Noc z życia wyjęta, na zawsze przeklęta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oto, moi drodzy, noworoczny, bonusowy rozdział na sylwestra. Pojawia się dopiero dziś, ponieważ mam problemy ze znalezieniem czasu, a będzie tylko gorzej, więc powiedzmy, że to pocieszenie.

Jest to przerywnik (niby) trochę humorystyczny, nie ma dużego związku z fabułą, powiedzmy, że gdzieś, kiedyś, w międzyczasie się w tej książce wydarzył, ponieważ ci idioci w takich warunkach tak się zachowują. Nie powala zbytnio i nie jest to najlepsze, co napisałam, ale wielu chciało coś takiego zobaczyć, więc jest.

Pojawiające się późnej błędy w pisowni w dialogach są celowe, ale chyba i tam tego celu nie spełniają.

I szczęścia wam życzę w tym nowym roku, moi drodzy.

---------------

Sylwester.

Kimkolwiek był ten, komu w tę wyjątkową noc roku przyszło na myśl zebrać w jednym miejscu całą hałastrę spod czerwonej gwiazdy, to bez wątpienia musiał być szaleńcem.

Lub jak Niemcy był bardziej skłonny sądzić po godzinach spędzonych w tym moskiewskim kurwidołku, skończonym idiotą i wyrodnym sadystą, względem którego i on powinien odczuwać choćby lekką obawę.

Ale od początku, najważniejszym faktem, godnym podkreślenia na samym starcie, było to, iż Germanin wcale nie chciał na sylwestra w Moskwie jechać, ZSRR z jego obecności też się przesadnie nie cieszył. Kolejka mówiła, iż ten koniec roku Niemiec spędzić powinien w Paryżu, pewnie jeszcze w piwnicy. W ogólnym rozrachunku, szczególnie po ostatniej zabawie pod opieką USA, byłoby to opcją całkiem miłą, ale jednak w ostatniej chwili trafił na wschód, gdzie spodziewał się również piwnicy i spokoju.

I się cholernie pomylił.

Łaskawie zabrano go na świętowanie nowego roku przez państwa bloku wschodniego. Nie było to zadanie proste, ponieważ mając świadomość, kto na nim będzie i ile alkoholu się tam pojawi, Niemiec, delikatnie mówiąc, nie widział się w tamtym towarzystwie, dlatego zapierał się przed zabraniem go z dworca czy późniejszym wprowadzeniem go na salę. Odpowiedzialnych za niego Ukrainę i Litwę zirytowało nieznacznie to zachowanie, dlatego wrzucili go do worka i w worku zanieśli do środka, co więcej Germanin mógł przysiąc, że w międzyczasie przynajmniej przymierzali, czy nie zmieściłby się w oknie.

Później, pod wieczór, kiedy wszyscy się zebrali, mniej lub bardziej zadowoleni, mniej lub bardziej dobrowolnie, każdy mając ze sobą wyprawkę nie do końca legalnie wyprodukowanego czy pozyskanego alkoholu, impreza miała swój początek. Wszystko zaczęło się trochę sztywno, cywilizowanie, w lekkiej aurze wrogości i cichej niechęci, jaka łączyła wszystkich mieszkańców tej części świata. ZSRR rzucił jakieś przywitanie, nie omieszkał wspomnieć, że cała zabawa nie była jego pomysłem, tylko jego rządu oraz ich partii oczekujących pewnej integracji swych krajowych przedstawicieli, przypomniał, aby nie rozpijać jego dzieci, bo tenże dobrodziej utraci wszystkie stawy oraz zęby i na koniec powiedział, że jak podpalą budynek, to on podpali ich. To ostatnio w szczególności zasmuciło Czechosłowację, która wyrzuciła zapalniczkę przez okno, a później Polska jeszcze dorzuciła do tego czechowickie zapałki, aby nie kusiły. Wszyscy się rozsiedli w obozach według wzajemnej tolerancji swych sąsiadów, jakby w spokoju czekając końca albo aż inni zdechną. Obie opcje dla każdego były kuszące, Niemiec był bardziej niż zadowolony z tego spokoju.

Lecz potem ktoś otworzył pierwszą z bardzo wielu flaszek wódki, a wszystko stało się powolną równią pochyłą, w której cała atmosfera zaczęła się poluźniać, nawet do tego stopnia, że wszyscy razem tańczyli, kłócili się i jedli, jakby nigdy nie próbowali poderżnąć sobie gardeł. Całość jeszcze bardziej nabrała rozpędu, kiedy po godzinie dwudziestej pierwszej pojawił się Jugosławia ze swoją bałkańską zgrają, która zaroszona była, choć nikt się ich przybycia nie spodziewał.

Takich, skłonnych do śmiechu, zabawy, pewnej nie wiadomo skąd biorącej się miłości i zapomnienia na tę jedną noc wszystkich przewinień idiotów, Niemiec mógł jeszcze znieść, siedząc w kącie i odgradzając się od nich fortyfikacją z krzeseł, lecz wszystko miało się dla niego dopiero spierniczyć, a rozsądek, a przynajmniej jego imitacja pojawiająca się u wschodniej hołoty, miała zostać wypalona etanolem.

Po godzinie dwudziestej drugiej, kiedy jeszcze w miarę trzeźwe umysły zebranych zaczęły się nudzić, odbył się mini konkurs picia, który, z powodu bardzo dużej ilości dobrych zawodników, stawiał niekoniecznie na ilość wypitych płynów, a na ich rodzaju i ekstremalność sytuacji, w których były spożywane. Rund odbyło się wiele, najczęściej dwójkami lub trójkami, a każda z nich była wyjątkowa i niezwykła na swój sposób. Dla przykładu w rundzie piętnastej ZSRR wraz z Jugosławią i Bułgarią musieli wypić duszkiem po litrze dziewięćdziesięciosześcioprocentowego alkoholu, czy jak Ukraina go pieszczotliwie nazywał "wypalacza rur", acz żaden z panów nie dał po sobie poznać, że była to nazwa całkiem trafna. Około rundy dwudziestej Polska, Czechosłowacja i Łotwa miały za zadanie wypić pół litra zwykłej śliwowicy, acz dla nich haczyk był w sposobie picia, ponieważ każda zwisała głową na dół, przez pomocników trzymana za nogi. Dla każdej z pań większy wyzwaniem od wypicia było nieudławienie się, acz każda podołała. W przeciwieństwie do Mołdawii i Turkmenii, których zadaniem wypić kolejno po kieliszku z każdego rodzaju alkoholu, jaki został zgromadzony przez obecnych, co zaowocowało w prawie dwóch litrach morderczej mikstury. Choć wypili ją bez większych oporów, to do piętnastu minut leżeli na ziemi, nawet się bardzo nie ruszając.

Ustalono, że oddychają, więc zostawiono ich w spokoju i kontynuowano zabawę, acz konkurs zakończono bez zwycięscy, po tym, gdy wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że zaczynanie nowego roku z dwoma trupami to lekki nietakt.

I tak się to ciągło, do północy zachowywali pozory, pili, gadali, coś tańczyli, jedli, śpiewali, ale trzymali się dzielnie, mimo podobnej ilość wódki, co wody we krwi, każdy stał prosto, mówił nawet składnie i trzymał się czasem resztek rozsądku, jednak później, kiedy zmagania z konkursu zaczęły wchodzić w krew, wszelkie zahamowania zaczęły puszczać.

Choć była osoba, którą Niemiec, jako jedyny trzeźwy ze wszystkich, mógł przyrównać do człowieka w tym towarzystwie, a była nią Czechosłowacja. Piła dużo, jak każdy z zebranych, ale wydała się tym najmniej upita i zgłupiała, a przynajmniej sprawiała wrażenie takiej. Około godziny pierwszej z pomocą materaca, którego nie wiadomo, skąd wzięła, stworzyła sobie pod ścianą pokoju własny tron, z którego z wymienianą co jakiś czas flaszką obserwowała całą hałastrę, emanując spokojem, pobłażliwością względem innych.

Znaczy, obserwowałaby, gdyby pewien jegomość nie starał się usilnie wkupić w jej łaski.

- Daj usiąść obok, kochana, proszę - Jugosławia klęczał na jednym kolanie, trzymając dłoń Czeszki we własnych i błagając przymilnym wzrokiem.

- Spierdalaj - kobieta odparła oschle, wyrywając swoją rękę z jego uścisku i niejako wycierając ją do swojego tronu. Zawsze mogła się czymś od niego zarazić.

- Ale moja droga, proszę, na kolana albo chociaż gdzieś - Bałkańczyk nie poddawał się, nieznacznie, ostrożnie tuląc się do jej nóg.

- Opierdol się - Czechosłowacja wciąż była nieprzejednana, a na jej twarzyczce było coraz więcej gniewu.

- O co się złościsz? - zapytał tonem najsłodszym, chcąc poprawić włosy przy jej twarzy, ale został smagnięty po palcach.

Czy jak on wolał mówić, smagnięty miłością.

- O twój pysk - fuknęła, biorąc kolejnego łyka prosto z gwinta, odwracając swój wzrok od niego. Od tego kurwiarza jednego.

Jugosławia w swej duszy był jak zbity szczeniak, ugodzony w serce brakiem zainteresowania, ale jego twarz nie ukazywała nawet cienia tego. Z powagą wstał z kolan, nabierając w swoich ruchach dramatyzmu, aby wykonać ostatni akt, użyć ostatnią kartę przetargową, jaką miał.

- Nie mam nic, czym mogę ci to wynagrodzić, ale mogę ci podarować najwspanialszą rzecz w mym posiadaniu - zaczął z majestatem oraz żalem w swych słowach, dłonią łapiąc się za serce i sprawiając, że Słowaczka uniosła brew. - Mnie samego jak mnie stworzyli - to mówiąc, pompatycznie, jednym szarpnięciem rozpiął swoją koszulę, ukazując kobiecie swą nagą klatę.

Czechosłowacja rozwarła oczy w lekkim zaskoczeniu, jej policzki wydały się ciut ciemniejsze, ale jej bezwzględność i krytyczność nie zniknęły.

- Czy ty przytyłeś? - zapytała trochę potępieńczo, łapiąc Jugo za brzuch, aby namacalnie sprawdzić ilość jego tkanki tłuszczowej.

- Z tęsknoty do ciebie - odparł z nutą żałości oraz budzącej się radości, obserwując oględziny kobiety nad jego sylwetką. Powoli przysunął się do niej, gdy tylko dostrzegł, że chwilowo przestało jej to przeszkadzać.

Plan działał.

Słysząc i widząc, dokąd szła rozmowa tej dwójki, Niemiec z widocznym wstrętem odwrócił się w drugą stronę sali, nie chcąc patrzeć na tak prymitywne rzeczy.

Tylko że po drugiej stronie nie było wcale lepiej.

- Żono moja - Polska, wraz z drobnym chórkiem w postaci Estonii, zaczynała śpiewać kolejną piosenkę, równocześnie stojąc dumnie na stole, niczym na scenie i pomagając wejść ku sobie młodszej dziewczynie.

- Serce moje - do utworu wtrącił się Ukraina, ślizgiem wjeżdżając przed panie, o mało nie trafiając w Bułgarię, siedzącego obok stołu i przygrywającego na akordeonie.

- Nie ma takich, jak my... - cała trójka, na stole i pod nim, śpiewała jednym głosem, lecz w pół wersu wtrącił się im Uzbekistan, w dodatku tonem niezbyt pochlebnym.

- Nie macie nic lepszego w repertuarze, grajki? - mruknął do samozwańczych muzyków, dość jednoznacznie dając do zrozumienia, że ich nuta nie była w jego guście.

- A ktoś ci dawno kopa w... - Polska syknęła w odpowiedzi, mając zamiar zejść ze stołu do kapryśnego widza, lecz Estonia zakryła jej usta, a Ukraina złapał ją za nogi, niejako tuląc się do jej kolan, aby utrzymać ją w miejscu, potem obrócił się trochę na bok i podał kolejną propozycję.

- Ти ж мене підманула? (Tyś mnie okłamała?, ukraińska piosenka ludowa) - Ukrainiec rzucił niepewnie, cały czas ściskając kolana Laszki, która wydała się nieco przystopować, głaskana przez Estonię.

- Ukraina, ja wiem, trudno ci czasem, ale jeśli dałeś się Polsce wyciulać, to nie teraz czas o tym rozmawiać, towarzyszu - teraz wtrącił się ZSRR, który siedział po drugiej stronie obleganego stołu, zaglądając w dno kolejnej butelki i słuchając śpiewów swoich podwładnych.

Kijowianin zmieszał się na to niezrozumienie, a zarazem jakby posmutniał, ponownie uświadomiony, że w życiu musi sobie radzić sam.

- Пустоно Лудо и Младо! (Dziki, szalony i młody!, bułgarska piosenka ludowa) - tym razem propozycję rzucił Bułgar, wygrywając pierwsze kilka nut na akordeonie, lecz ponownie, stępiałe alkoholem umysły obecnych nie załapały jego intencji.

- Ale że on? - Polka mruknęła, ze zdziwieniem wskazując bolszewika palcem, a wzrok wszystkich skupił się na nim, aż się widocznie speszył.

Ciut zawiedziony Bułgaria miał zamiar ich poprawić, lecz zatrzymał się w połowie tej myśli, zaciekawiony pytaniem Polski. Razem z kilkoma uczestnikami tejże małej dyskusji skupił się wyłącznie na ZSRR, który wręcz lekko się wycofał w niewielkim stresie, spłoszony ilością poświęconej mu uwagi. Ostatecznie Bułgar tylko wzruszył ramionami, wracają spojrzeniem do swojego drogiego akordeonu.

- A któż go tam wie... - rzucił bezceremonialnie. - Ty żeś z nim mieszkała kilka lat, ty wiesz, czy w nim jaki wariat siedzi - mruknął, gładząc trochę instrument, jakby go czyszcząc, a spojrzenia kilku uczestników dyskusji powędrowały ku Polsce, która zmrużyła oczy, jeszcze bardziej stresując komunistę przy stole.

- Zdarza się - burknęła potępieńczo, patrząc na ZSRR z góry, zarówno dosłownie i w przenośni. - Oj, zdarza - powtórzyła nieco ostrzej, na co komunista speszył się jeszcze bardziej, szukając ochrony w butelce, a równocześnie inni obserwatorzy zapragnęli rozwinięcia tegoż wątku.

Tylko nie Germanin. 

Odwrócił się na pięcie i udał w stronę stołu, przy którym nie było nikogo, tylko rakija. Z bułgarskiej cyrylicy nie wywnioskował wiele, ale po wyglądzie butelki i płynu mógł podejrzewać, iż były z dodatkiem róży, dość typowo dla Bułgarii. Skupił się na tejże butelce, zastanawiając się nad ich wspólnym celem w życiu.

Niemiec był odludkiem wśród zebranych i było mu z tym dobrze, pokładał dumę w fakcie, że nie był podobny słowiańskim pijakom, że nie brał przyjemność w odbieraniu sobie świadomości oraz rozpijaniu się w płynach, które smakiem bardziej przypominały paliwo niżeli cokolwiek godnego uwagi, lecz tym razem był w rozterce, która nawet była widoczna na jego twarzy.

Czy odrzucić swe ideały na tę noc i razem z resztą odrzucić wspomnienia w nicość czy pozostać choć w tym prawdziwym i trwać w tym piekle w pełnej świadomości?

- Boli w środku czy na zewnątrz? - jakiś głos pojawił się gdzieś obok państwa niemieckiego, zwracając jego uwagę.

Zwrócił głowę na lewo, aby zobaczyć, że przy stoliku pojawiła się Rumunia, wyciągająca swą rękę w stronę rakii oraz z zaciekawieniem przyglądająca się dawnemu sojusznikowi.

- A co za różnica? - zapytał ciut nieufnie, zaglądając na rozmówczynię bez przekonania. Dodatkowo był mocno zdziwiony poświęconą mu uwagą.

- Na ranę na zewnątrz wcierasz alkohol, a na ranę wewnątrz pijesz alkohol - Rumunka wygłosiła jedną w ważniejszych mądrości życia, której każdy w tym zakątku świata słuchał się w każdej chwili swego życia.

- A bez alkoholu? - Niemiec uniósł brew ciut wyżej, ukazując jeszcze więcej sceptycyzmu. 

- Umierasz - odrzekła poważnie, chłodno niczym sam wysłannik zapowiadanej śmierci. Po tym, jak gdyby nic się nie stało, wzięła w dłoń jedną z butelek, aby w końcu się napić.

- Itt vagy, te kurva! (Tu jesteś, ty kurwo!) - równocześnie za dwójką przy stole rozległ się gniewny krzyk.

Oboje odwrócili się, aby ujrzeć za sobą rozwścieczonego, pałającego żądzą mordu Madziara. Twarz miał pomalowaną, zapewne kredką lub innym pisakiem, lecz najważniejszy był przekaz, jaki widniał na jego twarzy - Transilvania este România (Transylwania to Rumunia). Ta herezja na jego obliczu wymagała zadośćuczynienia w krwi i głowie nabitej na pal, i Węgier miał zamiar tego dopilnować, a rozbita butelka w jego dłoni tylko potwierdzała ten zamiar. Germanin zerknął nieznacznie na drugą stronę tegoż konfliktu. Pijacki uśmiech Rumunki wyrażał najczystsze zadowolenie, prawdziwe zwycięstwo, lecz jej nogi już niosły ją na bok, w bezpiecznie miejsce i nie minęła nawet sekunda, a kobieta skoczyła nad stołem, biegnąc ku ocaleniu.

- Gyere vissza ide, kuka! (Wracaj tu, śmieciu!) - Madziar warknął wściekle, rzucając się w pogoń za swoją sąsiadką, która wykrzykiwała coś o Trianon.

Niemiec ponownie spojrzał na alkohol przed sobą, tę nieszczęsną rakiję, nad którą rozmyślał.

I jakby go wycofało.

Zrobił kilka, może nawet kilkanaście kroków w tył, szukając ucieczki z tego chlewu, lecz zdołał wypatrzyć tylko nowe zbiorowisko i kolejną sprzeczkę, odgradzającą go od drzwi.

- Ukraina, tylko raz, ty robisz to najlepiej, no proszę - Tadżykistan naciskała na europejskie państwo coraz mocnej, ze złożonymi do błagania rękami ślęcząc nad Ukraińcem, który co zdanie odwracał się od niej trochę bardziej.

- Nie - fuknął już któryś raz z rzędu, coraz bardziej przypominając obrażonego przedszkolaka, lecz uparcie nie dawał za wygraną. - Zostawicie mnie od tego, zagrajcie sobie w ruletke! Nawet wam dam mój rewolwer... Jak go znajde... - starał się wymigać, choć szło mu to średnio.

- ZSRR zabronił, nie chce trupa i boi się o nasze zdrowie - odparła od razu, aby szybko wrócić do głównego wątku rozmowy. - A Azerbejdżan śpiewać nie umie, bez piosenki to nie to samo, a ja jego jazgotu nie zniosę - Republika nie przestawała, gotowa zaraz paść na kolana, byleby tylko nie musieć słuchać arii sąsiada.

- Nie - Ukrainiec powtórzył, odwracając się jeszcze bardziej od kobiety i mocnej przytulając w swych rękach już prawie pustą butelkę, która robiła mu za wsparcie moralne.

Stojący kilka metrów dalej Jugosłowianin, nieprzerwanie zalecający się do Czechosłowaczki, która opuściła swój tron na rzecz wyprawy po alkohol, zmrużył oczy, dziwiąc się oporności Republiki Sowieckiej, która była jeszcze zacieklejsza niż w stanie trzeźwości i której niechęć do niepotrzebnego ryzyka była silniejsza, niemal wpasowująca się w ramy zdrowego rozsądku. Zarówno on i jego towarzyszka ledwo wierzyli własnym zmysłom na ten widok, w dodatku Czechosłowaczka wydawała się coraz bardziej zainteresowana wrzaskami niż Jugosławią czy alkoholem, co niezbyt cieszyło casanove. Bałkańczyk na szczęście wiedział, czym mógł tę przywarę w Ukrainie wyplenić, a sobie zapewnić spokój.

- Zapłacę ci - ogłosił wręcz nęcąco, uśmiechając się jak typowy przedstawiciel handlowy i skupiając na sobie uwagę kłócącej się dwójki.

Obie Republiki Radzieckie zamarły, jakby nagle skamieniałe, pokrywając się dość osobliwą mieszanką emocji, a Czechosłowacja spojrzała na swego wielbiciela z mieszanką uznania oraz niepewności.

- Czym mi zapłacisz? - Ukraina mruknął nieufnie, nieznacznie zwracając głowę w jego stronę, a Jugosławia wyłącznie się wyszczerzył, wiedząc, że dusza Ukraińca już była w jego zasięgu.

- Prawdziwymi pieniędzmi - ciągnął równie miło, sięgając ręką do swojego munduru. Grzebał chwilę pod marynarką, gubiąc się w rozpiętej koszuli, aż w końcu wyciągnął spod niego ładny plik banknotów.

Plik amerykańskich studolarówek.

Ostrożność, sceptycyzm, pewne lenistwo i poczucie godności Ukrainy wyparowały dość szybko, kiedy jego oczy skupiły się na oferowanych mu pieniądzach, a zastąpiła je żyjąca w nim od zawsze żyłka krętacza, kochająca każdy łatwy zarobek.

- Jak sobie coś utne, plus sto procent ekstra - rzucił szybko i pewnie, podchodząc jeszcze szybciej i pewniej, w pędzie łapiąc banknoty, aby schować je pod koszulę.

- Zgoda - Jugosławia tylko potwierdził, nie wyłapując nawet do końca momentu, w którym już nie jego pieniądze zniknęły z jego ręki, a problem wszystkich się rozwiązał.

Słysząc wszystko, co usłyszeć chciał, Ukrainiec ruszył przed siebie, aby wypełnić swoją część umowy. Wziął dwa stojące w kącie pokoju taborety i ustawił je na środku, naprzeciwko już czekającego na niego Azerbejdżanu. Nim przystąpił do dzieła, wyrwał Armenii z ręki prawie pełną butelkę wódki, zabierając mu ją spod ust i zanim tamten zdołał odebrać swą własność, wypił duszkiem większość jej zawartości. Po tym przetarł jeszcze usta rękawem, zajął wygodne miejsce oraz wygrzebał z kieszeni scyzoryk. Równocześnie wokół zebrali się kilku chętnych krwi, z rosnącą, pijacką ekscytacją oczekując kolejnego, małego widowiska, które miało się zacząć wraz z chwilą, kiedy Ukrainiec rozłożył dłoń na taborecie, skinął na swego towarzysza w rozrywce i chrząknięciem oczyścił gardło, aby zacząć piosenkę.

- Jest taka stara gra, gra dla wszystkich, gdzie najpierw musisz napić się i wyjąć ostrze swe. Bierzesz łyka wódki, nóż swój, modlisz się, rozkładasz łapsko swe, no i śpiewasz piosnke te - rozpoczął radośnie, powoli przymierzając scyzoryk do przerw między palcami i nabierając rytmu. - Mam tu wszystkie palce, nóż robi ciach, ciach, ciach, jeśli dzisiaj się pomylę, palce trafi szlag, jeśli trafię moje palce, krew poleje sie, lecz tak jak zawsze, gram w te gre, to wszystko cieszy mnie - ciągnął, a raczej ciągnęli razem, systematycznie zwiększając szybkość ruchów, raz po raz wbijając ostrze w przerwy między palcami. - Precz daleko od ołówka! I patyka też! Jedynym wyjściem jest twój nóż, bo w strachu łapie cie! Ktoś powie, że to durne, inni, że to złe, lecz ja to samo, gram w te grę, bo to zabawne jest! Mam tu wszystkie palce, nóż robi ciach, ciach, ciach, jeśli dzisiaj się pomylę, palce trafi szlag, jeśli trafie moje palce, krew poleje się, lecz tak jak zawsze, gram w tę grę, to wszystko cieszy mnie - obaj mężczyźni przekładali nóż z już  niebezpieczną szybkością, nieraz niemal nacinając swoje dłonie, lecz kontynuowali bez zawahania. - Ciach, ciach, ciach, ciach, tempo w górę pnie, jeśli trafię moje palce, to wykrwawię się! - Ukraina krzyknął triumfalnie, wbijając scyzoryk między palec środkowy i serdeczny, a jego kompan równocześnie zatrzymał się się między środkowy i wskazującym, wkłuwając ostrze na blisko centymetr do stołeczka.

Obaj niemal opadli z sił, dysząc nie tyle ze zmęczenia, ile z emocji, oczyma niejako sprawdzając, czy ich dłonie gdzieś nie ociekają krwią, a dookoła nich rozlegały się wrzaski radości kilku entuzjastów tego typu rozrywki na czele z Kazachstanem, Uzbekistanem, Gruzją i Armenią, choć ten ostatni wydawał się ciut zawiedziony, iż Ukrainiec za zabranie jego butelki przynajmniej nie naciął sobie jednego z palców, najlepiej pozbawił się jednego.

Germanin ponownie nie mógł się nadziwić ich głupocie oraz odwadze, lecz bardziej debilizmowi Republik Sowieckich. W takich właśnie chwilach zastanawiał się, jakim cudem to mięso armatnie go pokonało, skoro było skłonne odciąć sobie palce, a zarazem dochodził do wniosku, że chyba jeden bezmózgi kawałek szynki w mundurze miał większą siłę, niż podejrzewał.

Prawdopodobnie rozmyślałby nad znalezieniem Węgier i Rumunii, aby sprawdzić, ile było racji w jego teorii mięsa armatniego, lecz gasnące okrzyki radości nad zwycięstwem dwóch nieszczęśników nad losem zagłuszyły podniesione głosy zażartej, niezwykle ważnej kłótni, której temat był przedmiotem sporu od wieków.

- Wódka jest polska! - Laszka ponownie podniosła głos, podnosząc się również z krzesła i niejako naskakując na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu.

- Wybacz, moja droga, ale się mylisz, jest rosyjska - bolszewik odparł spokojnie, nie ruszając się z miejsca, tylko używając lekko stanowczego tonu i pozostając w defensywnej pozycji.

- Odwołaj to - syknęła, mierząc do niego butelką, jeszcze całą, jeszcze nierozbitą, jeszcze względnie pokojowa. Bardzo względnie.

- Nie będę prawdy odwoływać - oburzył się nieznacznie, naburmuszony jej wymysłami, przypominając młodzika broniącego swych racji przed opiekunem czy nauczycielem.

- Jest polska! - Polka znowuż warknęła, z trzaskiem waląc pustą flaszką o stół. Na szczęście butelka wciąż pozostawała cała i nie kusiła.

- Rosyjska - ponownie komunista wygłosił łagodne sprostowanie.

Sytuacja, choć tak właściwie umykająca uwadze większości zebranych, w swej odbierającej chęć do życia debilności wydała się Niemcowi odrobinę godna uwagi. Widział w tym wszystkim ciekawą ironię oraz multum nowych możliwości w życiu, jeśliby Polska zadźgała ZSRR butelką lub użyła jej na nim w inny, interesujący sposób, którego niekoniecznie chciałby być świadkiem. Tak czy inaczej, Związek by już pewnie nie wstał.

- Polska - kobieta już prawie weszła na stół, aby dorwać się do osobnika po jego drugiej stronie, acz przez etanol we krwi miała z tym drobne problemy.

- Rosyjska - ZSRR bronił się nadal, trochę nie do końca świadomy zagrożenia.

Możliwość rękoczynów nadchodziła coraz bliżej, lecz nagle pomiędzy tym wszystkim pojawił się radosny okrzyk, ku drobnemu rozczarowaniu państwa niemieckiego.

- Słowiańska!

Ukraina wesoło wkroczył między oba państwa, złapał ich pochylonych nad stołem w żelaznym uścisku tak blisko, że niemal stykali się z nim licami. Trzymał ich tak kilkanaście sekund, prawie podduszając, aż w końcu był pewien, że ich emocje opadły do akceptowalnego poziomu. Po uwolnieniu ich czerwonych mordek usiedli z powrotem na krzesłach, aby ukazać swoje pogodzenie, lecz Ukraińcowi to nie wystarczyło.

 - Teraz powiedzcie sobie cos miłego na zgode, tak prosto z serca, ZSRR, ty pierwszy - obwieścił, opierając się na stole i zwracając w stronę mężczyzny, który wyraźnie się speszył.

- Emm... Twoja pomoc w domu i przy dzieciach była mi niezastąpiona? - wydudkał niepewnie, zerkając to na Polkę, która wyłącznie uniosła brew, oraz na Ukrainę, który wydał się wyraźnie zawiedziony.

- Postaraj sie, wiem, że potrafis ładniej, co miłego możesz kobiecie powiedziec? - negocjator rzucił wręcz oskarżycielsko, niemal potępiająco. Miał chęć popchnąć swojego przełożonego do przodu, dodać mu odwagi, lecz on sam zebrał się w sobie, podejmując kolejną próbę.

- Jesteś wspaniała i wybacz, jeśli kiedykolwiek mówiłem inaczej...? - ZSRR znowuż zerkał porozumiewawczo na Ukraińca, jakby niemal pytając, czy na pewno robi wszystko wystarczająco dobrze, a zarazem wysilając na wyraz przepraszającej potulności na swej twarzy, kiedy jego wzrok wracał ku Laszce.

- Brawo, brawo, pięknie - Republika pochwalił bolszewika, klepiąc go nawet lekko po ramieniu dla zwiększenia efektu, a po tym z wesołą stanowczością spojrzał na ich towarzyszkę. - Pola, twoja kolej. 

Polska wyglądała nieprzyjaźnie, lecz przy tym osobliwie. Z założonymi rękami oraz krytyczną, badawczą miną przyglądała się komuniście, lustrowała go od stóp do głów, nawet lekko przechylając się na bok, zaglądając obok stołu, aby przypatrzeć się mu w całej okazałości. Oczy miała częściowo przymrużone, można by rzec, prawie wrogie, lecz w tym trochę zaczepne, opiniujące, obliczające wartość bytu przed nią. Bolszewik wręcz delikatnie się spiął, zastanawiając się, czy nie przesunąć ciut Ukrainy i się nim zasłonić, tak dla bezpieczeństwa i zmniejszenia własnego stresu. Ostatecznie, trochę popędzona przez ich przerażone miny, Polska wyprostowała, unosząc głowę i łagodniejąc na spojrzeniu.

- Pomimo przybywających lat, kilogramów i boczku na twarzy, nadal nie jestes najbrzydszy - ogłosiła z wyczuwalnym uznaniem, wręcz osobliwym zamyśleniem. - Ogolnie to nawet, no, biorąc pod uwage wszystko, pomijając też cuś, dużo cuś, taki... - trochę plątała się w słowach, gestykulując ręką, jakby miało jej to pomóc znaleźć czy wymyślić odpowiednie określenie - ...całkiem, całkiem?

Obaj mężczyźni zerknęli na siebie, ciut zmieszani, ciut pocieszeni, jakby z pewną ulgą. Ta głównie malowała się na Ukraińcu, który obawiał się jakichś uszczypliwości czy zrównania ich z ziemią. ZSRR tymczasem pełen skupienia, całego skoncentrowania, jakie mógł z siebie wykrzesać, z osobliwą miną zwrócił się do kobiety.

- Boczku? - Związek rzucił, unosząc ramiona. Wydał się zakłopotany, a do tego tak zaciekawiony, że jego speszenie udzieliło się samej Polsce.

- No... nie powies, że twoja twarz nie przypomina z prawej strony przypalonego boczku - mruknęła, trochę tracąc przekonania. Nie dlatego że zmieniła zdanie, tylko niepewność jej rozmówcy oraz ogarnięta szokiem uświadomienia twarz Ukrainy wydały się ją rozczulać.

Aż chciałoby się ich związać.

Bolszewik lekko kiwnął głową, niejako rozumiejąc, niejako się zgadzając, lecz wciąż trochę zakłopotany, jednak po kilku chwilach na jego obliczu na nowo pojawiło się skupienie, walczące o dominację z poprzednimi odczuciami. 

- W takim razie ty masz mielone na brzuchu? - Sowiet wykrzywił się jeszcze bardziej, ukazując jeszcze więcej zagubienia niż chwilę wcześniej.

- Mielone? - Polska i Ukraina zapytali równocześnie, zwracając się ku ZSRR, wręcz przysuwając w jego stronę, aż on sam lekko się wycofał.

Patrzący na nich Niemiec coraz intensywniej powstrzymywał się od popadnięcia w rozpacz lub kolejnego ludobójstwa, ku chwale eugeniki oraz eliminacji życia niewartego.

- Twoja blizna przypomina w widoku mielone mieso, a w dotyku jak miekkie skwarki była - komunista wyjaśnił nieco cicho, rysując w powietrzu palcem zarys szram znajdujących się na torsie Laszki, z którymi miał niegdyś styczność.

- W dotyku?! - z tyłu sali pojawił się krzyk, który przyciągnął wzrok zebranych przy stole, a głównie ich niemieckiego obserwatora.

Węgry, wykazujący już ciut zbyt wielki poziom agresji, był w trakcie pacyfikacji rękami Rumunii i Bułgarii z drobną asystą Kirgizji, która trzymała tylko znaleziony gdzieś przez nich sznur. Byli dość blisko osiągnięcia swego celu, lecz Madziar, słysząc kawałek rozmowy Laszki i jej dwóch towarzyszy, wyrwał się im ponownie.

- Jakim dotyku, ku-vhy! - Węgier chciał sprawę wyjaśnić, nie do końca pokojowo zapewne, lecz gdy tylko zrobił krok, może dwa, Rumunka i Bułgar znowu rzucili się na niego, powalając go na ziemię. Usta zakneblowali mu ścierką, próbując związać za plecami dłonie, choć jeden z agresorów oberwał z łokcia w twarz, ponieważ sam Madziar nie dawał za wygraną.

Niezbyt chętny na podziwianie mordobicia, Germanin wrócił wzrokiem do swych wschodnich sąsiadów. Tam mięsna dyskusja toczyła się dalej. Ukraina badał teksturę skóry obok oka Związku, z jego opaski robiąc sobie naszyjnik, Polska badała teksturę własnego brzucha, a wszyscy razem szukali odpowiedniego na nie określenia wśród zasobu działu z wędlinami.

I to już było po prostu za dużo.

- Nein, nein, nein, nein, nein - Niemiec wyszedł, niemal wybiegł z przesiąkniętej podrzędnym alkoholem i debilizmem sali, po drodze prawie potykając się o śpiącą na ziemi Łotwę.

Na korytarz wbiegł bez przeszkód, co wcześniej mu się nie udało, a na nim, na szczęście, nie znalazł nikogo. Nikt nie mógł go znowu zatrzymać. Spokojnym truchtem udał się w stronę schodów, z pewnością i szczęściem schodził piętro niżej, aż jego nadzieje zostały zburzone prawie jak w czterdziestym piątym. Na dole była kratka, zamknięta kratka, zamknięta łańcuchem i kłódką.

Podejrzewali, że ktoś spróbuje spierdolić.

Mocował się chwilę z kratami, lecz one były silniejsze od niego, a potwierdzał to tylko rozbawiony uśmieszek stojącego kilkanaście metrów dalej żołnierzyka, którego Niemiec widział oczyma wyobraźni w bramie Dachau. Zrezygnowany po kilku minutach wrócił na piętro, zaczynając przyglądać się kolejno każdej możliwej skrytce.

Wszystkie drzwi były idalnie takie same, co akurat dla Niemiec było miły faktem, wprowadzającym ład oraz porządek. Różniły je tylko metalowe tabliczki z napisami w cyrylicy, lecz te nie cieszyły już tak bardzo, a jeszcze bardziej chęć życia odbierał fakt, iż wszystkie były zamknięte.

- Abstellraum? (Składzik?) - mruknął cicho, kiedy zobaczył nieoznakowane drzwi. - Diese Betrunkenen finden mich hier nicht (Ci pijacy mnie tu nie znajdą) - chwycił drzwi za klamkę, która na szczęście poddała się jego woli i otworzył je szybko, aby w środku doczekać rana bez dalszego uszczerbku dla własnego zdrowia czy psychiki.

Lecz widok po ich drugiej stronie go zaskoczył.

W składziku, wręcz niewielkim pokoju siedziała w ukryciu cała młodzież spotkania, która kilka godzin wcześniej ponoć udała się na spoczynek. Jedyny dorosły z zebranych, osiemnastoletni Serbia, późnej kolejno według wieku Chorwacja, Słowenia, rówieśnicy Rosja i Macedonia, Czarnogóra, bliźniaki Bośnia i Hercegowina oraz Białoruś. Sama ich obecność nie była zadziwiająca, ale ich działania już odrobinę tak. Każdy z nich miał w dłoni kieliszek czy musztardówkę, a Serbia, jako ten dorosły, stanowił zaopatrzenie innych w napoje spirytusowe. Z powagą godnej rotmistrza swojej małej chorągwi, nalewał każdemu przezroczystego trunku, nawet najmłodszej Białorusi, choć wyraźnie najmniej, pewnie z powodu wstawiennictwa Rosji.

W skrócie, odbywało się tam prawdziwie kulturalne spotkanie w większości słowiańskiej młodzieży.

Kiedy Germanin otworzył drzwi na oścież, spojrzenia młodocianych zwróciły się ku niemu. Wszyscy zamarli w bezruchu, ogarnięci mrożącym szokiem, tak że Serbia niemal rozlał trochę wódki. Tylko niemal na szczęście. Zdolność myślenia szybko wróciła do młodych, szczególnie do dwóch najstarszych Bałkańczyków, mózgów tej operacji, którzy cenili sobie własną wolność oraz wygodę życia, która w tejże chwili wisiała na włosku.

- Powiedz komu, to nie dożyjesz świtu - Serbia syknął w stronę drzwi wrogo i morderczo, równocześnie Chorwacja wyciągnął scyzoryk, gestem oraz spojrzeniem dając Niemcowi do zrozumienia, że może znaleźć się w jego gardle, a podobną groźbę mordu ukazywała każda z młodocianych socjalistycznych republik, szykujących się do rękoczynów.

Ponownie, nawet Białoruś.

Germanin zamknął drzwi z trzaskiem, kiedy tylko Chorwat wydał się podnosić z miejsca. Nie wiedział, ile dokładnie chłopaczek miał wspólnego z ustaszami, ale wolał się o tym nie przekonywać, przynajmniej nie na własnej skórze. Po drugiej stronie zaczął rozlegać się mały harmider, który wzmagał w Niemczech coś na wzór lęku. Wpierw zniesmaczył się tym faktem, jak znowuż w swym życiu nisko upadł, lecz nie miał zbyt wiele czasu, aby pogrążać się w tej beznadziei. Coś, a raczej ktoś zaczął walić w drzwi za jego plecami, przekonując go do szukania kolejnej kryjówki.

I to dość szybko.

Bardzo, bardzo szybko.

Tymczasem na sali zaczynało się robić coraz spokojniej, senniej, acz pomysły gawiedzi były coraz ciekawsze.

Polska, zakończywszy swe poszukiwania, przykucnęła przy związanym, leżącym w kącie Węgrze, który wił się, chcąc poluźnić sznur czy pozbyć się z ust uciszającej go ścieki i ostatecznie przeprowadzić czystki wśród zebranych.

- Co, mój biedacku, związali cie? - Laszka uśmiechnęła się do Madziara, który na jej głos chwilowo przestał się szarpać, jednak wciąż wręcz drżał ze złości. Równocześnie kobieta usiadła na ziemi i pociągnęła go ku sobie, kładąc jego głowę na swoich kolanach. Zaczęła głaskać po czole rozwścieczone państwo, próbując go złagodzić. - Ja wiem, ja wem, ale to dla twojego dobra - ponownie uśmiechnęła się do niego, a on wydał się lekko opanować.

Madziar wyczekiwał grzecznie swego uwolnienia, spojrzeniem wskazując na sznur, lecz Polska niejako nie zwracała na to uwagi, włącznie wciąż się do Węgra uśmiechając. Ostatecznie jednak zwróciła swoje spojrzenie we wskazaną przez niego stronę oraz skupiła się na krępującej go linie. Wstała bez słowa, prostując mężczyznę do siadu, otrzepała się ciut niezdarnie z kurzu, po czym złapała go za kołnierz koszuli i zaczęła ciągnąć po podłodze w kierunku środka sali.

 - Tak też sie zabawimy, najwyżej związe jeszcze kogoś, żebys nie czul sie samotny - rzuciła wesoło, przelotnie spoglądając na niego na dół i wytrwale idąc przed siebie.

Targanego po ziemi Węgra ogarnęła mieszanka strachu i podekscytowania, która ścisnęła mu lekko żołądek oraz zablokowała mięśnie, przez co jego pragnienia szarpania się zwiększyło, acz działania w tym kierunku były zerowe, stłumione przez błąd w jego myśleniu i sprzeczne emocje.

Dodatkowo przytomność odebrała mu pusta butelka wódki, rzucona na bok z rozgoryczeniem, a która trafiła go w głowę.

- Nazywas to wódkom? - Mongolia syknął, nie patrząc nawet, gdzie poleciała flaszka, która wyślizgnęła się z jego ręki, a rozmawiający z nim Litwa ni się wzdrygnął, ni zaśmiał, patrząc, jak Madziar odpływa ogłuszony. - Trzydziesci procent alkoholu... Siedemdziesiąd procent pierdolenia! Jakby chciał wode pić, to bym pod kran pozedł! - Mongoł kontynuował swoje nieco niewyraźne narzekania, wymachując drugą butelką, a niewysoka Republika traciła pokłady swojej niewielkiej cierpliwości.

- To czego chces, spirytusu, do cholery?! - Litwin podniósł głos, unosząc gniewnie ręce w górę, jakby chciał tak dorównywać wielkością przeciętnemu mężczyźnie.

- Odwróc proporcije, wtedy bedziemy rozmawiać - drugi kraj fuknął w odpowiedzi, wyraźnie ukazując swoje rosnące niezadowolenie. Poczucie oszukania oczywiście też.

- A jak mam ci to zrobic? Tylko to znalazłem - Litwa oburzył się jeszcze mocniej. Nie dość, że on nie miał się czym do końca upić, to jeszcze musiał niańczyć innych.

- Nie wim, użyj swojej litewzko-sowieskiej magiji czy cuś - Mongolia wzruszył ramionami, wcisnął pustą flaszkę w dłonie Republiki, po czym odwrócił się jak gdyby nigdy nic i wyruszył na własnoręcznie poszukiwania ukojenia.

Ilość złości na litewskiej twarzy była niewyobrażalna, a każdy centymetr jego ciała żądał zadość uczynienia. Skupił swój wzrok na pustej butelce, którą ściskał ciut za mocno, a następnie na stojących jeszcze obok pełnych flachach wódki ze zbyt małą zawartością alkoholu. W swych myślach rozbił je już na głowie Mongoła albo wsadził tam, gdzie słońce nie...

I w tej chwili Litwę naszło oświecenie, a radość rozświetliła jego duszę. Chwycił jedną z pełnych butelek i pobiegł za Mongolią.

- Ej, a słyszałes o takim jednym sposobie na szybkie upicie? - uśmiechnął się szeroko, łapiąc Azjatę pod ramię i machając przy jego twarzy butelką. - Działa nawet z małymi procetami! Taki doktorek mi kiedyś opowiadał... - ciągnął dalej, ciesząc się niezmiernie z coraz bardziej przekonanej miły Mongoła.

...

To światło, cholerne światło, świecące ZSRR po twarzy, budziło go powoli do życia i nie była to pobudka przyjemna. Głowa go, delikatnie mówiąc, napierdlała, jakby dostał łopatą w czoło oraz równocześnie w potylicę, w uszach mu dzwoniło i tylko dziękował w myślach za panującą dookoła ciszę. W ustach miał sucho, cierpko wręcz, czuł, że leżał na ziemi, na podłodze, nawet nie na dywanie, tylko na twardych panelach. Coś go dusiło, w dodatku ręce miał zdrętwiałe, jakby czymś je przygniótł, coś faktycznie je przygniatało, coś ciepłego, ale pewny nie był co. Nie miał zamiaru otworzyć oczu, zarówno dlatego, że nawet gdy miał je zamknięte, to i tak światło go raziło, to również obawiał się widoku, który roztaczał się dookoła.

Lecz wstać kiedyś w końcu musiał.

Otworzył powoli powieki, mrużąc oczy od jasności. Lekko spojrzał na lewo, na swoją martwą rękę i ujrzał tam Ukrainę. Spał sobie w najlepsze, robiąc sobie z barku komunisty wygodną poduszkę, a z całego ramienia podparcie. W dodatku miał jego opaskę na własnym oku, acz lewym. Młodszy braciszek się znalazł zakichany. Związek chciał go z siebie zsunąć, lecz wtedy przypomniał sobie, że jego druga ręka też nie do końca była wolna. Zerknął na drugą stronę, aby sprawdzić, co go podduszało i blokowało drugą rękę. Tam ujrzał Polskę, lecz nie samą, bo z Węgrem, wciąż związanym Węgrem. Polska leżała na piersi bolszewika, wtulając się w niego w poszukiwaniu dobrego źródła ciepła i obłapiając go jedną ręką po klacie, wręcz natarczywie, równocześnie kobieta do swojej klatki piersiowej tuliła Madziara, który był dość mocno powykręcany w swym śnie, lecz jeszcze bardziej zadowolony z uścisku oraz obłapiania swej osoby.

ZSRR nie miał siły na tych debili, nie w takim stanie.

Podciągnął się lekko, z wielkim trudem do góry, aż jego ręce były wolne, kiedy poczuł niesamowitą ulgę wolności na swych barkach, oddał się chwili błogiego bezruchu. Po minucie, może dwóch, zsunął oboje darmozjadów całkiem na podłogę obok siebie i podniósł się powoli, nie za szybko, aby nie dostać szoku prędkości, jakiego mógł dostać na kacu. Chciał jeszcze nieco rozprostować nogi, lecz kiedy chciał to zrobić, zdał sobie sprawę, iż były związane w kostkach. Przymrużył jeszcze mocnej zaspane oczy i zerknął oschle na Polkę, która nieprzerwanie spała niczym trup z zadowoleniem na swej twarzy. I jak przyuważył dopiero po podniesieniu się do siadu, resztą liny przy pasie.

Zaczął rozglądać się dalej na prawo. We własnoręcznie utworzonym z fotelo-tronie siedziała Czechosłowacja, drzemała z miną chłodną i założonym rękami, a na jej kolanach spał oraz tulił się do niej półnagi Jugosławia, którego koszula oraz buty wisiały gdzieś z boku na krześle. Niedaleko na podłodze leżał Mongolia ze spodniami ściągniętymi do kolan, na szczęście wciąż posiadał założone majtki. Na nim, całkowicie na nim, robiąc sobie z niego koślawy materac, spała Kazachstan, a jej długie, czarne włosy były poduszką denata pod nią. Niedaleko tej dwójki, przewieszony przez taboret, chrapał Litwa, dzierżąc w jednej ręce w połowie pustą butelkę wódki i w drugiej bliżej nieokreślony przedmiot z plastikową rurką. Trochę dalej, na stosie ze stołów, prawie pod sufitem spał Bułgaria ze swoim akordeonem, a gdzieś w połowie drewnianej twierdzy z mebli śniła Rumunia.

Związek nie miał dość sił, aby patrzeć dalej, aby spojrzeć jeszcze za siebie czy na lewo. Kurwidołek, jaki musiał się tam roztaczać, nie był do ogarnięcia dla jego skacowanej osoby. Schował twarz w dłoniach, przetarł zaspane oczy i zaczął masować skronie, chcąc tak zmniejszyć pulsujący ból głowy.

- Сука блять, wiedziałem, że tak będzie - burknął sam do siebie, nieco w głębi zawiedziony sobą. Wziął kilka głębokich wdechów, a później znalazł w sobie dość siły, aby wzrokiem znaleźć drzwi wyjściowe.

Przed drzwiami siedział Niemcy, naprzeciwko komunisty, obserwując w ciszy jego ruchy. Siedział na krześle, podpierał drzwi, jakby chciał mieć pewność, że nikt do sali nie wejdzie. Był trochę obdarty, włosy podarte, brakowało mu jednego buta, ZSRR mógł przysiąc, że na ramieniu miał bandaż i chyba oko podbite, lecz w półmroku było to trudne do określenia. Mimo że w swym stanie nieco przypominał menela, albo przynajmniej ofiarę wściekłego menela, to na krześle siedział prosto i wyniośle. Germanin trwał ze złożonymi dłońmi, patrzył na to całe pobojowisko trzeźwo i dumnie, ze wstrętem dla poległej hołoty, wyraźnie swą postawą dając do zrozumienia, że był ponad ten przyziemny plebs oraz jego zwierzęce zapędy.

Związek był zdziwiony, speszony niejako, zbyt zmęczony, aby jakoś gwałtownie zareagować na to lekceważenie.

I interesowała go inna, ważniejsza kwestia.

- Który mamy stycznia? - rzucił z trudem, ochryple, ponowie łapiąc się za czoło, które pulsowało i jakby dudniło od środka.

- Erster (Pierwszy) - NRD odpowiedział beznamiętnie, może ciut za głośno. 

ZSRR potrzebował dobrej sekundy, aby to przetworzyć, a kiedy to się w końcu stało, zmrużył oczy niemile, podejrzliwie i dość nieprzyjaźnie.

- Ile z wczoraj pamiętasz, Germańcu? - syknął w stronę Niemiec, a po chwili wykrzywił się w bolesnym grymasie po tej nieprzemyślanej akcji. Mówił za głośno dla samego siebie.

- Za dużo - rozmówca wzdrygnął się na samą myśl o minionej nocy, pokrywając się wyrazem najczystszej odrazy. Zbyt wiele widział i zbyt wiele razy narażał swe życie, aby inaczej to wspominać.

A komunista wydał się bardzo niezadowolony tym faktem.

- Jeśli cokolwiek, co widziałeś, wyjdzie poza tę spelunę, nie zobaczysz już nigdy światła słonecznego, rozumiemy się? - Związek warknął, lecz tym razem ostrożniej, grożąc z całą powagą, jaką na kacu mógł mieć.

- Ty myślisz, że ją chcę cokolwiek z tego... - oburzył się zniesmaczony, prostując się na swoim krześle, lecz nagle przerwał w pół zdania, jakby się rozglądając. - Słyszałeś coś? - zwrócił się do komunisty, który zaprzeczył ruchem głowy, wciąż słysząc tylko szum w głowie.

- Ge...! - ponownie pojawił się hałas, wzmagany przez jakieś dudnienie, niejako tętent.

- Jakby... - Niemiec wydał się rozpoznać ten odgłos i wyraźnie skwasić, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, drzwi za jego plecami gwałtownie się otworzyły, ciskając nim na bok, zrzucając z krzesła i waląc nim o ścianę.

- Germany, Gery, jestem tu, będzie dobrze! - USA wpadł do sali z impetem, szaleńczo rozglądając się za państwem niemieckim, które tego dnia rankiem spodziewał się zobaczyć w Paryżu. Biegał wzrokiem po całym pomieszczeniu, czasem pokrywając się drobnym wyrazem uznania albo absolutnego horroru, aż jego oczy spoczęły na jedynym przytomnym zebranym. - Gdzie jest Germany, co mu zrobiłeś, komuchu?! - wrzasnął w stronę ZSRR, który w pierwszej chwili skrzywił się od hałasu, a następnie wskazał palcem ciut na lewo od Amerykanina.

USA zmieszał w niezrozumieniu, ale zerknął we wskazaną stronę. 

- Oh - wydusił mimowolnie, kiedy jego oczy napotkały leżące obok drzwi państwo, a raczej tylko leżące jego bezwładnie nogi i siedzenie, acz ten tyłek był zbyt charakterystyczny, aby go nie poznał. - Gery, kto cię tak urządził? - rzucił, lecz pozostał bez odpowiedzi. Następnie Amerykanin wszedł o krok dalej do pomieszczenia i nieco przymknął drzwi. 

Niemiec w tym czasie powoli odzyskiwał przytomność oraz niezmąconą zdolność widzenia, przygryzając własny język, aby nie zwyzywać swojego wybawiciela w zrozumiałym dla niego języku, tak, aby jego wdzięczność do niego dotarła. Próbował się podnieść, ocierając obitą twarz z krwi, lecz równocześnie USA przyklęknął przy nim, przyciągając go bliżej, aby wziąć go na ręce.

- Lass mich, du Dreckskerl (Zostaw mnie, ty śmieciu) - Germanin warknął, starając się odepchnąć od siebie Amerykanina, lecz ten nie dał się tak spławić.

Jak zwykle nie zważając na protesty Niemiec i mord w jego oczach, USA zwrócił się w stronę Związku, który przyglądał się zachodnim szczurom z wyraźną irytacją, groźbą za ich zbyt głośne zachowanie oraz zmęczeniem, przechodzącym w pochodne rezygnacji z życia.

- Masz mi coś do powiedzenia? - Amerykanin uniósł brew, chłodno pytając i starając się uspokoić byt nienawiści na swych rękach, aby bez przeszkód go ze sobą zabrać.

- Да - bolszewik odrzekł, niejako szczęśliwy, iż mógł w końcu zakończyć to niespodziewane spotkanie. Po tym uśmiechnął się nieznacznie z zadowoleniem, wciąż jednak pokryty niechęcią do istnienia i podniósł ponownie rękę, wskazując palcem na drzwi - Wypierdalaj.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro