Siła niespodzianki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zacisze ogrodu botanicznego było jednym z jego najukochańszych miejsc w całym mieście.

Całość pojawiła się jeszcze przed nim jako ogród zoologiczny, chyba w 1866 roku, tak się mu przynajmniej zdawało, czasem daty mu się myliły. Była to pierwsza tego typu placówka w jego kraju, no, wtedy jeszcze nie jego, bo jeszcze go nie było, ale to drobny szczegół. Na początku ludzie schodzili tu lawinowo, ciekawi niezwykłych zwierząt, jak na przykład żyrafy, która stała się twarzą zoo. Później to wyjątkowe miejsce miało kilka wzlotów i upadków, z czasem ludzie zaczęli się nudzić, pojawiły się różne próby przyciągnięcia ludności, choćby klub nocny, lecz ostatecznie ogród i tak zbankrutował. Budapeszt namówiła radę miasta na wykupienie pozostałości oraz ich odnowienie. Dzięki wkładowi jej i innych dobrych ludzi zoo stało się jeszcze piękniejsze niż wcześniej oraz wybudowano tę miłą mu część botaniczną, którą pokochał odwiedzać. Tę sielankę zniszczyła wojna, podczas której większość gatunków umarła, niejednokrotnie z głodu lub z powodu braku odpowiednich warunków.

Jednak teraz, kiedy udawało mu się wyprowadzić coraz więcej rzeczy na prostą, odbudować co potrafił i utrzymać to w miarę dobrym stanie, nie mógł nie stworzyć sobie w tym miejscu małego, ukrytego kąta, w którym mógłbym się schować i odpocząć, ciesząc się istnieniem.

Węgry szczególnie uwielbiał te chwile, w których jednak nie bywał w nim zupełnie sam. 

- To najprawdziwsza banda idiotów, zgodzisz się? - Polka zapytała zwracając się do Madziara, zdając sobie równocześnie sprawę, że mężczyzna nie siedzi już po drugiej stronie małego stolika, a krząta się po miejscu ich spotkania, przypominającym coś na wzór szklarni czy oranżerii, wypełnionej wieloma gatunkami roślin mniej lub bardziej znanych ziemiom jej słuchacza. Tak bardzo pochłonęło ją opowiadanie o jej rządzie, że nawet nie spostrzegła, kiedy ten oddalił się te kilka metrów. Chyba naprawdę powinna zacząć pić melisę.

Persze (Oczywiście) - potwierdził machinalnie, wielce skupiony nad wyborem kolorów, dobieranych do jego dzieła. - Kompletni imbecyle - dodał potępieńczo, chcąc upewnić rozmówczynię, że kojarzył, o czym mówiła. Ostatnio uskarżała się na to samo, więc nawet gdyby nie słuchał, to zbytnio nie mógłby się pomylić.

- No właśnie - zadowolona z odezwy postanowiła kontynuować. - Ja już naprawdę nie wiem, co mam zrobić, oni wszyscy żrą się jak psy, Sanacja i Piłsudski całkowicie negują innych, zamykają w więzieniach, a mnie traktują jak dziecko, które jeszcze nie zna życia i którym trzeba się opiekować, a ja muszę patrzeć na ich walki - marudziła dalej, jeszcze bardziej zrozpaczona i bezsilna. To wszystko miało wyglądać trochę inaczej, bardziej ugodowo.

- Boją się o ciebie, jesteś kobietą, może masz znacznie większe przywileje i możliwości niż zwykła niewiasta, ale dla nich dalej bardziej przypominasz ich córki, żony czy matki - Madziar odparł, wciąż będąc do niej tyłem i w końcu decydując się na pozostanie przy pierwotnej palecie barw oraz kontynuowaniu zamysłu, który był już coraz bliżej końca. Palce się mu już czasem plątały i coraz bardziej się bał, że dzieło nie przetrwa próby, ale był dobrej myśli. 

- Ja wiem, rozumiem, ale nie mam zamiaru być jak Francja, ładnie się uśmiechać i zostawić wszystko rządowi, bo ja już zrobiłam swoje, przecież to niedorzeczne! - Rzeczpospolita nieznacznie podniosła głos, nie godząc się na taki los. Ona chciała jak najlepiej, więc powinna mieć jakiś większy wpływ, tak?

- Nikt nie oczekuje całkowitego wycofania, ale żeby mieć pełny wpływ musiałabyś wprowadzić reżim na wzór swojego wschodniego sąsiada - odrzekł spokojnie, zerkając na nią przez ramię. Widząc, jak bezsilnie dziabie jedną z roślin, które były postawiane lub wiszące wszędzie dookoła nich, uśmiechnął się delikatnie.

- Nie wspominaj nawet, Kresy to piękne miejsce i kocham je całym sercem, ale tam możesz jechać tylko na jeden dzień w tygodniu, bo przez resztę wkurwiasz się na wszystkie problemy, jakie tam na ciebie czekają... - mruknęła jeszcze bardziej zdołowana. Oczywiście nie było tak źle jak w dwudziestym czwartym, ale też nie mogła powiedzieć, że KOP było jej niepotrzebne.

Madziar już nie do końca słuchał tego, co mówiła, skupiając się bezgranicznie na dokończeniu swojej pracy, a było to bardzo ważny moment w całym procesie, bowiem od niego zależało, jak długo jego twór przetrwa w jednym kawałku. Był niezbyt przyzwyczajony do tego typu działań, rzadko miał do nich okazję i już ledwo to pamiętał, lecz jednak, udało się, dokonał tego, może jego dzieło nie było idealne, ale się starał, a to ponoć było najważniejsze, więc teraz wystarczyło dokonać ostatniego kroku.

- ...jakby to nie było najgorsze, to teraz jeszcze ci Ukraińcy i ten ich tchórzliwy szarlatan organizują zamachy, czekać tylko aż mi Lwów wysadzi w pow... - Laszka z równą irytacją kontynuowała swoje narzekania, lecz urwała w połowie słowa, czując, iż Madziar pojawił się ponownie przy niej i że coś nagle pojawiło się na jej głowie, równocześnie nieco jej wadząc.

Zerwała się, prostując się i łapiąc się jakby za skronie, lecz powstrzymała się przed czymkolwiek, wyczuwając coś delikatnego pod palcami, co zaskakiwało ją jeszcze bardziej. Zwróciła się ku jednemu z okien, a jej marne, ledwo widoczne odbicie potwierdziło jej przypuszczenia. Zerknęła pełna zmieszania na Madziara, który uśmiechał się dumnie, będąc na granicy śmiechu, obserwując zmieszanie na jej twarzy, jakie wywołał, a Polka nieprzerwanie wypytywała spojrzeniem, jakże wianek znalazł się na jej głowie.

- Chciałem skrócić te narzekania - rzucił w ramach tłumaczenia, wzruszając ramionami, na co ona uniosła z politowaniem brwi. - Znowu zbyt dużo się denerwujesz, uspokój się, po to tu jesteś, po to ja tu jestem -  ciągnął, nabierając pewnego zatroskania i ponownie siadając naprzeciw Polki.

Przez kilka chwil przypatrywali się sobie w ciszy, Węgry łagodnie oczekując odpowiedzi, a Polska zastanawiając się, jakiej winna udzielić. Jej przyjaciel miał trochę racji, w końcu on odwiedzał ją, a ona jego, aby dzięki wzajemnej zgodzie i zrozumieniu na chwilę odpocząć od trosk jakie świat oferował im, uosobieniom dziwnych tworów zwanych państwami.

Wzięła głęboki oddech, odchylając do tyłu głowę i poprawiając nieco kwiaty. Jej polna korona, z tego, co udało jej się wywnioskować po odbiciu oraz zaopatrzeniu ich miejsca pobytu, zawierała chabry, rumianki, chyba bodziszki oraz inne pospolite i niepospolite kwiaty, które jej kompan tu zgromadził, jednak wszystkie sprowadzały się do bieli, błękitu i fioletu. Była to miła odmiana, bo zwykle po wizycie w tym miejscu jej przyjaciel odstawiał ją do domu ze bukietem tulipanów albo z butelką pędzonej przez niego palinki, a co ona także nie pozostawała dłużna, żegnając go z Warszawy czy Krakowa z innymi, drobnymi podarkami.

- Niech będzie - odparła po chwili spokojnie, spoglądając na oblicze siedzącego nieopodal jegomościa. - Więc co, rozmawiamy o Rumunii? - dodała z nutą kpiny oraz wielkim uśmiechem, wspominając litanię klątw i złorzeczeń, jakich sama miała okazję wysłuchiwać minionego tygodnia podczas ich wspólnego spaceru po warszawskich Łazienkach, kiedy Madziar sam okazywał wiele gwałtownych emocji.

- Nie wymawiaj imienia tej złodziejki, chyba że mówisz o planie inwazji lub zniszczenia - fuknął nieprzejednanie, krzywiąc się w grymasie, który wywołał niewielki chichot u kobiety, na którego dźwięk on sam uśmiechnął się nieznacznie.

Od długiego czasu mógł się zwać przyjacielem.

Od długiego czasu myślał, jakby to było zostać kimś więcej.

Jednak pogrążeni w ciągłym chaosie, wiecznie zajęci sprawami własnego ludu, raczej nie mieli szans sobie na to pozwolić, a on nie miał odwagi o to choćby pytać i na razie to wszystko, spotkania oraz narzekania, rozmowy, żarty, często słyszany śmiech, każde pocieszenie czy nawet ochrzan, snute plany oraz wizje, każde drobne wsparcie, niewielkie gesty sympatii, a nawet najzwyklejsze chwile wspólnego bytowania, to mu wystarczało.

W tym świecie musiało wystarczyć.

...

Które rzeczy zdają się niejednokrotnie boleć nas najbardziej?

Te, które są tuż obok nas, a których mimo wszelkich starań i tak nie możemy mieć.

Tego dnia w Paryżu odbywała się trzecia sesja Organizacji Narodów Zjednoczonych, na której młoda organizacja starała się ze wszystkich sił ratować zalążek pokoju, który powstał po wojnie, a który już kruszył się na jej oczach oraz, jak mówił podstawowy cel spotkania, uchwalić coś zwanego "Powszechną deklaracją praw człowieka", co przynajmniej w teorii miało chronić każdą istotę ludzką przed bestialstwami, jakie ten gatunek stworzył sobie zaledwie kilka lat wcześniej.

Z powodu nieustających nagabywań zachodnich członków organizacji, niezwykle ciekawych czy uosobienie Rzeczpospolitej jeszcze oddycha, tak jak to było im mówione, ZSRR zabrał ją ze sobą na zgromadzenie. Dodatkowym pretekstem do jej pojawienia się tam był fakt, iż jej rząd na emigracji w teorii też uczynił ją częścią ONZ, więc jej prawo głosu, a raczej wstrzymanie się od niego pod drobnym i troskliwym wpływem, także się liczyło.

Tego też dnia do Węgier szczęście pozornie uśmiechnęło się, a raczej wykrzywiło się w sadystycznym wyrazie łaknącym rozrywki.

Węgry działał na nerwy Związku Radzieckiego naprawdę długo, zbyt długo dla dobra własnego zdrowia i bezpieczeństwa, ale można było powiedzieć, że dopiął swego, a przy okazji przeżył, nie odnosząc poważnych obrażeń, więc dokonał prawie niemożliwego. Dostał pozwolenie, aby móc towarzyszyć w podróży Polsce, niejako w roli jej dodatkowego opiekuna, czy raczej stojącego z boku słupa, który jednak w końcu mógł ją zobaczyć.

No właśnie, zobaczyć.

Madziar tak często używał tego sformułowania, że ZSRR nie mógł nie wypełnić jego prośby bez należytej dokładność, więc, tak jak prosił przez ostatnie miesiące, mężczyzna mógł ją ujrzeć, nawet gapić się przez całą drogę, pomóc na różny sposób, lecz na tym był koniec. Spragniony pewnego rodzaju zemsty za dręczenie jego osoby Sowiet wytłumaczył dość klarownie Węgrowi, że w przypadku odezwania się choć słowem do swojej przyjaciółki, czy nawet próby porozumienia się jakimkolwiek gestem, wylatuje za drzwi na zbity pysk i wraca do Budapesztu piechotą, a jeśli zgubiłby się gdzieś po drodze, to bolszewik nie omieszkałby wskazać mu właściwej drogi, choćby nawet podpalając połowę jego stolicy, coby jej płomienie posłużyły mu jako latarnia prowadząca go do domu.

Węgry musiał przyznać, okoliczności były trudne i niebezpieczne, jednak dla tego człowieka nauczonego cieszyć się z drobnych rzeczy było w pewien sposób wystarczające. Oczywiście od chwili, gdy w końcu po tak długim czasie ją zobaczył, gdy nareszcie mógł ją przytulić, będąc bliskim euforii szczęścia, będąc pewnym, że żyje, nie wygląda na bardzo źle traktowaną i również cieszy się na jego widok, kilkanaście razy musiał ugryźć się w język, stanowiąc równocześnie rozrywkę dla rozbawionego tym Związku Radzieckiego. Laszka, zaznajomiona nieco z zasadami ich wspólnej wycieczki, również starała się do niego nie odzywać, aby go przypadkiem nie sprowokować, to jednak nie zrażało Madziara ani trochę. Nie mogąc się porozumieć, korzystał i cieszył z jej towarzystwa na inne sposoby, po prostu będąc obok lub pomagając jej, zdobywając tym po kilku godzinach niechęć Białorusi, która dostrzegła w nim intruza i przeciwnika, oraz coś na wzór uznania Ukrainy, który był uradowany tym, że to nie on musiał się wszystkim zajmować, a tym samym miał chwilę wytchnienia.

Po wszystkich przeciwnościach podróży Polska, Węgry, Ukraina oraz Rosja z Białorusią dostąpili szansy dotarcia do jednego z serc zachodniego piekła. Młodociane Republiki pierwotnie miały zostać w domu, lecz ZSRR ostatecznie doszedł do wniosku, że jeśli brał ze sobą kalekę i dwóch idiotów, to dlaczego miałby nie wziąć także dzieci? Wypadałoby znaleźć im opiekunkę na te kilka dni, Ukraina i Polska odpadali, Kazachstan była jakoś zajęta, Gruzja nawet też, Moskwa nie była nawet brana pod uwagę, więc dużo mu nie zostało, a pierwsza lepsza niańka mogłaby nie przeżyć i tym sposobem pojechali wszyscy.

Po przybyciu na miejsce wszystko miało ten sztuczny schemat, który już mdlił Związek Radziecki. Przywitanie, przesłodzone uśmiechy, zaskoczenie na widok jego dzieci i Polski, która była względnie zdrowa, zaproszenia i inne grzeczności. Następnie niechętnie zostawił wychowanków pod opieką jakiegoś nieudacznika, bowiem zostały uznane za zbyt młode, aby choć przysłuchiwać się takim rzeczom, a on został skazany na wielogodzinne wysłuchiwanie, jak to dać ludziom lepsze życie poprzez zebranie marnych prawi i podpisanie świstka papieru, który będzie sobie wisiał i świecił przykładem, lecz ostatecznie, jeśli zajdzie taka szlachetna potrzeba, każdy z zebranych bez większych skrupułów złamie wadzące mu artykuły deklaracji niczym zapałki.

Marnowanie czasu.

Męki związane ze stworzeniem dokumentu w teorii miały już swój koniec, lecz gehenna się ciągnęła. Deklaracja została uchwalona, wszyscy byli jakby zadowoleni, rozmawiając o wszystkim i o niczym, Ukraina korzystał z chwili poluźnienia smyczy, gawędząc z Kanadą. Polska, zostawiona na kilka minut, cieszyła się dość dużym zainteresowaniem, rozmawiając razem z USA, Wielką Brytanią i Jugosławią, który niedawno przyłączył się do trójki, jak zawsze rzucając na przywitanie kobiecie komplement, lekko przekraczający granicę smaku dla dwóch Aliantów, lecz dla Polki całkiem miły. Bałkańczyk ostatnimi czasy, odkąd Tito delikatnie odmówił Stalinowi podporządkowania się, omijał nieco Związek, co najwyżej zamieniając z nim zdanie lub rzucając śmiałym komentarzem. Węgry, z racji, iż nie był członkiem organizacji, stał za drzwiami, a tak właściwie można by uznać, że w jednych z kilku drzwi, podsłuchując i wyczekując końca, reszta zebranych również między sobą dyskutowała, jeszcze nieskora, aby opuścić salę obrad, a sam bolszewik został uraczony uwagą zapewne nasłanego przez Amerykańca ONZ, który chciał znać powód jego wstrzymania się od głosu oraz spostrzeżenia dotyczące treści deklaracji.

Naprawdę, jaka szkoda, że już musieli się zbierać z powrotem do Moskwy.

Gdy ZSRR miał spławić nadpobudliwego chłoptasia, do którego stworzenia dalej nie miał pojęcia, jakim cudem się przyczynił, mając zamiar podejść do podwładnych oraz wszem i wobec ogłosić, że doprawdy mu przykro, ale ważne sprawy czekając i koniec tych pogaduszek, kątem oka dostrzegł niespodziewaną okoliczność, która sprawiła, że zapominał o swym zamiarze, odczuwając drobną trwogę.

Przez jedne z drzwi do sali sesyjnej, przez małą szparę z uwagą i zaciekawieniem zebranych obserwowała dobrze mu znana istota o czerwonym warkoczu z białymi pasemkami, czerwono-zielonej twarzy oraz w tej chwili nieużywanym, nieco piskliwym głosiku.

Twarz ZSRR odrobinę zbladła, serce jakby przyspieszyło, a wzrok utkwił w nieświadomej wykrycia swej obecności dziewczynce, która w tamtej chwili z zaintrygowaniem przyglądała się Indiom rozmawiającym z Chinami.

- Wszystko dobrze? - jego otumanienie przerwał trochę zatroskany głos ONZ, który przypatrywał się mu z zaniepokojeniem, gotowy nawet wzywać lekarza, jeśli zaszłaby taka potrzeba.

- Да, да... - komunista wydusił, nie chcąc, aby organizacja zawędrowała wzrokiem w ten sam punkt i ku tej samej istotce. - Объединённые Нации, daj mi chwilę, zaraz dokończymy tę pasjonującą rozmowę, tylko coś sprawdzę - komunista ogłosił, nagle odwracając się od rozmówcy, który spłoszył się, jednak nie protestował, tylko przyglądał się, jak ZSRR zmierzał w stronę najbliższych drzwi, które znajdowały się zaledwie parę metrów od nich.

Dotychczas Związek nie widział sensu w tak dużej ilości wejść i wyjść z sali sesji, jednak teraz dało mu to dość dużą przewagę. Niecałe pół minuty po stosunkowo cichym wyjściu oraz przejściu kilku kroków, dostrzegł w oddali czającą się latorośl, która jakimś cudem wykiwała brata i strażników tego miejsca, aby w pełni korzystać z możliwości wycieczki poza znane jej granice. Była tak zaoferowana mnogością postaci, z których ponad połowę widziała po raz pierwszy, że jej czujność spadła prawie do zera i nie zauważyła, w którym momencie kawałek za nią pojawił się jej rodzic.

- Co tu robisz, moja droga? - gdy nad głową rozbrzmiał chłodny głos jej ojca, Białoruś zerwała się gwałtownie, od razu stając na baczność i odwracając się w jego stronę ze spanikowanym, trochę głupkowatym uśmiechem. 

- Тата! (Tato!) - zaczęła z przesadzoną radością na widok bolszewika, lecz jego nieprzejednany, oczekujący wyjaśnień wzrok ukrócił tę grę aktorską. - Bo Rosja się zdrzemnął, tak przypadkowo całkowicie, i ja, no, zaczęło mi się nudzić i... no... ten pan, co na pilnował, to wyszedł wcześniej... też przypadkowo oczywiście... a potem... jakby... - przeszła od razu do tłumaczenia się, składając ręce ze skrępowaniem. Nie była pewna, jak wyjaśnić niektóre okoliczności, ale pominięcie ich również wydawało się nietaktowane, bo lepiej było go przygotować na wszystkie wiadomości, zanim sam je odkryje.

- А что я сказал? (A co powiedziałem?) - zapytał, nim dziewczynka znalazła odpowiednie słowa na opis swojej sytuacji i ta tylko opuściła oczy, przyglądając się swoim butom. Jak zawsze bezpośrednio do problemu.

- Nie wychodzić, dopóki nie przyjdę ja lub Ukraina, chyba że to coś bardzo ważnego -  wyrecytowała wstydliwie, korząc się jeszcze bardziej. ZSRR wyłącznie westchnął, chowając twarz w dłoniach i jakby masując własne skronie. Czasami naprawdę nie wiedział, jak powinien ogarniać to dziecko i czy powinien być dumny, czy jednak zły. Tymczasem Białoruś, słysząc ciszę oraz spokój, zdecydowała się na odwrót taktyczny.

- To ja już może pójdę tam z powrotem... Obudzę jakoś Rosję... Poczekam tam na ciebie, Ukrainę i Polę...  - rzuciła, robiąc mały kroczek w bok, chcąc dać sobie czas na przygotowanie lepszej wersji wydarzeń, lecz jej opiekun podniósł na nią wzrok.

Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Głupi, bo głupi, ale tu wszystko takie było, a on po prostu potrzebował rekompensaty i rozrywki za wszystkie niedogodności.

- Нет, нет, возвратитесь сюда (Nie, nie, wróć tutaj) - rozkazał istocie, która poczyniła już pięć kroków w stronę, z której niegdyś nadeszła, a teraz grzecznie przyszła z powrotem, przygotowując się na konsekwencje. - Widziałaś tam Polskę? - ZSRR zapytał spokojnie, wskazując nieznacznie na drzwi, a zaskoczona Republika podniosła głowę, spodziewając się czegoś zgoła innego, lecz nie miała w planach protestować przed takim obrotem spraw.

- Oczywiście, jakbym mogła nie? - odparła z nieznacznym oburzeniem, nie widząc innej możliwości, jak doraźne obserwowanie Ukrainy czy Poli. No dobrze, taty nie zauważyła, ale to dlatego, że musiał stać w niewidocznym dla niej miejscu. - Tam jest, rozmawia z tymi dziwnymi panami i wujkiem Jugo - nieznacznie pokazała dłonią, gdy tylko zbliżyła się do lekko uchylonych drzwi. Kojarzyła tych panów, tak bardziej z daleka, ale wydawali się dziwni, tata za nimi nie przepadał, a Pola również zdała się ich nie lubić, w przeciwieństwie do wujka Jugo, jego chyba lubiła, jego nie dało się nie lubić.

- Wiesz, ci "dziwni panowie" są niedobrzy, bardzo niedobrzy i podstępni - bolszewik obwieścił, przyklękając przy niej i patrząc dziewczynce w oczy. To było dość łagodne określenie na tych przewrotnych kapitalistów, ale musiał to dziecko powoli oswajać z tą prawdą. 

- Што? Как так? (Co? Jak to?) Chcą coś zrobić Poli?! - Białorusinkę natychmiastowo ogarnęła drobna panika, co sprawiło, że nieco podniosła głos, gotowa nawet zaraz wbiec do sali, a jej rodzic tylko nieznacznie się uśmiechnął, niejako rozczulony.

- Chcą, żeby została tu na zawsze, uważają, że tu będzie się miała lepiej niż u nas, chcą ją zabrać na drugą stronę, swoją stronę, a jak tu zostanie, to już nigdy jej nie zobaczymy - tłumaczył, może lekko naginając i kolorując fakty, lecz nie odchodząc swym zdaniem znacznie od prawdy. W końcu tu wszyscy uśmiechali się ładnie, patrząc ci w oczy i widząc twoją zgubę.

- Ale nie mogą! Nie możesz na to pozwolić - Republika pisnęła stanowczo, może trochę za głośno, nie mogąc przyjąć wersji wydarzeń, w której mogła już nigdy nie zobaczyć Laszki. Nie chciała być znowu być jedną kobietą w domu, a w dodatku pożegnać jedną z niewielu pań, które lubiła.

- Oczywiście, że nie pozwolę - potwierdził, jakby ucieszony jej bojowością, równocześnie poprawiając włosy, które w wyniku porywczej reakcji zjechały jej na twarz. - A możesz pomóc mi tego dopilnować? - dodał, ni pytając, ni stwierdzając, a Białoruś wyłącznie nabrała jeszcze większej powagi. Zamyśliła się na chwilę, lecz szybko nabrała pewności, kiwając główką na tak.

Tymczasem na sali wszystkie rozmowy trwały w najlepsze, choć część zebranych już się oddaliła, a większość pozostałych zaczęła powoli kierować się ku jednym z drzwi, dla wielu wciąż nie było widać końca, jednak nie każdy był w pełni zadowolony z prowadzonej konwersacji.

- ...nam zajęło wynegocjowanie tego, abyś mogła się też tu pojawić, USSR chciał jak zawsze załatwić wszystko w twoim imieniu, ale bez najmniejszych oznak życia z twojej strony, a na dobrą sprawę jakichkolwiek oznak czegokolwiek, zaczynaliśmy się nieco bać, jeszcze dodatkowo ostatnimi czasy wszystko...  - Ameryka ciągnął już dość długi monolog, ni to opowiadając o tym, co działo się na zachodzie, ni to się tłumacząc przed siedzącą na wózku Polską, która bardziej niż jego słowami wydawała się zaoferowana walką Jugosławii z zapalniczką, zdającą się odmawiać mu przyjemności płynącej z cygara.

- Naprawdę, będę dozgonnie wdzięczna - kobieta przerwała mu z mdłym uznaniem, przyglądając się beznamiętnie USA, który wydawał się coraz bardziej przybity i skrępowany jej postawą. To nie to, że nie cieszyła jej choć chwila wyrwania się z Moskwy, ale tak właściwie, jeśli chodziło o podjęte decyzje, jeśli chodziło o wszystko, to nie widziała większej różnicy z nią tutaj czy bez niej, zamkniętą lub nawet martwą.

- A jak twoje zdrowie? - Wielka Brytania chrząknął, starając się przejść na być może łagodniejsze tematy, czy choć takie, w których nie dało się wiele zepsuć. Przynajmniej tak się mu wydawało.

- Tak dobre i solidne jak twoje przedwojenne obietnice - odparła sztywno, trochę nie mogąc się przed tym powstrzymać, a mężczyźni pokryli się różnymi, całkiem skrajnymi reakcjami, sięgającym od zażenowania do uznania.

- Nie wyglądasz na umierającą, towarzyszko, a przynajmniej mam taką nadzieję - nad wyraz rozbawiony Jugosłowianin odezwał się z drobnym przejęciem, równocześnie wypuszczając dym ze świeżo zapalonego cygara, a Laszka uśmiechnęła się nieznacznie, widząc w kobieciarzu najciekawszego kompana w tej rozmowie. 

- Rozumiem twoją złość tym wszystkim, ale, patrząc na twój stan, twoje życie w Moskwie nie wydaje aż się tak tragiczne, żebyś była tak opryskliwa w czasie naszej rozmowy - londyńczyk westchnął, odrobinę zniechęcony postawą kobiety, która, mimo iż patrząc ze znacznie niższej pozycji, zdała się spoglądać na niego z góry. Albo się nie odzywała, albo była gotowa pluć mu w twarz, dołujące.

- Jakbyś miał chuja grubszego niż brwi, to tej rozmowy wcale by nie było - Polska rzuciła wciąż bez większego wyrazu, nieznacznie przechylając na bok głowę. Tymczasem jej rozmówcy ponownie przyjęli dość odmienne reakcje, Bałkańczyk dławił się dymem i śmiechem, starając się zachować powagę wobec pozostałych dwóch, USA przybrał osobliwą minę, mieszającą w sobie zszokowanie oraz podziw, a Brytyjczyk wyglądał, jakby starodawnie dostał w twarz rękawiczką, taką betonową rękawiczką.

- I beg your pardon?! (Że co proszę?!) - wydusił, mrugając w zirytowanym osłupieniu oczami, nie wiedząc, czy bardziej uderzył go wcześniejszy komentarz, drobny uśmiech kobiety czy dławiony chichot Jugosławii. Jedynym plusem jego śmiechu było to, że nie pogrążał go jeszcze bardziej.

- To, co... - była gotowa nawet powtórzyć całe zdanie, całkiem zadowolona z rezultatu i ekspresji Wielkiej Brytanii, jednak przerwał jej nagły huk otwieranych z impetem drzwi oraz nieco piskliwy krzyk, pełen przejęcia i determinacji.

- Мама! (Mamo!) - Białorusinka wrzasnęła, podbiegając do będącej jakieś dziesięć metrów od wejścia kobiety, niejako zlękniona chwytając ją za ręce. - Мама, мама, musisz ze mną iść, znaczy jechać, znaczy, szybko! - jąkała się i mieszała słowa, jednak starając się przekazać ważny komunikat. To, że musiała się z nią ewakuować.

- Białoruś? - Polska wydusiła, nie wiadomo czy bardziej osłupiała zachowaniem, czy określeniem, którego dziewczynka miała nie używać. -  Ale co się dzieje? Coś się stało tobie lub Rosji? I dlaczego mnie tak... - pytała zaniepokojona, łapiąc młodą Republikę za policzki, aby ją uspokoić i wyciągnąć z niej powód jej poruszenia oraz tego, co mówiła, lecz ta zdała się jeszcze bardziej panikować.

- Szybko, nie ma czasu! - przerwała jej gwałtownie, wyrywając się z jej rąk. Nim Polska zdołała dokończyć, dziewczyna złapała za rączkę wózka i mimo wszelkich trudności, nie ważąc na nikogo, zabrała kobietę ze sobą. 

Na sali zapanowała przepełniona szokiem cisza, a im dłużej trwała, tym to osłupienie zdało się zwiększać. Twarze większości zebranych, głównie tych lepiej znających uprowadzoną, pokryły się mieszanką niedowierzania, wraz z rosnącymi domysłami przechodzącym w swoisty wstręt. Niedawno z nią rozmawiający zerkali na siebie, jakby szukając odpowiedzi i skupiając się głównie na Jugosławii, w nim widząc możliwość jej znalezienia, lecz on wydawał się najbardziej osłupiony z nich wszystkich, będąc bliskim wypuszczenia z rąk swojego cygara, od zawsze pewien, że te dzieci nigdy nie dorobią się nikogo o takim tytule, przynajmniej nie na normalnych warunkach. Węgry, dalej czekający na boku, pokrył się osobliwym grymasem, łączącym w sobie strach, złość i zmieszanie, a tymczasem Ukraina, stojący razem z pokrytym pewną niechęcią Kanadą, wyglądał najciekawiej na całej sali, całkowicie wątpiąc w swe istnienie oraz każdą rzecz, którą znał, przechodził na wyżyny swych zdolności umysłowych, próbując złożyć to, co usłyszał i zobaczył w sensowną całość.

- Ах, те дети... (Ach te dzieci...) - bolszewik, od niedawna na nowo rozmawiający z ONZ, który ściął się, zlękniony tym, co mogło stać się podczas jego zgromadzenia, westchnął niejako wyczerpany. - Na chwilę nie zostawisz ich samych, bo bez rodzica się wymordują - narzekał, powoli obchodząc organizację i kierując się w stronę otwartych na oścież drzwi, mając zamiar podążyć za resztą swojej zgrai. - No nic, miło było, ale wygląda na to, że musimy się zbierać... - na pożegnanie ogłosił z teatralnym smutkiem, odwracając się jeszcze do zebranych.

Spojrzał na Ukrainę, poganiając go wzrokiem, na co ten szybko otrząsnął się i uścisnął rękę Kanadyjczyka, tak samo zbierając się do opuszczenia reszty państw. Zwrócił się też w kierunku Madziara, który zniknął ze swego miejsca, może rozumiejąc, co do niego należy, a może po prostu woląc, żeby nikt go nie widział. Przelotnie skrzyżował jeszcze spojrzenie z USA, który zdał się powoli w sobie gotować, przeżerany awersją do Związku, ale i do siebie. Po tym całkiem zadowolony komunista w końcu zakończył męczarnie tego spotkania i udał się na poszukiwanie swoich podopiecznych, z których jeden zapewne chciał już urwać mu głowę, acz pozostawało to w marniej sferze marzeń.

Czy to coś zmieniło lub coś mu dało? Skądże.

Czy te domysły były w stanie przetrwać długo? Znając Ukrainę, raczej nie.

Czy to wszystko miało jakiś sens? Nie za wielki.

Jednak widok zgrozy pomieszanej ze wstrętem na twarzach dawnych Aliantów, dławiące resztki ich sumień, gotowe przewidzieć najgorsze wizje i odgłos pękającego, przerażonego serca Węgier były nazbyt przyjemne, aby przepuścić taką okazję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro