W sercu raju

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gdzie my jesteśmy? - Polska zapytała ze zdziwieniem, spoglądając to na drewniane drzwi, to na uradowanego Warszawę i nieco zażenowany Kraków.

Minęło już kilka miesięcy od zakończenia Wielkiej Wojny. Musiała przyznać, że odrobinę ich zaniedbywała w tym czasie, jednak miała ku temu powody. Jej życie było rozdarte po całym odtwarzającym się kraju, a nawet Europie, co prawda w teorii uzyskała niepodległość, lecz do wolności była jeszcze bardzo długa droga. Na zachodzie miała na razie względny spokój. Miejsce miały tylko powstania lub pomniejsze niepokoje, nie było łatwo, ale reszta była prawdziwym piekłem. Choć jeszcze do niedawna razem z Czechosłowacją zastanawiały się, jak pozbyć się Habsburga, to teraz tylko słysząc słowo "Cieszyn", były gotowe wydrapać sobie oczy. Był jeszcze wschód. Boże, co tam się działo. Z Ukraińcami walczyła o Lwów i całą Galicję, nikt nie chciał odpuścić, więc wyglądało na to, że będą się bić aż do końca... czyli aż Ruscy nie przyjdą. No właśnie, Ruscy, to dopiero było coś. Walczyli ze wszystkimi i jeszcze między sobą. Jej bolszewicki znajomy okazał się większym sukinsynem, niż kiedykolwiek podejrzewała. Wybijał Białych jak psy, stworzył już sobie podróbkę Białorusi, bo skoro żadne państwo się nie pojawiło, to uznał, że sam sobie stworzy, może się mu uda, a co, do tego jeszcze szykował się do zajęcia Litwy, właśnie Ukrainy i jej samej również, a później prawdopodobnie wszystkiego, co tylko będzie w stanie.

Cóż mogła powiedzieć, cały kraj wręcz błagał o jej uwagę.

I dlatego jej kochani opiekuni sami dopilnowali, aby znalazła dla nich choć krztynę czasu.

Z samiusieńkiego rana zabrali ją z Belwederu, gdzie tymczasowo przebywała, i wpakowali do samochodu, a po krótkiej wycieczce zaciągnęli ją do jednej z porządniejszych kamienic w centrum Warszawy oraz zaprowadzili na trzecie piętro. Obecnie stali przed drzwiami, zapewne jednego z mieszkań. Pełna zdezorientowania Laszka przypatrywała się swoim przybranym rodzicom. Wydawało się, że Warszawa zaraz wybuchnie, a Kraków, przewracając oczyma z politowaniem, szukał czegoś w kieszeni płaszcza.

- W twoim domu, nowym domu - Warszawiak ogłosił, nie mogąc już utrzymać swojego entuzjazmu i przytulając do siebie państwo, równocześnie wskazując na drzwi. Polska zamarła w zdziwieniu, przypatrując się swojej stolicy, która nabuzowana radością, poruszała wymownie brwiami.

- Co? Jak to? Ale... - kobieta z trudem odparła, pozostając w niemałym szoku. Podejrzewała jakiś żart, jednak powaga stolicy Małopolski, jaki i sama jego obecność, wykluczały taką możliwość. Wbiła wzrok w racjonalniejsze miasto, pragnąc usłyszeć wyjaśnienia.

- Mówiłaś, że przebywanie w Belwederze strasznie cię męczy, więc uznaliśmy, że bardziej przeciętne mieszkanie w kamienicy powinno być ci milsze - Krakowianin zaczął, dostrzegając jej błagalne spojrzenie i uśmiechnął się z rozczuleniem. - Jesteś już dorosłą kobietą, wiele przeszłaś...

- Dosłownie całą Rosję - Warszawiak wtrącił z wyczuwalną pogardą do wspomnianego kraju. Odkąd ci wstrętni Moskale niemal odebrali mu jego dziecinę, pałał do nich jeszcze większą odrazą, a zbliżające się powoli oddziały Armii Czerwonej i bezczelni Biali nie ocieplali jego poglądów.

- Cicho siedź na razie - drugie miasto zganiło go lekko zirytowane jego komentarzem. Zawsze musiał się wbijać w jego wypowiedzi. - Uznaliśmy, że własne, przytulne mieszkanie będzie idealnym miejscem, w którym będziesz mogła odpocząć od całej polityki i ciągłych konfliktów, czasy są trudne, wiele rzeczy jest niepewnych, jeszcze długa droga przed nami, zanim będziemy mogli prawdziwe się cieszyć, ale mimo... - starał się tłumaczyć ich wspólne motywy, jednak jak zwykle nadpobudliwy Wa-wa musiał przejść jak najszybciej do działania. Wyrwał z rąk drugiego miasta klucze, które ten przed chwilą wyjął z własnej kieszeni, powodując, że Krakowianin zgubił swój wątek.

- Chodź, pokażę ci wnętrze! - Warszawa zaproponował radośnie, otwierając drzwi i wparowując do środka mieszkania, jednocześnie ciągnąc Polkę za sobą. Gdy mieszkaniec Małopolski otrząsnął się z szoku, westchnął ze złością oraz rezygnacją, przyzwyczajony do podobnych zajść, po czym udał się za nimi. Bo co innego pozostało...

Mieszkanie było rzeczywiście przytulne.

Zaraz po wejściu Rzeczpospolitej w oczy rzucił się niewielki przedpokój, w którym znajdowała się niska, zrobiona z ciemnego drewna, szafka na buty oraz wieszak na ubrania, lecz nie zdążyła zbytnio się temu przyjrzeć, ponieważ od razu została pociągnięta do kuchni.

- Spójrz jak tu ślicznie, sam wszystko wybierałem - ogłosił podniośle, wskazując na pomieszczenie o białoszarych ścianach. Znajdował się tam kaflowy piec, stałe wyposażenie każdego domu, kredens kuchenny w podobnym odcieniu brązu co szafka w przedpokoju oraz duży stół, stanowiący centralny punk całego pomieszczenia, wraz z czterema krzesłami.

- Nieprawda - stanowczo wtrącił się Kraków, dołączając do dwójki. Sam, własny poczuciem stylu i własnym czasem, dopilnował, aby to miejsce wyglądało jak najlepiej, a ten cieć znowu zmyślał, lecz cóż go dziwiło, Wa-wa zasłonki wybrał i już był zdania, że całe wnętrze udekorował.

- Półprawda - Warszawa poprawił go i wyminął, ciągnąc kobietę do następnego pomieszczenia, do pokoju dziennego, będącego równocześnie sypialnią.

- Papo, pomocy... - Laszka rzuciła szeptem, będąc wleczoną dalej, lecz Krakowianin wzruszył tylko ramionami, widząc pewne plusy w szybkim oprowadzeniu Polki po jej nowych włościach.

W pokoju było przeciętnych rozmiarów łóżko, na którym leżała jasnobłękitna pościel, niezbyt daleko stała szafa na ubrania, po drugiej stronie stało średniej wielkości biurko i biblioteczka, pełna największych dzieł polskiej literatury, na ścianie wisiało również lustro ścienne. Wszystkie meble w pomieszczeniu, jak i prawdopodobnie całym domu, trzymały się w podobnych odcieniach ciemnego brązu, łącząc się z delikatnie popielatymi ścianami oraz nielicznymi, błękitnymi dodatkami.

- Pościel sam wybierałem, mięciutka jest, prawie jak płucka - chwalił się, łapiąc poduszkę i ściskając ją trochę, gładząc, aby po chwili rzucić ją z powrotem na łóżko. - I tu widzisz, mówiłaś kiedyś, że ładna, więc szukałem jej wszędzie i tam też są inne - teraz pokazywał na doniczkę, która stała obok okna i w której dumnie rósł nieco ususzony kwiat, a nieco dalej były jeszcze jakieś paprotki.

- Wspaniale... - fuknęła bezradnie, przytłoczona ilością informacji i ponownie pociągnięta w inny kąt pokoju. Zawsze ją zastanawiało, jakim cudem Warszawiak mentalnie zatrzymał się na etapie nadpobudliwego dziesięciolatka, żeby czasem mieć przebłyski szacownego męża stanu i nadopiekuńczego ojca.

- O i tu, zobacz tam - Warszawa przystanął przy oknie i odsłaniając zasłonę, wskazał na jedno z okien mieszkania kamienicy znajdującej się naprzeciwko. - Tam od niedawna mieszkam ja, więc zawsze, gdy będziesz potrzebować wsparcia, możesz do mnie przyjść albo zakrzyczeć, albo nawet rzucić kamieniem, powinnaś dorzucić - ciągnął dalej, przysuwając kobietę do siebie i nakierowując jej wzrok na okno będące piętro wyżej oraz kilkanaście metrów dalej. Nie był pewny, skąd miałaby wziąć ten kamień, ale mogłaby wcześniej wrzucić parę do doniczki stojącego nieopodal kwiatka, zawsze miałaby przygotowany zapas.

- Dziękuję, tato, ale... - próbowała go uspokoić i dojść do głosu, ale widząc, jak nabiera kolejny wdech dla następnego wywodu, odpuściła, nie widząc dla siebie nawet najmniejszej szansy. Tu nie miała żadnej władzy.

- I pamiętaj, wiem, że jesteś dorosła, ale nie życzę sobie żadnych mężczyzn w tym domu - ogłosił stanowczo, po raz pierwszy tego dnia stając się poważnym i tracąc część ze swojego entuzjazmu. - Z tamtego okna jest świetna pozycja do obserwowania twojego mieszkania i strzelania, więc jeśli tylko jakiegoś zobaczę, to się nie zawaham, nawet jeśli będę musiał potem czyścić wykładnię i, jak to mówi Katowice, ciulać policję w całym kraju - zarzekał się, łapiąc Rzeczpospolitą za ramiona i spoglądając jej w oczy. Starał się emanować swym ojcowskim autorytetem, nawet jeśli jego córeczka była nieprzekonana co do jego zapewnień.

- Tato - Polska wydusiła z niejako rozpaczliwym rozbawieniem, przypominając sobie wszystkich biedaków, którzy zostali kiedykolwiek poturbowani przez jej stolicę, ponieważ się do niej zbytnio przymilali. Niech przynajmniej Bóg ma miłosierdzie nad ich duszami, bo Warszawiak go nie miał.

- Żadnego narze-Aaa! Kurwa! - Warszawa twardo pozostawał przy swoim, lecz Kraków, nie mogąc już go znieść i uznając, że dość już pokazał ich państwu, chwycił go za ramię, boleśnie wbijając palce w bark miasta i sprowadzając go z jękiem do parteru, czyli tam, gdzie było jego miejsce. Nie lubił przemocy, ale to był jedyny sposób, aby uspokoić Wa-wę, przynajmniej na chwilę.

- Kończąc - starsza ze stolic podeszła do Polki, również chwytając ją za ramiona, podczas gdy stolica Mazowsza podnosiła się z podłogi. Przypatrywał się jej z powagą, ale i miłością, którą obdarzył ją przez wszystkie lata jej przydługiego dzieciństwa. - Wszystko nareszcie zmierza w dobrą stronę, jeszcze tylko kilka, może kilkanaście miesięcy i wszytko będzie tak, jak zawsze być powinno, będziesz całkowicie wolna, niepodległa i najzwyczajniej chcemy cię wspierać oraz być tego częścią, bo nie ważne, co się stanie, zawsze będziesz naszą małą dzieciną - Krakowianin uśmiechał się łagodnie, spoglądając na wzruszone państwo. Nim oboje mogli spostrzec, już stojący w chwale Warszawa, złapał ich w uścisku, pociągając nosem.

- Znowu płaczesz? - Laszka zapytała, widząc poruszenie na twarzy miasta. Jak zawsze pierwszy był na skraju łez wzruszenia z nich wszystkich.

- Wcale nie, dbam o nawilżenie powiek - Warszawiak odrzekł, dławiąc się nieco i starając się zachować kamienną twarz, co mu ani trochę nie wychodziło. Kraków wyciągnął rękę i poczochrał jego włosy, śmiejąc się z dozą politowania ze swojej beksy.

Polska przyglądała się im, ciesząc się swoim mały szczęściem, o którym niejednokrotnie zapominała przez kłopoty ostatnich tygodni i wtuliła się jeszcze mocniej w obu mężczyzn.

Miała już niemal wszystko, czego pragnęła, teraz mogło być tylko lepiej.

...

- Co to za miejsce? - Polska zapytała ze zmieszaniem, przyglądając się stojącemu przed nią, wielkiemu budynkowi i czasem zerkając na ZSRR, który zamieniał kilka ostatnich słów ze swoim podwładnymi.

Właśnie przyjechali z Norymbergi. Laszka miała cichą nadzieję, że w drodze powrotnej bolszewik zostawi ją w Krakowie lub w innym polskim mieście, jednak wróciła razem z nim do jego stolicy. Nie miała żadnych informacji o niczym, gdzie i po co zmierzali oraz co się z nią potem stanie. Czuła się prawie jak baranek prowadzony na rzeź, jednak to miejsce wydawało się jej względnie za przyzwoite na rzeź. Budynek, przed którym stali, był raczej zadbany, wyróżniał się na tle otoczenia, które z racji odległości od centrum Moskwy, zaczęło przypominać nieco wieś. W oddali mogła ostrzec zielone pola czy złociste łany zboża, które czekały na skoszenie, widać było też las, słychać było również nikły śpiew ptaków. Gmach wybijał się jeszcze z jednego powodu, przytłaczał swoją ponurością oraz chłodem, był szary, wielki i w pewien sposób toporny. W oknach wisiały proste, stonowane zasłony i tylko w jednym udało się jej dostrzec jakąś marną roślinkę, w skrócie bardzo zachęcająco.

- Мой дом (Mój dom) - komunista odrzekł ze spokojem, może nawet małą nostalgią, przystając obok niej. Polka zerknęła na niego ze zdziwieniem, niepewna, co powinna przez to rozumieć. - A do czasu aż nabierzesz sił także twój - dodał, widząc jej dezorientację i chwycił za rączkę wózka, aby wprowadzić kobietę do środka. Polka chciała coś powiedzieć, jednak była zbyt speszona, aby to zrobić.

Mimo wszystkiego, a zwłaszcza schodów, dostanie się do domu, nie okazało się aż tak wielką trudnością, głównie dzięki sprawności jej opiekuna. Po uporaniu się z nimi zostały przed nią otwarte masywne drzwi, za którym ukazał się nieco mroczny hol. W jego głębi wydawało się mieścić przejście do innych części domostwa, a podpowiadała to obecność schodów. Zaraz z boku stał wieszak, a dalej można było ujrzeć kilkoro drewnianych drzwi oraz komód. Całość prezentowała się równie ozięble i topornie wewnątrz, jak robiła to na zewnątrz.

- Дети! (Dzieciaki!) - gdy tylko drzwi się zamknęły, bolszewik podniósł głos i natychmiast można było usłyszeć echo szaleńczego biegu piętro wyżej.

Rzeczpospolita się zmieszała jeszcze bardziej. Słyszała kiedyś, z różnych źródeł, iż jej sąsiad posiadał parę młodocianych państw-wychowanków, lecz nigdy nie było dane jej ich zobaczyć. Zżerało ją od środka zaciekawienie i osobliwe zdenerwowanie, nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Nie potrafiła wyobrazić sobie ZSRR w roli choćby niani na dłużej niż piętnaście minut, a co dopiero jako rodzica. Przynajmniej normalnego rodzica.

Jej rozmyślania przerwało pojawienie się w końcu korytarza pewniej istotki, a zaraz później drugiej. Obie, w momencie, w którym z daleka dojrzały surowy wzrok ich patrona, uspokoiły się i wyprostowały, poważnie, acz szybko podchodząc do właśnie przybyłych.

Mniejsza z dwójki, dziewczynka, z wyglądu miała lat około dziesięciu, choć w ludzkiej rachubie musiała zapewne mieć więcej. Czerwone włosy były splecione w warkocz, w którym gdzieniegdzie przebijały się białe pasemka, odpowiadające wzorom na jej fladze, podobnie było z zielonymi oczami, które były jaśniejsze od jej skóry. Wydawała się bardzo podekscytowana i z trudem utrzymywała wymaganą ogładę. Tuż za nią szedł młodzieniec, z twarzy można było powiedzieć, że miał jakieś piętnaście lat, lecz był przy tym bardzo wyrośnięty, jak na ten szacowany wiek. Chłopak miał śnieżnobiałe, rozczochrane włosy, które bezskutecznie starał się doprowadzić do ładu, jego oczy były w odcieniu błękitu, znacznie żywszym niż ten po prawej stronie jego oblicza. Wzrok młodzika był jakby niespokojny, nieco podejrzliwy. Oboje byli ubrani schludnie, w koszule, dziewczynka miała do tego prostą spódnicę, a jej kompan zwykłe spodnie. Przypominali młodzież wyciągniętą prosto z propagandowego, sowieckiego plakatu.

Gdy tylko zbliżyli się dostatecznie, stanęli obok siebie na baczność, oczekując dalszych instrukcji od ich opiekuna. Byli wyraźnie zdezorientowani, zerkali to na Polskę, to na ZSRR, niepewni, czego powinni się spodziewać. Związek Radziecki przyglądał się im chwilę, jakby szukał czegoś w ich postawie, lecz szybko zaprzestał i zaczął mówić.

- Беларусь, Россия (Białoruś, Rosja) - wskazał na dziewczynkę, która słysząc swoje imię, uśmiechnęła się i delikatnie ukłoniła, a później na chłopca, który również nieco się schylił. - To Polska - po tym pokazał na kobietę. - Została dość mocno poszkodowana w czasie wojny i będzie z nami mieszkać, dopóki nie wróci do zdrowia - beznamiętnie zakończył krótkie tłumaczenie, przedstawiając wszystkim fakt dokonany. Z powodu drobnych przemeblowań młodzież podejrzewała możliwość nowego lokatora, lecz nie spodziewali się czegoś, a raczej kogoś takiego. Twarzyczka Białorusi rozpromieniła się jeszcze bardziej, jakby właśnie dostała jakiś prezent, a młody Moskal speszył się, towarzyszący mu od początku sceptycyzm zdał się przybrać na sile. - Przywitajcie się - komunista nadmienił, a w tym samym momencie wszystkie hamulce, trzymające dziewczynkę w pionie, puściły i od razu podbiegła do Laszki, aby uścisnąć jej dłoń.

- Добрай раніцы! (Dzień dobry!) Miło mi poznać, cieszę się, że będziesz z nami mieszkać, co prawda zawsze chciałam mieć młodszą siostrę albo chociaż braciszka, albo kotka, tak kotek byłby fajny, ale tak też jest dobrze, masz bardzo ładne oczy, wiesz? Włosy też masz ładne, ale mogłyby być dłuższe, ale ładne są, a umiesz gotować? Musisz umieć, a jeśli nie, to nauczymy się razem... - potok słów, jaki opuszczał Białorusinkę, przytłaczał Polkę, która w osłupieniu trzymała rękę młodocianej Republiki i ze wszystkich sił starała się zrozumieć jak najwięcej. - ...chyba że nie lubisz gotować, to nie musimy, a co lubisz robić? Może szyć lub haftować? Tak? Nie? Ale na pewno potrafisz...

- Wystarczy - bolszewik przerwał jej niejako wyczerpany, opierając dłoń na jej czole i odsuwając ją do tyłu. Mała panienka wydała się nieznacznie zawstydzić, ale przynajmniej się uspokoiła. Polska w międzyczasie starała się przetworzyć wszystko, co zostało jej przekazane. - Potem ją wypytasz i pamiętaj, zanim zadasz następne pytanie, pozwól jej odpowiedzieć na pierwsze - ZSRR westchnął, widząc zawiedzioną minę. Dziewczynka była dobrym dzieckiem, nie sprawiała za dużo problemów, acz była męcząca. Dla niego zbyt męcząca...

Teraz nadeszła kolej Rosji, jednak on stał w bezruchu, wbijając swój wzrok w podłogę. Od początku wydawał się jakiś wycofany względem gościa, lecz w chwili, w której poznał jego tożsamość, zrobił się jeszcze bardziej nieprzystępny.

- Ekhem, coś nie tak? - ZSRR chrząknął lekko niezadowolony, poganiając chłopaka, który zdał się przyjąć postawę niejako obronną, pochylając się jeszcze mocniej i nie zamierzał zrobić tego, co od niego oczekiwano. Jego siostra zerknęła na niego z niepokojem, a od Związku Radzieckiego można było wyczuć bijącą irytację, która z każdą chwilą się zwiększała. Rzeczpospolita była nieco strapiona jego postawą, lecz wydawało jej się, iż rozumie jej przyczynę.

On po prostu jej nie ufał, jakby się obawiał.

I miał ku temu prawdopodobnie dobry powód.

- Ty zapewne dobrze pamiętasz czasy sprzed wojny, gdy to ja byłam waszym wrogiem, waszą wielką przeszkodą, mam rację? - Polska zapytała niepewnie, ubiegając komunistę, który miał zamiar coś powiedzieć, aby naprostować chłopca. Rosja, słysząc jej słowa, jakby nieco się ożywił, lecz dalej pozostał zgarbiony. - Szlachecka zołza, faszystowska dyktatorka, polskie pany, zachodnie burżuje, wrogowie rewolucji, tak pewnie kojarzysz mnie i mój naród? - kontynuowała, widząc w ekspresji młodzieńca, iż się nie pomyliła. - Rozumiem twoje obawy i nie chcę od ciebie wiele, nie musisz mi ufać czy nawet mnie lubić, ale będzie nam łatwiej, jeśli będziemy dla siebie mili - starała się być delikatna i przekonać do siebie przyszłego współdomownika, przebijając się przez mętlik sprzecznych informacji w jego głowie. - Poza tym... Ja już raczej nie stanowię zagrożenia dla nikogo, nie sądzisz? - kobieta wyciągnęła rękę w stronę młodziana. Rosja ostatecznie postanowił ponieść głowę i spojrzeć na czekający przed nim kraj. Na twarzy Polski ujrzał drobny i łagodny uśmiech, w pewien sposób życzliwy oraz kochający, jednak było za nim coś, czego chłopak nie do końca umiał opisać czy zrozumieć. To coś było dla niego osobliwie przytłaczające, sprawiając, że wnętrzności młodzieńca skręcały się w dziwnym, nieprzyjemnym uczuciu, pokrewnym wyrzutom sumienia.

- Przepraszam - Republika Radziecka rzuciła, z nutą wstydu ponownie nieco spuszczając głowę, oddając gest nowego domownika i ściskając dłoń Laszki, na której twarzy pojawiły się nieznaczne świadectwa zaskoczenia. Zachowanie Rosji rozczuliło ją w swej ciut niewinnej formie.

- Nic nie szkodzi, jesteś po prostu przezorny - odrzekła przyjaźnie, nie chcąc, aby młodzieniec jakkolwiek się zamartwiał. On za to, lekko podbudowany, znowu odważył się podnieść wzrok. - To całkiem dobra cecha, nadmierna ufność nie popłaca - Polka dodała, znowu przybierając ten sam wyraz twarzy, który widniał na niej kilka chwil wcześniej.

Rosja, im dłużej się jej przyglądał, tym pewniejszy był zdania, iż nie widział bardziej przygnębiającego uśmiechu.

...

Po całym przywitaniu ZSRR rozkazał dzieciakom iść do siebie oraz dać Laszce spokój do następnego dnia, aby mogła odpocząć i przyzwyczaić się odrobinę do nowej rzeczywistość, a sam zaprowadził, czy też zaniósł, ją do jej nowego zakątka.

Pomieszczenie było całkiem proste i chłodne, dobrze wpisując się w resztę domu. Izba miała jakieś trzy na cztery metry, ściany były pomalowane na biało, po lewej stało całkiem duże, pojedyncze łóżko, obok niego była szafka nocna z pustym wazonem. Na wprost drzwi było okno z beżowymi zasłonami, opodal stała szafa, w prawym kącie pokoju była komoda, lustro, wszystkie meble były w odcieniu jasnego brązu. Były tam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a całość była ustawiona tak, aby w miarę umożliwić poruszanie się w jej stanie.

- Oto twój pokój, spróbuj się rozgościć, jeszcze później tu zajrzę i wyjaśnię ci resztę rzeczy - Sowieta ogłosił, wprowadzając ją do pomieszczenia i niemal od razu zamykając za sobą grube, dębowe drzwi.

Gdy tylko kobieta została sama, w ciszy, kłębiące się w niej do myśli poczęły wypełniać milczenie, zmieniając się w piski i nieme krzyki, rozsadzające jej głowę od środka.

Musiała przyznać, że była trochę pod wrażeniem tego, jak każdy element nowej rzeczywistości przypominał jej o własnej bezsilności i uzależnieniu od innych ludzi, a teraz w szczególności od osoby bolszewika.

Jej pokój był na drugim piętrze, poza nim na tym piętrze był tylko pokój i gabinet komunisty oraz łazienka, ażeby przejść do innych części domu, nie mówiąc o jego opuszczeniu, potrzebowała wsparcia. Większość drzwi miała progi, stanowiące dla niej kolejną przeszkodę, przynajmniej korytarze i przejścia nie były wąskie. Jej mobilność była bliska zeru, na szczęście mogła sama się ubrać czy jeść, choć w tym miała wciąż wiele ograniczeń. Jak na razie w niemal każdej innej czynności potrzebowała pomocy czy to lekarza, czy pielęgniarki, a teraz, w tym miejscu, do pomocy był prawie wyłącznie on, jej drogi gospodarz, może w ostateczności Ukraina. Miała już tylko nadzieję, że ZSRR nie wpadnie na to, aby również pomóc się jej kąpać.

Odkąd odzyskała świadomość, a zwłaszcza odkąd opuściła szpital niespełna cztery tygodnie temu, każdy dzień był wielką mieszanką upodlenia, bezradności oraz poniżenia.

Te spojrzenia pełne śmiesznej i bezwartościowej litości, te sztuczne lamenty oraz biadolenie zachodu, ta sympatyczność ze strony jej opiekuna i dobrodzieja, który po dwudziestu paru latach nagle uznał, że jednak jej trup jest mu nieprzydatny, ta jej całkowita bezbronność względem tych wszystkich zmian i jej biedny, ukochany, doszczętnie zrujnowany kraj, którego nawet nie miała szansy zbytnio zobaczyć.

Żałosna tragedia, w której jej przypadło grać główną rolę.

Jednak musiała to przetrwać, wytrzymać tych parę miesięcy upokorzeń aż nabierze sił, aż wyzdrowieje na tyle, że będzie mogła się sobą zająć i wrócić do siebie. Wtedy postara się wszystko naprawić, wszystko, co będzie w stanie, wszystko, co zostało jej zniszczone czy odebrane.

Bo przecież od teraz już gorzej być nie mogło.

Prawda?

-------------

Strasznie dużo tu opisów, ale potrzebne jest wprowadzenie do nowego domu naszej Polski, w końcu trochę tam spędzi.

Życzę wam miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro