Rosnący ciężar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moskwa tymczasowo stała się dla Polski wszystkim.

A tak właściwie tylko dom na jej przedmieściach.

Schemat jej dni w tym miejscu był łudząco podobny, lecz nie identyczny, a to głównie za sprawą dwójki młodych domowników. Za ich opiekuna dotychczas często robił Ukraina, jednak teraz, korzystając ze sposobności, ZSRR angażował do tego zadania Laszkę, w końcu i tak nie miała nic innego do roboty, dlatego niemal cały dzień spędzała na pierwszym piętrze, pilnując czy pomagając młodzieży.

Co prawda, tak właściwie te dzieciaki nie potrzebowały opieki, z tego, co zauważyła Polska, większość czasu spędzały same lub w towarzystwie nauczycieli, którzy uczyli je w domu. Umiały o siebie zadbać, z osobna czy razem, a mimo burzliwego wieku i dużej wyobraźni, szczególnie u dziewczynki, zostały wychowane tak, że raczej nie próbowałby zrobić niczego, co mogłoby przynieść im kłopoty.

Lecz jednak miały tę "opiekunkę", a dla Białorusi taki obrót spraw był niczym błogosławieństwo i główna wygrana w zdradzieckiej loterii zwanej życiem. Od zawsze brakowało jej w domu innej istoty płci żeńskiej, a teraz w dodatku miała taką, która, przynajmniej na razie, nie mogła od niej uciec i korzystała z tej zależności. W momencie, w którym udało jej się zaciągnąć "jej Polę" do jej pokoju, tylko upomnienie ZSRR było w stanie zmusić ją do wypuszczenia Rzeczpospolitej. Rosja za to przez prawie cały pierwszy tydzień był ostrożny, pomagał Laszce i słuchał się jej, lecz był odrobinę wyobcowany. Kobieta zastanawiała się czy to ta swoista podejrzliwość, czy młodzieniec czuł się niezręcznie po ich spotkaniu i dlatego postanowił ją nieco unikać, tak czy inaczej, ostatecznie znaleźli wspólny język. Polka równocześnie musiała przyznać, że ta parka w osobliwy sposób odrobinę przypominała jej ją samą, dziewczynka z zachowania, chłopak z wyglądu, a doglądanie ich, czy przynajmniej udawanie, że to robi, pomagało zająć jej niespokojne myśli.

Ze wszystkich zajęć związanych z latoroślami tego domu jej ulubionym stało się towarzyszenie Rosji podczas jego lekcji. W trochę dobijającej codzienności wnosiły coś nowego, poza pomysłami Białorusi oczywiście. Przysłuchiwanie się biologi, chemii, fizyce, matematyce, filozofii czy nawet literaturze rosyjskiej nie było takie złe, czasem nawet ciekawe, lecz tylko jedna lekcja wywoływała w niej większe emocje.

Lekcja historii.

Naprawdę dziwiło Rzeczpospolitą, że bolszewik pozwala jej tak terroryzować tego nauczyciela, dla którego stała się niemal nemezis, w końcu tym sposobem podważała wszystkie bzdury, które były wpajane jego wychowankom od lat.

Każde spotkanie miało prawie ten sam wstęp. Polska czekała razem z Rosją na przybycie nauczyciela, niejakiego Dymitra Lapunowa, na początku mężczyzna był mocno zdziwiony obecnością innego państwa, szczególnie tego państwa, lecz jako człowiek dobrze wychowany okazywał Laszce szacunek, ona mu również, jednak wraz ze zmianą kolejnych tematów lekcji ich relacja zaczynała być coraz bardziej... napięta.

Na początku ze strony Polki pojawiały się tylko drobne wtrącenia, ciche komentarze, które z czasem, czyli z biegiem kilku dni, przeradzały się w otwarte dyskusje na temat prawdy historycznej, wszystko zależało od tego, jak dalece słowa historyka godziły w godność Rzeczpospolitej. Żadne z nich nie dziwiło się drugiemu, że postępuje w ten sposób, nauczyciel robił, co było od niego wymagane, w przeciwnym wypadku groził mu łagier, a kobieta najzwyczajniej broniła swojego dziedzictwa, lecz to tworzyło między nimi spory konflikt interesów, któremu zdezorientowany Rosja musiał się przyglądać i robił to z przyjemnością.

Dzisiejsza lekcja nie różniła się pod tym względem od poprzednich, gdy tylko Dymitr przekroczył próg pokoju, wyczuł na sobie ten wzrok, który już podejrzewał, o czym powinna być czekająca ich lekcja. Historyk już niejednokrotnie nadmieniał Związkowi Radzieckiemu o niedogodnościach i zagrożeniach, jakie wiązały z obecnością Polski na jego lekcjach, lecz ten zawsze z politowaniem zbywał nauczyciela, mówiąc, iż "To tylko kobita na wózku, jak ci przeszkadza, to po prostu wywieź ją za drzwi". Rosjanin musiał przyznać, że była to kusząca opcja, jednak dla niego oznaczałaby porażkę mentalną, fakt, iż nie był w stanie przegadać białogłowej i dlatego musiał się jej pozbyć.

Dlatego starał się walczyć.

Właśnie poruszał pamiętne wydarzenia jednej z wojen polsko-rosyjskich, jednak robił to dość oględnie, takie bowiem miał zalecenia, o porażkach się nie mówiło, a jeśli już, to bardzo mało. Z tego właśnie powodu czuł od dobrych kilkunastu minut na sobie spojrzenie z drugiego końca pokoju. Już tylko wyczekiwał kolejnego zapalnika, nawet nie do końca skupiając się, czy młoda Republika notuje jego słowa dokładnie, czy też nie. Dobijało go jak wiele reakcji, wręcz bezwarunkowych, wyrobiło się w nim w zaledwie kilkanaście dni.

- ...po wszystkich przewrotach w stolicy, w lutym 1613 roku, bojarzy wybrali ostatecznie nowego cara, Michała Romanowa, wówczas... - nauczyciel opowiadał w mechanicznym tonie, będąc odrobinę niespokojnym, iż zaszedł tak daleko bez jakiegokolwiek komentarza, jednak jego wywód przerwało ciche chrząknięcie, które rozwiało bardzo nikłą nadzieję na brak dyskusji i ład w jego marnym, pedagogicznym życiu. - Да? - historyk odwrócił się do Laszki, która patrzyła na niego z osobliwym spokojem.

- A czemu nie powiesz mu więcej o wydarzeniach choćby roku 1610? - zapytała niewinnie, nie zmieniając swojej beznamiętnej ekspresji. Rosja spojrzał na niego z drobnym zaciekawieniem, a nauczyciel nieznacznie się spiął. 

Nadszedł czas na powtórkę z rozrywki. 

W dość trudniej wersji.

- Nie są tak ważne, jak inne i można je przegapić - fuknął jakby znużony, wiedząc, iż tej walki nie ma zbyt wielkich, niemal żadnych, szans wygrać, dlatego musiał ją jakoś ominąć, choć były to marne nadzieje.

- Spektakularne rozgromienie armii cara, poddanie się Moskwy oraz późniejsze dzieje stolicy można ominąć i streścić do zadania "Miasto na kilkanaście miesięcy znalazło się pod wpływami zachodnich sąsiadów"? - Laszka nieznacznie się wyprostowała, przemawiając wręcz potępiającym tonem. Czuła się odrobinę źle, wyżywając się na nim, no ale, nikt nie mówił, że życie będzie miłe.

- Polska władza na Kremlu nie trwała długo, nawet nie rok później mieszkańcy miasta i buntownicy starali się odzyskać miasto, co się im ostatecznie udało, mimo dalece trudnych okoliczności, a fakt, iż wróg w ogóle zdobył stolicę, był czystym szczęściem - Lapunow starał się wybrnąć z dołu, który się powoli pod nim tworzył, a młoda Republika z czystą uciechą patrzyła, jak jeden z jego ostrzejszych nauczycieli wpada w popłoch. Dlatego tak szybko polubił obecność Polski na lekcjach i był gotowy bić się o to z Białorusią, cóż z tego, że połowy z ich rozmów nie rozumiał przez swoje wypaczone, rewolucyjne nauczanie.

- Szczęściem? Bojarzy sami go oddali w ręce hetmana ze strachu, po prostu przyznaj, że Żółkiewski pod Kłuszynem wyciu... - mimo oburzenia przerwała w ostatniej chwili, przypominając sobie obecność zasłuchanego w ich rozmowę nieletniego. - ...wrobił Rosjan w bambuko - chrząknęła nieco, spokojniejąc i uważnie patrząc, czy Rosja był świadom, jakiego określania chciała pierwotnie użyć, lecz zdawał się nie zauważyć. Chyba. - I mimo czterokrotnie większej armii Szujskiego, rozgromił wroga bez litości - nadmieniła, równocześnie odrobinę speszona wzrokiem historyka trochę zniesmaczonego niemal dokonanym doborem słownictwa. Choć musiał przyznać, iż to określenie byłoby trafne...

- Gdyby nie oszukał sił w Carowym Zajmiszczu, wyruszając z armią nocą i najciszej jak to było możliwe, zostawiając część Polaków, tych widocznych z obleganego obozu, tak aby żołnierze rosyjscy myśleli, że dalej się okrążeni i nie osaczyli Lachów od tyłu, wojska carskie nie miałby z nimi problemu - opisywał strategię polskiego hetmana, którego w dość niecodzienny sposób pomogła przechylić szalę zwycięstwa na stronę Rzeczpospolitej.

- Na tym polega wojna, na wygrywaniu za wszelką cenę, jako historyk i Rosjanin powinieneś to wiedzieć - Laszka rzuciła dość oschle, nawiązując, jak mniemał nauczyciel, do niezawodnej taktyki mięsa armatniego, jaką stosowało jego państwo. Ich rozmowa schodziła na coraz niebezpieczniejsze szlaki, co powodowało w nim drobną panikę.

- Może i masz rację, jednak... - chciał coś powiedzieć, lecz przerwało mu bicie zegara, które równocześnie zwiastowało koniec lekcji. Dymitr zmieszał się, spoglądając na pewną siebie kobietę oraz zaoferowanego młodzieńca i postanowił odpuścić. Dla własnego dobra. - Россия, dziś ci podaruję zadanie, to wszystko na dziś - ogłosił, wzdychając ze zmęczeniem i pakując swoje rzeczy, aby wyjąć po sztywnym, grzecznościowym pożegnaniu.

Na twarzy Rosjanina malowało się najprawdziwsze szczęście, wywołane rzeczą tak prostą, acz wyjątkową, jaką był brak zadania, czy raczej mniejsza jego ilość, bo miał jeszcze inne przedmioty na głowie, ale to był szczegół. Polska z drobnym rozczuleniem przyglądała się radości na jego twarzy, nieco z nim empatyzując. Spojrzała na zegar, którego brzmienie niedawno przegnało historyka, wskazywał trzynastą dziesięć, czyli jeszcze zostały jej trzy godziny z dzieciakami, zanim pan domu przyjdzie.

- Masz jeszcze dziś jakieś lekcje? - zapytała, spoglądając na młodzika, który odsuwając się delikatnie od swojego biurka, zwrócił się w jej stronę.

- Нет - odrzekł dalej pocieszony, dla pewności przelotnie sprawdzając rozpiskę swego dnia, która tylko potwierdziła tę wspaniałą sposobność.

- A potrzebujesz z czymś pomocy? - Laszka dopytała, nie mając wiele lepszych rzeczy do roboty, może poza przebywaniem z tą drugą, małą gadułą, ale ona i tak sama się o to upomni.

- Нет... - odparł, uciekając wzrokiem na bok. - Ale jeśli mogłabyś... to byłoby miło... - mówił niepewnie i nieśmiało, ponownie nie chcąc się przyznać, iż nie rozumie czy też nie chce rozumieć. Polka uśmiechnęła się z politowaniem, przyglądając się, jak chłopiec podnosi zeszyt z filozofii. Potwornego przedmiotu, który wymagał potwornych rzeczy.

- Pokazuj, zanim Białoruś zaciągnie mnie do siebie - westchnęła, wyciągając rękę w jego stronę i czekając, aż poda jej notatnik. Republika podniosła się z miejsca jak na zawołanie, uradowana, że następny przedmiot ma z głowy. Ukrainę musiał szantażować, aby coś za niego zrobił z tych dziwnych, humanistycznych zadań, znaczy, pomógł mu z tymi zadaniami, o ile miał go pod ręką, a teraz to było takie proste.

Następne dwadzieścia parę minut Laszka spędziła na tłumaczeniu młodzieńcowi założeń pewnej debaty, której sama nie do końca nie rozumiała, acz się starała, mając cały czas w pamięci świadomość, że wszystko raczej miało jedno, czerwone przesłanie. Później swoją obecnością ponownie zaszczyciła ich Białoruś, która utrzymywała, iż to jej kolej, aby Pola jej pomogła i zamierzała walczyć o to prawo, nawet jeśli jej brat miał zamiar je naruszyć, dlatego resztę dnia spędziła w towarzystwie obojga, do czasu aż ZSRR wrócił, przyprowadzając ze sobą nawet Ukrainę. 

Kijowianin formalnie nie mieszkał w Moskwie ani tym bardziej w domu komunisty, który w najlepszym wypadku pozwoliłby mu nocować w piwnicy, tylko u siebie, w swojej stolicy, lecz Związek Radziecki wymagał od niego stawiania się w różnych miejscach, często bez potrzeby, tak po prostu, coby żyło mu się gorzej i nie zapomniał, od kogo zależy. Dla przykładu, tego dnia niczym pies musiał łazić za bolszewikiem wszędzie, a ostatecznie jedyną produktywną rzeczą, jaką zrobił tego dnia, było odwiezienie Laszki do jej pokoju, ponieważ jego przełożony nie miał już na to ochoty. Ukrainiec był od niego mniejszy i oczywiście słabszy, szczególnie od czasów Hołodomoru, którego skutki wciąż zdarzało mu się odczuwać, jednak dał sobie z tym rady. Polka nawet preferowała pomoc Ukrainy, była mniej uwłaczająca, a poza tym, mimo wszystkich różnic i wzajemnych krzywd od pewnego czasu żyli w swoistej, cichej solidarności pokonanych.

- Dziękuję - Polska odparła wkrótce po przekroczeniu progu i częściowemu obróceniu się w stronę towarzysza. Znowu była w swoich czterech ścianach, które przytłaczały ją jak nic innego. 

- Nie ma za co i tak wyboru z tym nie miałem - odparł zmęczony, chcąc szybko wyjść i udać się w podróż do własnego domu. Pożegnał się niedbałym gestem ręki i zwrócił się ku wyjściu z pokoju. Ten widok wywołał w Laszce swoistą mieszankę stresu, która kazała jej coś zrobić.

- Ukraina - zawołała cicho. Nie mogła się powstrzymać, aby przynajmniej nie spróbować, to była obecnie jej jedyna nadzieja.

- Що? (Co?) - mężczyzna rzucił od niechcenia, przystając w drzwiach i zerkając za siebie. Kobieta wbijała w niego poważny i przejęty wzrok, który zdał się coś od niego wymagać.

- Co tam się dzieje? - zapytała bez wahania, chcąc jak najszybciej załatwić ciążącą jej sprawę. Kijowianin zmieszał się, w pierwszej sekundzie nie rozumiejąc, o co jej chodziło, lecz po chwili jego twarz skamieniała, a głowa ciut nerwowo uciekła na bok, rozglądając się za potencjalnym zagrożeniem.

- Wiesz, że nie mogę, choćbym chciał, a nie chcę, wolę mieć całą twarz - odrzekł prędko, chcąc iść w sobie znanym kierunku. Unikanie kłopotów było jego najważniejszym zajęciem.

- Nie, zostań! Ja nie wiem o większości rzeczy, które się tam wydarzyły od zeszłego roku, on niby coś mi mówi, ale to są jakieś marne urywki i cholera wie, co z tego jest prawdą. Od tego miesiąca, który tu już przebywam, co ja mówię, od początku jestem pod jakimś jebanym kloszem, jestem odcięta od wszystkich, moje państwo jest nie moje, nie mogę nic tam zrobić, zmienić, bo mam się zająć sobą, swoim zdrowiem, a... - podniosła nieco spanikowany głos, podając swoje problemy oraz wątpliwości i wychyliła się do przodu, wyciągając na moment rękę w stronę mężczyzny.

- Skoro tak się stara, to musi mieć w tym jakiś cel - odparł, przerywając jej. Wadzenie w tym celu mogło go kosztować już coś więcej niż twarz, a on przerobił te lekcje i nie miał zamiaru ich powtarzać bez powodu.

- Ukraina, parę słów tylko - mówiła w niemal błagalnym tonie, który niezbyt działał na jej rozmówcę. - Ukiś - dorzuciła, widząc jego nieprzekonaną minę. Ukrainiec pochmurniał i wykrzywił się w grymasie obrazy, słysząc swoje dawne przezwisko, które pozostawało w nieużyciu przez ostatnich kilkanaście lat, jednak odwrócił się w pełni w jej stronę, zamiast zaglądać przez ramię.

- Jakby się dowiedział, to oboje będziemy mieć przejebane - syknął cicho i niejako gniewnie, przechylając się do przodu. Laszka może żyła w tych dniach na dość dużej taryfie ulgowej, głównie dlatego, że bolszewik nie chciał wyrzucić w błoto kilkunastu miesięcy roboty związanej z przywracaniem jej do względnej sprawności, lecz nie była nietykalna, a o nim to nawet nie było co wspominać.

- Nie dowie się, jakby miał, przecież ja mu nie powiem - odpowiedziała w pewien sposób urażona, dostrzegając jednocześnie drobną szansę, którą musiała dobrze wykorzystać. Ukrainiec wyprostował się i zamilkł, jakby się zamyślając, po czym wbił w rozmówczynię ciut nerwowe spojrzenie.

- A co ja będę z tego mieć? - odparł w końcu, a serce Polki aż zabiło szybciej pod wpływem mieszanki radości i ekscytacji.

- Spokój od moich narzekań i dręczenia? Nie wiem, co chcesz?- wymyśliła na szybko, nie mając wiele do dania, szczególnie takiego, co zainteresowałoby kijowianina. Lecz próbować musiała.

- Kuszące, ale mało, za rzadko masz do nich okazję, a co bym chciał... - prychnął, lecz rozpacz jej położenia, którą obserwował z bliska już niemal od początku, odrobinę go tknęła. - Jeśli nawet na to pójdę, to co... - nim Ukrainiec zdążył dokończyć, coś złapało go za głowę i uderzyło nią we framugę drzwi, w których stał. Przed oczami Republiki pojawiły się mroczki, w głowie szum, a otarta skóra zaczęła pokrywać się cieniutką warstewką krwi. Ucisk palców na jego skroni zdał się pragnąć rozgnieść jego czaszkę, lecz nie wypełniały swojego zamiaru. Nie było to uderzenie bardzo mocne, bowiem na razie tylko ostrzegawcze, acz wystarczające, żeby go uciszyć i częściowo ogłuszyć.

- Czy naprawdę do każdego rozkazu powinienem dodawać łomot, abyś go dobrze wykonał? - za zamroczonym Ukrainą stał Związek Radziecki, który mierzył oboje chłodnym i morderczym wzrokiem, powodującym, że po plecach Polski przeszedł dreszcz. - Убираться (Wynocha) - warknął, wyrzucając kijowianina za drzwi, a ten, nie czekając na dodatkową zachętę, oddalił się natychmiast odrobinę chwiejnym krokiem. - A my chyba już na ten temat rozmawialiśmy, masz odpoczywać i się nie zamartwiać, więc bądź łaskawa to zrobić - bolszewik odparł chłodno, patrząc przelotnie na kobietę i gotowy iść dalej. Polska spięła się, lecz nie chciała odpuścić, dużo do stracenia nie było.

- Kiedy będę mogła wrócić do siebie? Do mojego kraju, mojego domu - zapytała, a ZSRR, jak wcześniej Ukraina, zatrzymał się w drzwiach i nieznacznie odwrócił w stronę drugiego państwa.

- Jak wydobrzejesz, będziesz dość silna, aby chodzić, będziesz samodzielna, do tego czasu zostaniesz tu - wygłosił tę samą sentencję, którą Polka wysłuchiwała od początku i która z każdym dniem powodowała w niej coraz większe mdłości. Trochę jak u dziecka, któremu ponownie się powtarza, iż zrozumie, gdy będzie dorosłe.

- Moje rokowanie jak na razie nie jest najlepsze, a lekarz mówił, że to jeszcze może potrwać, moje państwo jest w opłakanym stanie, a ja tu siedzę, robię za... - ciągnęła, ukazując więcej emocji, niż pragnęła, lecz nie mogła tego powstrzymać. Czuła się, jakby zaczynało jej odbijać, była jak zwierzaczek w klatce. Istniejącym tylko do podglądania i do zabawy.

- Bywa różnie - przerwał jej. - Na razie ja się wszystkim zajmę - powtórzył kolejną ze swoich standardowych formułek, które nie miały żadnej wartości. Nawet jego samego już dobijały.

- Ja chcę im pomóc, to są moi ludzie... - podniosła nieco głos nacechowany coraz większą irytacją, podkreślając mocno słowo wyrażające przynależność. Bolszewik wydał się niewzruszony, lecz na jego twarzy, na krótką chwilę, pojawił się cień kpiny.

- Będziesz mogła się nimi zająć, gdy będziesz w stanie zająć się sobą, jak na razie na wiele się im nie przydasz - odrzekł, a Laszka ponownie poczuła uderzenie nieprzyjemnego uczucia, które coraz mocniej dawało się jej we znaki. Mężczyzna, myśląc, że to już koniec, chciał wyjść, lecz dla Polski ta rozmowa się jeszcze nie skończyła.

- Więc mogę się chociaż z kimś zobaczyć? - zapytała ponownie z nikłą nutą marnej nadziei oraz rozdrażnienia. - Z Warszawą i Krakowem, innymi miastami albo chociaż Węgrami - wymieniała znaczące dla niej osoby, które jak na razie miała szansę w najlepszym wypadku zobaczyć z odległości. - Kimkolwiek - zakończyła z pewną desperacją, która nasilała się w jej dziwnym odosobnieniu.

- Warszawa też słabo się trzyma i musi odpoczywać, Kraków ma pełne ręce roboty, tak samo inne miasta w twoim kraju, a Węgry też jest zajęty, poza tym... - tłumaczył, też już częściowo znużony tym wszystkim, lecz stał delikatnie zainteresowany jedną kwestią. - On nie był po drugiej stronie frontu razem z twoimi wrogami? - dodał, wytykając jeden z faktów na temat Madziara, który odrobinę mu nie pasował. Dla Polki to pytanie było kroplą przelewającą czarę.

- Ty też byłeś - rzuciła bezwarunkowo, nie będąc w stanie utrzymać tego w sobie. - A nawet gdy w teorii nie, to rozgrabiałeś, co zostało z mojego kraju lub bezczynnie patrzyłeś, jak Szkopy wyrywały mi serce i rozpruwały flaki - syknęła z jadem, dopiero po paru chwilach zdając sobie sprawę, co powiedziała. ZSRR spojrzał na nią nieco zszokowany, a ona wbiła w niego wzrok, zastanawiając się, czy to w tym właśnie momencie jej dobre traktowanie będzie miało swój koniec. Po jakiejś minucie ciszy bolszewik podszedł do niej, schylając się i zatrzymując kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Przyglądał się jej uważnie, ciekawy czy odważy się na dalsze komentarze, lecz ostatecznie oboje spoczęli na wpatrywaniu się w ruchy drugiego.

- I również ja dopilnowałem, aby lekarze wsadzili je na miejsce - odrzekł ozięble, sprawiając, że gardło Polski znowu zacisnęło się w nieprzyjemnym uczuciu bezradności. - Więc okaż mi trochę wdzięczności - komunista dodał jeszcze, prostując się i wyczekując reakcji, która ku jego satysfakcji się nie pojawiła, może poza spojrzeniem hamującym kotłujące się emocje i dezorientację. Po tym, jak gdyby nigdy nic, wyszedł, zostawiając ją samą.

Polka chciała krzyczeć, wykłócać się, wywrzeszczeć jak bardzo nienawidzi jego obłudnej pomocy, wybiec stamtąd, zrobić cokolwiek, a najlepiej rozstrzelać swojego drogiego opiekuna, ale nie mogła nic, była sama w obcym kraju, w obcym domu, nie potrafiąc z niego wyjść.

Więc tylko zaczęła się nieznacznie, osobliwie śmiać.

...

- Jeszcze nie wszystko stracone - Warszawa powtarzał, kręcąc cię tam i z powrotem po gabinecie Polski. - Szkopy nie są idealne, popełniają błędy, ten ich cały Blitzkrieg nie jest taki doskonały - starał się niejako pocieszyć swoje państwo, które właśnie wróciło do stolicy z frontu. Laszka była wykończona. Wojna trwała zaledwie trochę ponad dwa tygodnie, a ta prawie wcale nie spała, zżerał ją stres, a każdy dzień pogarszał sytuację. - Zima nadchodzi, jeśli przetrwamy do zimy, wszystkie działania wojenne zwolnią, wtedy może...

- Wtedy może dotrwamy do wiosny, ale większość kraju będzie w rękach wroga, damy radę się utrzymać na kresach, tu wątpię, a nie mogę ot tak oddać stolicy temu roszczeniowemu Szwabowi, jedyna nasza szansa w tym, że te dwie pizdy się w końcu ruszą i nam pomogą - wtrąciła się, podnosząc oblicze z biurka, na którym się położyła. Zdrzemnęła się ciut w podróży, ale dalej z trudem unosiła głowę, która wręcz pękała od analiz wszelkich planów oraz namnażających się problemów. Warszawa miał coś powiedzieć, lecz przerwał mu huk otwieranych drzwi.

- Rzeczpospolito - do gabinetu wpadł żołnierz, jego twarz nosiła znamiona paniki. - Ja... wiadomość... - rzucił kilka nieskładnych słów, starając się unormować oddech. - Bo... front... wschód... tam... - młody mężczyzna ze wszystkich sił próbował złożyć zdanie, jednak głos uwiązł w jego gardle.

- No wyduś to z siebie - Polska warknęła z pewną irytacją, czując rosnące wewnątrz napięcie. Fakt, iż żołnierz bezceremonialnie wpadł do pokoju blady niczym śmierć w cywilu, nie wróżył nic dobrego.

- Sowieci - rzucił szybko, jakby to słowo samo w sobie miało go udusić.- Przyszli uwalniać wschód spod... jarzma polskiego... i chronić lud od wojny... - wyjęczał słowa, potwierdzające najgorsze z przypuszczeń. Państwo oraz jego stolica skamienieli, potrzebując chwili na dokładne przetworzenie tych informacji. Wojak wbił swój wzrok w podłogę, skupiając się na beżowych panelach i czekając na rozkazy, których się nie doczekał.

Zamiast tego pokój wypełnił głośny, osobliwy śmiech.

- To nie jest żart, moja pani, ja... - wojskowy podniósł głowę niczym poparzony, spoglądając na rozbawione państwo z mieszanką grozy i rozpaczy. Laszka wyglądała, jakby usłyszała przynajmniej najlepszy kawał swojego życia, prawie dusząc się na własnym chichocie.

- Wiem, tylko, widzisz - brała oddech po każdym słowie, starając się uspokoić. - Już zaczynałam myśleć, że mój drogi przyjaciel o mnie zapomniał, ale myliłam się - sztuczna radość i wdzięczność wręcz skapywała z jej słów. - ZSRR zawsze jest gotowy zadbać, żeby liczba noży wbitych w moje plecy była odpowiednia, wspaniały i troskliwy człowiek, nieprawdaż? - zapytała, uśmiechając się do żołnierza promiennie, lecz wyglądając, jakby ta uciecha w każdej chwili miała się rozpaść na miliony kawałków, ukazując wewnętrzne przytłoczenie.

- Zostaw nas samych - Warszawa rzucił do strapionego wojskowego, który mimo zmieszania posłuchał i z pośpiechem opuścił pomieszczenie. W tej sytuacji musiał działać szybko, póki jeszcze mógł.

- Wszytko idzie po prostu genialnie, mój rząd mnie nie słucha, bo po co, tak w ogóle to już pewnie spiernicza, te dwa kundle mnie zostawiły, Szkopy się zbliżają, komuchy też wybrały się na spacer, świetlana przyszłość normalnie - Polka wstała od biurka, wymachując rękoma, z każdym słowem mówiąc coraz głośniej i gniewniej. Zła na świat i zła na siebie.

- Córuś, uspokój się, spójrz na mnie - warszawiak przemawiał łagodnie, podchodząc do Laszki i chwytając ja za policzki, które płonęły. Zmusił ją, aby patrzyła mu w oczy aż do momentu, w którym jej emocje częściowo opadły. - Nie wiem, jak długo uda mi się to wszystko pociągnąć, ale ty nie możesz tu być - obwieścił pewnie i głośno, niemal jak nie on. W pierwszej chwili na twarzy państwa pojawiło się zmieszanie i niezrozumienie, które po paru sekundach zmieniło się wręcz w zwierzęcą panikę.

- Nie... Nie! Nie zostawię was, ja nie wyjadę, nie ma mowy! - krzyknęła zaciekle, chwytając mężczyznę za nadgarstki i zabierając jego ręce ze swojej twarzy. Ukrywała się i uciekała całe dzieciństwo oraz młodość, nie miała zamiaru robić tego nigdy więcej.

- Spokojnie, nie każę ci koniecznie wyjeżdżać, ale naprawdę to tak, tak byłoby najlepiej, ale ty i tak się nie zgodzisz, bo ja też bym się nie zgodził i czemu to jest takie trudne... Musisz się przynajmniej ukryć, nie mogą cię znaleźć - tłumaczył, próbując brzmieć jak Kraków i nie tworząc kłótni, która tylko pogorszyłaby sprawę. Prawdziwe kłótnie w ich dziwnej rodzince były rzadkością, acz gdy już się pojawiały, był dość... intensywne.

- Nie! To mój kraj, co ze mnie za państwo, jeśli go zostawię, ja nie... - twardo trzymała się swojego stanowiska, gotowa wykłócać się aż do następnego dnia czy po prostu momentu, gdy padnie z wycieńczenia. Warszawa, świadom, iż jego wychowanka ma charakter równie bojowy jak on sam, postanowił zgasić konflikt w zarodku i gwałtownie przytulił do siebie Polkę, nim ta zdołała cokolwiek zrobić.

- Ciii... Spokojnie... - starał się uspokoić kobietę, w czym pomogło mu mroczące ją zmęczenie. Poluźnił nieco swój uścisk, dopiero gdy przestała się szarpać, względnie gotowa wysłuchać jego słów. - Jeśli tu zostaniesz, to te szwabskie kurwy rozstrzelają cię bez wahania lub nawet gorzej, nie możesz umrzeć, nie przeżyję, jeśli to się znowu stanie - głos lekko mu drżał, gdy w jego pamięci pojawił się widok Rzeczpospolitej Obojga Narodów, skąpanego we własnej krwi i gdy w jego wyobraźni ten obraz wykrzywiał się, wzbogacony o istotę ukrytą w jego objęciach, która podniosła na niego zmieszany wzrok. Musiała przyznać mu rację. - Wiem, że się boisz, ale martw się o siebie, nie o innych czy mnie, nigdzie się nie wybieram, gdy to wszystko się skończy, to przecież zobaczymy się ponownie, to piekło nie będzie trwać wiecznie - odsunął się od niej, uśmiechając z największą otuchą, na jaką był w stanie się zdobyć, a Rzeczpospolita nieznacznie oddała ten gest.

...

- Uspokój się, do cholery, i leż! - Kraków krzyknął pełen złości, ponownie przyciskając warszawiaka do łóżka. Węgry, który przyszedł się z nimi podzielić cudem zdobytymi informacjami, na razie stał z boku, przyglądając się kłótni i szarpaninie zrozpaczonych miast, lecz coraz bardziej zastanawiał się nad tym, aby pomóc starszej ze stolic opanować mazowieckie miasto.

- Uspokój się? Uspokój się?! Jedno, że ją nam odebrał, ale on ją we własnym domu trzyma i Bóg wie, co z nią robi! Jak mam, kurwa, być spokojny?! - Warszawa wrzeszczał z wściekłością, nie dając za wygraną i próbując się ponieść mimo bólu. Gdy się pozbierał po powstaniu i się dowiedział, że jego dziecko siłą wzięli Moskale, myślał, że jak tylko zobaczy tego czerwonego gnojka, to zabije jak psa, choćby to była ostatnia rzecz w jego życiu, a teraz? Teraz Madziar mu mówił, że jego dziecina była zamknięta w domu tego zakłamanego chuja. Jak on miał się opanować?

- Normalnie! Ledwo ustać możesz, a chcesz chojraczyć, szwy ci puszczą i wykrwawisz się, zanim zdążą cię ścierwa zastrzelić. Naprawdę myślisz, że twoje skargi coś dadzą? - krakowianin pozostawał przy swoim, nie puszczając Wa-wy. Martwił się o stolicę, która wciąż była na skraju wyczerpania i jak zawsze niespełna rozumu. W dodatku jej przeciwnik był nieprzewidywalny.

- Na pewno więcej niż twoje bezczynne siedzenie! - Warszawa warknął, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że przeciągnął strunę.

- Bezczynne? - mieszkaniec Małopolski wydusił z trudem, czując się, jakby właśnie dostał w twarz. - A kto się tobą zajmuje cały czas? Kto pilnuje wszystkiego? Kto się użera z tym komuchami, które bawią się w nasz rząd? Myślisz, że mi też nie jest trudno? Że ja też za nią nie tęsknię? Że też nie śpię po nocach? Że ja też się nie boję? - wymieniał ciut drżącym głosem, puszczając miasto, które leżało już spokojnie. W oczach Krakowa szkliły się łzy złości, którym za żadne skarby nie pozwolił płynąć, a gardło Mazowszanina zacisnęło się w mieszance wstydu i wściekłości skierowanej przeciw sobie. Przytulił mężczyznę, przyklękającego na krawędzi łóżka.

- Przepraszam... Ja tylko... To już ponad rok... - szepnął zakłopotany, zbierając ciążące mu myśli i lęki. - Więc, Węgry, dokończ, co jeszcze wiesz? - zwrócił się do Madziara, który dalej przyglądał się jej scenie, jednocześnie puszczając krakowianina.

- Niewiele - Węgier spuścił głowę, nie mogąc spojrzeć w oczy opiekunom Laszki. - Od Ukrainy ciężko coś wysępić, czy nawet, że tak to ujmę, wykupić, ale mówił, że całkiem z nią dobrze, że nie najgorzej ją ta zaraza traktuje, nawet się jakoś tam troszczy o jej zdrowie, ale na razie izoluje ją od innych, aby w spokoju zająć się waszym krajem i go uporządkować "w jej imieniu" - tłumaczył szczątkowe informacje, które zdobył po wielogodzinnych negocjacjach, narzekaniach czy przekupstwach. Ukraina był trudny do zagięcia, acz nie niemożliwy. To jego słowach w pokoju zapanowała cisza, gęsta i dusząca.

- A mówił, ile... ile to jeszcze potrwa? - warszawiak zapytał po kilku minutach milczenia, z nikłą wiarą, która była zbyt bolesna dla Madziara, aby się w nią wsłuchiwać.

- Nem (Nie) - rzucił krótko, w końcu podnosząc oblicze. - Nie, ale się dowiem - ogłosił zdecydowanie, spoglądając na pełne desperacji miasta, które znalazły drobną otuchę w jego deklaracji.

Bo cóż więcej im pozostało niż nadzieja?

-------------

I wiem, że jeszcze jest tego trochę mało, ale, moi drodzy, jak dotychczas podoba się wam ta forma i ogólnie wszystko, jesteście na tak? Na nie? Jakie macie wrażenia?

I mam nadzieję, iż przerywnik w postaci zdobycia Moskwy jest choć trochę zrozumiały, ale miała to być rozmowa ludzi znających się na rzeczy, mogę to wyjaśnić jeszcze, jeśli ktoś ma pytania oraz nie, Polska i Węgry nie są/byli razem, Madziar siedzi już trochę we friend-zone (czy nawet brother-zone), a czy wyjdzie, to jeszcze nie wiem, ale i tak prędko się to nie stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro