Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Abbie, 23 lata

Z bólem serca patrzyłam, jak Will wychodzi. Wypełniło mnie ogromne rozczarowanie, a moje ciało płonęło z pożądania. Już myślałam, że między nami dojdzie do czegoś więcej, kiedy mężczyzna się wycofał.

Gdy zaczynaliśmy się spotykać, byłam świadoma tego, że nie będzie łatwo. Will miał kilka problemów do przepracowania, do tego cechował się wycofaniem i nieufnością. Minęło kilka tygodni i, chociaż było fajnie, to nigdy się dalej nie posunęliśmy.

Początkowo zamierzałam go zatrzymać, na szczęście w porę odzyskałam zdrowy rozsądek. To byłby bardzo zły pomysł. Bez względu na to, jak bardzo go pragnęłam, nigdy nie powinnam go do niczego zmuszać. Sama nie chciałabym tego dla siebie, więc byłabym niesprawiedliwa, gdybym w taki sposób potraktowała Willa.

To był naprawdę słodki chłopak i warty mojego zaangażowania. Musiałam tylko głębiej drążyć, aż dotrę do jego wartościowego wnętrza i wykazać się większą cierpliwością. Will i ja na to zasłużyliśmy.

W pewnym momencie usłyszałam pukanie. Mimowolnie wzdrygnęłam się na ten dźwięk, bo niespecjalnie miałam ochotę z kimkolwiek się teraz widzieć. Will poszedł do siebie, więc to na pewno nie był on. W pierwszym odruchu zignorowałam natręta, ale gdy pukanie się nasiliło, wstałam.

Na pewno się nie spodziewałam, że za drzwiami ujrzę Cartera. Z miną zbitego psiaka prezentował się niewiarygodnie smutno, a poczucie winy wyzierające z jego cudownie błękitnych oczu niemal pozbawiło mnie tchu.

– Wejdź – zachęciłam, uśmiechając się słabo i dość niepewnie.

– Abbie, ja... – zaczął, ledwo przekroczył próg i zamknęłam za nim drzwi. – Przepraszam. Zachowuję się jak skończony kretyn, prawda?

Przeszliśmy do salonu i zajęliśmy miejsca na kanapie. Przeszył mnie prąd, kiedy chłopak uchwycił moją dłoń i w czuły sposób pogładził jej wierzch. W moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło zmieszane z resztkami pożądania, które nadal się we mnie tliło. Przygryzłam wnętrze policzka, żeby nie jęknąć na głos. Nie chciałam deprymować Willa.

– Nie – odparłam z całą pewnością, na jaką obecnie było mnie stać. – Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o naszych oczekiwaniach względem... tego związku.

Bo przecież w nim byliśmy, prawda? Nie spotykałam się z żadnym innym mężczyzną, nikt, poza Carterem, nie zajmował miejsca w moich myślach. Byłam mu wierna i każdego dnia wyczekiwałam chwil spędzonych w jego ramionach. Łaknęłam słuchać jego głosu przed snem, tańczyć w blasku świec na balkonie przy mniej lub bardziej ckliwych piosenkach. Chciałam go poznać na tyle, na ile mi pozwoli, wspierać w trudnych chwilach i kochać się z nim, kiedy będzie na to psychicznie gotowy. A póki co pragnęłam zadowalać się każdą sekundą, którą mi ofiarował. Bo wierzyłam, że czekanie przyniesie coś dobrego.

– Abbie, nie zamierzałem cię skrzywdzić ani sprawić, że poczujesz się niechciana jako kobieta. – Odważnie spojrzał mi w oczy.

Emanowały ciepłem, łagodnością, ale też w tych tęczówkach skrywały się iskierki pożądania. Przełknęłam ślinę i z powrotem skoncentrowałam się na tym, co do mnie mówił.

– Podobasz mi się. Diabelnie – wyznał z rozbrajającą szczerością. – Dzięki tobie obudziłem się z letargu, w którym tkwiłem od wielu miesięcy i wiem na pewno, że nie chcę znowu wpaść w to błędne koło. Jesteś piękna, Abbie, zarówno na zewnątrz, jak i w środku, a ja miałem niebywałe szczęście, że zwróciłaś na mnie uwagę. Chcę cię uszczęśliwić i sprawić, że już zawsze będziesz patrzeć na mnie tak, jak ja patrzę na ciebie, kiedy nie widzisz – oznajmił powoli, ale bez zawahania.

Wzięłam głęboki oddech, a moje serce ruszyło z kopyta, jakby brało udział w jakimś wyścigu. Czy mogłam trafić na wspanialszego mężczyznę? Odrobinę poraniony przez przeszłość, a mimo to myślał o mnie w sposób, w jaki Rickowi nawet do głowy by nie przyszło. Mój biedny organ w klatce piersiowej właśnie zaczął się topić.

Oczy Cartera emanowały ciepłym blaskiem, przy którym pragnęłam się ogrzewać. Zanim zdążyłam sklecić kilka słów w jedną, sensowną wypowiedź, nachylił się nade mną, aż zawisłam nad oparciem kanapy i ujął moją twarz w swoje dłonie. Patrzył na mnie, jakbym była najcenniejszą istotą ludzką na Ziemi, a on właśnie odkrył moje istnienie. Jedno wiedziałam na pewno – Will był dla mnie kimś szczególnym, kogo nie mogłam i nie chciałam stracić. Nieważne, czy prześpimy się za tydzień, miesiąc czy rok – na niego warto było zaczekać.

Jego aksamitne usta dotknęły moich i znajomy ogień znów wybuchł potężnym płomieniem. Will działał na mnie niczym pierwszy łyk porannej kawy – orzeźwiająco, dawał siłę do działania. Sączyłam go powoli, dawkowałam, ciesząc się każdą kroplą, wyciskałam z tej chwili całą esencję.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i rozchyliłam wargi, aby wpuścić go do środka. Pozwoliliśmy odnaleźć się naszym językom, a ciałom spleść w ciasnym uścisku. Tym razem trzymałam swoje pożądanie w ryzach, gdyż wolałabym sobie odgryźć rękę, niż sprawić, że znowu się wystraszy. Delikatnie pogładziłam go wewnętrzną stroną dłoni po pokrytym zarostem policzku, a kiedy Carter uśmiechnął się w odpowiedzi, moje biedne serce omal nie eksplodowało z radości.

– Obejrzymy jakiś serial? – poprosiłam drżącym głosem, walcząc o odzyskanie tchu.

Nie chciałam rozstawać się z Willem, wolałam mieć go blisko i delektować się każdym ulotnym momentem.

– Co tylko sobie życzysz.

Ulga w jego przepastnym spojrzeniu wiele mówiła. Pogratulowałam sobie w duchu, że podjęłam taką a nie inną decyzję. Pośpiesznie cmoknęłam go w usta i poprosiłam, żeby podał mi pilot do telewizora.

– Jesteś głodny? Możesz coś zamówię? – zasugerowałam kilka chwil później.

Siedziałam oparta o jego twardy, wyrzeźbiony tors, a Will trzymał ręce zaplecione na moim brzuchu. Popatrzyłam na niego, odchylając głowę. Ten spokój, którym obecnie emanował, miał w sobie coś kojącego. Dziękowałam niebiosom, że postawiły go na mojej drodze. W tle leciało Carry on my wayward son zespołu Kansas, rozpoczynające finałowy odcinek Supernatural, kultowego serialu, w którym byłam od lat zakochana. Co najciekawsze, tutaj nawet potwory nie były w stanie mnie odstraszyć. Każdy epizod oglądałam z zapartym tchem. Może też na pograniczu zawału serca, ale tylko trochę.

– Liczysz, że cię ochronię czy bez cienia sprzeciwu pozwolę ślinić się do Jareda Padaleckiego? – Wymownie poruszył brwiami.

Wzruszyłam ramionami.

– Jedno i drugie, panie Carter – mruknęłam odrobinę za bardzo zmysłowo.

– To się świetnie składa, bo uwielbiam żonę Jareda, Gen – stwierdził, na co zmarszczyłam brwi.

Czy Will właśnie próbował wzbudzić moją zazdrość?

Przez chwilę uważnie mu się przyglądałam, po czym mocno go pocałowałam. Co mi po jakimś sławnym aktorze, który nawet nie był świadomy mojego istnienia, skoro miałam przystojnego informatyka, odrobinę nieśmiałego, ale za to należącego do mnie?

– Czy będziesz mnie tak całować za każdym razem, kiedy wspomnę o Gen?

Jego urzekającej oczy skrzyły się najczystszą radością.

– Być może – zachichotałam.

Miałam gdzieś randomowe aktorki, modelki i inne piękności, jeśli to ze mną Will spędzał swój wolny czas. Nic innego się nie liczyło.

Ostatecznie zamówiliśmy pizzę, a później obejrzeliśmy kilka moich ulubionych odcinków. W pewnym momencie musiałam odpłynąć, ponieważ ocknęłam się, kiedy Will niósł mnie do łóżka.

– Śpij – szepnął, kładąc mnie na materacu. – Wyjdę przez balkon. Zostawiłem u siebie otwarte drzwi, więc tędy się do siebie dostanę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro