Płytki grób

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Akt I - Igrzysko sierpa i młota

~~~

Warszawa przestała już płonąć.

Zgliszcza osmolonych budynków dziurawych od niezliczonych kul i wybuchów, sterty rozpadających się cegieł, pourywanych kabli, oderwanych części dachów, prowizoryczne wały obronne powstałe z gruzów i mebli, dziesiątki tysięcy zabitych, żołnierzy, cywili, dorosłych, dzieci, starców, rozstrzelanych, usmażonych czy wypatroszonych żywcem, zwęglona na popiół ziemia oraz płynące krwią ulice zostały przyprószone nieskazitelnie białym śniegiem. Wszystko zamarło, a nieliczne ostatki życia ukryły się pod pogorzeliskiem, z wątłą nadzieją wyczekując upragnionego zbawienia lub śmierci, która uwolniłaby ich od cierpienia.

I w końcu, wraz z nadejściem stycznia, Związek Radziecki uznał, że nastąpił moment, aby uwolnić polską stolicę od jej czarnej śmierci i wyzwolić jej mieszkańców spod jarzma morderców oraz potworów, które doprowadziły ich do tej rozpaczy.

Był naprawdę ciekawy, co tam zastanie, a raczej kogo i w jaki stanie.

Jednak niestety, po przetrząśnięciu każdego kamienia w tym mieście ruin, uśpionym w swej martwej chwale, nie znalazł tam nikogo wartego uwagi, może tylko samego Warszawę w stanie bliższym niż dalszym śmierci, lecz po państwie nie było nawet śladu. Na jego szczęście, dzięki niezawodnym metodom perswazji oraz mniej lub bardziej szczerym przyrzeczeniom paru prostaków wypowiedziało o kilka słów za dużo i nie musiał szukać zbyt długo.

Miał zamiar przybyć na miejsce tuż po brzasku lutowego słońca, aby razem z grupką żołnierzy stanąć przed drzwiami drewnianej, małopolskiej chatki i możliwie zaskoczyć jej domowników.

Znalezienie dokładnego położenia tej rudery od początku targało jego nerwy. Była całkowicie na uboczu, ukryta pomiędzy drzewami, krzewami i wszystkim, co rozszalały ogrodnik mógłby sobie wymarzyć, prowadząca do niej droga mogłaby spokojnie konkurować z tym w jego rodzimej Rosji, ponieważ jej nieprzejezdność była wręcz nie do uwierzenia, a wieśniacy napotkani nieopodal tych wertepów, gdy tylko ich zobaczyli, wpadli w zabawną panikę, która wyłącznie potwierdzała jego przypuszczenia, jednak również odrobinę przeszkadzali brakiem współpracy.

Wyglądając przez szybę pojazdu, dostrzegł przydrożną aleję drzew oraz coś na wzór lasku, co, jeśli wierzyć przedstawionym mu opisom, wskazywało na bliskość poszukiwanego miejsca. Z oddali przyuważył również młodego chłopaka, który zdawał się iść w tę samą stronę. Chcąc potwierdzić swoje podejrzenia oraz odrobinę się rozerwać, kazał wojskowym zatrzymać samochody i gwałtownie otworzył drzwi tuż koło niego, prawie go nimi uderzając.

- Привет, мальчик (Witaj, chłopcze) - ZSRR zaczął w przyjaznym tonie, spoglądając na niego z całą łagodnością, na jaką mógł się zdobyć. Młodzieniec zdawał się właśnie przechodzić zawał, lecz stał sztywno, wpatrując się bolszewika jak w swoją zagładę. - Szukam mojej przyjaciółki, Польшу, jak mniemam twojego państwa, czy to prawda, że jest gdzieś w pobliżu? - dopytał stoicko, jakby z nutą troski, dokładnie analizując każdy drgnienie rozmówcy.

- Polski, Polski pan szuka? - Lach zebrał się w sobie, zmieszany, jakby właśnie wyrwał się ze snu. - Nie, nie ma, nikt nawet nie słyszał o naszej ojczyźnie od jesieni, wszyscy się zastanawiają czy Niemcy jej czego nie zrobili czy, nie daj Boże, zabili, jednak nikt nic nie wie... - głos młodziana był opanowany i jakby smutny, można by nawet pomyśleć, że mówił prawdę, jednak popełnił kilka fatalnych błędów. Sowieta nawet zbytnio go nie słuchał, tylko podziwiał te potknięcia. Ręka podrostka, trzymająca drobny tobołek, zwarła się w nerwowym tiku, zdał się on również jakby nieznacznie przygryzać wargę, chcąc zachować trzeźwości oraz oczywiście najważniejsze, kiedy komunista niby odwracał głowę, jakby mając jednocześnie zamknąć drzwi pojazdu z powodu nieuzyskania zadowalających informacji, na krótki ułamek sekundy, może naiwnie myśląc, że Związek Radziecki nie zauważy, zerknął z przestrachem na konkretny punkt w oddali, aby od razu wrócić oczyma do momentalnie rozbawionego kraju.

Młodzik pobiegł strachliwie oczyma do skupiska drzew, które zdawało się być oderwanym kawałkiem lasu, który roztaczał się jeszcze kilkanaście metrów dalej, co dokładnie odpowiadało opisowi poszukiwanej lokalizacji, rozlatującej się chałupie ukrytej między drzewami, prawie na skraju lasu.

W chwili, w której Polak napotkał nikły, z ledwością pojawiający się uśmiech na obliczu ZSRR, sparaliżował go strach, który jeszcze bardziej rozwiewał jego nieudolne kłamstwo.

- Ехатй, это где-то там (Jedź, jest gdzieś tam) - rozkazał, równolegle trzaskając drzwiami maszyny i pozostawiając w tyle chłopaczka, który ogarnięty przerażeniem i histerią, starał się coś wymyślić.

Dotarcie w okolice widocznej z niezbyt daleka rudery zajęło mniej niż pięć minut, a biorąc pod uwagę wertepy, jakimi podróżowali, nie przejechali nawet kilometra. Stanęli i zostawili pojazdy kilkadziesiąt metrów dalej, za drzewami, wierząc, iż dzięki temu przebywający w chałupie nie zauważą ich obecności przedwcześnie.

Bolszewik od razu rozkazał wszystkim zwykłym czerwonoarmistom otoczenie rudery, a on sam, w towarzystwie ulubionego podwładnego w postaci Ukrainy oraz dwóch innych żołnierzy, skierował się do drzwi frontowych. Podchodził powoli, uważnie obserwując wszystkie okna i inne szpary, przez które ktoś mógłby zacząć strzelać. Albo rzucić granat. Albo prowizoryczną bombę. Albo choćby jebany toporek. Cokolwiek. Spodziewał się wszystkiego, jednak otoczenie było niezwykle ciche, jakby opuszczone, tylko bardzo nikły dym z kominka świadczył, że ktoś mógłby tam przebywać.

Mimo sceptycyzmu, jaki w nim rósł z powodu barku jakiejkolwiek defensywy, postanowił wejść pierwszy, a nie jak zwykle zrobić z Ukrainy żywej tarczy, lecz gdy miał już otworzyć drzwi, zdyszany chłopak, który kilka minut wcześniej próbował ich odwieźć od tego miejsca i który prawdopodobnie właśnie pobił swój rekord życiowy w biegu na kilometr, wtargnął pomiędzy niego i wejście, dając wyraźnie do zrozumienia, iż dostaną się tam po jego trupie.

- Zmiataj stąd - ZSRR rozkazał, jeszcze całkiem spokojnie, nie chcąc tracić możliwości zaskoczenia Polki, która przypuszczalnie jeszcze wchodziła w grę. Młody mężczyzna jednak stał twardo w miejscu, mimo że w jego hardych oczach gościł strach, a nogi delikatnie się trzęsły. - Odsuń się, bo cię zastrzelę - bolszewik ponowił groźby, wyciągając spod płaszcza pistolet i przystawiając go do skroni młodzieńca.

Twarz Polaka zbladła, a ciało wydało się drgać z przerażeniem, lecz nie poruszył się. Nawet jeśli miałby zginąć, to była szansa, że dałby reszcie czas, dlatego z całym męstwem, na jakie był w stanie się zdobyć, patrzył na znaczenie większy od siebie kraj, który tracił cierpliwość.

- Polaczki - Związek Radziecki wysyczał z irytacją, ze znużeniem przywracając oczyma. W tym narodzie byli tylko zdrajcy i wierne psy, a niestety, choć ci pierwsi byli mu niezwykle przydatni, to częściej musiał się bawić z tym drugimi. - Szkoda na was kul - prychnął podenerwowany, chowając broń, a na obliczu chłopaka pojawiła się krótkotrwała ulga. ZSRR niemal od razu złapał go za głowę, odciągając go nieco i nim Lach zdążył zareagować czy choć spróbować się wyrwać, zamachnął nim mocno i uderzył jego skronią w futrynę drzwi. Ogłuszony młodzieniec nie stawiał oporu, a bolszewik odepchnął go na bok, dostając się w końcu do środka.

W chwili otwarcia drzwi w jego twarz uderzyła fala panującego wewnątrz ciepła. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, które zdawało się puste, jednak liczne drobiazgi, takie jak pozostawione na stole naczynia czy porozkładane na półkach artykuły spożywcze, oraz rozpalony ogień w kominku wskazywały, iż jednak ktoś tam był. Stół, poprzesuwane krzesła, bandaże, pootwierane szafki, nic, lecz z boku, po lewej stronie dostrzegł kolejne przejście, za którym musiała kryć się boczna izba. Ruszy śmiało w ich kierunku, spodziewając się, iż tam kogoś zastanie.

- Poddaj się, wiem, że tu jesteś Пол... ьша... - ogłosił zdecydowanie, otwierając drzwi i wkraczając do pokoju, jednak zastygł w połowie tej czynności, a słowa uwięzły mu w gardle, przez co z ledwością zdołał wykrztusić do końca imię poszukiwanej.

Kiedy zmierzał tu, wiedział, że nie będzie to miłe spotkanie, że winien spodziewać się wszystkiego, że ta mała wesz podstawiona pod ścianą, szukając ostatniej deski ratunku, niczym ranne i osaczone zwierzę, może zrobić wiele, że po utraceniu stolicy może chcieć na każdy możliwy sposób sabotować jego plany, dlatego raczej będzie musiał się jej po cichu pozbyć, dobić pewnie znacząco poturbowane państwo, mimo że Polacy mogą się przez to, przynajmniej na początku, bardziej buntować.

Lecz nigdy nie podejrzewał, że przyjdzie rozwiązać problem, którego już nie ma.

W tej ciasnej izdebce Polska leżała bezwładnie na łóżku, jej sylwetka była wychudzona, czerwona skóra ohydnie blada, przypominająca stary, sprany materiał, z długich, białych włosów pozostały ledwie sięgające do ramion, poplątane strzępy. W większości odkryte ciało było pełne najróżniejszych ran czy blizn, takich jak długa, poszarpana pręga mająca swój początek u lewego ramienia, obok szyi, przechodząc przez mostek i brzuch, aby ponownie wrócić na lewy bok, również na lewym ramieniu, widniało rozciągające się na bark i rękę poparzenie, było to jedno z niewielu miejsc, gdzie skóra nadal była intensywnie czerwona, ale równocześnie była obrzęknięta, gdzieniegdzie przechodząc w szarość i napinając, będąc częściowo zagojona. W licznych punktach prawego przedramienia i prawej nogi można było dostrzec drobne jakby wypalone dziury oraz zasinienia.

Jednak jego wzrok skupiał się tylko na jednej ranie.

Po lewej stronie, niejako pod sercem, powyżej żołądka, było coś na wzór poniekąd wyrwanej czy wypalonej dziury wielkości pięści, której odgałęzienia rozchodziły się po torsie. W centralnym miejscu, które wyglądało, jakby ktoś próbował przez nie wyrwać wnętrzności Polki, częściowo poszyte, ropiejące kawałki zasklepionej rany były właśnie oczyszczane przez jakiegoś mężczyznę, przez co obrzęknięta skóra i mięśnie na nowo, delikatnie broczyły posoką.

Związek Radziecki już niejednokrotnie widział podobny obraz, równie żałosną sylwetkę, tak samo zmasakrowane ciało, porównywalnie paskudne obrażenia, a bywało to na polach bitwy czy w przydrożnych rowach, kiedy obserwował zgliszcza, jakie zostawiała jego armia, kiedy przyglądał się skutkom symfonii, jaką ten świat grał już ponad pięć lat, kiedy podziwiał płótno ziemi naznaczonej szkarłatem.

- Chowacie przede mną trupa? - zaśmiał się z niedowierzaniem, odrazą oraz osobliwą zgrozą, zwracając się niejako do zajmującej się nią dwójki i nie odrywając oczu od wyrwy pod jej sercem. Obok łóżka Polski siedziała para jej obywateli, która na widok ZSRR zamarła w przerażeniu. Młoda dziewczyna i mężczyzna w średnim wieku od rana starali się ponownie opatrzyć rany i zmienić bandaże, aby jak najszybciej zabrać stamtąd ich kraj.

Lecz nie zdążyli.

- Ona jeszcze nie zginęła! - panienka, które się nią zajmowała, oburzyła się pomimo widocznego strachu, podnosząc się znad ciała, a tymczasem otrząśnięty z szoku mężczyzna starał się jak najszybciej obandażować rozległą ranę.

- Да, да, póki wy żyjecie, znam - ZSRR odrzekł z kpiną, kompletnie nie zważając na jej bojową postawę. - Но это?! (Ale to?!) - krzyknął gwałtownie, wyciągając rękę w stronę łóżka i ponownie napełniając zebranych niepokojem. Sowieci byli nieprzewidywalni, szczególnie gdy źli. - Przecież ona bardziej przypomina mięso armatnie niż żywą istotę - nadmienił ze wstrętem, obserwując ostatnie działania mężczyzny, który niemal uporał się z bardziej niż zwykle prowizorycznym opatrunkiem.

- Jak śmie... - dziewczyna była gotowa mu odpyskować, zniesmaczona jego porównaniem, lecz nim zdążyła się popełnić ten błąd, jej kompan zerwał się, zakrywając jej usta. Spojrzał na nią wymownie, a ta od razu się uspokoiła. Nie mogli postępować bezmyślnie.

- Niech mnie towarzysz wysłucha - Polak zwrócił się do Związku Radzieckiego, równocześnie puszczając niewiastę, która odsunęła się nieznacznie na bok. ZSRR od razu spostrzegł ciekawy dobór słów mężczyzny, lecz zerknął na niego niejako od niechcenia. - Błagam - Lach dodał, starając się zachować pewność, lecz głos miał przesiąknięty rozpaczą. Tak jak podejrzewał bolszewik, był zdesperowany.

- Кто ты? (Kto ty?) - komunista rzucił nieprzekonany, uważnie obserwując wszelkie ruchy jegomościa, równocześnie nie mogąc się powstrzymać, ażeby nie spojrzeć przelotnie na zakrywany przez ich sylwetki organizm, aby wypatrzeć jakąkolwiek oznakę ruchu. Jeśli była żywa, to musiała przynajmniej oddychać.

- Doktor, wszystko inne na mój temat jest teraz nieważne - odpowiedział, odrobinę pogodniejszy i śmielszy, chcąc brzmieć rozsądnie. - Wiem, że stan Rzeczpospolitej nie wydaje się najlepszy, faktycznie taki jest... - zaczął niemal natychmiast, dokładnie ważąc wypowiadane słowa. - Ma rozległe obrażenia wewnętrzne, jak i zewnętrzne, większości dolegliwości nawet nie znam przyczyny, ogólnie jej kondycja jest tak opłakana, jak jej kraju, ale... - streścił króciutko sytuację, nie widząc sensu we wchodzeniu w szczegóły, w końcu to nie to było jego celem. - Ale jeśliby zapewnić jej odpowiednią opiekę, co ważne w szpitalu, dobrym szpitalu oraz znaleźć kilku specjalistów, to jest duża szansa, że przynajmniej częściowo wróci do zdrowa, dlatego, nie śmiem dużo wymagać, ale jeślibyś nam chociaż na to zezwolił... - ciągnął, gubiąc swoją pewność i wbijając w ZSRR ślepia przesiąknięte ułudną nadzieją oraz pokorą. Nie chciał prosić go o pomoc, czuł się jak zdrajca i tchórz, lecz nie miał wyboru, musiał za wszelką cenę dopilnować, aby jego państwo przeżyło.

Zaskoczony komunista zastygł w szoku, biegając wzrokiem nacechowanym niezrozumieniem od zrozpaczonego Polaka do jego państwa, a jego zdziwienie, delikatnie niejasne dla przeciętnych żołnierzy, udzielało się Ukrainie, który od rana czuł w powietrzu swąd kostuchy.

Myśli Związku Radzieckiego były w kompletnym chaosie, te nieprzewidziane okoliczności tworzyły setki nowych opcji działania, które mógł wykorzystać na swoją korzyść.

Ale czy był w ogóle jakiś sens w ich próbowaniu?

- Jesteście przecież sojusznikami, musisz jej pomóc... - widząc zamyślenie swego wybawcy z przymusu, Lach dostrzegł szansę dla swoich próśb i postanowił odwołać się do teoretycznej sytuacji międzynarodowej, która jednak nie miała z rzeczywistością wiele wspólnego, lecz mógł, musiał wierzyć, tylko to mu zostało.

- Wyjść - ZSRR przerwał mu nagle, stanowczo wskazując na drzwi i wbijając wzrok w podłogę. Musiał się skupić. Potrzebował cholernego spokoju. Towarzyszący mu żołnierze, nad wyraz zaskoczeni, spojrzeli po sobie niepewnie. - Wszyscy wyjść! - komunista dodał ostrzej, ponaglając zdezorientowanych wojskowych, którzy, aby już bardziej nie podpaść, zniknęli jak najszybciej, pomagając jednocześnie znaleźć wyjście dwójce Lachów.

- Nie! Puszczajcie! - dziewczyna zaczęła się rzucać, kiedy jeden kozak chwycił jej ramię, popychając ją w stronę drzwi. Nie bała się już tylko o swój kraj. Bała się o siebie.

- Ja proszę, niech... - lekarz starał się jeszcze coś powiedzieć, kiedy został wypchnięty przez próg, lecz trzask zamykanych drzwi uciął jego słowa.

Związek Radziecki pozostał w pewien sposób błogiej ciszy, która, ku jego zaskoczeniu, zdała się z każdą sekundą zaczynać mu ciążyć. Słowa lekarza odbijały się w jego głowie nieznośnym echem, podpowiadając mu możliwe korzyści, jednak zagłuszył je wszystkie.

Przybył tu, aby rozwikłać swój kłopot, a świat podsunął mu jego najprostsze rozwiązanie.

Teraz musiał tylko dokończyć jego pracę.

Po chwili bezruchu podszedł powoli do łóżka, aby przystanąć tuż przy nim i dokładnie wpatrywał się w leżącą na nim postać. Teraz był w stanie dostrzec drobne ruchy, które potwierdzały zapewnienia obywateli leżącego przed nim kraju. Jej obandażowana klatka delikatnie, wręcz niezauważalnie, się unosiła, a powieki nieznacznie drgały przez padające światło. Patrząc z bliska, Polka zdała się pogrążona w głębokim śnie.

Niejako tym wiecznym i ostatnim.

Bolszewik ponownie wyciągnął broń, przypatrując się, jak słabe promienie słońca odbijają się od metalowej powierzchni, padając na ściany pokoju i z pozoru martwą Laszkę. Odbezpieczył broń, przykładając ją do śnieżnobiałej skroni, której skóra wydawała mu się jeszcze bledsza niż, zapamiętał. Jego wzrok lustrował Polskę od stóp do głów, zatrzymując się na moment przy każdym bandażu, siniaku, ranie czy oparzeniu.

Od dawna byli już wrogami, nigdy nawet nie byli przyjaciółmi, co najwyżej wspólnikami w niedoli, od dawna wiedział, że jeśli Szkop się jej nie pozbył, to jest duża szansa, że on będzie musiał to zrobić.

Zadanie proste, a w tejże sytuacji wręcz za łatwe, lecz właśnie w tej łatwości kryła się jego trudność.

- Jak to jest, że te dwadzieścia parę lat temu, kiedy sumienie w teorii powinno gryźć mnie najbardziej, nie miałem problemu z tym, żeby cię zabić, a teraz? - westchnął niejako zirytowany, chowając pistolet, do którego użycia nie potrafił się zmusić. - Już nawet nie chodzi o to, że jest niewielka opcja, iż może to przynieść więcej strat niż korzyści, po prostu... Ahg... Czym to się niby różni od tamtego razu? - syknął, przysiadając obok łóżka i przejeżdżając po szramie po prawej stronie twarzy, małej pamiątce po sromotnym końcu pierwszego spaceru do Warszawy.

...

Byli gdzieś pośrodku bitwy, dławiąc się pełnym kurzu powietrzem i walcząc ze sobą niczym wściekłe psy. Przelali krew wzajemnie swoją i swoich żołnierzy, aż w końcu doszli do tego momentu. Oboje byli na skraju, wycieńczeni i pozbawieni jakiejkolwiek broni, jednak komunista w ostateczności zdobył przewagę, powalając swojego wroga i przyszpilając go do ziemi.

- Powiedzmy, że w imię dawnych czasów będę miły i dam ci jeszcze jedną szansę - bolszewik ogłosił odrobinę zmęczony, spoglądając na leżącą na ziemi kobietę. Górował nad nią, trzymając ręce na jej karku, lecz ta dalej tylko krzywiła twarz w odrazie. Przez całą walkę nie odezwała się ani słowem, nie było ku temu powodu, większość rzeczy wyjaśnili sobie już w czasie wcześniejszych negocjacji, jego delegaci bardzo dokładnie przekazali mu jej słowa. Co do wyzwiska. - Poddaj się jak wszyscy inni zdrowo myślący, a będziesz żyć - ponowił propozycję, jaką składał każdemu państwu, które miało szczęście doświadczyć "rewolucji z zewnątrz". Choć i tak spodziewał się tej samej odpowiedzi.

- Ten kraj będzie twój dopiero po moim trupie, kremlowski bękarcie - Polska wysyczała w tonie pełnym jadu, równocześnie się szarpiąc, gdyby była pewna, że da radę splunąć mu w twarz, na pewno zrobiłaby to, lecz w tym położeniu nawet grawitacja była przeciw niej. Wszystko było, kurwa, przeciw niej.

- Skoro tak chcesz - odrzekł beznamiętnie, nieco napinając mięśnie ramion i poprawiając chwyt.

Nie miał przy sobie broni, nie wypadało też rzucać słów na wiatr, a poza tym, jeśliby ją puścił, to znowu próbowałaby go jakoś zabić, należało więc wykorzystać chwilową przewagę i obecną sytuację, aby zakończyć to, dopóki miał szansę.

Musiał tylko ją udusić.

Zacisnął mocniej dłonie, które dotychczas starały się utrzymać wściekłą kobietę, dokładniej oplatając jej szyję i dociskając kciuki do krtani, która zaczęła cicho trzeszczeć. Laszka w pierwszej chwili zmieniła swój grymas na zaskoczenie, które przeradzało się w zgrozę. Otworzyła usta, starając się nabrać powietrza, lecz wydała z siebie tylko głuche charknięcie, poczynając równocześnie dławić się śliną. Miotała się, próbując się uwolnić, ale przewaga fizyczna mężczyzny spowodowała, że żadne z jej działań nie przynosiło skutków. Zaczęła gorączkowo wodzić rękami po ziemi, desperacko szukając dłonią choć kamienia, którym mogłaby mu przyłożyć, czegokolwiek, co mogłoby sprawić, że mężczyzna poluźniłby uścisk. Wraz z poczuciem, iż pojawiają się pierwsze skutki braku tlenu w postaci osobliwego, makabrycznego zamroczenia, jej błękitne oczy rozwarły się w panice, lecz po kilku sekundach poczęły robić się mgliste, a tląca się w nich iskra pragnąca życia poczęła gasnąć. Ruchy Polski stawały się niejako powoli ospałe, zmysły słabły, gubiąc kontakt ze światem, a po jej licach mimowolnie spływały łzy.

Zginąć z ręki człowieka, któremu uratowało się życie.

Naprawdę smutny koniec.

Czy on miał chociażby najmniejsze wyrzuty sumienia?

Nawet jeśliby chciał, to już nie mógł ich mieć.

Jednak będąc zbyt skupionym na swym zadaniu, nie zauważył, że rozpaczliwie szukającemu ratunku państwu udało się znaleźć pomiędzy pyłem na wpół zakopany w ziemi bagnet. W ostatnim akcie obrony zamachnęła nim na ślepo, trafiając w jego twarz. Tępe ostrze rozcięło prawą stronę jego oblicza, rozrywając policzek, wargę oraz część dziąsła, wyrywając szczątkowo dolny kieł.

Oszołomiony Moskal zerwał się, puszczając ją i łapiąc się za ranę. Polka w tym samym momencie wzięła gwałtowny wdech, równolegle dodatkowo go odpychając. Starała odczołgać się na bok, cały czas kaszląc, aby ostatecznie odszukać lepszą broń, lecz jej myśli głównie zajmowało łapczywe pragnienie tlenu oraz zwierzęca wola życia.

Trochę zajęło komuniście odnalezienie się w tym zamieszaniu, zrozumienie tego, co zaszło. Jego twarz piekła niemiłosiernie, a usta wypełniała własna krew, gdy przyłożył dłoń do rozcięcia, poczuł, iż jego skóra została ohydnie poharatana, a spośród dziąseł przebija się goła kość. Nowa fala złości zaczęła go cucić i zmuszać do działania, lecz w ostatecznym obudzeniu się dopomógł mu strzał padający tuż obok niego.

Podniósł wzrok, aby ujrzeć dalej dyszącą i ledwo trzymającą się na nogach Rzeczpospolitą, starającą się do niego lepiej wycelować. Nim zdążył zareagować rozległ się kolejny strzał, a wraz z nim pojawił się ból. Promieniował po jego lewym barku, a jego mundur zaczął nasiąkać nowym, świeżym odcieniem szkarłatu.

Teraz on musiał się ratować.

...

Wtedy poległ, w dodatku dość haniebnie, zmuszony do odwrotu, a później jego żołnierze podzielili ten sam los, lecz teraz?

Teraz miał jej trupa na wyciągnięcie ręki.

Mógł ją zabić, nikt nie potrafiłby mu udowodnić, że nie była już martwa, gdy tu przybył, mógł ją zostawić i tak zapewne umarłaby bez pomocy, miał naprawdę wiele opcji pozbycia się jej, ale po raz pierwszy ta wizja nie przemawiała do niego nawet w najmniejszym stopniu.

Była zbyt prosta, za oczywista, po prostu bezsensowna.

Bolszewik niemal zawsze miał przy sobie paczkę fajek, w różnych celach używanych, jednak palił bardzo rzadko, tylko w wyjątkowych momentach, w których musiał zagłuszyć rzeczy, jakich wyzbył się już dawno temu. Szukał po wszystkich kieszeniach upragnionych papierosów, jednak wszystko wskazywało na to, iż zostawił je w drugim płaszczu. Przeklął cicho, zawiedziony takim obrotem spraw i znowu spojrzał na nieprzytomną kobietę.

Rzeczpospolita Polska, ta sama, której zawdzięczał życie, ta sama, która stała mu na drodze, odkąd tylko oboje mogli w końcu nazwać się państwami, ta sama, której kilka lat temu wbił nóż w plecy, ta, która leży przed nim na skraju śmierci, będąc całkowicie na jego łasce wraz ze swoim krajem.

Jej położenie wydawało mu się tak żałosne, że nawet nie chciało mu się z niego śmiać.

Zamiast tego coś poczuł, może nieco sadystyczną chęć uprzykrzania i wypaczenia jej życia, może litość, może coś na wzór sentymentu, czy też swoistą mieszankę wszystkich tych uczuć, które mniej lub bardziej przypominały o jego człowieczeństwie.

Tak czy inaczej, rezultat był ten sam.

Przysunął się bardziej i przyklęknął przy łóżku, jeszcze raz zwracając uwagę na klatkę piersiową, która ku pewnej osobliwej uciesze unosiła się jednostajnie, dając nadzieję na spełnienie obietnicy lekarza i spojrzał na jej twarz, która wyszła ze wszystkiego bez większego szwanku oraz na której malowała się barwa niewinnego, wręcz dziecięcego spokoju.

- Od dzisiaj będziesz się nazywać Polska Ludowa, co ty na to? Podoba ci się? - ZSRR ogłosił spokojnie, zgarniając z jej czoła kilka zagubionych włosów. Czekał beznamiętnie na jakiś znak, lecz tak jak się spodziewał, odpowiedziała mu głucha cisza. - Mi również - uśmiechnął się z nutą szyderstwa, niejako zadowolony z pozytywnego odzewu.

Bo w końcu kto milczy, ten wyraża zgodę.

Po tym komunista podniósł się i skierował do wyjścia z izby, w której zaczynał panować trochę nieznośny zaduch, następnie wyszedł z pomieszczenia, aby zauważyć, iż wszyscy żołnierze oraz mieszkańcy całkowicie opuścili chałupę. Na ich szczęście. Teraz jednak podążył ich drogą, krocząc w stronę wyjścia, ażeby zebrać żołnierzy i wprowadzić nowy plan w życie.

- Украина! (Ukraina!) - zakrzyczał doniośle, otwierając drzwi oraz zamykając je z hukiem i wypatrując wzrokiem swojego podwładnego. Wywołany kraj, nieco strwożony tak gwałtownym przyzwaniem, podbiegł do niego, niechętnie oddając mu honory należne dowódcy.

- Jakie rozkazy? - zapytał ciut zaintrygowany i speszony długim czasem, jaki bolszewik spędził w chacie oraz brakiem wystrzału czy krwi na jego mundurze. Nie podejrzewał go o skłonności do nekrofilii, tym bardziej na Polsce i w dodatku półżywej, jednak nie dawało mu spokoju, że tak długo przebywał sam na sam z potencjalnymi zwłokami, a zbyt wiele już w tej armii widział.

- Przewieź ją do jakiegoś szpitala, byleby nie za blisko Krakowa, nie wiadomo, co ten Krakus może wymyślić - ZSRR odrzekł krytycznie, wspominając mężczyznę. Jeszcze nie sprawiał mu dużych problemów, ale jeśli w grę wchodziłaby jego córunia, to mogło być różnie, a nie miał ochoty użeranie się z nim. - Trochę ją podreperować, tak żeby przeżyła podróż i wysłać prosto do Moskwy, i macie być ostrożni, bo jak wam umrze po drodze, to będą problemy, a wy za nie zapłacicie, zrozumiano? - syknął stanowczo, zniżając się nieco do żołnierza. Republika Radziecka już wielokrotnie widziała ten wzrok, który zwiastował już nie tylko łomot, ale i łagier w przypadku najmniejszej wpadki. Pozostało mu tylko wierzyć, że znowu się uda.

- Так - odrzekł, przełykając ślinę. Był już gotowy odejść, lecz wtedy przypomniał sobie o ważnej kwestii. - A co z tamtymi? - Ukrainiec dodał pewniej, wskazując na stojących w oddali Lachów, a wzrok Sowiety podążył w tamtą stronę, chcąc lepiej się im przyjrzeć.

Cała trójka trzymała się blisko siebie, otoczona całkowicie przez żołnierzy radzieckich. Bezczelna niewiasta klęczała na ziemi, przytulając równocześnie lekko krwawiącego młodzieńca, któremu ZSRR wcześniej rozbił głowę, a nad nimi śmiało trwał doktor, jakby pragnąc otoczyć ich opieką czy może nawet chronić własnym ciałem.

Cóż mu wadzili? Byli tylko pionkami, raczej nie znaczyli zbyt dużo, może poza doktorem, który nie mógł być byle kim, skoro Kraków powierzył w jego ręce życie Polski, lecz to nie zmieniało faktu, że nie stanowił prawie zagrożenia.

Ale...

Bolszewik zdawał się pogrążyć w zastanowieniu, spoglądając na ogołocone drzewa i krzewy wokół chaty, nie za bardzo obielone z powodu wiatru, jaki panował wcześniejszej nocy. Z pomocą swojej nikłej wiedzy o drzewach, z pewną dozą wątpliwości, wydedukował, iż domostwo otaczały głównie wiśnie, jabłonie i parę jesionów. Drzewa przydatne o dobrych owocach lub ładnym drewnie, lecz teraz inna właściwość tych roślin wydawała się do niego przemawiać.

Dym o przyjemnym zapachu.

- Убить (Zabić) - rzucił szybko, odwracając się w stronę samochodu i zaczynając powoli odchodzić. - A chatę i wszystko dookoła spalić - dodał, chcąc mieć pewność, że wszelcy świadkowie i wszelkie dowody znikną.

Ukraina szybko pożałował swego pytania, lecz nie próbował nawet negocjować. To mogło tylko pogorszyć sprawę, więc skinął głową i skierował się do żołnierzy, aby jak najszybciej zabrać z chałupy Polkę i wykonać resztę poleceń. Zanim poczucie winy stanie się zbyt nieznośne.

Związek Radziecki tymczasem zwołał ku sobie jeszcze paru czerwonoarmistów, aby razem z nimi udać się z powrotem na front, gdy reszta w międzyczasie będzie załatwiać pozostałe sprawy. Wszyscy wsiedli do jednego z samochodów z planem, aby jeszcze przed południem dotrzeć na miejsce.

Dźwiękowi odpalania silnika towarzyszyły odległe krzyki, rozpaczliwe płacze i surowe rozkazy, odgłosy wystrzałów czy przekleństwa. W lusterku pojazdu można było dostrzec Ukrainę pakującego się do jednego z pojazdów razem z wojskowym medykiem, który był również jego obywatelem, obijał się też blask jeszcze wątłej, złocistej łuny, która mimo przeciwności natury z każdą chwilą rosła.

Lecz ZSRR nie zwracał na to zanadto uwagi.

Za dużo czasu na to wszystko stracił.

Miał przecież jeszcze wojnę do wygrania.

------------------

Powracam do was z drobnym poślizgiem, lecz od teraz wszystko będzie w miarę planowo, to znaczy, z racji wielu zmiennych pojawiać się będzie jeden rozdział na tydzień, chyba że życie pozwoli to może dwa.

Małe ostrzeżenia, bowiem to już nie będzie tak kolorowe jak "Zesłanie", przejadę się po bohaterach na wiele sposobów, przynajmniej w śladowej ilości pojawi się chyba każdy rodzaj przemocy, a jak patrzę na rozpiskę niektórych rozdziałów, to zastanawiam się, czy Bóg mnie opuścił, lecz pocieszę was, że później będzie lepiej, znaczy na tyle, na ile może być. Nie będę się bez przerwy znęcać i do pewnych rzeczy po prostu zdolna nie jestem, ale nie mam zamiaru dawać przed rozdziałami ostrzeżeń oddzielnie, książka ma oznaczenie dla dorosłych i najzwyczajniej miejcie się na baczności.

I ponieważ nie mam czasu na wszystkie okresy oddzielnie, to znaczy na dwudziestolecie międzywojenne, wojnę i komunizm, pojawią się tu fragmenty wydarzeń potrzebnych do zrozumienia niektórych zależności, więc przyzwyczajcie się do krótkich, urywkowych retrospekcji. Przeszłość i teraźniejszość będą się mieszać, niektóre rozdziały będą się zaczynać od wspomnień, a czasem nawet prawie całe będą wspomnieniami i te "trzy kropeczki" też nie zawsze będą oddzielały wspomnienia, a też czasem coś na wzór timeskipu, po prostu przerzucenie do innej sceny. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie.

To tyle, miło mi was powitać w kolejnej, jeszcze bardziej osobliwej opowieści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro