Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Abbie, 23 lata

– Abigail, co się z tobą ostatnio dzieje? – nagabnęła mnie Sarah, kiedy kilka dni później wychodziłyśmy z pracy.

Spojrzałam na nią ostrożnie. Przez większość czasu w salonie faktycznie byłam dziwnie milcząca, często popadałam w zamyślenie.

– Dlaczego pytasz? – odbiłam piłeczkę.

Uderzyła we mnie fala gorąca i nie miała nic wspólnego z wysoką temperaturą w Bostonie.

– Przecież widzę, że nie jesteś sobą. Chodzisz rozkojarzona, nie nawijasz tyle, co zwykle. Do tego uśmiechasz się do komórki. To sprawka Willa? – spytała wprost.

Co powinnam odpowiedzieć? Wyznać prawdę? Owszem, mogłam, ale nie byłam pewna, czy od razu chcę informować o moim życiu prywatnym cały świat. Lubiłam Sarah, była moją koleżanką z pracy, jednak nie aż tak bliską, żebym bez wahania ujawniła swój związek z Willem.

Może było to nieco samolubne z mojej strony, lecz najpierw wolałam sama się tym nacieszyć. Istniało też spore prawdopodobieństwo, że bałam się, iż takim chwaleniem się na prawo i lewo odstraszę Cartera.

– Wszystko w porządku. Po prostu wczoraj do późna oglądaliśmy filmy, więc dzisiaj jestem niewyspana.

– Przydałoby ci się niewyspanie z innych powodów – zaśmiała się w odpowiedzi, puszczając do mnie oczko. – Do jutra, Abbie.

– Do zobaczenia. – Pomachałam jej na pożegnanie, po czym zajęłam miejsce za kierownica mojego auta.

Rzuciłam torebkę na siedzenie pasażera i już zamierzałam odpalić silnik, kiedy nadeszło powiadomienie o wiadomości w skrzynce mailowej. Odruchowo sięgnęłam po telefon. Po przeczytaniu jej treści oniemiałam. Przecież to było niemożliwe! Poprawka, było możliwe, ale...

Przeczytałam maila po raz drugi, a później trzeci, czwarty i piąty, jednak wiadomość nie uległa zmianie. Pod moimi powiekami wezbrały łzy, z którymi zażarcie walczyłam. W końcu wzięłam kilka głębokich oddechów i powoli zdołałam się opanować.

Kilka minut później ruszyłam w drogę powrotną do mieszkania. Musiałam porozmawiać z Willem. Nadal nie docierało do mnie to, czego się dowiedziałam, dlatego usilnie potrzebowałam, aby mnie w tym utwierdził.

Bardzo szybko pokonywałam kolejne mile. Na parkingu zostawiłam auto nieco niechlujnie, jak na mnie i pobiegłam do budynku. W mgnieniu oka pokonałam schody, po czym stanęłam pod mieszkaniem Williama i energicznie zapukałam.

– Abbie, wejdź. – Mój chłopak otworzył mi z uśmiechem na ustach. – Coś się stało? Masz dziwną minę.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – rzuciłam rozedrganym głosem.

Gdybym była silniejsza, pewnie bym go stratowałabym.

– Wnioskuję, że to coś niezwykle ważnego. Usiądziemy w salonie i podzielisz się ze mną nowinami. Jak mniemam, dobrymi? – dopytywał, krocząc za mną.

– Przeczytaj to! – Wlepiłam mu w dłonie swoją komórkę.

Nie wyłączyłam poczty z paranoicznej obawy, że jeśli to zrobię, wiadomość zniknie, a wszystko okaże się jedynie snem.

– Dobrze.

Minutę później podniósł na mnie wzrok. Dostrzegłam w nich czystą radość – zupełnie, jakby ta sprawa dotyczyła jego samego.

– Abigail! – wykrzyknął. – To cudownie. Wreszcie spełni się twoje marzenie. – Carter odłożył telefon, chwycił mnie i podniósł, a następnie okręcił się ze mną.

– Czyli to nie jest wymysł mojego umysłu... – szepnęłam, znów czując zdradzieckie łzy napływające do oczu.

– Oczywiście, że nie. Udało ci się. Mówiłem, że twoja wytrwałość w końcu się opłaci.

– Tak – wychrypiałam z przejęciem. – Nie sądziłam, że ktoś się odezwie.

– Głuptasie – odezwał się Will pieszczotliwie. Zabrał mnie do salonu i usiadł ze mną na kanapie. – Jesteś zdolną pisarką. Kiedy cię wydadzą, ludzie poznają się na tobie i dopiero wtedy się zacznie. Będę musiał podzielić się tobą ze światem – zamarudził, jednak radość w oczach go zdradziła.

– Mówisz tak, ponieważ próbujesz dodać mi otuchy – mruknęłam, wtulając się w niego. – Dziękuję ci za to.

Pocałowałam go delikatnie.

– Mówię tak, bo tak uważam – odpowiedział szczerze. – Ciesz się ze swojego sukcesu, masz do tego pełne prawo.

– A jeśli coś pójdzie nie tak? – zamartwiałam się.

Nie miałam pojęcia, skąd u mnie nagle pojawiło się czarnowidztwo.

– Abbie, czy ktoś cię podmienił? Przyjechałaś taka podekscytowana, co się stało? – Will przyglądał mi się intensywnie. – Głowa do góry.

– Najwyraźniej dopadł mnie stres. Dziękuję, że mnie znosisz.

– Daj spokój. Teraz będzie już tylko lepiej. Skoro otrzymałaś pozytywną odpowiedź z wydawnictwa, to z pewnością wszystko się ułoży. Nie odpisaliby, gdyby nie byli zainteresowani twoją powieścią.

– Jesteś cudowny, zdajesz sobie z tego sprawę?

Wreszcie się rozpogodziłam. Słowa Willa z powrotem tchnęły we mnie nadzieję.

– Dzisiaj jeszcze tego nie słyszałem. Mam pomysł! – wykrzyknął niespodziewanie. – Powinniśmy to uczcić.

– To nic takiego, Will – usiłowałam protestować, ale chłopak uciszył mnie jednym spojrzeniem.

– Mylisz się, Abbie. Ciesz się każdym, nawet najdrobniejszym sukcesem. Absolutnie K-A-Ż-D-Y-M! – przeliterował.

– To rozkaz? – Wydęłam wargi, zabawnie przewracając oczami.

– Można to ująć w ten sposób. Jedziemy na plażę i lody.

– Plażę? – Odruchowo uniosłam brwi. – Czy pan jest romantykiem, panie Carter?

– Mniej wiesz, lepiej śpisz – zażartował.

William, odkąd zaczęliśmy ze sobą sypiać, stał się zupełnie innym mężczyzną. Wreszcie wyzbył się nieśmiałości, potrafił być bardziej stanowczy. Nieustannie mnie zaskakiwał, co chyba najbardziej w nim uwielbiałam. Traktował mnie tak, jak należało traktować kobietę – z szacunkiem. Cierpliwie słuchał, kiedy mu coś relacjonowałam. Coraz bardziej się odsłaniał – wreszcie mogłam poznać go tak, jak tego pragnęłam.

– Lubię cię odkrywać – przyznałam, głaszcząc jego policzek dłonią.

Will najczęściej golił zarost do zera, ale dzisiaj znów miał tę seksowną, trzydniową szczecinę. Uwielbiałam ją. On chyba o tym wiedział, ponieważ uśmiechnął się półgębkiem.

– Może zyskasz okazję, by znów to zrobić. Jedziemy?

– Chętnie.

W ostatniej chwili ugryzłam się w język, zanim dodałam, że z nim pojechałabym wszędzie. Nie zamierzałam wystraszyć Willa, tym bardziej, że nasza znajomość wciąż ewoluowała.

– Chwaliłaś się komuś jeszcze dobrą nowiną? – zagadnął, zamykając za nami drzwi.

– Nikomu oprócz ciebie. Nie podpisałam umowy i nie wiem, jak sprawa się dalej potoczy. Z rozgłaszaniem takiej informacji wolę zaczekać – wyjaśniłam pokrótce.

– W takim razie jestem podwójnie zaszczycony, że podzieliłaś się ze mną tak wspaniałą wiadomością – oznajmił z dumą w głosie.

Otworzył przede mną drzwi w aucie, więc pośpiesznie wsiadłam na fotel pasażera. Już po chwili mknęliśmy drogą w kierunku plaży nad jeziorem Turtle Pond. Drogi o tej porze były zakorkowane, dlatego przybycie tej trasy zajęło nam grubo ponad godzinę.

– Dotarliśmy na miejsce – zakomunikował Will, wysiadając pierwszy.

– Pięknie tu jest – westchnęłam rozmarzona, obserwując horyzont, nad którym właśnie zachodziło słońce.

Ku mojemu zaskoczeniu, a także radości, na plaży nie było praktycznie nikogo. Jedynie w oddali majaczyły sylwetki odchodzących ludzi.

– Czasami przyjeżdżam w tę okolicę – wyjawił Will I wziął mnie za dłoń.

Powoli ruszyliśmy wzdłuż brzegu.

– To twoja samotnia? – zagaiłam ostrożnie.

Z cichym zachwytem przyglądałam się jego twarzy. Mężczyzna wyglądał na wyluzowanego.

– Co jakiś czas. Lubię pooglądać zachód słońca, nacieszyć się widokami. Przyszło mi na myśl, że to idealne miejsce, aby właśnie tutaj świętować twój sukces.

– I miałeś rację. Dziękuję, że podzieliłeś się ze mną tą okolicą.

Przytuliłam się do jego boku. Czułam przy nim błogi nastrój, radość, a także nadzieję, że naprawdę wszystko się ułoży.

Carter nie odpowiedział, za to uśmiechnął się leniwie.

– Jesteś wspaniały. Wiesz, że Sarah zapytała dzisiaj o nas? – napomknęłam mimochodem.

– Tak? – Na obliczu Willa zamajaczyło lekkie zdziwienie. – A o co konkretnie?

– Czy to za twoją sprawą tak się uśmiecham – wyjawiłam.

– A robisz to? Jestem sprawcą twojego uśmiechu? – Will skoncentrował na mnie swój wzrok. Jego wyraz twarzy pozostawał teraz nieodgadniony.

– Mniej wiesz, lepiej śpisz – powtórzyłam jego słowa z mieszkania, a on wybuchnął śmiechem.

– Szybko się uczysz, Abigail. – Chłopak się zatrzymał, po czym objął mnie w pasie i namiętnie pocałował.

W niesamowicie krotkim czasie zdążyłam się od niego uzależnić. Dlatego bardzo pragnęłam, żeby nasza relacja okazała się czymś więcej niż to, co zbudowałam z Rickiem.

– Mam dobrego nauczyciela. – Uśmiechnęłam się szeroko, gdy jakimś cudem zdołaliśmy się od siebie oderwać.

– Żeby tylko uczeń nie przerósł mistrza. – Will pogroził mi w zabawny sposób i ruszyliśmy w dalszą drogę.

– To się dopiero okaże.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro