Robak uciekający przed Ptakiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ждите, ждите, ждите... Если я правильно понимаю... (Czekaj, czekaj, czekaj... Jeśli dobrze rozumiem...) - Związek Radziecki powoli i uważnie dobierał słowa, starając się złożyć wszystko, co właśnie usłyszał, w sensowną całość. - Uważasz, że już możesz wrócić do siebie, ponieważ jakiś czas temu w końcu udało ci się przejść krok, a teraz z kulami jesteś w stanie przejść z dziesięć, może piętnaście metrów, ostatecznie i tak lecąc na zbity pysk, więc jesteś całkowicie zdrowa i niezależna? - niepewny ni to zapytał, ni ogłosił, sam wierząc, że streścił, przyglądając się z drobnym niedowierzaniem Laszce, która siedziała po drugiej stronie biurka w jego gabinecie, do którego się wprosiła.

- Dość zwięźle to ująłeś, ale tak, tak uważam - potwierdziła ze swoistym grymasem niezadowolenia, trochę przybita wypowiedzią, do której komunista skrócił jej wywód oraz wyrazem jego twarzy.

Ponieważ ZSRR nie mógł się powstrzymać przed śmiechem.

Musiał przyznać, że miała wspaniałe wyczucie czasu, doprawdy niezwykłe. Stalin z trzy tygodnie temu wymyślił, aby wysłać do Polski Rokossowskiego i przy pomocy jego twardej ręki pozbyć się ostatnich wykolejeńców, marzących o włączeniu ich kraju do zachodniej strony, a dzięki temu całkowicie i do końca podporządkować polskie społeczeństwo. On przy okazji został delikatnie poproszony przez wąsacza, aby pilnować jej odcięcia od kraju, póki przynajmniej armia nie będzie całkowicie oczyszczona z wątpliwych jednostek, a dzisiaj z rana Polska przyszła do niego, warto podkreślić, przyszła, choć przejście tej połowy korytarza zajęło jej chyba z pół godziny, ogłaszając, że chce już wracać do domu.

Ach... Cука блять.

Czemu to zawsze musiało się jemu przytrafiać?

- Dobrze, niech będzie - odparł, biorąc głęboki oddech i spokojniejąc. Kobieta rozwarła oczy w osłupieniu, nie dowierzając, że poszło tak szybko oraz łatwo. - Ale musisz mi udowodnić, że możesz przetrwać - dodał, przypatrując się jej spode łba i ukrócając jej oszołomienie połączone z niepewności.

- Jak? - zapytała podejrzliwie, mierząc go dokładnie spojrzeniem, tymczasem on wstał, obchodząc biurko i skierował się do wyjścia z pokoju, a jej wzrok podążał za nim. Należało spodziewać się wszystkiego.

- Wyjdź, wychodź na zewnątrz - ogłosił niejako rozkazująco, chwytając za klamkę i otwierając drzwi na oścież. Polka pokryła się wyrazem niezrozumienia, a on tylko przewrócił oczami. - Możesz wrócić do siebie, jeśli dasz radę sama opuścić ten dom - dodał, odsuwając się nieco od wyjścia i zwracając ku niej. Zadanie proste i niewykonalne, czego wymagać więcej?

Rzeczpospolita zmieszała się, zerkając to na jego beznamiętną twarz, to na widoczny przez uchylone drzwi korytarz, czując, jak jej gardło się zaciska w nieprzyjemnym uczuciu niemocy, strachu i gniewu wywołanego niesprawiedliwością.

Nie miała wielkich szans przejść tego piętra, nie mówiąc już nawet o schodach i parterze. Przy łucie szczęścia oraz wykorzystaniu wszelkich pokładów siły i determinacji mogło jej się udać dojście do jej pokoju, po czym, o ile wcześniej równowaga jej nie zawiedzie, jej nogi całkowicie wymiękną, a ona padnie na podłogę, niezdolna utrzymać już własnego ciężaru, może też dzięki nabytemu doświadczeniu osunie się w miarę sprawnie, unikając większego obicia, lecz tak czy inaczej, koniec widziała ten sam.

Ale mogła spróbować.

Przełknęła ślinę, czując, jak gniew wewnątrz rośnie, napędzany poczuciem krzywdy i nieuczciwości. Uchwyciła kul, dotychczas opartych o biurko i czekających na użycie. Poniesienie się było najgorszą częścią całego procesu, zabierało najwięcej siły i często przekreślało starania już na starcie. Biorąc głęboki, trochę spanikowany oddech, napięła wszystkie mięśnie, kurczowo trzymając się kul oraz odpychając, aby przejść do wyprostowanej pozycji. W chwili, w której jej nogi stały prosto i w miarę pewnie na ziemi, a ona sama zdała się trzymać względną równowagę, uśmiechnęła się mimowolnie, trochę pocieszona przynajmniej małym sukcesem.

Zerknęła nieco pewniej w stronę drzwi, wykonując pierwszy krok, trochę trudny, bowiem wymagał od niej drobnej korekty kierunku, lecz się udał, lewa noga pewnie się trzymała, lecz jej entuzjazm zniszczył niezadowolony głos.

- Chwila, chwila, nie tak - bolszewik ogłosił niejako karcąco, ponownie pochodząc do kobiety, patrząc z drobnym politowaniem.

- Jak nie tak? To jak mam wyjść? - zapytała zdumiona, zatrzymując się w połowie kroku i patrząc na Związek zagubionym wzrokiem.

- Sama, czyli bez kul i bez podpierania się o ściany czy meble - obwieścił chłodno, zatrzymują się obok niej i spoglądając na nią z góry. - Musisz to zrobić o wyłącznie własnych siłach - nadmienił stanowczo, równocześnie wyciągając w jej stronę rękę i czekając, aż Polka się podda lub odda mu kule, zamierzając dalej próbować i dosadnie przypieczętować swoją porażkę. Obie wersje mu pasowały, ale wolał pierwszą, zabierała mu mniej czasu i nerwów.

Polska spojrzała na niego z najczystszą chęcią splunięcia mu w twarz, ręce wydały się jej delikatnie drżeć ze złością, kiedy przygryzła wargę prawie do krwi, żeby nic nie powiedzieć. Komunista tymczasem dalej beznamiętnie czekał, licząc na szybkie zakończenie całej sprzeczki.

Ruch Laszki trudno było nazwać podaniem, bardziej gniewnym, niezbyt przemyślanym pchnięciem kul w jego stronę, które on złapał bez większego wyrazu, jednak po kilku sekundach zadał się rozbawiony tym wyborem.

Od razu poczuła, że już nie ma wsparcia.

Samo utrzymanie się w pozycji prostej stanowiło problem, a już nieco zmęczone nogi same się uginały w kolanach i nieznacznie się trzęsły. Mimo gwałtownego ruchu wciąż, jakimś cudem, trzymała równowagę, głównie za sprawą trochę panicznie poruszanych rąk, którymi starała się utrzymać się we względnym pionie.

Teraz musiała jakoś się ruszyć.

Nie był to prawdziwy krok, bardziej przejechaniem stopą po parkiecie, po którym zdołała nieco ją podnieść, przemieszczając się kilka centymetrów do przodu. Prawa noga może i stanęła pewnie, lecz na tym jej siła się skoczyła, zaczęła się osuwać, Polsce zdawało się, jakby jej stopa grzęzła w błocie lub piasku, a za nią reszta ciała podążyła tym samym schematem, bezsilne tonąc w powietrzu i lecąc na dno. Jak zawsze zacisnęła oczy, wyciągając ręce przed siebie, zasłaniając twarz oraz mając nadzieję, że choć częściowo złagodzi to upadek.

- Jeden krok, może półtorej, brawo, ale to jeszcze trochę za mało - ZSRR odparł bez większych emocji, patrząc, jak Rzeczpospolita leży z twarzą w podłodze na wzór pchniętego w plecy trupa i powoli odkładając na bok trzymane przez siebie kule, aby pomóc jej wstać oraz prawdopodobnie zanieść ją do jej pokoju.

Był, jaki był, ale nie zostawiłby jej na środku podłogi. Tylko by zawadzała.

A ją bolało. Cholernie bolało.

Ten tępy ból wręcz zdał się rozrywać jej klatę od środka, piekąc, rwąc, kując, pulsując i dławiąc, jakby ponownie w jej klatce została wyrwana dziura, przez którą jej wnętrzności wylewały się, topiąc ją w jej posoce i flakach.

Nie przez upadek, zaliczyła ich już tyle, że mogła go po prostu dopisać do swojej codziennej rutyny dnia, kiedy zwykle ćwiczyła sama, ten marny ból był jej tak znany, że wręcz już niewyczuwalny, chyba że oberwałaby z całej siły w mebel.

Tym, co bolało, zdało się przypalać żarem doprowadzającym do rozpaczliwego, pragnącego końca męki płaczu, był widmo kolejnych miesięcy bezczynności i zamknięcia, rosnące poczucie przegranej, które tkwiło w jej głowie od początku, tęsknota do tego, co od dawna nie istniało lub było zbyt daleko, aby to mieć.

Był nim kolejny dzień, który udowadniał, że nie może prawie nic.

Usta nieznacznie jej drgały, tak samo ręce, zęby zacisnęły się zdecydowanie, niemal odgryzając język, a gardło dławiło się samo, lecz już nie na bezradność i strachu, lecz na rozpaczliwym gniewie.

Nieco podniosła się na rękach, po czym już chyba z przyzwyczajenia przetarła twarz i znowuż skupiła spojrzenie na otwartych drzwiach oraz popielatym, smutnym korytarzu, którego zwała częścią swego domu od ponad trzech lat.

Miała po prostu wyjść.

Chciała po prostu wyjść.

Więc wyjdzie.

Panele, które niedawno były jednym z wrogów Polki, teraz nie wydawały jej się takie złe, kiedy tylko po wyciągnięciu przed siebie ramienia i załapaniu się podłoża, pociągnięcie się do przodu zdało się całkiem proste, w dodatku jej gładka koszula oraz spódnica również zdały się jej ułatwiać ten ruch.

- Что ты делаешь? (Co ty robisz?) - zaskoczony bolszewik wydusił, gdy tylko ponownie odwrócił się w jej stronę i ujrzał, jak tak powoli czołga się ku drzwiom, ciągnąc się po drewnianej podłodze.

Na dźwięk jego głosu jej wyciągnięta do przodu ręka, całkiem silna w przeciwieństwie do kończyn dolnych, wyciągnięta, aby ponowie uchwycić się śliskiego podłoża i przewlec za sobą resztę ciała, zatrzymała się na chwilę, jakby w zastanowieniu, a sama Polka błądziła spojrzeniem, wbijając go w jeden nieważny punku przed sobą, lecz szybko wróciła do swej czynności, przeciągając się następne kilkanaście centymetrów do przodu.

- Teraz to już nawet nie będziesz się do mnie odzywać, tak? Dorośle - ZSRR wysyczał chłodno i nieco pogardliwie, nieprzerwanie przypatrując się jak Polka powoli, acz metodycznie czołga się w stronę wyjścia z gabinetu.

Po kilku chwilach przyglądania westchnął zdenerwowany, powstrzymując się od głośnego wygłoszenia małej litanii przekleństw. Czuł, że tym razem nie będzie tak prosto, ale na takie zabawy nie miał chęci czy siły, jednak postanowił na razie nie reagować zbytnio, tylko powolnym krokiem ruszył za nią, doganiając ją, kiedy była już niemal w progu drzwi.

Samo przejście przez drzwi nie wydawało się Laszce trudne, jednak nieco chropowaty dywan w korytarzu już trochę ją niepokoił, nie tylko dlatego, że czynił jej wędrówkę mozolniejszą, ale był nieprzyjemny i brudniejszy niż podłoga w gabinecie, a poza tym miała nadzieję, że jej ubrania się jakkolwiek nie zaczepią.

- Naprawdę chcesz czołgać się przez cały dom? - bolszewik zapytał, nie dowierzając i równocześnie opierając się o ścianę obok drzwi. Był jakby pod lekkim wrażeniem tej determinacji do całkowitego upodlenia, aby osiągnąć cel, a zarazem nie mógł uwierzyć jej głupocie. Choć co go tak właściwe dziwiło?

Laszka ponownie nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, kontynuując, co zaczęła. Zaczynała trochę piec ją skóra na brzuchu i mięśnie ramion, a nie była jeszcze nawet w połowie korytarza, lecz nie miała zamiaru się zatrzymać.

Tymczasem komunista już otworzył usta, mając rzucić kolejnym komentarzem, jednak niepewny głos ubiegł go, zwracając jego uwagę.

- Pola? Co tu...? - Rosja, jeszcze stojący na schodach i z oszołomieniem patrzący na to, co działo się w korytarzu, wahająco wydusił pytanie, które sprawiło, że dwójka dorosłych zastygła w miejscu. - Pom...

- Do pokoju - Sowiet rozkazał, nim chłopak w ogóle zdążył dokończyć. Chłopiec speszył się, czując się, jakby zrobił coś źle, lecz nie rozumiał co, dlatego zastygł w miejscu. - Do pokoju, to sprawa dorosłych - mężczyzna syknął głośniej, ponaglając młodzieńca, który z drobnym przestrachem zerkał na Laszkę, która mimo dość niepokojącej sytuacji postarała się o łagodny, kojący uśmiech, żeby uspokoić możliwe domysły Rosji. - Chce pełzać, niech więc pełza - komunista prychnął jeszcze, znacznie ciszej, jakby do siebie, kiedy zmieszana Republika zaczęła cofać się, aby wrócić skąd przyszła, a Polska zdała się bardziej zajęta odchodzącym chłopakiem niż jego komentarzem.

Po paru sekundach bezruchu, kiedy Związek miał już cichą nadzieję, że nadszedł koniec tej farsy, jednak Laszka ponownie wyciągnęła rękę, przyciągając się kolejne kilkanaście centymetrów do przodu. Znużony mężczyzna westchnął, nieco wykrzywiając twarz naburmuszony, biernie się temu przypatrywał, po czym znowu zaczął za nią iść.

- Aspirujesz do zawodu mopa? - ZSRR rzucił prześmiewczo, aby przerwać dzwoniącą mu w uszach ciszę, lecz oczywiście nie spotkał żadnego odzewu poza odgłosem przeciągania czegoś po wykładzinie. - A może po prostu już tak bardzo polubiłaś podłogę? W końcu spotykacie się dość często, częściej niż rozbijasz porcelanę - ciągnął dalej, niezadowolony i zmęczony tym wszystkim.

Był za miękki, ale co on miał zrobić z kaleką, żeby go nauczyć rozsądku i nie uczynić kaleką na nowy sposób?

Równocześnie Polska mogła uznać, iż pokonała jedną trzecią swej dziwnej podróży, dotarła do schodów. Teraz musiała tylko pomyśleć nad tym, jak po nich zejść. Wpierw, z dość dużym trudem, udało jej się nieco podnieść i usiąść na ich skraju. Jej złość odrobinę opadła, lecz dalej czuła wewnątrz duszący gorąc, który zmuszał ją do parcia naprzód.

- Naprawdę musisz być bardziej denerwująca niż pospolita wesz? - Związek Radziecki prychnął, przewracając oczyma, opierając się o balustradę i patrząc z boku na Laszkę, która ponownie niejako zmroziła się, w końcu nieco zerkając spode łba w jego stronę.

Zdziwiony jakąkolwiek reakcją ZSRR uniósł brew, przez kilkanaście sekund obserwując kobietę, która mrużyła oczy, wykrzywiając nieprzychylnie twarz i lustrując go dokładnie, po czym ponowie odwróciła głowę ku schodom.

- Łajza - syknęła niezbyt głośno, niejako prześmiewczo, a bolszewika na chwilę zatkało. Parę sekund zajęło mu połączenie wszystkiego w całość, po czym na jego twarzy pojawił się grymas irytacji, ukazujący koniec jego wielkiej cierpliwości.

- No dobrze, dość tej zabawy - odparł ze złością, łapiąc ją za ramię, nim ta zdołała jakkolwiek zareagować. Wbił nieco boleśnie palce i ciągnąc ją do tyłu, na co ona syknęła, szarpiąc się. ZSRR, nic sobie z tego nie robiąc, schylił się i drugą ręką złapał ją pod kolanami.

- Zostaw mnie! - Laszka warknęła, starając się wyrwać, gdy bolszewik podniósł ją nad ziemię. Związek równocześnie, mając wszystkiego dość oraz podejrzewając, że niesiona na rękach wydrapie mu oczy, przerzucił ją sobie przez ramię i skierował się do jej pokoju. - Puszczaj mnie, kłamliwy oszuście! - Laszka krzyknęła jadowicie oraz trochę panicznie z powodu gwałtownego ruchu, łapiąc za jego mundur, aby nie zlecieć i próbując wbić paznokcie. Wątpiła, że zdoła coś tym zrobić, ale rozdrażnienie zdało się tak rozładowywać.

- Oszust? Powiedziałem, że masz wyjść, a nie się wyczołgać, wychodzenie wymaga chodzenia - oburzył się, otwierając i pochylając się w drzwiach, ale jednak nie dość nisko, aby Laszka nie oberwała głową we framugę drzwi. Przynajmniej tyle z tego miał.

- Mówiłeś, że wrócę do siebie, gdy tylko trochę mi się polepszy! - wrzasnęła ponownie, jednocześnie chwytając się za potylicę, która zderzyła się z drewnianą powierzchnią.

- A Germaniec na początku mówił, że nie zaatakuje Czechosłowacji, witamy w prawdziwym życiu - prychnął, zerkając na nią do tyłu ze zirytowanym politowaniem i nogą przymykając za sobą drzwi. On też kilka papierków podpisał, ale na podpisach się skończyło.

- Na cholerę mnie tu wciąż trzymasz?! - wysyczała w równym stopniu gniewnie, co straceńczo, czując, jak ponownie zjeżdża na dół.

- Sam chciałbym wiedzieć - mruknął z niezadowoleniem, jednym sprawnym ruchem odstawiając ją na jej łóżko. - Tak czy inaczej, będziesz mogła wrócić do swojego kraju w dniu, w którym wyjdziesz z tego domu na własnych nogach - ogłosił spokojniej, mając zamiar wyjść i nareszcie zając się ważnymi sprawami, jednak dla Polki ta rozmowa nie była zakończona.

- To potrwa jeszcze miesiące! - po raz kolejny podniosła głos, coraz bardziej smutny i zrezygnowany. Naprawdę się starała, ale już nie mogła tam wytrzymać.

- Dobrze, że nie lata, bo jak dalej będziesz mnie wkurwiać, to spędzisz je zakopana w ogrodzie - parsknął szyderczo, ale równocześnie niejako przybity. Jemu również wieczna koegzystencja się nie uśmiechała, raz miał opiekunkę do dzieci, a raz trzecie, najbardziej rozwydrzone dziecko specjalnej troski.

- To nie jest śmieszne - rzuciła stanowczo, czując, jakby nabijał się z jej niedoli, do której sam między innymi doprowadził. Może trochę koloryzowała, ale nie zdziwiłoby jej to.

- A czy ja się śmieję? - zapytał urażony, kładąc teatralnie rękę na piersi. On też cierpiał, a nikt tego nie dostrzegał.

- Ja tylko chcę żyć jak dawnej - ogłosiła, ponownie czując, że dławi się na własnej złości. 

- Dawnej już nie ma i nie będzie - odparł chłodno, niejako nabierając pewnego dystansu do toru ich durnej sprzeczki.

- Nie dla mnie - odpowiedziała również ozięble, zaciskając dłonie na prześcieradle.

W pokoju zapadła cisza, w której oba państwa mierzyły się wzrokiem, żadne nie chciało ustąpić i żadne nie miało już siły tego ciągnąć, dlatego ostatecznie ZSRR odezwał się, wzdychając zmęczony.

- Więc mam dla ciebie radę zakrawającą na tanie orędzie, ale niech będzie - zaczął niezbyt przekonany. - Pogódź się z wczoraj, bo już nie wróci, myśli racjonalnie o dzisiaj, bo przysięgam, coś naprawdę ci zrobię i patrz w stronę jutra, licząc, że może będzie lepiej - ogłosił beznamiętnie, wygłaszając kolejną lekcję życia, której sam nie zdążył się jeszcze dobrze nauczyć.

Polska nie odpowiedziała, tylko z drobnym zaskoczeniem patrzyła, jak bolszewik się odwraca i nareszcie wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Po chwili opuściła głowę, zamyślając się nad jego słowami, jednak nieokreślony chrzęst zaburzył ciszę, co sprawiło, że jej gwałtownie spojrzała w stronę drzwi.

Jeszcze jeden raz usłyszała ten zgrzyt, a następnie ktoś nacisnął klamkę drzwi, lecz te się nie otworzyły.

Laszka zapomniała o wszystkim, co działo się przed chwilą, czując, jak ponownie kłębi się w niej złość i coś na wzór rozpaczliwego zażenowania.

Chuj zamknął ją w pokoju.

...

Od wielu tygodni ta sama, osobliwa melodia kładła go spać oraz budziła go ze snu, przygrywała mu do śniadania, obiadu, kolacji, przerywała narady, spotkania i obrady, nachodziła go w każdej możliwej chwili, dręczyła go, odbierając resztki spokoju, swym brzmieniem zdała się wyrywać mu bębenki, doprowadzając go do szału, żalu i rozpaczy, wprawiając w stan swoistej mantry, w której przeklinał każdy moment, w którym pojawiała się jej pierwsza, głośna nuta.

Symfonia syren alarmowych i bombardowań, towarzyszące jej odgłosy walących się budynków, upadających przedmiotów oraz trzęsącego się szkła, przerywana nerwowymi krzykami, przekleństwami oraz płaczami, desperackimi lamentami i bezwartościowymi modlitwami, ponownie mu akompaniowała w jego obiedzie, jaki spożywał w swym bunkrze, do którego jego podwładni zaciągnęli go niemal siłą.

Rzesza spojrzał na swój marny posiłek.

Kawałek wieprzowiny, jakieś warzywa i coś na wzór puree, właściwie to ich resztki, do tego kieliszek czerwonego wytrawnego wina, a przynajmniej tak mu próbowano wmówić. Nie był zbyt wykwintny, szczerze, to wolałby chyba zwykły wurst i piwo, ale ten posiłek był zły, sam nie chciał nic lepszego, mógł się tym w pełni zadowolić.

I zadowoliłby się, gdy ktoś nie obrzydzał mu jego posiłku nic nie wartą, bezsensową paplaniną.

- Musisz stąd zniknąć, natychmiast - Berlin powtórzył tę samą prośbę, prawie rozkazał w tym denerwującym, spanikowanym tonie, krzątając się tam i z powrotem po pomieszczeniu. Łaził tak, błąkając się niczym mucha, odkąd tylko pokusił się o przyniesienie razem z SS posiłku dla Rzeszy.

Gdyby państwo wiedziało, że znowu tak się skończy, od razu tu wyrzuciłby go za drzwi, co najwyżej pozwalając zostać dziewczynie, a teraz musiałby strzelać do miasta, żeby się go pozbyć.

A po co marnować naboje na idiotów?

- Nein - Niemiec rzucił krótko, nawet nie podnosząc głowy znad talerza i nieprzerwanie dźgając ten jeden kawałek mięsa, który mu na nim został, żeby przez przypadek nie wbić widelca w coś innego.

- Ja wiem, że to ujma dla twojej dumy, ale musisz uciekać - miasto rzuciło gorączkowo, zatrzymując się po drugiej stronie stołu. Już nie mogąc wytrzymać, uderzył dłońmi w jego blat, nie za mocno, lecz dostatecznie, aby dalej pełny kieliszek i talerz nieco się zatrzęsły, a stojąca z boku panienka lustrowała obu mężczyzn z ciekawością.

Państwo uniosło trochę głowę i wbiło spojrzenie w swoją stolicę, która również się mu przyglądała, lecz znacznie bardziej nerwowo. Rzesza skrzywił brwi, obracając w palcach widelec, po czym powoli, odrobinę dźwignął rękę, nieprzerwanie obserwując miasto, które niespokojnie przełknęło ślinę, jednak ostatecznie Niemiec gwałtownie wbił sztuciec w zmaltretowany kawałek wieprzowiny.

- Nein - odrzekł ponowie, odsuwając się lekko do tyłu i poprawiając swoją pozycję na krześle. Nerwy Berlina zdały się opaść, a na ich miejscu zjawiła się drobna radość z faktu, że państwo wciąż traktowało go jak człowieka, która popchnęła go do dalszych prób.

- Czy ty nie rozumiesz, że jak Sowieci cię znajdą, to jeszcze tego samego dnia zawiśniesz na ruinach Bramy Brandenburskiej? - kontynuował spokojniej, wskazując kierunek, gdzie znajdowała się wspomniana budowla, a przynajmniej tak mu się wydawało. Rzesza zdał się zamyślić, bardziej jednak nad losem bramy niż swoim, odbiegając oczyma na bok, co dało niewielką nadzieję stolicy.

- Wir werden sehen (Zobaczymy) - mruknął nieprzekonany, w końcu wracając wzrokiem do Berlina, który wydawał się być na skraju załamania. Tak właściwie nie było mu do niego daleko.

- Wiem, że gardzisz prawie wszystkimi, mną również, masz ku temu powody, ale jeśli Alianci, choćby taki USA cię znajdzie, to jest szansa, że przeżyjesz, czy przynajmniej umrzesz w miarę godny sposób, więc po prostu uciekaj na zachód - stolica odparła z nutą desperacji, gotów zniżyć się do kolan, aby przekonać swój kraj do próby ratunku.

Te słowa Berlina w pewien dotarły do Rzeszy, może trochę bardziej niż poprzednie, jednak na pewno przyniosły jakiś skutek, wywołując jedną konkretną emocję w Germaninowi.

Gniew.

- Nein, heißt, nei-nkh! (Nie, znaczy, ni-nkh!) - wycedził przez zęby, każdy wyraz wymawiając twardo i po każdym biorąc krótką przerwę, aby jego rozmówca miał dość czasu na ich przetworzenie, jednak niedane mu było zachować swą powagę, bo zaczął gwałtownie kaszleć, dławiąc się i dusząc, a po chwili w ustach poczuł metaliczny smak.

Kiedy drobne drgawki ustały, Niemiec spojrzał na swoją dłoń, którą zarywał usta. Z pogardą obserwował szkarłatny płyn pomieszany z jego flegmą, podczas gdy pilnująca go dwójka zdała się napełniać strachem.

Rzesza słabnął z każdym dniem, codziennie widział nowe rany, kaszel pojawiał się częściej i coraz częściej towarzyszyła mu krew. Powoli tracił jasność myśli, dręczyły go migreny, miewał problemy z samym oddychaniem lub budził się w środku nocy, czując się, jakby rozrywano go od środka.

Był żałosny.

- Fräulein - Berlin rzucił rozpaczliwie, odwracając głowę od tego smutnego widoku i spojrzeniem błagał stojącą z boku niewiastę, aby przemówiła ich państwu do rozsądku.

SS odpowiedziała mu niechęcią równą tej, którą Rzesza okazywał swoim słabościom, lecz odbiła się delikatnie od ściany, przy której stała i podeszła do swojego państwa, przykucając przy nim, kiedy on kończył wycierać brudną od krwi dłoń do białej serwetki, rzucając ją na bok.

- Mein Fuhrer, ten tchórz mimo wszystko ma rację, musisz stąd zniknąć albo się ukryć, diese Untermenschen werden bald hier sein (ci podludzie wkrótce tu będą) - mówiła niejako z przejęciem, wlepiając w Niemcy szczenięcy wzrok, a on z góry przypatrywał się jej beznamiętnie. - Bitte, tun Sie es für das deutsche Volk (Proszę, zrób to dla narodu niemieckiego) - dodała w lekko osłodzonym tonie, którym, jak maluch błagający o lizaka, niejednokrotnie wypraszała u swojego kraju najróżniejsze rzeczy.

- Fräulein, sagen Sie mir... (Panienko, powiedz mi)... - zaczął łagodnie, wyciągają rękę w jej stronę i nieco poprawiając jeden zagubiony włos, który niszczył harmonię w jej wyglądzie, o którą tak dbał, odkąd była maleństwem. - Was ist klein, ekelhaft, kriecht auf dem Boden und versteckt sich in der Fäulnis, um Ihr elendes Leben zu retten? (Co jest małe, obrzydliwe, pełzające po ziemi i chowające się w zgniliźnie, aby uratować swoje nędzne życie?) - zapytał spokojnie, świdrując ją wzrokiem i zabierając z powrotem dłoń.

Jasnoniebieskie, przypominające dwa kryształy lodu oczy Rzeszy wywoływały we wnętrzu organizacji słabo jej znane poczucie lęku, potęgujące w niej myśl, która od początku mówiła jej, że te działania nie tylko były bezowocne, ale najzwyczajniej głupie i że od początku powinni przejść do zdecydowanych kroków.

Lecz teraz był za późno, aby się wycofać.

- Wurm? (Robak?) - rzuciła z wahaniem, niepewna, do czego zmierzał.

- Sehe ich für Sie wie einer von ihnen aus? (Czy ja wyglądam ci na jednego z nich?) - dopytał, a jego głos momentalnie stał się oziębły, w pewnym sensie niebezpieczny, jakby czekający na wyzwanie.

- Nein - SS rzuciła szybko, przełykając ślinę z drobnym przerażeniem. Jako ulubienica Rzeszy spośród wszystkich podwładnych przywykła do podziwiania jego pogardy względem innych, a nie bycia jej podmiotem.

- Ich hoffe es (Mam taką nadzieję) - fuknął, odwracając od niej głowę i znowu skupiając swój wzrok na prawie pustym talerzu oraz wbitym widelcu.

Jakoś za dużo widział podobieństw między sobą i tym kąskiem mięsa.

Speszona organizacja wstała, spoglądając na miasto, które biorąc głęboki oddech, kiwnęło na nią, równocześnie poważniejąc i jakby smutniejąc. Mina SS nieco się skwasiła, a jej oczy mówiły o wyższości jej racji, lecz oddała gest, po czym pośpiesznie opuściła pomieszczenie. Berlin, który zajął jej miejsce z tyłu pod ścianą, podszedł do biurka z boku pokoju, łapiąc przycisk do papieru, a następnie skierował się ku swojemu państwu.

- Ich will das nicht tun, aber du lässt mir keine Wahl (Nie chcę tego robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru) - stolica wydusiła, przełykając ślinę i unosząc rękę do góry. - Verzeih mir (Wybacz mi) - to przygnębione brzmienie zaalarmowało Rzeszę, który zerwał się, chcą się odwrócić, jednak nim zdążył, coś twardego uderzyło go w tył głowy.

Osłabione państwo nie miało wielkich szans i gdy szum rozniósł się po jego czaszce, szybko zastąpiła go ciemność, a on sam zaczął osuwać się bezwładnie, lecz nim uderzył sobą w stół lub krzesło, jego miasto złapało go na ręce, po czym odciągnęło go trochę na bok i opuściło na podłogę, czekając, aż SS przyjdzie z powrotem, pomagając mu wypełnić resztę planu.

Spojrzał na tył głowy, trochę się bojąc się, czy nie przesadził, ale słowa nie działały, a Niemcy od pewnego czasu stronił od wina, łącznie z tym obiadem, więc musiał działać, bo wszystko było już niemal gotowe. Na szczęście na głowie kraju nie dostrzegł niczego poważnego, nie lała się krew, a on sam oddychał równomiernie.

Berlin skupił się na twarzy Niemiec, która była pokryta niecodziennym spokojem oraz łagodnością, których nie widział od lat i dodał ostatnie słowa, zastępujące mu pożegnanie.

- Verzeih mir. r alles (Wybacz mi. Za wszytko).

--------------

Ponownie mam nadzieję, że niemiecki ma choć trochę sensu, bo umyśliłam sobie, żeby do pewnego momentu Niemiec mówił tylko w "oryginale". Ogólnie kolejny rozdział, który wydaje mi się bez sensu, ale niech będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro