Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Abbie, 23 lata

Kiedy Rick do mnie przyjechał, nie spodziewałam się, że urządzi publiczną awanturę. Chociaż... Powinnam być na wszystko przygotowana po tym, co zaserwował w trakcie dwuletniego związku. Należał mi się tytuł idiotki roku za to, że przymykałam oczy na jego występki.

Rick był przystojnym i dobrze rozwijającym swoją karierę maklerem giełdowym. Poznaliśmy się przez przypadek w Phinista Caffe na Peterborough St w Bostonie, kiedy wpadliśmy na siebie. Rick wylał kawę na mój płaszczyk. W ramach przeprosin obiecał oddać go do pralni i odwiózł mnie do mieszkania. Podczas kolejnego spotkania zaprosił mnie na kolację.

Z początku wydawał się ideałem, jednak na jego perfekcyjnej powłoce szybko pokazała się pierwsza rysa. Po pół roku bycia razem zaczęłam zauważać, że zbyt śmiało flirtuje ze swoją sekretarką. Oczywiście zbył mnie, a później wyśmiał, a ja nie posiadałam żadnych dowodów, aby potwierdzić swoje przypuszczenia. Pożądliwe spojrzenia, którymi drobna blondynka obdarzyła mojego mężczyznę, również nie mogłam za nie uznać. Zdrady mu nie dowiodłam, ale niesmak pozostał.

Patrząc na to z perspektywy czasu, już wtedy powinnam była rzucić Ricka, spróbować ułożyć sobie życie na nowo. On nigdy nie był dla mnie takim partnerem, jakiego pragnęłam. Kilka miesięcy później i tak przyłapałam go na niewierności.

Kocham pisać i robię to od lat. Od jakiegoś czasu wysyłam swoje teksty do różnych wydawnictw, niestety na razie bez powodzenia. Co ma, a raczej co miał do tego mój były chłopak? Nigdy mnie nie wspierał. Ani razu nie usłyszałam od niego: „Abbie, nie poddawaj się, przecież w końcu osiągniesz cel". Nie mogłam liczyć na Ricka.

Dlaczego to wszystko tolerowałam? Tkwiłam w czymś, co nie dawało mi szczęścia? Wstyd się przyznać, ale nie zerwałam z nim wcześniej, ponieważ przyzwyczaiłam się do jego obecności. Może na samym początku go kochałam, lecz motylki szybko zniknęły. Obecnie w ogóle nie byłam przekonana o prawdziwości tego uczucia.

Na szczęście nadszedł kres i w końcu powiedziałam Rickowi, że chcę się rozejść. Nie przyjął tego dobrze. Prawdopodobnie gdyby nie Will, rozbiłabym byłemu partnerowi coś ciężkiego na głowie.

Przystojny i odrobinę nieśmiały sąsiad od razu stanął mi przed oczami. Ostatnio mało czasu spędzałam w mieszkaniu, miałam trochę spraw na głowie. Dlatego nie wiedziałam, że lokal obok nie stał już pusty.

Will posiadał włosy w kolorze ciemny blond. Oczy niebieskie, ale tak wyraziste, że można było się w nich zatracić. Pewnie niejedna kobieta chętnie by na to przystała. Budową ciała mógłby spokojnie konkurować z moim ulubionym aktorem, Jaredem Padaleckim. Wzrostem zresztą też.

William mnie zaskoczył, kiedy wtrącił się w moją rozmowę z Rickiem. Gdyby nie on, nie wiem, jak ta sytuacja by się zakończyła. Dzięki niemu zyskałam nadzieję, że były chłopak odpuści i więcej się u mnie nie pokaże.

Carter okazał się niezbyt rozmowny. Z początku uznałam, że jest wkurzony przez Ricka, lecz mowa jego ciała i uciekający na bok wzrok pozwoliły mi ustalić główną przyczyną zachowania mężczyzny. Gdy wyszedł, zrobiło mi się głupio, że tak na niego naciskałam.

Musiałam więc zatrzeć złe wrażenie. Skoro mieszkaliśmy obok siebie, to nie chciałam, by unikał mnie jak ognia.

Kilka dni po korytarzowej konferencji postanowiłam do niego zajrzeć. Rzuciłam okiem na zegarek, po czym doszłam do wniosku, że jest już na tyle późny ranek, że nie powinnam go obudzić.

Gdy stanęłam przed jego mieszkaniem, wzięłam głęboki oddech, a następnie zapukałam w drzwi.

– Abigail? – William stanął w progu. Od razu poznałam, że jest zaskoczony. – Coś się stało?

Nagle wychylił głowę i rozejrzał się po korytarzu. Stłumiłam uśmiech, kiedy do mnie dotarło, że sprawdzał, czy Rick nie kręci się w pobliżu.

– Cześć. Nie przeszkadzam? – zagaiłam, starając się patrzeć na jego twarz, a nie ostentacyjnie gapić na wspaniale umięśnione ramiona. Pięknie prezentowały się bez zakrywających je rękawów koszuli.

– Pracuję – odparł cicho.

Na jego obliczu dostrzegłam zawahanie, jakby walczył sam ze sobą, czy wpuścić mnie do środka, czy po prostu się mnie pozbyć. Może jednak powinnam dać mu więcej czasu albo w ogóle święty spokój?

– Wejdziesz? – zapytał po kilku sekundach milczenia.

– Nie. – Chociaż kusiła mnie wycieczka po jego mieszkaniu, to nie w takim celu zakłócałam mu spokój. – Ale mam nadzieję, że uda mi się zaprosić cię na obiad.

– Obiad? – powtórzył. – Chyba nie rozumiem...

– Pomogłeś mi, mimo że to nie jest twój obowiązek. Dlatego proszę, przyjdź do mnie o czwartej.

– Nie musisz nic dla mnie robić, Abigail. To nic wielkiego. Wielu facetów na moim miejscu postąpiłoby tak samo. – Will próbował się wymigać.

Uśmiech, któremu wcześniej nic nie było straszne, spłynął mi z ust. Will Carter był trudnym przypadkiem, a ja musiałam zostawić go w spokoju.

– W takim razie najmocniej cię przepraszam – westchnęłam. – Do widzenia.

Zanim zdążyłam obrócić się na pięcie, Will zmrużył oczy.

– O czwartej? – odezwał się w końcu, a mnie zatkało.

Stałam jak wryta i kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Obiad, Abigail. Jeśli zaproszenie nadal jest aktualne.

– Pasuje ci godzina? – wydukałam, gdy odzyskałam głos.

– Oczywiście. Dziękuję za zaproszenie, Abigail. – Lekko zaczerwienione policzki Cartera były dla mnie bardzo niecodziennym zjawiskiem. Nigdy się sądziłam, że mężczyzna może być aż tak nieśmiały.

– Mów mi Abbie – odparłam cicho. – Przecież jesteśmy sąsiadami. Od czasu do czasu na pewno będziemy na siebie wpadać. Do zobaczenia. – Skinęłam mu głową na pożegnanie, po czym ruszyłam do siebie.

Wolałam go dłużej nie peszyć. Jeszcze zdążyłby zmienić zdanie, a bardzo tego nie chciałam.

Will wzbudził moje zainteresowanie. Ciekawiło mnie, kim jest człowiek, który otwarcie stawał po stronie słabszych, a jeszcze bardziej mnie intrygowało, dlaczego jest taki skryty.

Przed wyznaczoną porą miałam wszystko gotowe. Przez myśl mi przeszło, że po dłuższym zastanowieniu Will nagle zrezygnuje. Dzwonek do drzwi rozwiał wszelkie wątpliwości.

– Cześć. Wejdź, proszę. – Przesunęłam się, robiąc mu miejsce. – Co tam masz? – zapytałam uprzejmie, widząc, że trzyma pakunek w dłoni.

– Kupiłem kawałek ciasta. Doszedłem do wniosku, że skoro zajęłaś się obiadem... – zaczął, po czym gwałtownie zamilkł.

– Świetny pomysł. – Klasnęłam z radością. – Chodź za mną. – Pierwsza ruszyłam do salonu, gdzie stał już nakryty stół. Musiałam tylko przynieść naczynie, w którym zapiekłam Mac and cheese. – Usiądź.

– Nie musiałaś aż tak się trudzić, Abigail... Abbie – skomentował Will.

Uśmiechnęłam się, słysząc, jak szybko się poprawił.

– To nic takiego, naprawdę – stwierdziłam, stawiając po chwili potrawę. – Lubię pichcić. Liczę, że lubisz tę zapiekankę. – Nałożyłam mu solidną porcję.

– Prawdę mówiąc, nawet bardzo – odparł krótko. Nabrał na widelec nieco makaronu. Wpatrywałam się w niego w napięciu, czekając na pierwszą reakcję. – Bardzo dobre – pochwalił.

– To przepis mojej babci. – Ucieszyłam się w duchu, że mu posmakowało. – Zapomniałam zapytać, co lubisz, więc uznałam Mac and cheese za dość bezpieczny wybór.

– Całkiem racjonalne podejście – uznał.

– Kiedy się wprowadziłeś?

Bałam się niezręcznej ciszy, która nam groziła, a William – póki co – nie wykazywał większej skłonności do rozmowy.

– Cztery dni temu. A ty? Długo tu mieszkasz? – Sięgnął po dzbanek soku i nalał go sobie do szklanki.

– W Bostonie czy w tej okolicy?

– W tej okolicy. – Albo miałam przywidzenia, albo na twarzy Williama zamajaczył uśmiech. – Nie da się ukryć, że stąd pochodzisz. Masz bostoński akcent.

Pięknie, panie Carter. Sto punktów za bystrość.

– Trzy lata. Bardzo lubię West Roxbury. Nie ma u nas ciągłego zgiełku, który panuje w centrum miasta, jest masa zieleni, a sąsiedzi są bezproblemowi... Chociaż nie do końca możesz się ze mną zgodzić – zażartowałam.

– Nie widzę w tym twojej winy. Żywię nadzieję, że twój były zrozumiał przekaz. Jeśli znowu będzie się ci naprzykrzał, możesz do mnie zapukać. Chętnie z nim porozmawiam. – W jego głosie było słychać niechęć.

– Dziękuję. Oby nie zaszła taka potrzeby. Mam na myśli, że nie będziesz zmuszony z nim rozmawiać – wyjaśniłam pospiesznie. – Czym się zajmujesz? Jeśli twój zawód nie jest żadną tajemnicą – dodałam.

– Pracuję w branży IT – odpowiedział po raz pierwszy z zadowolonym wyrazem twarzy.

Spojrzał mi krótko w oczy, ale zaraz uciekł wzrokiem na bok. Musiałam przyznać, coraz mocniej mnie intrygował. Wcześniej nie przypuszczałam, że tacy mężczyźni istnieją.

– Naprawdę? – Nie znałam nikogo, kto zajmował się tą dziedziną. W ogóle komputery stanowiły dla mnie czarną magię.

– Czy IT jest wymierającym działem, że tak zareagowałaś?

Czy mi się wydawało, czy on ze mnie zadrwił?

Kąciki ust Cartera lekko się uniosły.

– Po prostu niemal wszystko, co jest związane z komputerami, stanowi dla mnie zagadkę, której nigdy nie rozwiążę. Czasami mam wrażenie, że ludzie pracujący w tym zawodzie mają jakieś nadzwyczajne zdolności. Jedyne, co potrafię zrobić na laptopie, jest pisanie w edytorze tekstu. I jeszcze kilka innych prostych rzeczy.

– A czym się zajmujesz?

Will oparł się na krześle. Wydawał się mniej spięty niż na początku. Nasza konwersacja rozwijała się bardzo powoli, ale nie zamierzałam narzekać.

– Pracuję jako kosmetolog w Empire Beauty.

– Lubisz swój zawód? – Od czasu do czasu mój towarzysz obdarzał mnie przelotnym spojrzeniem, jednak nigdy nie patrzył mi w oczy zbyt długo.

– Bardzo – potwierdziłam. – Sprawia mi ogromną przyjemność możliwość uwydatnienia ludzkiego piękna. Od dziecka lubiłam bawić się kremami, udawać, że wykonuję mamie jakiś zabieg. Po kryjomu podkradałam jej kosmetyki i testowałam na sobie. Później dopadłam koleżanki, których nie zniechęcał mój brak doświadczenia.

– Czyli się nie pomylę, jeśli powiem, że to twoje powołanie. – W oczach Willa dostrzegłam aprobatę.

– Zdecydowanie tak! – potwierdziłam ochoczo. – Skąd u ciebie miłość do komputerów?

– Przypadek – obwieścił po kilku sekundach. – Gdy byłem dzieckiem, zostałem po lekcjach pomóc nauczycielowi od informatyki. Musiał coś zrobić przy dwóch komputerach, już nie pamiętam co. Siedziałem obok i przyglądałem się, jak pracuje. Poprosiłem go, czy będę mógł przychodzić na dodatkowe lekcje. Zgodził się. Później złapałem bakcyla, trochę sam się podszkoliłem. Ukończyłem Technologię informacyjną w Bostonie. – Will zakończył swoją opowieść.

Spoglądałam na niego zafascynowana. Czym? Tym, jak o tym opowiadał. W głosie Cartera słychać było zachwyt, a także lekką melancholię. Jednak kiedy zauważył, jak na niego patrzę, znów się speszył.

– Pójdę już. – Wstał od stołu. Już na mnie nie spoglądał.

– Zaczekaj! – Próbowałam go zatrzymać. – Nie zjadłeś ciasta.

– Przepraszam, ale się śpieszę. Muszę zrobić na jutro kilka rzeczy do projektu dla jednego z moich klientów – przyznał zdawkowo, choć odniosłam wrażenie, że to jedynie wymówka.

– Fajnie, że przyszedłeś. – Ruszyłam w jego ślady, żeby odprowadzić go do drzwi. – Może jutro zaglądniesz na kawę? Albo ciasto? Sama tego nie zjem.

– Zobaczymy. – Znów ten dystans. Ogarnął mnie smutek, lecz nie czułam się urażona. Nie miałam ku temu powodu. Z pewnością coś kryło się za jego postawą. – Dziękuję... Abbie. – Gdy to usłyszałam, uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi.

– Nie ma za co, Will. Do zobaczenia.

– Cześć.

Niechętnie zamknęłam za nim drzwi.

– Jeszcze cię poznam – mruknęłam pod nosem, po czym zdecydowałam się zaszyć we własnym świecie pisanej przeze mnie historii.


Mac and cheese – potrawa popularna w Stanach Zjednoczonych, w postaci makaronu zapiekanego z sosem serowym.

Branża IT – czyli branża technologii informacyjnych, to sektor gospodarki skupiający się na tworzeniu, implementacji i zarządzaniu technologiami służącymi do przetwarzania i przechowywania informacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro