Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Will, 25 lat

– To żaden problem – rzuciłem do słuchawki podczas rozmowy z klientem. – Z miłą chęcią odbiorę pana z lotniska. Zobaczymy się na miejscu.

Kiedy się rozłączyłem, z lekka przeczesałem palcami zmierzwione włosy, a następnie sięgnąłem po kluczyki. Jednym z moich usługobiorców był pan Jackman. Od czasu do czasu zlecał mi pewne zadania i zawsze dorzucał ekstra premię, jeśli wywiązałem się z umowy przed czasem. Dlatego nie odmówiłem mu drobnej przysługi, jaką była wizyta na lotnisku. Nie stanowiło to dla mnie kłopotu, a budowało pozytywną relację między nami.

Abbie jeszcze nie było, ale po cichu liczyłem, że uda się nam spędzić razem wieczór. Poprzedniego pracowałem do późna, więc do łóżka dotarłem dopiero o trzeciej nad ranem. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to przytulić się do mojej dziewczyny i zasnąć.

– Dzień dobry, panie Jackman – przywitałem pięćdziesięciokilkuletniego mężczyznę, który czekał na mnie w hali przylotów.

– Witaj, Will. Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci tą prośbą kłopotów – odparł Jackman, ujmując moją dłoń.

– Żadnego. Chodźmy do samochodu. Gdzie się pan zatrzyma? – spytałem, zastanawiając się, do którego hotelu powinienem go odtransportować.

– W Wellingtonie. Mam spotkanie biznesowe, przyleciałem na trzy dni. Co u ciebie, Will? Niedługo znów zaproponuję ci pewne zlecenie.

– Niezmiernie mnie to cieszy.

Wyszliśmy z budynku, kiedy moją uwagę przykuła idąca w oddali para, a właściwie kobieta. Zatrzymałem się, zapominając o swoim towarzyszu. Abigail szła roześmiana po płycie parkingowej z wysokim mężczyzną, który obejmował ją ramieniem i właśnie szeptał coś do ucha.

W pierwszym odruchu niemal przetarłem oczy. Ani Abbie, ani tajemniczy facet mnie nie widzieli. Obserwowałem więc, jak wsiadają do jej samochodu i odjeżdżają.

– Will, wszystko w porządku?

Ocknąłem się z zamyślenia.

– Tak, przepraszam. Wydawało mi się, że zobaczyłem kogoś znajomego – skłamałem na poczekaniu, po czym ruszyłem za Jackmanem.

Nie rozumiałem tego, co przed chwilą zaszło. Musiałem jak najszybciej dotrzeć do domu i dowiedzieć się, co jest grane. Przecież Abbie... Ona nie była taka jak Anna.

Przez całą drogę do hotelu siedziałem z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Chociaż starałem się na wszelkie możliwe sposoby usprawiedliwić Abigail, to do mojego serca i tak wkradł się niepokój. Nie potrafiłem zignorować przeczucia, że coś było nie tak.

Omal nie zacząłem krzyczeć, gdy po drodze natrafiliśmy na potężny korek. Na małe rozładowanie napięcia pozwoliłem sobie dopiero po odstawieniu Jackmana pod hotelem, jednak nie na wiele mi się to zdało. W międzyczasie otrzymałem od Abbie wiadomość, na którą nie odpisałem, bo... Coś mnie przed tym blokowało. Czułem się okropnie, a im bliżej domu się znajdowałem, tym gorzej się czułem. Zupełnie jak wtedy, kiedy przyłapałem Annę na zdradzie.

– Will, ty debilu! Uspokój się! Na pewno istnieje dobre wytłumaczenie – mamrotałem sam do siebie, wjeżdżając na parking.

Pośpiesznie wysiadłem. Samochód Abigail stał na swoim miejscu. Moje serce zerwało się do szaleńczego biegu, a ja odruchowo zacisnąłem usta. Nakręciłem się, ale nic na to nie mogłem poradzić. To było silniejsze ode mnie.

Przystanąłem przed mieszkaniem mojej dziewczyny, wziąłem głęboki oddech i zapukałem. Z początku odpowiedziała mi cisza, dopiero po kilkunastu sekundach usłyszałem zbliżające się kroki.

– Słucham?

Moje ponure myśli przerwał męski głos, więc gwałtownie podniosłem głowę.

Zastygłem, wpatrując się w półnagiego mężczyznę, przepasanego jedynie ręcznikiem w biodrach. Gapił się na mnie wyczekująco, a ja nie potrafiłem się odezwać. Cała krew odpłynęła mi z twarzy.

– Pomyliłeś mieszkania? – Uniósł prawą brew.

Nadal milczałem. Naraz wybuchło we mnie mnóstwo różnorakich emocji: od wściekłości, po zawód. Tak naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć, a moje płuca zalewało potężne rozgoryczenie.

Odwróciłem się i, zamiast pójść do siebie, ruszyłem na klatkę schodową, jakby pchany niewidzialną siłą. Musiałem znaleźć się jak najdalej stąd. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, co myśleć. W mojej głowie dudniło jedno słowo „DLACZEGO?".

Szedłem przed siebie. Mijałem ludzi, ale tak naprawdę ich nie zauważałem. Życie dookoła nadal się toczyło, lecz moje właśnie legło w gruzach. Po raz drugi.

Dotarłem do parku, w którym często przesiadywałem z Abbie. Rozejrzałem się po znajomym otoczeniu, po czym klapnąłem na jednej z ławek. W moim umyśle powstał chaos, nie byłem w stanie normalnie myśleć.

Abigail mnie zdradzała. Od jak dawna to trwało? Kim był człowiek w jej mieszkaniu? Dlaczego to zrobiła? Coraz więcej pytań kołatało mi po głowie, ale na żadne z nich nie znałem odpowiedzi. To mnie powoli doprowadzało do szału.

Poczułem się niczym bohater filmu Dzień świstaka, tylko z inną bohaterką w roli głównej. Abbie okazała się taka sama jak Anna, mimo jej zapewnień, że wierność wiele dla niej znaczy. Niestety właśnie się przekonałem, ile prawdy było w jej słowach.

Nie miałem pojęcia, jak długo siedziałem w parku, ignorując świat dookoła i telefon, który co rusz wydzwaniał znajomą melodię. Nie zamierzałem teraz rozmawiać z Sullivan, w ogóle nie chciałem z nią rozmawiać.

Nogi znów poniosły mnie przed siebie. Co złego w życiu zrobiłem, że kolejny raz spotykała mnie ta sama sytuacja? Ledwo otrząsnąłem się po zdradzie Anny, pozwoliłem Abbie wkraść się do mojego uporządkowanego świata, a ona z premedytacją rozwaliła go w drobny mak. Podeptała moje serce i wzgardziła moją miłością. Okazałem się naiwnym głupcem, który daje wodzić się za nos. Sam byłem sobie winny.

Na myśl, żeby wrócić do mieszkania, ogarniała mnie wściekłość. W miarę, jak przybliżałem się do budynku, wszystkie negatywne emocje sięgały zenitu.

Ledwo wszedłem do siebie, zatrzasnąłem drzwi i udałem się do salonu. Nawet nie zapaliłem światła. Sięgnąłem do barku, chwyciłem za butelkę Jacka i pociągnąłem spory łyk. Mój przełyk zapłonął żywym ogniem, ale dokładnie tego w tym momencie potrzebowałem.

Wtedy rozległo się pukanie. Starałem się je zlekceważyć, jednak przybierało coraz bardziej natrętną formę. Gdy zapadła cisza, zagryzłem dolną wargę, po czym znów przytknąłem butelkę do ust.

Niestety zapomniałem o jednym. Abbie posiadała swój własny klucz, więc kiedy usłyszałem chrobot w zamku, zakląłem pod nosem.

– Will? – Jej głos odbił się od ścian. – Will... – powtórzyła i nagle korytarz zalało światło.

Ledwo weszła do salonu i tu również zrobiło się jasno. Zacząłem gwałtownie mrugać. Stałem pośrodku pokoju z butelką Jacka w dłoni. Kiedy Abigail zrobiła krok w moją stronę, wysunąłem rękę na znak protestu.

– Nie podchodź – warknąłem, nie potrafiąc się powstrzymać.

– Will, daj spokój, musimy porozmawiać – prosiła.

Na jej twarzy nie zauważyłem skruchy, podobnie jak u Anny. I właśnie najbardziej mnie zabolało.

– O czym? – syknąłem.

Abbie aż rozchyliła usta.

Naprawdę sądziła, że dam się nabrać na tę szopkę?

– Nie jesteś wcale od niej lepsza... – podjąłem, nie pozwalając dojść jej do głosu.

Nie zamierzałem słuchać żadnych tłumaczeń.

– Will, wszystko ci...

– Wyjaśnię? – dokończyłem. – Nie przestaniesz ze mnie drwić, prawda? Doskonale wiedziałaś, jak bardzo zabolała mnie zdrada Anny, a ty zrobiłaś dokładnie to samo. Dlaczego okazałaś się taka jak ona? Niczym się od siebie nie różnicie.

– Słucham? – Abbie zastygła w miejscu i wpatrywała się we mnie z osłupieniem. – Jak mogłeś, Will? – Jej głos uległ diametralnej zmianie, co nie uszło mojej uwadze, a mimo to kompletnie to zbagatelizowałem.

– Jak ja mogłem? Jak ty mogłaś mnie oszukać? Nie byłem dla ciebie wystarczająco dobry? – Podszedłem bliżej, ale nadal zachowywałem delikatny dystans. Jakbym bał się więzi, która wciąż między nami istniała. – Co zrobiłem nie tak?

– Jesteś kompletnym kretynem, zdajesz sobie z tego sprawę? – W oczach Abigail zamigotały łzy, a mnie kompletnie zatkało. – Tak się starałam, żeby do ciebie dotrzeć, abyś dał mi szansę, bo czułam, że między nami rodzi się coś wyjątkowego. A ty właśnie zniszczyłeś to kilkoma słowami. Gdybyś odebrał ode mnie telefon, przeczytał choć jedną z wiadomości, które ci wysłałam, wtedy poznałbyś prawdę. Nie przypuszczałam, że tak mnie ocenisz. Jak Annę... Zobaczyłeś to, co chciałeś zobaczyć, Will.

– Nie próbuj...

– Wiesz, co? – Spojrzenie Abigail zdominował bezbrzeżny smutek. – Najbardziej boli mnie to, że tak naprawdę nigdy mi nie ufałeś. Nigdy – podkreśliła. Czekałeś jedynie na okazję, żeby mnie w tym uświadomić. – Nagle się cofnęła. – I proszę, dostałeś ją.

– Zamierzasz zwalić na mnie całą winę? Wtedy poczujesz się lepiej? – syknąłem.

Emocje wylewały się ze mnie, dławiły mnie i znalazłem się na granicy wytrzymałości.

– Jesteś ślepy. Ślepy i głuchy. – Pierwsza łza spłynęła wzdłuż policzka, ale Abbie natychmiast ją starła. – Żyj w tej swojej klatce niepewności i braku zaufania. Przykro mi, że nigdy nie zdołałam cię z niej wydostać.

– Przestaniesz? – zawołałem za nią, bo niespodziewanie odwróciła się i podążyła prosto do wyjścia. – Najpierw wparowujesz tutaj, a teraz uciekasz? – krzyknąłem, gdy nie odpowiedziała.

W końcu drzwi trzasnęły, a ja zostałem w mieszkaniu sam jak palec. Nie potrafiłem określić stanu swoich emocji. Wróciłem do salonu i chwyciłem za alkohol. Zwaliłem się na kanapę, by tępo wpatrywać się w ścianę, jakby ktoś przykleił do niej cudowne rozwiązanie moich problemów.

Chociaż starałem się wyciszyć emocje, to jedna nieznośna myśl nie dawała mi spokoju. Co, jeśli Abbie nie była winna? Co, jeśli mówiła prawdę? Przegnałem te rozważania za pomocą kolejnego łyka palącego płynu. Niestety nie na długo.

Dwie godziny i pół butelki Jacka później miałem w głowie już taki mętlik, że chciałem uderzać nią o ścianę, aby zagłuszyć wszelkie myśli. Chociaż byłem coraz bardziej pijany, to abstrakcyjnie coraz więcej do mnie docierało.

Wstałem, po czym zaraz usiadłem. Czy powinienem iść do Abbie i spróbować z nią porozmawiać? Nie do końca potrafiłem wyzbyć się myśli o jej zdradzie, jednak nieznośny głos w mojej głowie podpowiadał, że zbyt pochopnie zareagowałem. Nawet nie pozwoliłem jej się wytłumaczyć.

– Koniec z tym – burknąłem wściekły sam na siebie.

Byłem wstawiony, ale nie mogłem czekać do rana. Nie potrafiłem. Wyszedłem na korytarz, stanąłem po drzwiami mieszkania Abigail, po czym zatłukłem w nie pięścią.

Nic, cisza. Przyłożyłem ucho do, niestety nic nie słyszałem. Załomotałem jeszcze raz.

– Will? Czyś ty zwariował? Wiesz, która jest godzina? – fuknęła Amanda za moimi plecami.

Odwróciłem się w jej stronę. Właśnie posłała mi groźne spojrzenie. Tuż za nią pojawił się Peter, facet mieszkający piętro wyżej. Jego mina również nie wróżyła niczego dobrego.

– Popierdoliło cię, Will? Zjeżdżaj do siebie! – Peter wyszedł na korytarz, stając ze mną oko w oko.

– Nie chciałem was obudzić – mruknąłem ugodowo. – Wracajcie do środka, już nie będę hałasował – obiecałem.

– Zaczekam, aż znikniesz u siebie – odparł Peter.

Wróciłem do siebie. Nikła nadzieja pchnęła mnie do pójścia na balkon, jednak jedyne, co dostrzegłem, to panujące u niej egipskie ciemności. Gdzie mogła się udać? Przecież nie wybrała się w środku nocy na spacer.

Zacząłem do niej wydzwaniać i na przemian pisać wiadomości. Zero odzewu. Nic dziwnego, chociaż mój głupi mózg łudził się, że będzie inaczej. Nie było. Po godzinie bezskutecznych prób skontaktowania się z nią, rzuciłem komórkę na stolik. Zerknąłem w kierunku butelki Jacka, której nie zdążyłem opróżnić. Nawet na picie straciłem ochotę.

Pięć minut później wybrałem numer do Mylesa.

– Jezu, Will. Czy ty zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? – burknął przyjaciel, odbierając po czwartym sygnale.

Usłyszałem, jak szepnął coś do Amy, wstał i prawdopodobnie ewakuował się do innego pomieszczenia.

– Przepraszam, muszę z tobą pogadać – stęknąłem.

– Jeśli dzwonisz o trzeciej nad ranem, to się musiało się coś stać. Coś z Abbie? – dopytywał.

Poczułem się jak skończony idiota. W istocie nim byłem.

– Ona mnie nienawidzi – oznajmiłem kompletnie bez sensu i chyba bardziej sam do siebie.

Czyżbym zaczynał tracić rozum?

– O czym ty chrzanisz, Will? Jesteś pijany? Upiłeś się i Abbie się wkurzyła? Jasna cholera. Stary, co ty odwalasz?

– Oskarżyłem ją o zdradę – odparłem po chwili, na co w słuchawce zaległa cisza. – Myles, jesteś tam?

– Będę u ciebie jak najszybciej. Nie rób nic głupiego – ostrzegł i się rozłączył.

Byłem pewien, że ściągnie ze sobą Matta. Może to i dobrze. Potrzebowałem trzeźwego osądu, czyjegoś spojrzenia na całą sprawę.

Coraz mocniej dobijała mnie świadomość, że nie pozwoliłem Abbie powiedzieć choćby słowa na swoją obronę. Zaślepiony wściekłością – atakowałem. Powiedzieć, że zachowałem się jak skończony drań, to jak nic nie powiedzieć.

Straciłem rachubę czasu, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi, Nie zdziwiłbym się, gdyby sąsiedzi w końcu wezwali policję za naruszanie ciszy nocnej.

– Wchodźcie. – Zaprosiłem kumpli do środka.

– Co się dzieje, Will? Gdzie jest Abbie? – Matt zaatakował mnie pytaniami.

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Dlaczego oskarżyłeś ją o zdradę? – Do Matta dołączył Myles.

– Bo tak to dla mnie wyglądało – westchnąłem ciężko.

– Zacznij od początku. Co się stało? – Matt spoglądał na mnie zaniepokojony, a ja bezradnie wzruszyłem ramionami.

Przemówiłem po kilku sekundach ciszy. Starałem się niczego nie pominąć, chociaż w obecnym stanie nie było to najłatwiejsze. Na twarzach przyjaciół odmalowało się niedowierzanie.

– Ty idioto! – wrzasnął Matt i do mnie doskoczył. – Do reszty postradałeś rozum? Zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?

Cios spadł na moją szczękę, aż mnie odrzuciło na kanapę.

– Matt, przestań! – zareagował Myles. – A w sumie zasłużył – dodał po chwili bez cienia wyrzutów sumienia.

– Twoja dziewczyna szykowała ci imprezę – wytłumaczył Matt.

Już dawno nie widziałem go tak wściekłego.

– Co? – zapytałem, czując, że policzek zaczyna mi pulsować.

– Ogłuchłeś? Abigail przygotowywała dla ciebie imprezę-niespodziankę, bo według niej jesteś tak wspaniałym facetem i tak ciężko pracujesz, więc sobie zasłużyłeś. Tym mężczyzną, z którym widziałeś ją na lotnisku i u niej w mieszkaniu, był jej kuzyn, Andy. Miał zająć się oprawą muzyczną.

– Kuzyn? – powtórzyłem.

– Otrzeźwiej, Will! – Wściekły Matt znów próbował się na mnie zamachnąć, ale Myles mu przeszkodził.

– Kurwa, Matt! Wystarczy. – Spencer złapał go za rękę.

– Myles – wycedził Matt i spojrzał na kolegę niczym dzieciak, któremu ojciec zabronił się bawić.

– A jak mu mózg niechcący wyskoczy?

– Przepraszam... CO wyskoczy? – Matt aż uniósł brwi.

– Porozmawiajmy z nim poważnie – poprosił Myles.

– Ja tu jestem – przypomniałem.

– Wow, on tu jest – zadrwił Matt, wskazując na mnie palcem. – Ty serio tu jesteś, Will. A wiesz kogo nie ma? Podpowiedzieć ci? A-B-B-I-E! –f przeliterował jej imię.

– Ona naprawdę chciała urządzić dla mnie imprezę? – spytałem otępiały, próbując pohamować napływającą złość. Nie na Matta ani na Mylesa, tylko na siebie.

– Ja pierdolę, Myles! Czy to naprawdę jest Will, nasz najlepszy przyjaciel? Bo mam wrażenie, że ktoś go podmienił – zawył wściekle Matt.

– Panowie, spokój. – Myles stanął pomiędzy nami. – Will, siadaj na kapanie. Ty, stój – zwrócił się do Matta.

– Cholera, ale dałem ciała – jęknąłem, chowając twarz w dłonie.

Co ja najlepszego zrobiłem? I to komu? Kobiecie, która bezgranicznie mi ufała i dowiodła tego, gdy się przyznałem, że Anna pocałowała mnie na spotkaniu? A ja... Okazałem jej najgorszą możliwą rzecz – brak zaufania.

– Dlaczego nie pozwoliłeś Abigail niczego wyjaśnić? – Myles zasiadł obok mnie.

– Nie wiem. – Oddychałem ciężko. – Ona mi tego nie wybaczy.

– Weź się w garść, człowieku – syknął Matt w moją stronę.

Spojrzałem na kumpla, w którego oczach dostrzegłem zawód. Wiedziałem, że mocno kibicował mojemu związkowi z Abbie, bo to dzięki niej podniosłem się po zdradzie Anny.

– Na jej miejscu nie chciałbym się więcej widzieć – odparłem, ciągnąc temat. – Oskarżyłem ją, że jest taka sama jak Anna.

– Nie wierzę – wymamrotał Myles i, zanim się spostrzegłem, tym razem jego pięść zatrzymała się na moim policzku.

– Nie poznaję cię, Will – wycedził Matt. – Kiedy przyłapałeś Annę na zdradzie z Damonem, zachowywałeś się jak dzikie zwierzę w klatce. Absolutnie się temu nie dziwiłem. Ja prawdopodobnie wylądowałbym w więzieniu za podwójne zabójstwo. Ciężko mi było patrzeć, jak cierpisz, bo jesteś dla mnie jak brat, rozumiesz? Później poznałeś Abbie, więc miałem nadzieję, że wreszcie będziesz szczęśliwy. Od razu było widać, że to zupełnie inny typ kobiety niż ta...

– Matt... – ostrzegł Myles.

– No co? Nienawidzę suki i wszyscy o tym wiedzą. Abbie w niczym jej nie przypomina. Ona naprawdę cię kocha, a ty właśnie zdeptałeś to uczucie – kontynuował Matt. – Stary, ja wiele rozumiem. Przeżyłeś coś strasznego. Damon i Anna wbili ci nóż prosto w serce. Ale czy zdajesz sobie sprawę, że Abbie może ci tego nie wybaczyć? Takich słów nie da się cofnąć. Zwątpiłeś w nią, pokazałeś, że nigdy jej nie ufałeś.

– Możesz mnie dobić? – poprosiłem, czując coraz mocniej ogarniające mnie przerażenie.

Nie chciałem stracić Abigail. Ona była najlepszą rzeczą, która mnie w życiu spotkała.

– Mogę przynieść ci łopatę i pomogę wykopać twój grób. Mogę sam to zrobić, jeśli sobie tego życzysz. Ale mogę też kopnąć cię mentalnie w dupę i sprawić, że wreszcie się otrząśniesz i zaczniesz walczyć. Zamierzasz ją odzyskać? – Matt spoglądał na mnie wyczekująco.

– Dobrze wiesz, że tak. – Aż dziw brał, że udało mi się to powiedzieć tak spokojnie.

– To weź się wreszcie w garść. Bo facet, z którym do tej pory rozmawiałem, to jakaś pizda, a nie mój najlepszy kumpel, Will Carter. Wiesz, gdzie mogła podziać się Abigail? – zapytał wprost.

– Nie mam zielonego pojęcia. W mieszkaniu jest ciemno i cicho.

– Może cię zignorowała? Abbie jest rozżalona i zraniona, więc pewnie...

– Nie, Matt – przerwałem mu. – To nie w jej stylu. Ona zniknęła. Ten jej kuzyn też, inaczej już leżałbym znokautowany na podłodze w korytarzu. Chociaż może to sprawiłoby, że wróciłoby mi racjonalne myślenie.

– Co wróciłoby? – Matt zmrużył powieki, a następnie wrednie się uśmiechnął. – Abbie najprawdopodobniej pojechała do jakiegoś hotelu. Z pewnością nie ma jej ani u Sarah, ani u Amy. Inaczej byśmy o tym wiedzieli.

– Co proponujesz? Mam jeździć od jednego do drugiego hotelu i jej szukać? – sarknąłem.

Nic dziwnego, że oberwałem dziś już dwa razy.

– Uważaj, bo będzie trzecie uderzenie – zagroził Matt. – Nie, głupcze. Zaczekasz do rana, przecież Abbie na pewno wróci do mieszkania, gdziekolwiek teraz nie jest. Dajmy jej ochłonąć. Ty też tego potrzebujesz.

– Jestem mistrzem komplikowania własnego życia – westchnąłem, wstając. – Dzięki, że przyjechaliście.

– Od tego jesteśmy – odparł Myles. – A teraz wybaczcie, muszę się przespać – mruknął, rozkładając się na kanapie.

– A ja, co? Mam iść na taras? – zapytał Matt.

– Przecież Will ma duże łóżko w sypialni, zmieścicie się na nim. – Myles uchylił powieki, uśmiechając się wrednie do Castillo.

– Zwariowałeś? Przecież on tam... Nie ma mowy! – Matt aż się wzdrygnął. – Natychmiast zrób mi miejsce na sofie – warknął do Mylesa.

Zignorowałem ich słowne przepychanki, po czym skierowałem się do łazienki. Byłem pewien, że nie zdołam zasnąć. Musiałem wytrzeźwieć, wziąć się w garść i wymyślić, jak nie stracić Abbie, bo to byłoby znacznie gorsze niż rozpad związku z Anną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro