Plany powstałe z dobroci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No dalej, powiedz mi to w twarz, zacytuj te brednie, wyzywam cię - Polka rzuciła wojowniczo w stronę ciut spanikowanego nauczyciela historii, który kurczowo trzymał książkę, która była wyznacznikiem jego drogi pedagogicznej, jego tarczą i źródłem jego problemów.

Tak lekcja, choć z pozoru prosta, będąca zaledwie wprowadzeniem do znacznie gorszych tematów, mogła zostać okupiona wielką ofiarą, niezależnie jakiego wyboru Lapunow by dokonał, dlatego przeklinał w duchu samego siebie oraz własny zawód, rozpaczając, iż jego praca powinna zostać zaliczona do tych szkodliwych i grożących życiu, a przynajmniej uznana za formę walki zbrojnej.

Ale przynajmniej Rosja pokochał historię, co prawda głównie za ten terror, jaki Laszka potrafiła stosować na jego nauczycielu oraz słownych potyczkach, które, choć rzadkie, były najciekawszą rozrywką, jaka mogła go spotkać w czasie lekcji. Może cierpiała na tym odrobinę jego wiedza z przedmiotu, ale posiadanie dwóch wersji tego samego zdarzenia miało również swoje plusy. Nawet jeśli jego odpowiedzi na testach czy pytaniach były nieco naginane, zawsze miał na co zwalić przy tym winę i, co ważniejsze, miał jeszcze kogoś, kto bronił jego wersji, a czasem również podpowiadał.

- Siedemnastego września - historyk zaczął z pozoru pewnie, przełykając ślinę, równocześnie twarz Laszki stała się kamienna, oczekująca ważnej życiowej decyzji Lapunowa, a młoda Republika załapała za swoje pióro, tak dla niepoznaki, iż niby będzie zapisywać jego ostatnie słowa. - Armia Czerwona wkroczyła na teren Polski w celu ochrony mniejszości ukraińskiej oraz białoruskiej... - nauczyciel kontynuował, patrząc swojemu przeciwnikowi prosto w oczy.

Na równo z tym słowami kobieta zaczęła powoli wstawać, nawet nie szukała słów, gotowa do zrobienia rzeczy, których mogłaby żałować, historyk twardo stał w miejscu, woląc raczej rozpocząć kolejną kłótnię czy nawet dostać kulą ortopedyczną, aniżeli jechać do łagru za mówienie rzeczy inaczej, niż powinien. W międzyczasie Rosja, uśmiechający się wręcz nienaturalnie mocno, w spokoju siedział przy swoim biurku i czekał na rozwój wydarzeń, które z każdą sekundą zapowiadały się coraz ciekawiej.

W chwili, w której nauczyciel miał zacząć następne zdanie, pieczętujące wszystko, a Polka dość niebezpiecznie podnosiła jedną z kul, mrużąc groźnie oczy, drzwi do pokoju otworzył się z trzaskiem. Wszyscy zastygli w bezruchu, gotowa do rękoczynów kobieta, szykujący się do uniknięcia ciosu historyk oraz uradowany młodzieniec, a ich spojrzenia zwróciły się do stojącego w wejściu ZSRR.

- Ты (Ty) - bolszewik rzucił bezwzględnie, wskazując na trwającą w martwocie kobietę. - Do gabinetu - dodał od razu, pokazując, iż Laszka powinna się śpieszyć i samemu kierując się w stronę wspomnianego pomieszczenia.

Cała trójka spojrzała po sobie, na twarzy młodzieńca pojawił się najczystszy szok, podobnie na obliczu historyka, który równocześnie nie krył swojej ulgi, Polka za to była zmieszana i niejako spanikowana. Przed wyjściem z pokoju zerknęła jeszcze ostatni raz na Lapunowa, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że jego słowa nie zostaną przez nią łatwo zapomniane i wyjaśnione.

Dotarcie do gabinetu w zadowalającym tempie wywołało u niej drobną zadyszkę i chęć zejścia na podłogę, przez którą niemal przywaliła w drzwi, starając się przy nich stanąć. W pierwszej chwili chciała w nie zapukać, jednak zdając sobie sprawę, że tak właściwie już pozwolono, a raczej kazano jej wejść, nacisnęła klamkę, przemykając do środka. Gdy zamknęła za sobą drzwi, komunista gestem pokazał jej, aby usiadła przy biurku, i równocześnie rozkładał coś na nim.

- Wybieraj - ZSRR ogłosił, pokazując na rozłożone na biurku papiery i zakładając ręce ni to znudzony, ni to zirytowany, każdą komórką swego ciała ukazując, że chce mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.

- Co to jest? - zapytała nieprzekonana, podejrzliwa, siadając po drugiej stronie biurka i zaglądając na leżące przed nią arkusze, wyglądające na plany budowlane oraz na bolszewika czekającego aż podejmie wybór, którego sama do końca nie rozumiała.

- Подарок (Prezent) - odparł niewzruszony, choć to słowo dziwnie brzmiało z jego ust nawet dla niego samego. Równocześnie usiadł na fotelu, a kobieta w tym samym czasie prawie upuściła kule, które chciała odłożyć na boku.

- Prezent? - Laszka powtórzyła, dziwiąc się i marszcząc trochę twarz, jakby niedosłyszała. Spojrzała przelotnie na kartki, a następnie ponownie na bolszewika, przechylając nieco głowę na bok - Że plan?

- Co na nim, idiotko - ZSRR prychnął znużony, a Polka wykrzywiła się nieco z powodu epitetu, lecz to potwierdzenie oczywistości, którego jednak w zaskoczeniu potrzebowała, bardziej ją zajmowało.

- Dlaczego? Jak? Po co? - rzuciła nasuwające się jej pytania, stając się jeszcze bardziej nieufna i patrząc na niego spode łba. Jedynym prezentem, jakiego by się spodziewała, w dodatku z prawem wyboru, byłby najnowszy katalog trumien lub kagańców, od biedy jakaś marna roślinka.

- Jako symbol przyjaźni polsko-radzieckiej - ogłosił całkowicie beznamiętnie, choć jego głos zdawał się z trudem hamować wewnętrzne zażenowanie.

Po tym zdaniu w pokoju zapanowała całkowita cisza. Kobieta przyglądała się mu oraz kartkom, oszołomiona i niemal sparaliżowana, a on czekał, aż ona przyswoi powiedzianą przez niego informację. Po kilku sekundach Polka, krzywiąc się w niechętnym niezrozumieniu, podniosła rękę i nieznacznie otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz szybko jej ekspresja stała się przybita, a ona niejako się poddała, nie znajdując słów zdolnych określić jej odczucia.

- Przyznaj się, piłeś w trakcie rady? - Laszka w końcu odparła z mieszaniną zdziwienia i pewnej wzgardy, dokładnie przypatrując się komuniście, od którego była pewna, że nie czuła alkoholu, a na jego twarzy momentalnie pojawił się grymas złości i potępienia.

- Jak już się pije, to po radzie - syknął, mrużąc oczy oraz głosząc świętą prawdę. Istniały pewne standardy i choć nieraz chętnie przyszedłby tam spity, żeby nie musieć pamiętać tych kilku zmarnowanych godzin życia, to jednak wolał tego nie robić dla własnego dobra. - I nie, dziś nie miałem nawet łyka wódki w ustach - prychnął jeszcze, niejako dla utwierdzenia swojej całkowitej trzeźwości.

- A temperaturę mierzyłeś chociaż? Ostatnio jak chory byłeś, to mi nawet podziękowałeś, a teraz chcesz mi dać prezent, więc mam prawo się bać o życie swoje czy twoje, wszystkich najlepiej - kontynuowała, tym razem już z drobną nutą kpiny, jednak wciąż wydawała się całkiem poważna co do własnych obaw.

- To nie był mój pomysł, ta wąsata szuja sobie to upierdoliła, żeby tak ostatecznie pożegnać wrogą przeszłość, w odbudowywanej Warszawie stanie jedna z tych budowli stworzona z przy wsparciu oraz nadzorze państwa sowieckiego - tłumaczył swoiście obrażony, zakładając ręce na piersi i krzywiąc wargi tak, jakby miał warczeć. Stalin uznał, że sytuacja w jego głównej zdobyczy wojennej była już ustatkowana, więc zaczynał robić się na swój sposób przyjaźniejszy dla jej uosobienia.

- Aha - rzuciła bez wyrazu czy przekonania. - A gdzie jest haczyk? - zapytała w nieprzychylnym tonie, odsuwając się nieco, jakby leżał przed nią pakt diabła, a nie najzwyklejsze dokumenty.

- Nie ma - odparł twardo, jednak minę miał ciut niepewną, niejako szukał w pamięci tych nielicznych słów Stalina, których zdecydował się słuchać.

- Nie ma? - zapytała, używając tych samych słów, lecz w znacznie mniej oznajmującym tonie.

- Nie ma - powtórzył ciut zirytowany w nieco ostrzejszej barwie.

- Naprawdę nic? Tak z dobroci serca? - kontynuowała z coraz większym szokiem oraz nieufnością, patrząc na Związek jak na podejrzanego sprzedawcę, który miał w planach opchnąć jej jakiś szmelc i jeszcze okraść jej dom.

- Czego nie rozumiesz w stwierdzeniu "nie ma żadnego haczyka"? Mam przeliterować, żeby dotarło? - fuknął gniewnie, poprawiając się na fotelu. Jego twarz nabrała potępieńczego, karcącego wyrazu, a sam czuł się, jakby rozmawiał z dzieckiem czy tępym żołnierzem, któremu piąty raz z rzędu tłumaczył ten sam rozkaz.

Polska nie odpowiedziała już nic. Jej wzrok wrócił do planów, którym jeszcze się nawet zbytnio nie przyjrzała. Jeden przedstawiał metro, dwa kolejne osiedla, a następne cztery wieżowce nazwane pałacami. Kartkę z napisem metro trudno było nazwać planem, podobnie jedno z osiedl. Marny zarys jednego ze środków transportu publicznego ograniczał się do kilku niezbyt wyraźnych kresek na bardzo ogólnikowym planie miasta, które miały symbolizować jego domniemany przebieg. Osiedla niczym się nie wyróżniały i choć ich założenia też były bardzo ubogie, to już wydawały się Laszce jakieś przygnębiające, podobnie z połową proponowanych wieżowców.

- Skłaniali się do budowy pałacu, więc na nich bym się skupił, wszystko jest tak właściwie jeszcze w fazie planów, więc bardziej określ swoje zdanie, co ty, jako kraj, byś widziała - ZSRR rzucił, obserwują, jak kobieta przygląda się poszczególnym kartką, lecz jej uwaga zdała się najbardziej skupiać na metrze.

- A od kiedy w ogóle mogę decydować o tym, co się dzieje w kraju? - burknęła cicho, niejako narzekając sama do siebie, jednak jej uwaga nie umknęła bolszewikowi.

- Nie denerwuj, tylko wybieraj, to moja dobra wola i genialny pomysł Gruzina, że ci to pokazuję, a jak ci nie pasuje, to dam do wyboru twojemu rządowi, jak to pierwotnie miało być - syknął jeszcze bardziej umęczony, opierając łokieć na biurku i swoją głowę na dłoni, żeby nie przywalić w drewnianą powierzchnię.

- A jak wybiorę, to ty tego nie zmienisz specjalnie? - zapytała, podnosząc głowę i patrząc na niego równie nieprzychylnie, co on na nią, choć w jej głosie była ta niejako dziecięca obawa odebrania zabawki, która właśnie została jej pokazana.

- Jak dalej będziesz mnie denerwować, to wyrzucę to wszystko i zrobię kopię mauzoleum Lenina, a pochowam tam ciebie - prychnął prześmiewczo, po raz pierwszy mając odrobinę lepszy nastrój na tę myśl, a przynajmniej na wyobrażenie wyrazów twarzy pewnych osobistości.

Na obliczu Rzeczpospolitej pojawił się grymas i trochę złośliwy uśmiech akceptacji, wtórowany przez powolne, nieznaczne kiwanie głową. Po tym jej wzrok ponowie zawędrował na plany, które poprzekładała według jej zainteresowania nimi. Jeden plan szczególnie przykuwał jej wzrok od początku, nie dlatego, że jakość szczególnie jej się podobał czy był wyjątkowo bezsensowny, tylko był na swój sposób znajomy.

- Ten wydaje mi się, że gdzieś widziałam podobny projekt, przed wojną jeszcze ktoś mi coś takiego proponował - mruknęła, ponownie głośnio myśląc i wywołując reakcję u jej patrona.

- Sugerujesz coś? - rzucił spokojnie, acz w dość jednoznacznym tonie, unosząc brew.

- Skądże - odrzekła niewinnie, uciekając spojrzeniem do najdalej odłożonej przez nią kartki, której nie chciała tak łatwo porzucić. - To osiedle takie smutne trochę, przypomina trochę klatkę, można tu coś pozmieniać? - zapytała z cichą nadzieją, będąc zdania, że dziecko lepiej rozplanowałoby to miejsce.

- Нет (Nie) - burknął, będąc już na granicy wytrzymałości, która i tak była już nieco wyćwiczona przez Białoruś oraz jej ciekawość wszystkiego.

- A to metro? Ono... - nie poddawała się, biorąc do rąk marny plan i przyglądając się mu ponownie.

- Co ci znowu nie pasuje? - fuknął, zerknąc nieznacznie na trzymaną przez nią kartkę, na której z ledwością potrafił wypatrzeć te ważne kreski.

- Bo to metro wydaje mi się przydatniejsze, jeszcze przed wojną zaczynaliśmy w Warszawie budować metro, ale coś nam przerwało, jednak ten plan, w porównaniu do tamtych, wydaje mi się gorszy, wtedy myśleliśmy nad innymi liniami, wiem, że stolica jest zniszczona, ale z tego, co tu widzę, odbudowywana jest podobnie - tłumaczyła, jeżdżąc palcem po mapie i zaglądając na inne plany, dogłębnie żałujący, że nie może niczego omówić z Wa-wą, a komunista przysłuchiwał się, szukając w jej słowach odpowiedzi kończącej jego męki. - Tymczasem te "pałace", a przynajmniej te dwa, wydają mi się nie najgorsze, na pewno lepiej przemyślane, ale mniej użyteczne w ogólnym rozrachunku, a z drugiej strony...

- Jebać - ZSRR ogłosił zmęczony, przerywając jej i wstając od biurka. Kobieta zamilkła, spoglądając na niego niepewnie, a bolszewik zaczął kierować się w stronę wyjścia. - Powiem, że też pałac chcesz, a resztę wybiorą sobie sami - odrzekł pełen rezygnacji, mając zamiar opuścić pokój, załatwić wszystko, co musiał i przy odrobinie szczęścia mieć spokój przez resztę dnia.

- No ej, wracaj tu, ja tylko zastanawiam się i pytam! - podniosła głos nieco zła i spłoszona, odwracając się do tyłu oraz łapiąc swoje kule.

- Pytasz za dużo - mruknął, nieprzerwanie idąc przed siebie i nawet się do niej nie odwracając. Ta prosta czynność byłaby równoznaczna z okazaniem słabości, zgubnej w tym domu pełnym małych potworów.

- Jak mam dobrze wybrać, to muszę wszystko wiedzieć! - niemal krzyknęła za nim, wstając z miejsca.

- Koniec, nie było tematu, wybór podjęty, naród radziecki cieszy się z udanego rozpoczęcia współpracy - obwieścił, w swoim mniemaniu wieńcząc ich rozmowę i nareszcie wychodząc, lecz zostawiając za sobą otwarte drzwi, co było drobną aluzją dla Laszki, aby również jak najszybciej opuściła pomieszczenie.

Związek szedł korytarzem spokojnie, lecz jego krok był ciut szybszy niż zwykle, bo jak słusznie podejrzewał, kaleka nie miał zamiaru tak łatwo zaprzepaścić możliwości decyzji. W chwili, w której on znajdował się zaledwie kilka metrów od schodów, Polka wychodziła z gabinetu na korytarz.

- Wracaj tu! Jeszcze tylko dwa pytania i wybiorę! - wrzasnęła za nim, a on tylko lekko uniósł rękę, niejako się żegnając i zostawiając złą kobietę całkiem samą.

...

- Dziś na obiad to samo co zawsze, to znaczy polowe konserwy, Guten Appetit czy jakoś tak - USA rzucił się zaraz po zamknięciu drzwi, kładąc na ziemi blaszany talerz i spoglądając na siedzącą pod ścianą ciemną masę, która od tygodnia była jego gościem specjalnym, na razie skrupulatnie ukrywanym przed całym światem.

Zamiast słów odpowiedział mu chrypły, nieco bolesny kaszel oraz szczęk kajdanek. Miał jeszcze drobną nadzieję, że więzień spróbuje samemu sięgnąć po talerz lub wyciągnie ręce w jego stronę z rozkazem ich ściągnięcia, jednak on pozostawał w bezruchu, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Amerykanin westchnął nieco zrezygnowany, ponownie widząc tę samą reakcję, lecz nie chciał jeszcze się poddać.

- To jest ten dzień, w którym nareszcie porozmawiamy, czy naprawdę wolisz czekać na przybycie reszty naszych przyjaciół, żeby oni przekonali cię do konwersacji swoimi sposobami - USA zapytał dość łagodnie, odsuwając wojenny posiłek na bok, przysiadając przed nazistą na ziemi i pochylając na dół głowę, jakby chciał tak ujrzeć jego twarz.

Rzesza nieznacznie podniósł wzrok na drugie państwo, wbijając swoje oczy, przypominające kryształy lodu w czerwonobrązowe ślepia Amerykanina, który zawsze mając na sobie spojrzenie Niemca, czuł się swoiście potępiony. Jedynym, co go pocieszało, było to, że Germanin wydawał się patrzyć tak na każdą żywą czy nieżywą istotę, a nawet drobne przejawy tej niechęci były widoczne, kiedy patrzył w lustro.

- Vermisst du meine Stimme so sehr? (Tak bardzo tęsknisz za moim głosem?) - ku zaskoczeniu USA państwo osi odezwało się cicho, mówiąc tonem przesiąkniętym kpiną.

Amerykanin na kilka sekund zastygł w bezruchu, patrząc na swego więźnia jak na zjawę i starając się przetworzyć wypowiedziane zdanie, choć szło mu to trudno. Niemiec tymczasem zdał się niejako rozbawiony zamieszaniem na jego twarzy, które wywołał i czekał, aż państwo było znowu w stanie racjonalnie myśleć. Po jakiejś minucie ekspresja USA stała się trochę radośniejsza, ale przy tym głupkowata i skołowana.

- Great, excellent, you're speaking, brilliant (Wspaniale, świetnie, mówisz, genialnie) - obwieścił na wzór piastunki, chwalącej grzecznego podrostka, a zmieszany Germanin uniósł brew. - Ale jak byś to jeszcze zrobił po angielsku, tak żebym mógł zrozumieć więcej niż co piąte słowo, to byłoby całkowicie fenomenalnie, więc co ty na to? - rzucił w lekko proszącym tonie, unosząc nieco ramiona i składając razem dłonie.

Na to pytanie na początku Rzesza nieco się zdziwił, a następnie delikatnie uśmiechnął. Był to uśmiech prześmiewczy i wyniosły, acz była w nim drobna nuta politowania, czy nawet, jak śmiał gdzieś wewnątrz twierdzić USA, łagodności.

- You're begging so nicely that I may think about it, Amerikaner (Błagasz tak ładnie, że mogę o tym pomyśleć) - odpowiedział w końcu, ponowie wracając do swojej posępności. Drugi kraj skrzywił się nieznacznie, jednak kontynuował, odkładając na bok lekkie poczucie zniewagi.

- Od czegoś trzeba zacząć - westchnął, rozsiadając się wygodniej. - Zapewne podejrzewasz, że to już koniec tego wszystkiego, Sowieci są już prawie w Berlinie, a Hitler się zastrzelił w zeszłym tygodniu, trzeba pomyśleć, co dalej i... - zaczął, cytując wcześniej przygotowany przez siebie monolog, który w obecnej formie już od kilku dni czekał na wygłoszenie, lecz cichy komentarz zwrócił jego uwagę, a słowa osobliwie mu umknęły.

- Malarz nie wytrzymał, kto by się spodziewał... - Rzesza prychnął do siebie z inną niż przed chwilą, bardziej pogardliwą kpiną, zachowując się, jakby mówił najzwyklejszy, powszedni fakt i parząc się w pustkę.

Widząc jego stosunek do człowieka, który niejako stworzył jego rozmówcę tym, kim był w tamtej chwili, Ameryka ponowie się zmieszał, szukając na jego twarzy cienia jakichkolwiek emocji, lecz jak zwykle była tam tylko ta sama obojętność, przykrywająca wewnętrzne, bolesne dolegliwości oraz swoista niechęć.

- That's it? (To tyle?) - Aliant rzucił znowuż nieco zaskoczony, prostując się w miejscu i przypatrując się Germaninowi z coraz większym zaintrygowaniem.


- Ty myślisz, że mi powinno być żal tego śmiecia? - Rzesza wykrzywił się z politowaniem, odznaczając się jeszcze większym zaskoczeniem niż USA. - Maczałem palce w najmniej trzech zamachach na życie tego nieudacznika, gdyby nie miał zbyt wielkiej władzy w swoich rękach, znalazłby się w Dachau szybciej niż niewygodny Żyd - syknął, wyjaśniając swój punk widzenia drugiemu państwu, które miało z tego powodu mieszane uczucia.

- Teraz pytanie, czy to oznacza dla mnie ułatwienie, czy utrudnienie - tym razem to USA mruknął swoje myśli półgłosem, ostatecznie biorąc głęboki oddech i zadając ni to proste, ni trudne pytanie, które prowadziło ich obu do sedna sprawy. - Co chcesz dalej zrobić z tym wszystkim, ze swoim krajem?

- Pytasz się mnie, co chcę zrobić? - wykrzywił się, pytając, jakby tracił głos, a może po prostu na nowo zaczynał dławić się własnym kaszlem i krwią. - Mnie?

- Jeśli mam ci pomóc, to muszę wiedzieć, na czym stoję, aby opracować dobry plan działania - odpowiedział spokojnie, nieznacznie się uśmiechając, lecz wciąż zachowując pewne zdystansowanie.

- Plan działania? Mi pomóc? - dziwił się jeszcze bardziej, nawet nie będąc w stanie złożyć zdania z otrzymanych informacji.

- Pomóc przeżyć - Amerykanin sprecyzował, widząc jego brak przekonania.

- Warum? (Dlaczego?) - Niemiec rzucił drętwo, jakby obudził się właśnie ze snu. - Dlaczego chcesz mnie żywego? Dlaczego chcesz mi pomóc? Po co? W tym nie ma sensu - mówił dalej, okazując coraz więcej nieufności i zagubienia.

- Żeby historia się nie powtórzyła - odparł pewnie, z definicji beznamiętnie, lecz rysy jego twarzy ukazywały swoistą litość. - Jeśli się ciebie pozbędziemy jak psa, twój dumny naród zacznie się buntować i za kolejne...

- Du lügst (Łżesz) - przerwał mu, nie kryjąc swojego wstrętu. - To wszystko było ci na rękę, każda wojna wybija cię wyżej, daje ci większą władzę, czyni z ciebie pana szeryfa całego świata - ciągnął, nabierając w swoim tonie pewnej rozpaczy, wiedząc, że patrzy na jedną z najważniejszych przyczyn własnej klęski. - Wygrywasz w grze, która nawet nie jest twoja.

- Ja po prostu chcę, żebyś odpracował swoje winy - odparł stanowczo, nabierając trochę rodzicielskiej postawy, emanującą właściwą mu ostatnimi laty aurą wspomożyciela i obrońcy.

- Blödsinn (Gówno prawda) - warknął gniewnie, ukazując gwałtowniejsze emocje i byłby się podniósł, gdyby nie wiążący jego nogi sznur, po tym zdusił kolejny atak kaszlu, wyłącznie lekko charcząc i ocierając z twarzy kilka kropel krwi. - Całe życie odpracowywałem winy innych, według waszych praw nie ma sensu, abym żył i zapłacił za własne, moje winy zapłaci następny - syknął gorzko, przyglądając się Amerykaninowi z drobnym poczuciem krzywd.

Zapadła cisza, a USA zmieszał się. Złapał się za kark i nieznacznie zgarbił, błądził oczyma po znacznie młodszym państwie. Przyglądał się mu jak małemu dziecku, które wracając poobijane do domu, ogłasza, że już nigdy nie opuści jego progów.

- Nie wierzysz, że czasem ludzie mogą być po prostu dobrzy? - zapytał niepewnie, przechylając głowę na bok, a w jego wnętrzu jego własne przekonania zdały się na nowo zaczynać wojnę.

- Weil sie nicht gut sind (Bo nie są dobrzy) - odrzekł chłodno, twardo, jakby to zdanie miało swym brzmieniem zmienić wierzenia drugiego. - Ludzie to najgorsze i najpotworniejsze z istot, tylko my zabijamy dla zabawy czy przyjemności, tylko my żywimy się na rozpaczy i cieszymy się z cierpienia innych, tylko my jesteśmy w stanie zapędzić nas samych w ruinę dla chęci zemsty, tylko my prowadzimy innych do dewastacji i upadku dla czystej satysfakcji, a jedyne zwierzęta, które są zdolne do podobnych rzeczy, to te nam najbliższe inteligencją - ciągnął, wymieniając w lodowanym, osądzającym tonie i kierując swe oczy ku pustce, lecz zachowując się, jakby mówił do tłumu. Głupiej masy, która i tak nie rozumiała, czy też nie chciała rozumieć jego słów. - Ludzie nie będą dobrzy tak długo, jak długo będą ludźmi - zakończył swój wywód, wracając wzrokiem do słuchacza i krzyżując z nim spojrzenia.

Po raz kolejny Amerykanin nie mógł zbyt łatwo znaleźć słów, czując się coraz bardziej zagubionym podczas swojej przechadzki po dziwnej posiadłości, zwanej umysłem jego rozmówcy. Posiadłości smętnej, przerażającej i ciekawej, smutnej w swym zaniedbaniu.

- A to nie właśnie to robił twój naród przez ostatnie lata, mordował dla widzimisię, zemsty i satysfakcji? - rzucił trochę zakłopotany, nie mogąc w żaden sposób przewidzieć, jakiej odpowiedzi i reakcji powinien się spodziewać, jednak Rzesza, ku drobnemu zaskoczeniu Ameryki, nie wydał się zły czy urażony, wręcz przeciwnie, był spokojny i zgodny.

- Nigdy nie mówiłem, że mój naród jest dobry, nie musi taki być - odparł z wyższością, prostując się nieco w swej niewygodnej, skrępowanej pozycji. - Moi ludzie powinni być silni, potężni i dumni z tego, kim są, dobroć sama w sobie jest fałszywa i krucha, dlatego opcjonalna - mówił, nie kryjąc swego mniemania o własnej przewadze w postrzeganiu świata oraz wracając do podstawowej kwestii, która zapoczątkowała ich rozważania. - Zapytam więc jeszcze raz, dlaczego chcesz pomóc, po co ci plan, aby mnie uratować, skąd się bierze ta twoja "dobroć"?

- Because I pity you, I really do (Bo współczuję ci, naprawdę współczuję) - USA odparł bez wahania, przywołując nazwę uczucia, które zawsze gdzieś się w nim budziło, kiedy tylko miał do czynienia z tym państwem. Nie miał zamiaru mówić nic więcej, jednak potępieńczy, nieprzekonany wzrok, który twardo twierdził, iż to nie było wszytko, kazał mu ciągnąć, głosząc całą prawdę, jeśli chciał coś wskórać. - And besides... You're not gonna make me any profit if you're dead (A poza tym... Nie przyniesiesz mi żadnego zysku, jeśli będziesz martwy) - dodał, nabierając chłodnej powagi, a Niemiec po krótkim zdziwieniu, wybuchł głośnym śmiechem.

Tak, ten fakt, ta szansa na istnienie wydawała się Rzeszy nad wyraz zabawna.

Amerykanin wycofał się nieznacznie, po raz pierwszy widząc u Germanina tak szaleńczy i głośny śmiech, który wydawał się w dodatku śmiechem prawdziwym, zastanawiając się, czy to początek obłąkania lub załamania nerwowego, a państwo niemieckie powoli się uspokajało, starając się nabrać głęboki oddech.

- Ich wünschte dir Glück (Życzę ci szczęścia) - Rzesza odezwał się, kiedy w końcu się opanował i zwrócił się w stronę Amerykanina, który był wyraźnie zmieszany, a jego niepewność dodatkowo potęgowała osobliwa życzliwość, wesołość w głosie Niemca oraz jego przymknięte oczy, które sprawiały, że przypominał zadowolonego dzieciaka. - Or should I say... (Czy może powinienem powiedzieć...) - odezwał się jeszcze, tracą wszelkie emocje ze swego bytu i rozwierając swe oczy, aby spojrzeć prosto w źrenice USA. - Удачи (Powodzenia).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro