Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

CARLA

Pi­ątek/so­bo­ta

– Car­la! Ej, dziew­czy­ny, wska­ku­je­my na par­kiet! – Moja przy­ja­ció­łka Lin­da prze­krzy­ki­wa­ła mu­zy­kę.

– A gdzie masz Ro­ge­ra? – za­py­ta­łam, roz­gląda­jąc się za chło­pa­kiem Lin­dy, bo nie od­stępo­wa­li się dziś na krok.

– Cho­dź. – Dziew­czy­na po­ci­ągnęła mnie za rękę. – Po­sze­dł z Ja­so­nem po drin­ki, za­raz wró­ci.

– No to ba­wi­my się! – za­wo­ła­ła ra­do­śnie nie­co już wsta­wio­na Emma.

Ra­zem z przy­ja­ció­łka­mi po­szły­śmy na par­kiet, wmie­sza­ły­śmy się w tłum lu­dzi i ta­ńczy­ły­śmy, świet­nie się przy tym ba­wi­ąc. Dziś mia­łam dwa po­wo­dy do świ­ęto­wa­nia: moje uro­dzi­ny i zna­le­zie­nie no­wej pra­cy. Po trzech mie­si­ącach in­ten­syw­nych po­szu­ki­wań – nie chcia­łam się pod­dać – w ko­ńcu się uda­ło. Do Na­shvil­le prze­pro­wa­dzi­łam się z De­nver, gdzie stu­dio­wa­łam. Nie wiem cze­mu, ale coś mnie tu ci­ągnęło. Przez pe­wien czas pra­co­wa­łam do­ryw­czo, dwa razy w ty­go­dniu w kwia­ciar­ni na mo­jej uli­cy i w week­en­dy w piz­ze­rii. Z pie­ni­ędzy, ja­kie za­ra­bia­łam, trud­no było na dłu­ższą metę się utrzy­mać, dla­te­go tak bar­dzo mi za­le­ża­ło, by w ko­ńcu zna­le­źć coś na sta­łe. W po­łud­nie pod­pi­sa­łam umo­wę o pra­cę w biu­rze pro­jek­to­wym i mia­łam za­cząć już w po­nie­dzia­łek. Przy oka­zji Eva, se­kre­tar­ka, nie­co wpro­wa­dzi­ła mnie w taj­ni­ki fir­my, opro­wa­dzi­ła po bu­dyn­ku, po­ka­za­ła mi moje biu­ro i po­wie­dzia­ła mniej wi­ęcej, co będzie na­le­ża­ło do mo­ich obo­wi­ąz­ków. W po­nie­dzia­łek po­znam też sze­fa, któ­re­go jesz­cze nie mia­łam oka­zji zo­ba­czyć, bo od kil­ku dni prze­by­wał poza mia­stem. Mam na­dzie­ję, że się do­ga­da­my i będzie za­do­wo­lo­ny z mo­jej pra­cy.

Po kil­ku pio­sen­kach ze­szły­śmy z par­kie­tu i wró­ci­ły­śmy do na­szej loży. Ta im­pre­za w ogó­le była dla mnie nie­spo­dzian­ką. Do­pie­ro dziś się do­wie­dzia­łam, że Ivy wy­na­jęła dla nas naj­wi­ęk­szą, naj­bar­dziej eks­klu­zyw­ną, po pro­stu naj­lep­szą lożę w klu­bie. Nie mo­gło być le­piej. Pod­cho­dząc do sto­li­ka, za­uwa­ży­łam na nim tort. Ivy wła­śnie ko­ńczy­ła za­pa­lać świecz­ki.

– No, ko­cha­na, tro­chę ich jest. – Za­śmia­ła się.

– Bar­dzo śmiesz­ne. Nie po­my­li­łaś się? – Pod­nio­słam wzrok na przy­ja­ció­łkę.

– Nie. – Uśmiech­nęła się. – Jest ich do­kład­nie dwa­dzie­ścia trzy. – Po­my­śl ży­cze­nie – do­da­ła.

Przez mo­ment się za­sta­na­wia­łam. Moje ży­cze­nie było nie­re­al­ne, choć co roku w uro­dzi­ny wła­śnie o nim my­śla­łam. Po­nie­kąd sta­ło się to tra­dy­cją. Gdy­by to było mo­żli­we, to pra­gnęła­bym, aby on zno­wu był wśród nas.

Zdmuch­nęłam świecz­ki, a wte­dy roz­le­gły się okla­ski, któ­re ści­ągnęły na nas uwa­gę in­nych.

– Je­że­li za­ży­czy­łaś so­bie go­rące­go przy­stoj­nia­ka, to wła­śnie idzie w na­szą stro­nę – wska­za­ła Ivy.

– Co? – zdzi­wi­łam się. Fak­tycz­nie ten mężczy­zna zmie­rzał w na­szym kie­run­ku.

Pod­sze­dł, przed­sta­wił się, ale to, co jesz­cze po­wie­dział, spra­wi­ło, że Ivy nie­mal wy­bu­chła.

– Chy­ba so­bie jaja ro­bisz! – wark­nęła. – Ty­dzień temu za­re­zer­wo­wa­łam tę lożę na całą noc, więc mnie na­wet nie wku­rzaj! – Wy­ma­chi­wa­ła mu pal­cem przed no­sem.

– No to się spó­źni­łaś, bo ja za­re­zer­wo­wa­łem ją przed tobą – po­wie­dział pew­nie.

– Tak? A niby kie­dy?

– Tak się skła­da, że dwa ty­go­dnie przed two­ją re­zer­wa­cją.

– Ja­sne. – Po­trząsnęła gło­wą. – Może za­raz po­wiesz jesz­cze, że zro­bi­łeś to w ze­szłym roku – do­da­ła.

– Po co mia­łbym kła­mać? I tak by­łem pierw­szy – pod­kre­ślił.

– A nie mo­że­cie prze­ło­żyć im­pre­zy? – wtrąci­łam, a on się za­śmiał.

– Nie ma ta­kiej opcji. To uro­dzi­ny mo­je­go bra­ta – wy­ja­śnił.

– Moje też – burk­nęłam.

– To wszyst­kie­go naj­lep­sze­go – po­wie­dział, po­sy­ła­jąc mi sze­ro­ki uśmiech.

– Dzi­ęku­ję. Szko­da tyl­ko, że moja im­pre­za do­bie­gła ko­ńca – skrzy­wi­łam się.

– Nie ma mowy! – wark­nęła Ivy. – Za­raz wy­ja­śni­my to z me­ne­dże­rem.

– Daj­cie mi chwi­lę – rzu­cił mężczy­zna, po czym znik­nął w tłu­mie.

Moja przy­ja­ció­łka, na­bu­zo­wa­na ni­czym wul­kan szy­ku­jący się do wy­bu­chu, tyl­ko cze­ka­ła na mo­ment, by jesz­cze przy­ga­dać temu fa­ce­to­wi. Na szczęście szyb­ko wró­cił – w to­wa­rzy­stwie trzech in­nych mężczyzn. Od razu zwró­ci­łam uwa­gę na jed­ne­go z nich. Wy­so­ki, przy­stoj­ny bru­net o ta­jem­ni­czym spoj­rze­niu. Nie mia­łam po­jęcia, co wy­my­ślił ten gość, ale gdy tyl­ko zo­ba­czy­łam jego ko­le­gę, za­pra­gnęłam spędzić tro­chę wi­ęcej cza­su w jego to­wa­rzy­stwie.

– Tak w ogó­le to je­stem Mark – przed­sta­wił się. – Po­słu­chaj­cie, nas jest czte­rech, was... – Urwał, roz­gląda­jąc się, by nas po­li­czyć.

– Sze­ścio­ro – od­po­wie­dzia­łam.

– To pro­po­nu­je­my po­łączyć na­sze im­pre­zy – po­wie­dział.

– Że niby ra­zem? – Ivy unio­sła brwi.

Nie było sen­su kłó­cić się z nimi czy z me­ne­dże­rem. Do­brze się ba­wi­li­śmy, a to, że do­si­ądzie się do nas czte­rech fa­ce­tów, my­ślę, że ni­ko­mu nie będzie bar­dzo prze­szka­dza­ło. Nie chcia­łam jesz­cze wra­cać do domu, noc do­pie­ro się za­czy­na­ła.

– Loża jest ogrom­na – wtrąci­łam, żeby Ivy nie wy­sko­czy­ła z czy­mś mniej przy­jem­nym. – Wszy­scy się po­mie­ści­my.

– Do­bre roz­wi­ąza­nie. – Mark się uśmiech­nął. – To moi kum­ple Ja­cob i Wil­liam, a to mój brat Wal­ter.

– A to moi przy­ja­cie­le: Ivy, Emma, Lin­da, Ro­ger i Ja­son, a ja je­stem Car­la.

– Okej, sia­daj­cie – do­da­ła Emma. – I wy­pij­my w ko­ńcu za so­le­ni­zan­tów.

Nie prze­szka­dza­ło mi, że do­sie­dli się do nas. Wy­da­wa­li się na­praw­dę w po­rząd­ku, a ja nie chcia­łam już ko­ńczyć świ­ęto­wa­nia. Po ko­lej­nym drin­ku wsko­czy­ły­śmy na par­kiet. Tym ra­zem do­łączy­li do nas Mark, Ja­cob i Wal­ter. Oczy­wi­ście, Ro­ger i Lin­da da­lej pie­lęgno­wa­li swo­ją mi­ło­ść w loży. Wil­liam, przy­ja­ciel Mar­ka, też nie był chęt­ny do za­ba­wy. Sie­dział w loży i uwa­żnie nas ob­ser­wo­wał. Czu­łam jego śmia­łe spoj­rze­nie na so­bie i mu­sia­łam przy­znać, że co­raz bar­dziej mnie in­try­go­wał.

– Wil­liam chy­ba nie bawi się naj­le­piej – po­wie­dzia­łam do Mar­ka.

– Rano musi być w Atlan­cie w spra­wach słu­żbo­wych – od­po­wie­dział.

– No tak, to wy­ja­śnia, dla­cze­go jest taki mało im­pre­zo­wy.

– Uwierz mi, jest taki nie tyl­ko te­raz. – Pu­ścił do mnie oko.

– A, okej – przy­tak­nęłam z uśmie­chem.

– Will niech sie­dzi, a my mo­że­my się do­brze ba­wić.

– Ja­sne!

Mark oka­zał się bar­dzo do­brym tan­ce­rzem i świet­nie się z nim ba­wi­łam. Do tego był przy­stoj­ny i za­cho­wy­wał się jak praw­dzi­wy dżen­tel­men. Aż nie mia­łam ocho­ty scho­dzić z par­kie­tu, ale nie­ste­ty nogi po­wo­li od­ma­wia­ły mi po­słu­sze­ństwa. Wy­so­kie szpil­ki zde­cy­do­wa­nie im nie słu­ży­ły, nie by­łam przy­zwy­cza­jo­na do ta­kich bu­tów. Po­my­śla­łam, że chwi­lę od­pocz­nę i znów będę mo­gła się ba­wić. Wró­ci­li­śmy do loży i wy­pi­li­śmy po drin­ku. Parę mi­nut pó­źniej ktoś za­dzwo­nił do Mar­ka i ten mu­siał wy­jść, ale obie­cał, że nie­dłu­go wró­ci. Nasi przy­ja­cie­le wci­ąż ta­ńczy­li na par­kie­cie, oczy­wi­ście oprócz Wil­lia­ma i pary za­ko­cha­nych, któ­ra wła­śnie zbie­ra­ła się do domu. Po­sta­no­wi­łam za­ga­dać do mężczy­zny, bo spra­wiał wra­że­nie, jak­by sie­dział tu za karę.

– Nie lu­bisz ta­ńczyć? – za­py­ta­łam.

– Nie je­stem w tym do­bry – od­pa­rł.

– Oj tam, w ta­ńcu nie ma nic trud­ne­go.

– Ja­sne. Mó­wisz tak, bo nie wi­dzia­łaś, jak ta­ńczę.

– To może cho­ciaż wy­pij­my za moje zdro­wie? – za­pro­po­no­wa­łam.

– Na co masz ocho­tę?

– Za­skocz mnie. – Uśmiech­nęłam się do nie­go.

Z pew­no­ścią nie był du­szą to­wa­rzy­stwa. Ale i tak nie mógł po­psuć mi dzi­siej­sze­go dnia swo­im po­nu­rym hu­mo­rem. Chwi­lę pó­źniej wró­cił z moim ulu­bio­nym drin­kiem.

– Skąd wie­dzia­łeś, że to mój ulu­bio­ny? – Wzi­ęłam od nie­go szklan­kę.

– Nie mia­łem zie­lo­ne­go po­jęcia, po pro­stu pa­su­je do cie­bie.

– Dzi­ęku­ję – od­po­wie­dzia­łam, na co na jego ustach, ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, w ko­ńcu po­ja­wił się uśmiech. I to ca­łkiem sek­sow­ny. – Ty nie pi­jesz? – Zwró­ci­łam uwa­gę na na­pój, któ­ry so­bie przy­nió­sł.

– Wy­pi­li­śmy wcze­śniej z chło­pa­ka­mi. Co praw­da ja tyl­ko pół piwa, bo pro­wa­dzę, a rano mu­szę je­chać do Atlan­ty – wy­ja­śnił.

– Mark wspo­mi­nał.

– Py­ta­łaś go o mnie? – Zmarsz­czył lek­ko brwi.

– My­śla­łam, że nie je­steś zbyt­nio za­do­wo­lo­ny z tego, że tu je­steś.

– Bar­dziej to kwe­stia zmęcze­nia.

– A ja bym jesz­cze za­ta­ńczy­ła i to z tobą – rzu­ci­łam za­lot­nie.

– Chęt­nie po­pa­trzę, jak się ru­szasz. – Po­pra­wił się na so­fie.

– O nie. – Po­kręci­łam gło­wą. – Za­ta­ńczysz ze mną – upie­ra­łam się.

– Mó­wi­łem ci, że...

– Je­den ta­niec, bo ja i tak będę się zbie­rać.

– Okej, je­den ta­niec, a po­tem od­wio­zę cię do domu – za­ko­mu­ni­ko­wał.

– Su­per. – Uśmiech­nęłam się. – Daj mi tyl­ko chwi­lę, sko­czę do to­a­le­ty.

– Chcesz się te­raz wy­kręcić?

– No coś ty. – Wsta­łam i opa­rłam dło­nie na sto­li­ku, po­chy­la­jąc się nad mężczy­zną. Wi­dzia­łam, jak wbił we mnie pe­łen po­żąda­nia wzrok, a usta mu lek­ko za­drża­ły. – Mam na­dzie­ję, że ty mi nie uciek­niesz – szep­nęłam.

– Po­spiesz się, Car­lo – po­na­glił mnie.

Uśmiech­nęłam się sama do sie­bie i po­szłam do to­a­le­ty. Co­raz częściej roz­my­śla­łam o Wil­lu i mu­sia­łam przy­znać, że co­raz bar­dziej mnie ku­sił. Kie­dy wy­cho­dzi­łam, za­uwa­ży­łam, że mężczy­zna idzie w moim kie­run­ku.

– Nie mo­głeś się do­cze­kać? – za­py­ta­łam.

– Do­kład­nie tak – wark­nął, po czym gwa­łtow­nie zmniej­szył dy­stans mi­ędzy nami.

Na­gle zła­pał mnie w pa­sie i przy­szpi­lił do ścia­ny, wpi­ja­jąc się w moje usta w na­mi­ęt­nym po­ca­łun­ku, aż za­bra­kło mi tchu. O cho­le­ra! Nogi mia­łam jak z waty, a ser­ce pra­wie mi wy­sko­czy­ło z pier­si. Fala go­rąca, któ­ra we mnie ude­rzy­ła, roz­la­ła się po ka­żdej ko­mór­ce mo­je­go cia­ła.

– Ma­rzy­łem, by w ko­ńcu cię po­ca­ło­wać – wy­chry­piał.

– Więc nie prze­sta­waj – za­chęci­łam go.

Po­now­nie za­tra­ci­li­śmy się w go­rącym po­ca­łun­ku. Jego usta były wręcz stwo­rzo­ne do ca­ło­wa­nia. Z nud­na­we­go Wil­la prze­ro­dził się w cho­ler­nie na­mi­ęt­ne­go Wil­la. Po chwi­li nie­chęt­nie ode­rwa­łam się od jego warg.

– Obie­ca­łeś mi ta­niec – przy­po­mnia­łam mu.

– Okej, to nie tra­ćmy cza­su – po­wie­dział, dał mi szyb­kie­go ca­łu­sa i po­szli­śmy za­ta­ńczyć.

Wil­liam był już nie­co bar­dziej roz­lu­źnio­ny, ale czuć było, że par­kiet ta­necz­ny nie jest jego ulu­bio­nym miej­scem, a sam ta­niec nie spra­wia mu przy­jem­no­ści. Nie mia­łam ser­ca go dłu­żej męczyć, dla­te­go jesz­cze przed ko­ńcem pio­sen­ki za­pro­po­no­wa­łam, by­śmy już wy­szli. Ode­tchnął z ulgą.

Ja­kiś czas pó­źniej do­tar­li­śmy pod mój dom. Miesz­ka­łam na dru­gim ko­ńcu mia­sta w spo­koj­nej dziel­ni­cy dom­ków jed­no­ro­dzin­nych, a wi­ęk­szo­ść mo­ich sąsia­dów sta­no­wi­ły oso­by w śred­nim wie­ku.

– Faj­ny do­mek – ode­zwał się Wil­liam.

– Opie­ku­ję się nim pod nie­obec­no­ść przy­ja­ció­łki – rzu­ci­łam bez na­my­słu.

Cho­le­ra! Dla­cze­go skła­ma­łam? W rze­czy­wi­sto­ści ku­pi­łam ten dom tuż po przy­je­ździe do Na­shvil­le. Moja ro­dzi­na była za­mo­żna. Wca­le nie mu­sia­łam wy­je­żdżać z Aspen i szu­kać pra­cy gdzieś in­dziej, bo mo­głam się za­jąć ro­dzin­nym biz­ne­sem. Moi dziad­ko­wie otwo­rzy­li pie­kar­nię i cu­kier­nię, któ­re kil­ka­na­ście lat temu prze­jęli moi ro­dzi­ce, tak więc te­raz przy­szła ko­lej na mnie. Ja jed­nak ko­cha­łam pro­jek­to­wa­nie i po uko­ńcze­niu stu­diów nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że wła­śnie to chcę ro­bić w ży­ciu. Wie­dzia­łam, że mama i tata byli za­wie­dze­ni, ale nie na­le­ga­li, bym zo­sta­ła w Aspen i po­pro­wa­dzi­ła in­te­res. Chy­ba gdzieś w głębi du­szy mie­li na­dzie­ję, że po spró­bo­wa­niu pra­cy w za­wo­dzie, zde­cy­du­ję się jed­nak wró­cić i za­jąć fir­mą.

– Car­la. – Wil­liam od­wró­cił się w moją stro­nę. – Miło było cię po­znać i spędzić z tobą tro­chę cza­su – po­wie­dział, nie­co mnie za­ska­ku­jąc.

– A może jesz­cze tro­chę przedłu­ży­my ten wie­czór?

– Co pro­po­nu­jesz? – Uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo.

– Drin­ka... albo sok.

– W ta­kim ra­zie chęt­nie sko­rzy­stam z za­pro­sze­nia.

Ivy gło­wę by mi urwa­ła, gdy­by się do­wie­dzia­ła, że za­pro­si­łam do domu fa­ce­ta po­zna­ne­go trzy go­dzi­ny wcze­śniej, ale Will był na­praw­dę w po­rząd­ku. Poza tym po­wie­dzia­łam jej, że mnie od­wie­zie.

We­szli­śmy do środ­ka i mo­głam w ko­ńcu ści­ągnąć szpil­ki. Ode­tchnęłam z ulgą, ale moje sto­py wy­ma­ga­ły ma­sa­żu.

– Nie lu­bisz ta­kich bu­tów? – za­py­tał.

– Rzad­ko cho­dzę na tak wy­so­kich ob­ca­sach, ja­koś nie wi­dzę się w ta­kim out­fi­cie. – Skrzy­wi­łam się lek­ko. – Czu­ję się nie­swo­jo i pew­nie wy­glądam dziw­nie.

– Wy­glądasz pi­ęk­nie, Car­lo – po­wie­dział, przy­gląda­jąc mi się z uwa­gą, a ja po­czu­łam, że za­pie­kły mnie po­licz­ki.

– Za­wsty­dzasz mnie – wy­zna­łam i po­da­łam mu szklan­kę z so­kiem.

– Mó­wię samą praw­dę. Je­steś nie­zwy­kle pi­ęk­na. – Nie od­ry­wał ode mnie spoj­rze­nia, a moje cia­ło za­częło re­ago­wać przy­jem­ny­mi dresz­cza­mi. – Być może na co dzień wy­bie­rasz lu­źniej­szy stój, ale ta su­kien­ka ide­al­nie pod­kre­śli­ła two­je kszta­łty, a two­je nogi w tych szpil­kach wy­gląda­ły bar­dzo sek­sow­nie.

– Pró­bu­jesz mnie uwie­ść?

– Ra­czej wy­bić ci z gło­wy te bzdu­ry – wy­ja­śnił i znacz­nie zmniej­szył dy­stans mi­ędzy nami.

– Po­wiedz mi jesz­cze coś mi­łe­go – od­pa­rłam za­czep­nie, ro­bi­ąc krok w jego stro­nę, po czym za­rzu­ci­łam mu ręce na szy­ję.

Wil­liam zła­pał mnie w pa­sie i przy­ci­ągnął do sie­bie. Swo­im no­sem trącił mój, na­chy­la­jąc się tak, jak­by chciał mnie po­ca­ło­wać. De­li­kat­nie prze­je­chał war­ga­mi po mo­ich ustach, spra­wia­jąc, że po­czu­łam ogrom­ny nie­do­syt. W gło­wie mia­łam ten po­ca­łu­nek z klu­bu i nie­cier­pli­wie cze­ka­łam na ciąg dal­szy. Wo­dził pal­ca­mi po moim kręgo­słu­pie, spra­wia­jąc, że mia­łam ocho­tę na wi­ęcej. Za­ło­żył mi pa­smo wło­sów za ucho, po czym unió­sł mój pod­bró­dek i spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Two­je ru­chy na par­kie­cie były bar­dzo ku­szące – szep­nął do mo­je­go ucha. – I bar­dzo po­bu­dza­jące.

– Po­każ mi, jak bar­dzo – za­mru­cza­łam.

Mężczy­zna po­pa­trzył na mnie z ta­kim po­żąda­niem, że mo­men­tal­nie za­pło­nęłam. Pew­nie te reszt­ki al­ko­ho­lu do­da­wa­ły mi od­wa­gi, ale na­praw­dę mia­łam na nie­go ocho­tę.

– Z przy­jem­no­ścią – wy­chry­piał, po czym roz­pi­ął su­wak mo­jej su­kien­ki.

W bły­ska­wicz­nym tem­pie po­zby­li­śmy się ubrań i po­zo­sta­li­śmy w sa­mej bie­li­źnie. Mo­głam po­dzi­wiać jego wy­rze­źbio­ne cia­ło. On też do­kład­nie mie­rzył mnie wzro­kiem, za­trzy­mu­jąc go dłu­żej na mo­ich pier­siach, a wła­ści­wie na ta­tu­ażu.

– Cie­ka­wy ta­tu­aż, choć...

– Nie ga­daj­my te­raz o tym – prze­rwa­łam mu, bo nie czu­łam się w obo­wi­ąz­ku tłu­ma­czyć mu, dla­cze­go mam taki ta­tu­aż ani co mnie skło­ni­ło do jego zro­bie­nia.

Po­pchnęłam go na sofę i usia­dłam na nim okra­kiem. Gdy za­częłam się o nie­go ocie­rać, po­czu­łam, jak jego fiut mo­men­tal­nie stward­niał. Wark­nął, za­ci­ska­jąc dło­nie na mo­jej ta­lii.

– Je­steś bar­dzo nie­grzecz­na, Car­lo – szep­nął, po czym wpił się na­mi­ęt­nie w moje usta.

By­łam tak spra­gnio­na tego po­ca­łun­ku, że nie mo­głam się od nie­go ode­rwać. On rów­nież ca­ło­wał mnie za­chłan­nie, jak­by pra­gnął tyl­ko mo­ich warg, jak­by pra­gnął tyl­ko mnie. Od­su­nął na bok moje majt­ki. Gdy wło­żył pa­lec w moją cip­kę, gło­śno jęk­nęłam. By­łam tak sza­le­nie pod­nie­co­na, że nie mo­głam się do­cze­kać, kie­dy we mnie wej­dzie. Wil­liam jak­by od­czy­tał moje my­śli, bo nie ka­zał mi na to dłu­go cze­kać. Zrzu­ci­li­śmy z sie­bie bie­li­znę, on za­ło­żył pre­zer­wa­ty­wę, a ja na­bi­łam się na nie­go. Po­czu­łam ulgę, gdy mnie wy­pe­łnił. Za­częłam go uje­żdżać, a on zmy­sło­wo po­war­ki­wał. Po chwi­li zmie­ni­li­śmy po­zy­cję. Wil­liam po­ło­żył mnie na so­fie, za­wi­sł nade mną, po czym moc­no wbił się w moje wnętrze. Po­ru­szał się ener­gicz­nie, ostro mnie pie­prząc, a ja wy­py­cha­jąc bio­dra do przo­du, przyj­mo­wa­łam ka­żde jego pchni­ęcie. Po­miesz­cze­nie wy­pe­łni­ły na­sze jęki i przy­spie­szo­ne od­de­chy. Daw­no z ni­kim nie było mi tak do­brze. Po kil­ku ko­lej­nych in­ten­syw­nych pchni­ęciach, osi­ągnęłam spe­łnie­nie i po­ci­ągnęłam Wil­lia­ma za sobą.

Rano, gdy się obu­dzi­łam, już go nie było, a ja przez chwi­lę po­my­śla­łam na­wet, że chy­ba mi się to przy­śni­ło. Will był taki na­mi­ęt­ny, go­rący, cho­ler­nie sek­sow­ny i tak do­bry w łó­żku, że to wszyst­ko mo­gło się oka­zać pi­ęk­nym snem. Jed­nak moje cia­ło pa­mi­ęta­ło to, co ze mną wy­pra­wiał, a aro­mat jego per­fum na po­dusz­ce po­twier­dzał, że tę noc spędzi­li­śmy ra­zem, że to wszyst­ko wy­da­rzy­ło się na­praw­dę. Przy­ci­ągnęłam do sie­bie po­dusz­kę i wtu­li­łam się w nią, za­ci­ąga­jąc się po­zo­sta­wio­nym na niej za­pa­chem, po czym po­now­nie za­snęłam, roz­my­śla­jąc o moim go­rącym ko­chan­ku.

Po­nie­dzia­łek

Po­ło­wę wczo­raj­sze­go dnia prze­spa­łam, a dru­gą po­ło­wę prze­ga­da­łam z Ivy. Przy­ja­ció­łka przy­je­cha­ła do mnie po po­łud­niu. Za­mó­wi­ły­śmy piz­zę, włączy­ły­śmy ja­kieś fil­my na Net­flik­sie i wspo­mi­na­ły­śmy im­pre­zę. Na­wet nie ochrza­ni­ła mnie za ten spon­ta­nicz­ny seks z Wil­lia­mem. Kil­ka lat temu roz­sta­łam się z chło­pa­kiem, o któ­rym my­śla­łam, że spędzę z nim resz­tę ży­cia, dla­te­go ko­lej­ne zwi­ąz­ki trak­to­wa­łam bar­dziej na lu­zie, nie przy­wi­ązy­wa­łam się, by zno­wu się nie roz­cza­ro­wać i nie sko­ńczyć ze zła­ma­nym ser­cem. Choć sta­ra­łam się to ukryć, ma­rzy­ła mi się taka praw­dzi­wa mi­ło­ść. W ostat­nie świ­ęta ży­czy­łam so­bie, by spo­tkać fa­ce­ta, któ­ry będzie mnie ko­chał tak, jak mój tata ko­cha moją mamę. Po­mi­mo tylu lat ma­łże­ństwa była w nich pi­ęk­na, pe­łna na­mi­ęt­no­ści i uczu­cia mi­ło­ść. Tyle prze­szli, ale ra­zem wszyst­ko prze­trwa­li. Sądzi­łam, że ta­kim fa­ce­tem będzie Car­ter. Od dłu­ższe­go cza­su mó­wi­łam mu, że wy­ja­dę z Aspen, że chcia­ła­bym spró­bo­wać ży­cia gdzieś in­dziej, ale on w ogó­le nie chciał o tym sły­szeć. Za­częłam od stu­diów, któ­re wy­bra­łam w in­nym mie­ście, by po­wo­li przy­zwy­cza­ić go do wy­jaz­du, ale on nie wy­obra­żał so­bie ży­cia poza Aspen. Prze­jął po ro­dzi­cach ośro­dek nar­ciar­ski wraz z ho­te­lem i nie było mowy, by się wy­pro­wa­dził. Pla­no­wał, że we­źmie­my ślub, on będzie pro­wa­dził ośro­dek, a ja pie­kar­nię i cu­kier­nię. Szko­da tyl­ko, że ja zu­pe­łnie ina­czej wi­dzia­łam swo­je ży­cie. Kie­dy mu po­wie­dzia­łam, że wy­pro­wa­dzam się z Aspen, oznaj­mił tyl­ko, że za­cho­wu­ję się nie­od­po­wie­dzial­nie. No cóż, nie było szans na wspól­ną przy­szło­ść.

Dom w Na­shvil­le zna­la­złam po­przez agen­cję nie­ru­cho­mo­ści, w któ­rej pra­co­wa­ła Ivy. Dzi­ęki temu po­zna­ły­śmy się i za­przy­ja­źni­ły­śmy. Choć nie było mi tu lek­ko, ni­g­dy nie ża­ło­wa­łam tej de­cy­zji, a dziś za­czy­na­łam nową pra­cę i by­łam tym nie­sa­mo­wi­cie pod­eks­cy­to­wa­na. Już przed ósmą zja­wi­łam się na miej­scu, bo Eva mnie uprze­dzi­ła, że szef ma za­pla­no­wa­ne rano ze­bra­nie. Nie­ste­ty Eva się spó­źnia­ła, a ja nie zna­łam tu ni­ko­go in­ne­go. Po­my­śla­łam, że po pro­stu ko­goś za­py­tam, za­miast na nią cze­kać.

– Hej – za­cze­pi­łam przy­pad­ko­we­go chło­pa­ka. – Mam na imię Car­la i je­stem tu nowa. – Uśmiech­nęłam się nie­pew­nie. – Mam być na ze­bra­niu, tyl­ko nie wiem, gdzie jest, a Evy jesz­cze nie ma.

– Hej, je­stem An­dre – przed­sta­wił się i wy­ci­ągnął do mnie rękę. – Ze­bra­nie jest w sali kon­fe­ren­cyj­nej, za­pro­wa­dzę cię.

– Dzi­ęki. – Ode­tchnęłam z ulgą.

– Co do Evy, to te spó­źnie­nia są u niej nor­mal­ne. Dziw­ne, że szef to to­le­ru­je. – Skrzy­wił się. – Ale to też pew­nie kwe­stia cza­su.

– A ten szef? Jaki on jest? – za­py­ta­łam za­cie­ka­wio­na.

– No­rvell jest na­wet spo­ko, choć wła­śnie nie lubi spó­źnień. No i strasz­ny pra­co­ho­lik z nie­go, przez co uwa­żnie nas pil­nu­je, ale uwierz mi, mo­żna tra­fić na gor­sze­go sze­fa. – Za­śmiał się.

– Może dam radę.

– Zrób na nim do­bre wra­że­nie, a na pew­no za­punk­tu­jesz.

– Po­sta­ram się – od­po­wie­dzia­łam.

– Pew­nie będziesz z nim pra­co­wa­ła. Woli sam pil­no­wać no­wych pra­cow­ni­ków.

– To jed­nak przy­da mi się wi­ęcej szczęścia, niż my­śla­łam.

– Gło­wa do góry, dasz radę. – Uśmiech­nął się ser­decz­nie. – To tu – do­dał, otwie­ra­jąc drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej.

Mo­men­tal­nie oczy wszyst­kich obec­nych skie­ro­wa­ły się na mnie. Te­raz to do­pie­ro dziw­nie się po­czu­łam. Na szczęście nie trwa­ło to dłu­go, bo za­raz za nami ktoś się po­ja­wił.

– Pro­szę za­jąć miej­sca. – Usły­sza­łam za sobą ni­ski, ale zna­jo­my głos.

An­dre mnie wpro­wa­dził, usia­dłam obok nie­go i do­pie­ro wte­dy spoj­rza­łam w kie­run­ku mężczy­zny, któ­ry wsze­dł za nami.

– Ja pier­do­lę – rzu­ci­łam pod no­sem, ale chy­ba na tyle gło­śno, że wszy­scy mnie usły­sze­li, bo zno­wu sku­pi­łam na so­bie ich wzrok. Jego też.

Mężczy­zna tyl­ko za­ci­snął usta, by nie po­wie­dzieć nic rów­nie wul­gar­ne­go, ale i on wy­glądał, jak­by zo­ba­czył du­cha.

– To jest szef? – szep­nęłam do An­dre.

– No tak. Coś się sta­ło? – za­py­tał.

– Nie, nie. Wszyst­ko okej – od­po­wie­dzia­łam zmie­sza­na.

A więc moim sze­fem jest fa­cet, z któ­rym ostat­nio pie­przy­łam się po im­pre­zie. Szlag! Le­piej nie mo­głam tra­fić.

Wil­liam po­lu­zo­wał kra­wat i co chwi­lę ukrad­kiem zer­kał na mnie. Jego oczy ci­ska­ły gro­my. Też nie by­łam za­do­wo­lo­na. To zna­czy seks był su­per, ale cho­le­ra, dla­cze­go aku­rat on musi być moim no­wym sze­fem?

Przez całe ze­bra­nie sta­ra­łam się jak naj­rza­dziej pa­trzeć w jego stro­nę, choć mu­sia­łam przy­znać, że w ta­kim wład­czym wy­da­niu był jesz­cze bar­dziej sek­sow­ny. Boże, po­win­nam pal­nąć się w gło­wę za ta­kie my­śli. Will jest moim sze­fem i chy­ba le­piej, żeby nikt nie wie­dział, co się mi­ędzy nami wy­da­rzy­ło.

– Pro­jek­tem Pe­re­za zaj­mie się pan Sim­mons – po­wie­dział w pew­nej chwi­li, spo­gląda­jąc na An­dre.

– Ja­sne, sze­fie – przy­tak­nął An­dre.

– Je­śli będzie trze­ba wpro­wa­dzić ja­kieś zmia­ny, pro­szę naj­pierw o kon­sul­ta­cję ze mną – do­dał nie­co szorst­ko. I to miał być ten spo­ko szef? – Wi­ta­my rów­nież na po­kła­dzie nową oso­bę. – Prze­nió­sł wzrok na mnie. Miło, że w ko­ńcu o mnie wspo­mniał, prych­nęłam w my­ślach. – Pan­na Car­la... – Urwał, zer­ka­jąc w ja­kieś pa­pie­ry. – Car­la Snow. – Usły­sza­łam, że głos mu za­drżał. – Pan­na Snow zaj­mie sta­no­wi­sko pani Rus­sell. Przez naj­bli­ższy mie­si­ąc pani opie­ku­nem będzie pani Su­zan­ne Wil­cox – do­ko­ńczył.

Mo­głam się tego spo­dzie­wać, że do nad­zo­ro­wa­nia mnie wy­zna­czy ko­goś in­ne­go, by nie wzbu­dzać ni­czy­ich po­dej­rzeń. Nie wie­dzia­łam, co o tym my­śleć, ale jed­no było pew­ne, mu­sia­łam z nim po­ga­dać.

– Są ja­kieś py­ta­nia? – Ro­zej­rzał się po sali, oczy­wi­ście omi­ja­jąc moją oso­bę. – Je­śli nie ma, to wra­caj­cie do pra­cy. Pan­no Snow – po­wie­dział, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od pa­pie­rów. – Pro­szę zo­stać.

Po­czu­łam, że moim cia­łem wstrząsnął dreszcz. Prze­łk­nęłam śli­nę i za­cze­ka­łam, aż wszy­scy wyj­dą. Te­raz sie­dzia­łam do nie­go ty­łem. Usły­sza­łam, jak za­mknął drzwi, a po­tem ru­szył w moją stro­nę. Wie­dzia­łam, że jest tuż za mną, czu­łam jego od­dech na skó­rze, gdy się na­chy­lił.

– Czy to jest ja­kiś żart? – Nie­ma­lże wark­nął.

– Mo­gła­bym za­py­tać o to samo – od­pa­rłam.

Wil­liam przez chwi­lę krążył po sali, po­trząsa­jąc gło­wą.

– Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łaś, że do­sta­łaś u mnie pra­cę? – za­py­tał po chwi­li, a ja unio­słam brwi.

– Se­rio? Ty my­ślisz, że ja wie­dzia­łam, kim je­steś? – skwi­to­wa­łam. – Może gdy­byś się przed­sta­wił jako Wil­liam No­rvell, wła­ści­ciel No­rvell's Art De­sign, to od razu bym ci po­wie­dzia­ła! – Pod­nio­słam ton gło­su.

– Okej, spo­koj­nie, bo jesz­cze nas ktoś usły­szy. – Spoj­rzał nie­pew­nie w kie­run­ku drzwi. – Po­słu­chaj, u nas w biu­rze bez­względ­nie prze­strze­ga­my jed­nej za­sa­dy, któ­rą wła­ści­wie sam usta­li­łem, by nie było nie­po­trzeb­nych spi­ęć po­mi­ędzy pra­cow­ni­ka­mi. Nie wcho­dzi­my w bli­ższe, in­tym­ne re­la­cje z ko­le­ga­mi, ko­le­żan­ka­mi z pra­cy – wy­ja­śnił. – Za to gro­zi zwol­nie­nie z pra­cy.

– No do­bra, tyl­ko ja nie wie­dzia­łam, kim je­steś, i nie po­zwo­lę się zwol­nić z tego po­wo­du – po­wie­dzia­łam sta­now­czo.

– Nie chcę cię zwol­nić, je­steś nam po­trzeb­na – wy­jaś­nił. – Po pro­stu le­piej będzie, je­śli tam­ten wie­czór zo­sta­nie tyl­ko w na­szej pa­mi­ęci.

– Ach, ro­zu­miem, mam uda­wać, że nie zna­li­śmy się wcze­śniej?

– Po co mają o nas krążyć po fir­mie plot­ki? – Spoj­rzał na mnie wy­mow­nie.

– No tak, wo­la­ła­bym by nikt mi nie za­rzu­cił, że do­sta­łam tę po­sa­dę przez łó­żko – od­po­wie­dzia­łam z sar­ka­zmem.

– Uwierz mi, że tak będzie le­piej. – Nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go jego wzrok po­smut­niał. – Nie chcę, by po­tem ga­da­li, że sam ła­mię za­sa­dy, któ­re usta­lam. Mu­szę da­wać przy­kład.

– Wła­ści­wie – wsta­łam z krze­sła – wca­le nie mu­szę pa­mi­ętać o tam­tej nocy – rzu­ci­łam obo­jęt­nie. – Je­śli chcesz, mogę uznać, że nic się nie wy­da­rzy­ło.

– To nie tak – wes­tchnął głębo­ko. – Ro­bię to głów­nie dla cie­bie.

Prze­wró­ci­łam ocza­mi i już chcia­łam stam­tąd wy­jść, gdy na­gle Wil­liam zła­pał mnie za rękę.

– Car­lo, tam­ta noc była jed­ną z naj­lep­szych w moim ży­ciu – wy­znał. – Wiem, że mo­żesz być na mnie o to zła, ale kie­dyś zro­zu­miesz – do­dał i de­li­kat­nie prze­su­nął dło­nią po moim ra­mie­niu.

– Ro­zu­miem, że ko­la­cja w śro­dę nie­ak­tu­al­na? – Wspo­mnia­łam o tym, bo jesz­cze za­nim za­snęli­śmy, umó­wi­li­śmy się na ko­la­cję.

– Car­lo...

– Ja­sne. W ko­ńcu pan tu jest sze­fem, pa­nie No­rvell.

Po tych sło­wach wy­szłam z sali i po­szłam po­szu­kać Su­zan­ne. Już czu­łam, że moja wspó­łpra­ca z Wil­lia­mem będzie się ukła­da­ła wręcz fan­ta­stycz­nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro