukazywał już więcej emocji, które przecież były zgubne, a przynajmniej tak mu mówiono.

- До свидания - Moskwa odrzekła, zapinając ostatni z guzików płaszcza i odwracając się bez większych ceregieli. Kiedy on zaczął niejako drętwo spoglądać w jej stronę, miasto było już przy wyjściu, chwytając za klamkę. Po chwili pomieszczenie wypełnił drobny powiew zimowego wiatru, który sprawił, że chłopca przeszły niewielkie dreszcze.

A potem drzwi się zamknęły.

I znowu był sam.

-----------

Ponieważ Moskwy dużo tu nie będzie, znowu pozwolę sobie coś powiedzieć. Moskwa nie zawsze była jędzą, była oziębła, ale po przeniesieniu stolicy do Petersburga mocno zamknęła się w sobie, a po spaleniu miasta za czasu wyprawy napoleońskiej, w którym sama mocno ucierpiała, ponieważ późno opuściła stolicę, całkowicie utraciła empatię. Ona nie widzi małego bolszewika jak dziecko/człowieka, dla Moskwy ZSRR był po prostu istotą, która może dorośnie i zabije Imperium, którego szczerze nienawidzi, niczym mniej i niczym więcej.

Życzę wam miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro