Znalezisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po latach spędzonych na opiece nad dwoma najmłodszymi Republikami Sowieckimi Ukraina nauczył się, że cisza, jeśli nie była nakazana przez bolszewika, to w tym domu oznaczała wyłącznie niebezpieczeństwo.

Wielkie niebezpieczeństwo.

Wiedział, gdzie miały być, a przynajmniej gdzie miały być w czystej teorii, jednak mimo to zaglądał do każdego mijanego przez siebie pokoju, o ile tylko był on otwarty. Cały parter przetrząsnął na każdy możliwy sposób, zaglądając do pokoi, do których dla własnego zdrowia nie powinien, a nawet dla pewności starając się zajrzeć do pomieszczeń zamkniętych, zwykłe zamknięcie w drzwiach nigdy nie stanowiło dla niego problemu, dla młodzieży było za to problemem tymczasowym. Po parterze przyszedł czas na pierwsze piętro, piętro należące do poszukiwanych. Nikogo nie było w pokojach, nikogo nie było w łazience, nikogo nie było w schowku, nikt nie krył się pod łóżkiem ani za zasłonami, nikt nie chował się w wannie, nikt nie próbował podłożyć mu nagle nogi, kiedy wychodził. To piętro również było opustoszałe, a to sprawiało, że w jego gardle zaczynała pojawiać się nieprzyjemna, dławiąca gula.

Jego ostatnią nadzieją była Polska.

Jeśli z nią ich nie było, to mógł z czystym sumieniem zacząć panikować.

Na ostatnie piętro wszedł nieco pośpiesznie, od razu zmierzając ku pierwszym na korytarzu drzwiom. Zapukał w nie przelotnie i nie czekając na pozwolenie, uchylił je, zaglądając do środka.

Laszka była sama.

Siedziała w spokoju na łóżku, odpoczywając od wszystkiego i wszystkich, zajęta czytaniem jakiejś bliżej nieokreślonej książki, mógł powiedzieć tylko, że była gruba i stara. Kobieta zwróciła się w jego stronę, pokrywając się wyrazem zniesmaczenia jego haniebnym przerwaniem jej sielanki, lecz nim zdążyła go zganić, on odezwał się pierwszy.

- Gdzie są te dwa potwory? - zapytał ciut przejęty, rozglądając się dokładniej po pokoju Polki, mając nadzieję na okrutny żart ze strony Rosji, być może nawet z pomocą ich drugiej opiekunki.

- Nie były z tobą? - odbiła pytanie, przechylając głowę na bok i lustrując Ukraińca, który z każdą sekundą wyglądał coraz gorzej.

- Mówiły, że idą na chwilę do siebie, a potem zajrzą do ciebie, ale nigdzie ich nie ma - mruknął z nutą rozpaczy, będąc już pewnym, że jego obawy były bardziej niż słuszne.

Zapadła cisza.

Polska zamarła, odkładając na bok książkę i patrząc w oczy Ukrainy. Tym razem ona modliła się, aby to był żart, jednak powolne umieranie wewnętrzne, wkradające się na jego twarz, zaprzeczało tej opcji swoją szczerością.

- O kurwa... - wyjęczała z przerażeniem, pokrywając się podobnym wyrazem. Po chwili przełknęła ślinę, starając się myśleć racjonalnie. - Gdzie szukałeś? - zapytała, jeszcze raz zwracając uwagę Republiki.

- Na początku byłem w ogrodzie, ale szukałem głównie w domu - dopowiedział zgodnie z prawdą, równocześnie zdając sobie sprawę, że tak właściwie każdego możliwego miejsca nie sprawdził.

- To co tu jeszcze robisz, zapierniczaj jeszcze raz do ogrodu, do lasu, wszędzie! - bezwzględnie warknęła w jego stronę, mając nadzieję na jego czysty idiotyzm i wskazała na wyjście ręką, podobnie jakby rozkazywała żołnierzowi czy psu.

Normalnie Ukraina oburzyłby się, przynajmniej coś powiedział, lecz ta sytuacja do normalnych nie należała, dlatego grzecznie pobiegł na dół, mając zamiar wykonać, co zostało mu nakazane i poprzysięgając odwet na młodocianych, jeśliby się okazało, że ci po prostu zrobili to wszystko, aby wywołać w dorosłych stan przedzawałowy.

Zaraz po tym, jak kijowianin zniknął, Polka postanowiła udać się za nim. Zerknęła na leżące obok swego łóżka kule ortopedyczne, zastanawiając się nad nimi chwilę. Od ponad miesiąca chodziła głównie tylko z jedną, używając jej trochę na zasadzie laski, przez co chciała ćwiczyć swoje możliwości. Bez nich przy dozie szczęścia udawało się jej przejść nawet cały korytarz, jednak w obecnej sytuacji nie chodziło o jakoś, a ilość, a wciąż tylko para pozwalała jej na opuszczenie domu i drobny spacer wokół niego. Złapała obie i nieco zbyt gwałtownie poderwała się z łóżka, o mało nie uderzając w szafkę, lecz kiedy tylko złapała równowagę, udała się w ślad za Ukrainą.

Łażenie w zaroślach i wrzeszczenie na cały głos na skraju lasu nie było szczytem marzeń jednego czy drugiego, ale wykonywali to z zapałem oraz starannością godnymi niemalże zawodowców. Kobieta głównie kręciła się przy samej posiadłości, nawołując i rozglądając się za młodocianymi, na myśl przyszło jej nawet sprawdzenie piwnicy, ale nikt o zdrowych zmysłach nie wchodził do tej graciarni zajętej przez pająki i szczury. Ukraina za to zajął się patrolowaniem większej przestrzeni, szukając jakichkolwiek śladów bytu Republik, sprawdzając wszelkie dziury, zagłębienia, schowki, krzaki, a nawet zaglądając na drzewa.

Z każdą mijającą minutą oraz nadchodzącym powoli widmem wieczoru w działaniach dwójki państw pojawiało się coraz więcej desperacji i paniki, choć starały się trzymać nerwy w ryzach, skupiając się na najważniejszym zadaniu.

Jednak po kilkudziesięciu minutach nie znaleźli nikogo ani niczego, Polska zaczęła odpadać, mając coraz większe problemy z utrzymaniem się w pionie, dlatego po małej naradzie ona zdecydowała się wrócić do domu i tam ponownie poszukać, a Ukraina miał jeszcze raz sprawdzić wszystko na zewnątrz.

Zrezygnowana złapała za klamkę, przepełniona mieszanką złości i obawy, które bardzo szybko zmieniły się w wielki gniew.

- Wy macie pojęcie, jak się bałam?! - Laszka podniosła wściekle głos, gdy tylko po otwarciu drzwi ujrzała po środku korytarza szukaną dwójkę, starającą się przemknąć na ich piętro niezauważonymi.

Zarówno Rosja i Białoruś, próbujący przekraść się na górę, niemal podskoczyli na dźwięk jej głosu. Odwrócili się nieznacznie, ich miny pokazywały, iż zastanawiają się, czy zostać w miejscu, czy jednak biegiem uciekać. Oboje pokryli się przerażonymi, głupkowatymi uśmiechami, szukając jakiejkolwiek wymówki czy choćby słów przywitania, jednak nic nie mogło przejść przez ich gardła, wyłącznie zbili się w jedną, szukającą ratunku masę.

Pełna ulgi i niepohamowanej złości kobieta była rozdarta między przytuleniem oraz zbesztaniem młodych Republik, lecz nim zdołała cokolwiek zrobić, zza ukrywających coś dzieciaków rozległ się cichy, niewyraźny dźwięk, który sprawił, że zastygła w szoku.

Pojawiło się niewyraźne miauknięcie.

- No proszę, nasze zguby - Ukraina fuknął ciut groźnie, ze swoistym wyrzutem, zaalarmowany wrzaskiem dochodząc do reszty i stając w drzwiach obok Laszki.

Zdziwił się nieco jej postawą i miał zamiar ją szturchnąć, może nawet trochę wrednie za dyrygowanie nim jak psem, lecz nim zdążył to zrobić, przestraszone zwierze, chowane za plecami Białorusinki, niemal wyrwało się z jej rąk, na szczęście ta w porę go złapała, przytulając go do piersi. Równocześnie Ukrainiec, który już unosił rękę, aby potrząsnąć kobietą, niemal udławił się samym powietrzem.

- Skąd go macie? - Polka zapytała, kiedy tylko pierwszy szok jej przeszedł i była w stanie przemyśleć sytuację.

- Był niedaleko ogrodu, głodny i samotny - Białoruś odparła, przestając tulić do siebie małą kulkę futra i pokazując ją dorosłym. - Musimy mu pomóc.

Niewielki, nieco wychudzony kociak był całkowicie czarny, wręcz przypominający smołę, futerko miał krótkie, trochę brudne i niezbyt lśniące. Brakowało mu prawego oka, po którym została tylko niewiadomego pochodzenia blizna, a ostałe ślepie było żółte, nawet można było powiedzieć, złotawe. Przypatrywał się państwom nieco przestraszony, nieznacznie wbijając pazury w ubrania dziewczynki.

- Czy tylko mi on coś przypomina? - kobieta szepnęła sama do siebie, widząc w wyglądzie zwierzęcia niejako znany jej szablon.

- Nic dobrego - Ukraina mruknął, również dostrzegając pewne podobieństwo. - Nie możemy trzymać tego dachołaza, damy mu jeść i odniesiecie go z powrotem - obwieścił, przerywając oględziny czworonoga i robiąc krok do przodu.

- Nie ma mowy - Rosja ogłosił, widząc zamiar mężczyzny i przyjmując bojowe nastawienie.

- Co masz zamiar z nim zrobić, młody? Twój ojciec nie pozwoli na takiego sierściucha - kijowianin zaczął tłumaczyć, częściowo rozumiejąc punkt widzenia młodocianych, ale mając bardziej na uwadze swoje życie.

- Ciebie czasem toleruje - chłopak syknął w stronę Ukraińca, który nieco się ściął. Wyraz jego twarzy stał się równie nieprzychylny co młodej Republiki, lecz towarzyszyła mu jeszcze nieco mordercza nuta.

Kijowianin miał już odpowiedzieć, lecz wtedy zestresowane rosnącym napięciem oraz może lekko podduszone uściskiem zwierze wyrwało się z rąk Białorusi i zaczęło uciekać w, przynajmniej teoretycznie, bezpieczne miejsce. Tym miejscem okazał się swego rodzaju salon na parterze, w którym bardzo rzadko, ale jednak czasem, generałowie czy inne ważne osobistości odwiedzały Związek Radziecki.

Lekko uchylone drzwi zdały się czworonogowi drogą do bezpieczeństwa, a cała czwórka, gdy tylko spostrzegła, dokąd zmierzał kot, poczuła dreszcz lęku oraz nadchodzących kłopotów. W chwili, w której wpadli za nim do pomieszczenia, nieodwracalne szkody już zostały poczynione przez desperacko szukającą ucieczki istotę. Kilka stojących na półkach przedmiotów już skończyło na ziemi, a jeden obraz niebezpiecznie kołysał się z lewej na prawą, a drugi już leciał na podłogę. Gdy państwa spróbowały go złapać, kot wskoczył na komodę i w biegu zrzucił leżący na niej wazon, który rozbił się na drobne kawałki. Nim ktokolwiek zdążył go złapać,
zwierzak skoczył przed ciebie, wieszając się na zasłonie i razem z nią lecąc na ziemię. Następnie wszedł na stolik nieco przypominający biurko, zrzucając z niego lampę, która przetrwała tylko dzięki brawurowej akcji Ukrainy. Osaczone zwierze ostatecznie rzuciło się w stronę biblioteczki, strącając z niej kilka tomów, aż przez nieuwagę wylądowało w ramionach Rosji.

Po niecałej minucie w objęciach chłopca kot się uspokoił, a on sam postanowił odstawić go na ziemię. Równocześnie zebrani zaczęli oceniać szkody, czy jak w przypadku kijowianina, z troską i strachem odkładać uratowane przedmioty, podnosząc się z ziemi.

- Zatkać uszy dzieci - Laszka rozkazała, patrząc na pobojowisko i starając się opanować.

Białoruś wykonała polecenie od razu, równocześnie śledząc wzrokiem kota, który, nieco spokojniejszy, kręcił się wokół jej nóg, a Rosja się ociągał, mając zamiar się nie zgodzić, jednak nieprzejednany wzrok Polki odwiódł go od tego i zakrył uszy dłońmi, choć zrobił to bez większej staranności.

Gdy młodzież mniej lub bardziej wykonała rozkaz, kobieta zwróciła się w stronę Ukraińca, a momentalnie jej ekspresja przeszła w beznadzieję.

- On nas zajebie, gdy wróci - rzuciła, niejako bezsilności się śmiejąc. - Mi znowu zrobi areszt w mojej klitce, a z ciebie mopa i Bóg wie, co jeszcze zrobi.

- Ta, mamy przesrane - potwierdził ciut drętwo, oswajając się z wizją przyszłości. - Wazon możemy zwalić na ciebie, niszczyciela dekoracji i pogromcę porcelany, ale z resztą będzie gorzej... - dodał z niewielkim, kpiącym uśmiechem, kryjącym wewnętrzną rozpacz, patrząc po kolei na zniszczone przedmioty.

- Rozbiłam tylko trzy, odkąd tu jestem, tylko trzy, do cholery - kobieta syknęła w odpowiedzi, mrużąc oczy nieprzychylnie. Tak właściwie to rozbiła ich więcej, ale nie o wszystkich kijowianin wiedział.

- Ale ja to muszę potem sprzątać i pastować panele - odparł, również się krzywiąc. - Co ja? Twoja pokojówka? - prychnął jeszcze z odrobiną złości, a twarz Polski pokryła się najczystszym politowaniem.

- Zapominasz się, chyba ktoś ci dawno nie przywalił, czyżby ręka pana ostatnio była łaskawa? - zapytała nieco prześmiewczo, jednak naprawdę zainteresowana tą kwestią. W końcu bolszewikowi również zdarzały się okresy dobroci dla zwierząt.

- A żebyś wiedziała, ponad miesiąc już żyję bez wpierdolu - fuknął na swój sposób wyniośle, jednocześnie będąc niezbyt zadowolonym z kierunku, w jakim szła ich rozmowa.

- Było, minęło - rzuciła bezwarunkowo, w tonie wręcz skazującym na wyrok. - I mam być duma, czy raczej się bać, że jak ci teraz przywali, to dostaniesz w spadku mój wózek? - dodała już z odrobiną troski w głosie, widząc, jak Ukraina z każdym jej słowem wydawał się coraz bardziej przybity.

- Ty wiesz jak pocieszyć człowieka - rzekł, pokrywając się wyrazem wewnętrznej dekadencji. Polka miała coś odpowiedzieć, może nawet coś rzeczywiście pocieszającego, ale ktoś ją uprzedził.

- A co z Saszką? - Białoruś przerwała ich rozmowę, zadając ciche i niepewne pytanie.

- Saszką? - dorośli powtórzyli chórem, zwracając swe spojrzenia ku dziewczynce.

Na ich swoiste pytanie panienka podniosła kociaka do góry, wystawiając go przed siebie. Dojrzałe państwa zerknęły po sobie, ostatecznie skupiając się na czworonogu. Laszka podparła się na kulach i wyciągnęła ręce, biorąc w swe dłonie małe nieszczęście. Kot skupił na niej swoje złote ślepko, wpatrując się prosto w jej oczy, a ona sama miała wrażenie, że szuka miejsca w jej duszy.

- Niech na razie jest - westchnęła, oddając zwierzę na ręce dziewczynki. Ukraina uniósł brew nieprzekonany, jednak nie powiedział nic, a dzieci pokryły się szczęściem. - Ale to wy sprzątacie i tłumaczycie się przed ojcem, jak wróci - nadmieniła bezwzględnie, a radosne miny młodych Republik zmieniły się na straceńcze.

...

Stara, opuszczona jeszcze za pierwszej wojny posiadłość leżąca w pełnym sosen lesie. Ze wszystkich ścian zaczynał spadać tynk lub obrosła je gęsta ściana bluszczu. Ponad połowy okien już nie było, a zostały po nich tylko ostre, wystające z ram okien kawałki. Części płytek, niegdyś spoczywających na dachu, leżały pośród trawy zarośnięte mchem, a reszta, wciąż trzymająca się w miejscu, ułatwiała drogę wodzie, skapującej do środka przez dziurawe podszycie dachu. Drewniane parkiety zostały zdarte i spalone lub zabrane do innych miejsc, podobnie drzwi czy balustrady schodów. Z wielkich żyrandoli pozostały wyłącznie nieliczne skrawki szkła wiszące na metalowych ramach. Każdy dywan, malowidło, ładny mebel, fragment porcelany, wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zostało już dawno temu rozgrabione.

Z pięknego dworku, niemal pałacyku nie pozostało niemal nic, tylko ściany, schody i podłogi, smutno przypominały dni dawnej chwały, z wiatrem szumiąc opowieści o swej świetności.

Idealne miejsce na kryjówkę.

Idealne miejsce, żeby się schować, kiedy twoim wrogiem mogła być każda żywa istota, każdy człowiek wiedzący o twoim bycie, twój drogi współobywatel, twój sąsiad, przybysz z pobliskiego kraju, kiedy twoje wszelkie plany walki zostały rozdarte, a twoim jedynym priorytetem stało się wyłącznie przeżycie, kiedy zostałeś zmuszony do całkowitego odcięcia się od świata, pozbawienia wszelkich informacji na każdy temat i spotkania z kimkolwiek, kto mógłby ci pomóc, ale również mógłby zagrozić, kiedy jedyne, co ci zostało, to nadzieja na lepszą przyszłość.

Jednak od samego rana spokój pustej rudery i otaczającego ją sosnowego boru przerywały wyniosłe krzyki, nacechowane bólem jęki oraz strzały, a ziemię zaczynały przesiąkać krew i łzy.

- Ja to też mam czasem szczęście, człowiek sobie wraca do domu, wkurwiony do granic przez te zachodnie śmieci, a ktoś mu podrzuca informacje o miejscu ukrycia innego problemu - Związek rzucił z osobliwym szczęściem, uderzając przeciwnika w twarz kolbą karabinu. - Czemu by nie pomóc waszej żałosnej służbie bezpieczeństwa i od razu nie rozwiązać go osobiście? Może szczęście się utrzyma i jeszcze gdzieś na Ukrainie znajdę UPA? - mówił dalej, niejako głośno myśląc oraz powtarzając cios, tym razem uderzając w skroń.

Armia Krajowa nie mógł się już dłużej utrzymać na nogach, jego wizja była już od dawna mętna, lecz na tę krótką chwilę nie był w stanie niczego dostrzec ani niczego usłyszeć, wszystko zniknęło, aby po kilku uderzyć w niego ze zdwojoną siłą, kiedy jego ciało osunęło się na brudną podłogę. Adrenalina wypełniała jego krew, która napływała do jego ust i sączyła się przez przestrzeloną na wylot łydkę, jednak mimo tych strat działa, zmuszając obolałe płuca do oddechu, a zmęczone mięśnie do walki.

- Nie sądzisz, że to żałosne? Resztki twoich druków zostały wybite, ty i co niektórzy złapani, wasze plany zniszczone, ponieważ jeden z was uznał, że ostatecznie woli spokój niż zabawne marzenia o wolnej ojczyźnie - komunista prychnął z politowaniem, przyglądając się młodzieńcu, który próbował obrócić się na brzuch. - A może zaczął wami gardzić? Może te wasze śmieszne akcje mu się znudziły? A może fakt, że część z was to gnojki okradające zwykłych ludzi? Jak uważasz, to przez wasze misje czy nie?

- Robię, co muszę - AK charknął, próbując się podnieść czy wstać, lecz kiedy tylko udało mu się nieco podeprzeć na łokciach, ZSRR dość celnie kopnął go w brzuch, odrzucając go na bok.

Chłopak, uderzając plecami o chłodną ścianę, mimowolnie skulił się, nie mogąc oddychać i hamując odruch wymiotny, który zaowocowałby tylko pozbyciem się żółci z jego pustego żołądka. Zaczął gwałtownie dyszeć, charcząc i świszcząc, dławiąc się własną i krwią śliną, która przez chęć torsji zaczęła zbierać się w jego ustach. Z rozciętej skroni i łuku brwiowego sączyła się posoka, wywołując na jego twarzy nieprzyjemne uczucie ciepła.

- Tak jak ja, wszyscy razem jesteście słabym oporem osłabionego kraju, przeszkadzaliście nam, a teraz poniesiecie tego konsekwencje - komunista odpowiedział i kolejnym, słabszym kopniakiem odciągnął Polaka od ściany, obracając go na plecy. - Uspokoisz się w końcu i dasz się skuć lub związać czy naprawdę mam cię bić do nieprzytomności? Długo to i tak nie potrawa, jeden cios wystarczy, ale nie chce mi się ciągnąć cię jak truchło na zewnątrz, chyba że wolisz zdechnąć od razu, to też jest opcja - syknął ze swego rodzaju wyrzutem, stąpając na klatkę piersiową organizacji i dociskając ją do podłoża.

Połamane żebra zaczęły jeszcze mocniej wbijać się w zmaltretowane płuca, które przy ograniczonych możliwościach i przygniatającym je nacisku starały się podwoić swoje wysiłki, a sam AK próbował się uspokoić, ustabilizować swoje dyszenie oraz przytłumić piekący zewsząd ból, aby znaleźć we własnym gardle miejsce dla słów.

- Co z Polską? - wycharczał z trudem, przełykając zakrwawioną flegmę i spoglądając w twarz ZSRR, który na kilka chwil zastygł, nie spodziewając się takiego pytania.

- Doprawdy o to chcesz teraz pytać? - prychnął zaskoczony, patrząc na młodzieńca, którego twarz cały czas pozostawała waleczna, mimo że wydawał się na skraju przytomności.

- Chcę w końcu znać prawdę, najprawdziwszą prawdę, Polska była, jest mi jak matka - syknął stanowczo, podnosząc głos i niejako zaczynając się szarpać pod przygniatającym go butem, który zdał się zgniatać go coraz mocniej.

- Znajdź mi kogoś, komu nie, daj jej dzieciaka i miesiąc, i gotowe, nawet mi matkuje - komunista rzucił niejako znużony, mając ochotę kończyć oraz zastanawiając się nad ogłuszającym, a może nawet przy braku ostrożności likwidującym kopniakiem w obitą głowę. Równocześnie jego słowa wywołały grymas niezadowolenia i urazy na posiniaczonym obliczu organizacji.

- Jak tylko powstałem, była zawsze przy mnie, opiekowała się mną, dorastałem szybko, ale i tak z nią miałem dzieciństwo, wierzyła we mnie, wszystko, czym jestem, to dzięki niej - warknął siarczyście, zaciskając groźnie przyozdobione krwią zęby i złapał za przygniatającą go nogę komunisty. - Dzięki niej, dla niej, czułem się, byłem, jestem potrzebny, istnieję - im więcej mówił, tym trudniej było mu znaleźć słowa, które miałby dla niego sens. - A ja, ja... Ja ją zawiodłem... wszystkich zawiodłem... - wraz z tymi słowami głos młodzieńca zaczął drżeć, delikatnie się łamać, a oczy zdały się nieznacznie szklić, choć twarz krzywił gniewnie i bojowo, nie dając sobie pozwolenia na ukazanie większej słabości oraz ze wszystkich sił starał się zrzucić z siebie bolszewika, który stąpając na nim coraz mocniej, coraz bardziej go dusił.

ZSRR skupił się na oczach chłopaka. Tak samo błękitne, jak jego "mamy", pełne werwy i gniewu kierowanego zarówno ku jemu samemu, jak i jego przeciwnikowi, iskrzące się desperacką chęcią życia, jednak jeszcze bardziej uwagę kraju pochłaniały dławione łzy, które, mimo iż wypalały spojówki, nie śmiały spłynąć po policzkach organizacji.

Żałosne łzy jeszcze żałośniejszego dziecka, które tęskniło do rodzica na każdy znany sobie sposób.

Związek kojarzył te łzy, pamiętał je już mgliście, ale one, tak samo wszystko, co się z nimi wiązało, siedziały gdzieś z tyłu jego głowy.

- Miałem na jakieś przesłuchanie wziąć, jak przynajmniej żywą część twoich ludzi, НКВД czeka, a na ciebie szczególnie - komunista mruknął sam do siebie, nieprzerwanie patrząc w twarz młodzieńca, który pod naciskiem jego buta szarpał się coraz mocniej, choć miał ledwo sił, aby chociaż żyć. - Lecz coś się mi wydaje, że się chyba nie dogadacie... - westchnął, przecierając ręką po twarzy, niejako ze zmęczenia, i chwytając się za skroń.

Zabranie Polaczka na Łubiankę było najbardziej oczywiste, może nawet na swój sposób planowane, choć najpewniej bezcelowe. Informacji zbyt wielkich nie mógł mieć, nie miał nawet o czym ich mieć, skoro od tygodni czy nawet miesięcy nie miał kontaktu z żadnym z miast, nie mówiąc o kimś ważniejszym, a sądząc po jego postawie, znacznie łatwiej byłoby je wyciągnąć z jego kilku jeszcze żyjących podwładnych niż z niego samego. Jedynym powodem, dla którego warto było go zabrać ze sobą, była ledwo widoczna uciecha НКВД z długo wyczekiwanej zabawki, która miała już przewidzianą celę. W niej czekały na organizację wyłącznie tortury i nieubłagana śmierć, o którą zacząłby się modlić już pierwszego dnia pobytu, jednak ta, z drobną pomocą, opóźniałaby swój wyrok.

Jeśliby go tu po prostu zostawił, przez liczne obrażenia i bez pomocy może nie dożyłby następnego dnia, a jeśli nie następnego, to kostucha i tak zawitałaby szybko, chyba że wieśniacy pofatygowaliby się w te strony, lecz w to bardzo wątpił.

- I tak nie jesteś zbyt wiele wart - bolszewik ostatecznie się odezwał, nieznacznie zmniejszając nacisk na klatkę AK i trochę się nim pochylając, po czym chwycił za skórzany pasek trzymający się na jego ramieniu. Czując tę sposobność, organizacja na nowo próbowała się uwolnić, lecz jej marne działania mogły jedynie jeszcze mocniej pognieść i ubrudzić krwią ubranie przeciwnika. - Nieważne gdzie zdechniesz... - głos Związku zdawał się bardziej bezuczuciowy niż zwykle, podobnie jego wzrok, który nie schodził z Polaka. On równocześnie obserwował go i widząc jego działania, zaczynał dławić się na tym chorym wrażeniu, które nie odstępowało go od dawna, lecz teraz, wraz ze światłem odbijającym się od zbliżającego się do niego metalu, było tak wyraźne, że aż duszące, przypalające swym bytem. - ...i nieważne jak - równo z końcem tego zdania lufa karabinu znalazła się na czole młodzieńca, a komunista nacisnął spust, krzyżując z nim spojrzenia.

Odkąd ZSRR widział swą śmierć, czekają na własne rozstrzelanie, które jednak nie nadeszło, nie odwracał od śmierci wzroku. Odwrócenie się od niej wydawało się mu gorsze od niej samej.

W końcu te młodzieńcze, pełne desperacji ślepia mogły widzieć wyłącznie ją, kiedy patrzyły na niego.

Tymczasem krew AK, nie mając jak się rozbryznąć, zaczęła się po prostu rozlewać, tworząc pod ciałem kałużę przesiąkającą ubrania organizacji oraz jej śnieżne włosy, które i tak lepiły się od brudu i potu. Na twarzy pozostał ten grymas złości i walki połączony z nutą bezradności. Oblicze Polaka powoli oblewała sącząca się z dziury na czole posoka, która ciekła się na boki twarzy i ku oczodołom, zalewając jego błękitne, szeroko otwarte, wbite w komunistę oczy, aby ostatecznie spłynąć po jego licach na wzór łez, jakim nigdy nie dał prawa spaść.

- Ehhh... - ZSRR westchnął ni to na siebie zły, ni wykończony, zakładając karabin z powrotem na plecy i ściągając nogę ze świeżego trupa.

Bolszewik zaczął rozglądać się i nasłuchiwać, szukając jakiegokolwiek śladu żołnierza sowieckiego czy też polskiego, zarówno z jednej oraz drugiej strony konfliktu, jednak nie dostrzegając niczego, wrócił wzrokiem do ciała i ostatecznie przy nim przyklęknął.

- Śpij dobrze, żołnierzyku - odparł, zamykając otwarte oczy Polaka i siadając kawałek dalej, opierając się o ścianę. - Myślę, że twoja matka byłaby z ciebie dumna - dodał, ostatni raz zerkając na trupa i wyciągając z kieszeni munduru fajki oraz zapalniczkę. - Nie to, co moja - zaśmiał się sam do siebie, zapalając papierosa.

Został na jakiś czas z trupem, myśląc o głupich rzeczach, które zawsze wracały do niego wtedy, kiedy nie powinny.

...

- Nie umiesz czytać? - kobieta zapytała, patrząc na osobliwe wyglądającego młodzika, który nieco zawstydzony bawił się własnymi paznokciami.

- Не... (Nie...) - chłopak odparł cicho, podnosząc na Rosjankę swoje złote oczy i odgarniając czarne włosy z krwistoczerwonego czoła. - Moskwa jedynie pilnowała, abym przeżył, tak samo wszystkie opiekunki, głównie sprawdzały, czy mam co jeść, w co się ubrać i czy żyję, te, które ze mną więcej rozmawiały, szybko odchodziły, a gdy uciekłem i żyłem na ulicy, to nie było jak... czy z kim... Tam głównie starałem się uciekać i dożyć następnego dnia - tłumaczył rozmówczyni, cytując już któryś raz streszczenie swojej historii, lecz jak zwykle w innym kontekście.

Chłopiec uciekał spojrzeniem do maltretowanych przez siebie paznokci i ich skórek, niezbyt chętny wspominać czy mówić o tym, jak marnie jego życie wyglądało niecały rok temu czy też zaledwie miesiąc wcześniej, w zależności, o który dokładnie okres chodziło. Rosjanka, widząc jego niewielkie skrępowanie, postanowiła szybko przejść dalej z tematem.

- Jeśli chcemy, żebyś został dobrym państwem, musimy nauczyć cię czytać i pisać, liczenie nawet ci idzie - ogłosiła łagodnie, podchodząc do młodego kraju i zwracając na siebie jego uwagę. - Znasz chociaż alfabet? - zapytała z drobną nadzieją, którą jednak chłopak szybko ukrócił, przybierając niepewną, ciut głupkowatą minę, kręcąc nieco głową i unosząc ramiona.

Westchnęła niedostrzegalnie przybita, odwracając się od niego i podchodząc do wielkiej biblioteczki, a po chwili zaczęła szukać czegoś pomiędzy licznymi książkami. Co parę chwil wyciągała spomiędzy reszty utworów drobne, chude tomiki, aby po krótkim zerknięciu schować je ponownie, krzywiąc się w lekkim zawodzie. Ostatecznie upragniony przedmiot został znaleziony na najniższej półce, ukryty pomiędzy przełomowym utworem Dostojewskiego oraz jego późniejszym, największym dziełem. Kobieta doprawdy nie miała pojęcia, jakim cudem ten tomik znalazł się pomiędzy takimi książkami, ale była zadowolona, że go znalazła.

Natalia podniosła się i obróciła ponownie w stronę chłopaka, który grzecznie czekał, siedząc przy stole i niejako zastanawiał się tym, co go czekało. Nie minęło kilka chwil, a kobieta stanęła po drugiej stronie stołu, kładąc przed młodym państwem chudą książkę.

- Что это? (Co to jest?) - chłopak zapytał z ciekawością i swego rodzaju nieufnością, przyglądając się książeczce z dziwnymi zdobieniami na okładce.

- Elementarz - odparła niejako dumnie, ucieszona, że znalazła ten przedmiot, a państwo jeszcze raz wróciło wzrokiem do tomiku.

- To wygląda jak dla małych dzieci - mruknął cicho, mrużąc oczy ciut podejrzliwie i nie ufając kwiatopodobnym oraz zwierzęcym wzorkom okalającym całą oprawę. Nie żeby zwierzątka czy kwiatki były złe, były w porządku, ale tu dawały miejsce hipotezom.

- Bo jest - Rosjanka odpowiedziała bezceremonialnie, nie dostrzegając najmniejszego problemu, a już na pewno nie tego, którego dopatrzył się chłopiec.

- A nie masz czegoś... lepszego? - zapytał, składając razem ręce i przyjmując ogólną pozę negocjatora, choć była ona bardzo niepewna. Wątpił w swe powodzenie, ale mógł próbować.

- Nie i nie marudź - odparła stanowczo, lecz jej postawa szybko stała się ponownie łagodna. - To nic złego, że zaczynasz później, większość Rosjan wcale nie umie pisać i czytać - dodała z troską, lecz mimo to grymas na twarzyczce jej rozmówcy nie miał zamiaru łatwo zniknąć.

- Nie marudzę, tylko się pytam - chłopak oburzył się, prostując się na krześle i krzyżując ręce. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, widząc w jego postawie aurę naburmuszonego kurczaka, jednak zachowała powagę, nie chcąc już bardziej godzić w jego dziecięcą godność.

- To dobrze, państwo nie powinno marudzić z byle powodu - rzuciła stoicko, dopowiadając nieco od siebie, a kraj tylko przewrócił oczami.

- Twoje morały nie są zabawne, Natalio - fuknął, lecz był całkiem radosny. Takich uwag i napomnień dostawał kilka każdego dnia, zaczynały już go trochę nużyć czy nawet irytować, ale lubił je na swój sposób. Pokazywały, że ktoś się nim interesował.

- I nie powinny - ogłosiła z niezmienną, życzliwą powagą, obchodząc stół, a chłopak śledził wzrokiem jej krótką wędrówkę. - Odkąd znaleźliśmy cię na ulicy, mam zadanie się tobą opiekować, nie jest ono proste, biorąc pod uwagę, kim jesteś i przez co przeszedłeś, lecz mnie to nie zraża, a wręcz motywuje - zaczęła, przykucając obok młodzika i patrząc mu w oczy. Zwrócił się ku niej zainteresowany, lecz spiął się lekko, kiedy złapała jego dłonie. - Mimo wielu braków w twoim dotychczasowym wychowaniu, jesteś naprawdę dobrym chłopcem, a ja postaram się dopilnować, abyś był wspaniałym państwem - dokończyła, uśmiechając się promiennie i ściskając jego dłonie, jakby chciała zaprowadzić go gdzieś za rękę.

Oczy młodziana wręcz się iskrzyły, a on sam mimowolnie odwzajemnił uśmiech swej opiekunki, czy wręcz nadanej matki, będąc najzwyczajniej szczęśliwym.

Dzięki niej po raz pierwszy w swym życiu czuł się naprawdę potrzebny.

----------------

Muszę urozmaicić zabijanie, bo ileż opisów postrzału w głowę można pisać, niby to najczęstsze, ale i tak, jednak przynajmniej następna śmierć wydaje mi się, że będzie ciut bardziej wyszukana.

I ZSRR za miękki wychodzi, ale to też za jakiś czas naprawię.

Także ten, życzę miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro