Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Will, 25 lat

– Abbie się odzywała? – zainteresował się Myles, wchodząc do mojego mieszkania.

Zatrzasnąłem za nim drzwi, po czym ruszyłem do salonu.

– Nie – odparłem krótko.

– I zamierzasz tak siedzieć, użalać się nad sobą i czekać, aż wróci?

Najwyraźniej Myles nie zamierzał być dzisiaj litościwy.

– Czego oczekujesz? Że będę biegał po całym mieście z nadzieją, że ją wypatrzę? – warknąłem, wyprowadzony z równowagi.

– Szybko mi dzisiaj poszło – sarknął i zwalił się na kanapę. – Nie pomyślałeś, żeby odnaleźć ją na własną rękę?

– Gdybym wiedział, gdzie przebywa, to już dawno warowałbym na wycieraczce. – Rzuciłem kumplowi rozgoryczone spojrzenie, chociaż nie był niczemu winien.

– Może skontaktuj się z kuzynem Abigail? Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że coś wie. – Myles zignorował mój wybuch.

– Sądzisz, że po tym wszystkim chętnie podzieli się ze mną miejscem pobytu Abbie? Nie sądzę. Poza tym nie mam do niego numeru.

– Zawsze możesz go wyszperać.

– Ciekawe skąd? Z czeluści sedesu? – Gniewnie zacisnąłem wargi.

– Jeśli uważasz, że go tam znajdziesz. Abbie wspominała, że przed imprezą dostała od niego na skrzynkę mailową jakąś listę. To już niezły punkt zaczepienia, nie uważasz?

– Twierdzisz, że powinienem włamać się do komputera Abbie? – wydukałem.

– Nie. Zaczekaj, aż wróci i sama przekaże ci adres. Całkiem dobre rozwiązanie – warknął w końcu. – Chryste, Will! Albo ją odzyskasz, albo jej napisz, że nie masz jaj, by z nią być – wyrzucił mi.

Gapiłem się w milczeniu na przyjaciela. Nie znosiłem, kiedy miał rację. Coś się we mnie zmieniło przez ostatnie dni, przestałem być sobą. Po prostu usiadłem i się poddałem, czekałem, aż Abbie się pojawi. A co, jeśli ona nie zamierzała wracać?

Poderwałem się z kanapy, a Myles spojrzał na mnie niezrozumiale. Musiałem wyglądać niczym obłąkany i w sumie tak się czułem. Wyciągnąłem klucz do jej mieszkania, po czym skierowałem się prosto do drzwi.

– Wreszcie coś się dzieje... – padł komentarz Mylesa.

Nie odpowiedziałem. Ruszyłem na łowy. Wreszcie do mnie dotarło, że jeśli nie stanę do walki, to stracę Abbie raz na zawsze. Nie chciałem tego, była dla mnie kimś wyjątkowym. Zaprzepaściłem jedną szansę, więc musiałem wziąć się w garść. Dla ukochanej byłem gotów do wielu poświęceń.

W końcu zasiadłem przed jej laptopem. Podrapałem się po brodzie, widząc okienko do wpisywania hasła. Nie znałem go. To mogło być jakiekolwiek słowo. Wpisałem pierwsze, które przyszło mi na myśl. „Abbie" okazało się pudłem. Jak znałem moją dziewczynę, to musiało być coś prostego. W końcu do jej imienia dodałem cyfrę jeden.

ZALOGOWANY!

Prawie przetarłem oczy ze zdziwienia. Parsknąłem śmiechem. Tylko Abbie była zdolna wymyślić tak proste hasło. Każdy dałby radę włamać się do jej laptopa. Tę kwestię postanowiłem jednak zostawić na później. Dostanie się na pocztę Abigail również nie przysporzyło mi trudności. Wystarczyło, że kliknąłem „Zaloguj", a mogłem swobodnie buszować po skrzynce.

Nie chcąc tracić czasu, przekierowałem się na swoją pocztę. Wysłałem wiadomość do Andy'ego, licząc po cichu, że zgodzi się mi pomóc, mimo tego, że okazałem się skończonym dupkiem.

– I jak? – Myles wyglądał na zniecierpliwionego.

– Udało się. Teraz czekam – opowiedziałem w skrócie.

– Wykonałeś pierwszy krok. – Spencer poklepał mnie po ramieniu. – Abbie to mądra dziewczyna i cię kocha. Przekonaj ją, że jesteś jej wart.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – obiecałem.

– Jakby coś się działo, to dzwoń. – Przyjaciel pożegnał się i w końcu zostałem sam.

Godzinę później dostałem odpowiedź od Andy'ego. Oczywiście nie podał mi miejsca pobytu Abigail. Zagryzłem wargi, wysłałem kolejnego e-maila. W drugiej i trzeciej wiadomości również nie uzyskałem satysfakcjonującego rezultatu. Wezbrała we mnie irytacja spowodowana oporem chłopaka, ale z drugiej strony byłem świadomy, że bez niego niczego nie zmienię.

W końcu Andy poprosił, abym podał mu argument, dlaczego powinien mnie wesprzeć. Chwilę zastanawiałem się, co tak właściwie mu odpisać. Minutę później wcisnąłem enter.

Abbie jest u swoich rodziców.

E-mail nadszedł prędzej, niż się go spodziewałem. Najwyraźniej Andy miał mnie dosyć.

Abbie wielokrotnie wspominała o domu rodzinnym, który mieścił się w Rockport. Znałem nazwisko, znałem miejscowość, pozostało mi ruszyć w drogę. Abigail na pewno się mnie nie spodziewała, chyba że Andy uprzedził ją o mojej wizycie.

Im bliżej byłem celu, tym większe zdenerwowanie odczuwałem. Jednak za nic nie zamierzałem się cofnąć. Abbie... Po prostu nie mogłem jej stracić, bo na samą myśl aż bolało mnie w klatce piersiowej.

W końcu dojechałem niemal do celu. Zaparkowałem na poboczu i wysiadłem. Od razu zauważyłem, że kilka osób, zgromadzonych pod pobliską pocztą, otaksowało mnie wzrokiem, wcale się z tym nie kryjąc. Ruszyłem w ich stronę, bo musiałem się dowiedzieć, pod którym numerem mieszkali rodzice Abbie.

– Przepraszam. – Podszedłem do mężczyzny, który wyglądał, jakby poprzedniego dnia zderzył się z ciężarówką. – Chciałbym zapytać, gdzie stoi dom państwa Sullivan, rodziców Abigail.

– A kto pyta? – Starszy gość się zbliżył, dzięki czemu wyczułem od niego intensywny odór alkoholu. – Nie wiem, skąd przybyłeś, ale takie informacje są w cenie.

– Słucham? – Zbaraniałem, słysząc te słowa.

– Głuchy czy co? Nie zapłacisz, to się nie dowiesz – zarechotał.

Miałem na końcu języka ciętą ripostę, lecz powstrzymałem się przed wypowiedzeniem jej na głos. Mógłbym poszukać kogoś innego, jednak nie zamierzałem jeździć po całym Rockport, aby uzyskać potrzebną informację. Wyjąłem więc portfel i wcisnąłem mu w dłoń dziesięć dolców.

– Pojedziesz pan prosto, a później w lewo. Sullivanowie mieszkają na końcu alei. Powiedz, że Frank ich pozdrawia.

– Z pewnością przekażę – odparłem z ironią, ale mój rozmówca najwyraźniej jej nie wyłapał.

Niema biegiem wróciłem do samochodu. Na myśl, że wkrótce zobaczę Abbie, poczułem skurcz żołądka. Miałem nadzieję, że nie wywali mnie na zbity pysk.

Dwie minuty później zaparkowałem przed podjazdem. Dom, który stał kilkadziesiąt jardów dalej, wyglądał na zadbany, chociaż z pewnością miał już swoje lata. Wysiadłem z auta i podszedłem bliżej, ale nie na tyle, żeby rodzice Abbie wpakowali mi kulkę za bezprawne wkroczenie na ich teren.

Chwilę później na werandę wyszedł postawny, starszy mężczyzna. To musiał być ojciec Abbie. Od razu rozpoznałem uderzające podobieństwo do jego córki.

– Czego tu szukasz, synu? – spytał pan Sullivan, podążając w moim kierunku.

– Abigail. Nazywam się Will Carter. Jestem jej chłopakiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Will. – Tata Abbie zatrzymał się przede mną i przyjrzał mi się w skupieniu. – Byłem ciekaw, kiedy wreszcie się zjawisz. Długo ci to zajęło, synu.

– Miałem sporo pracy – skłamałem, bo co innego mi pozostało?

– Tak się to teraz nazywa? – Sullivan roześmiał się donośnie. Nie wiedzieć dlaczego poczułem do niego nić sympatii. – Wjeżdżaj śmiało. Abbie siedzi nad stawem. Wystarczy, że udasz się za dom. – Wskazał mi kierunek.

– Bardzo dziękuję.

– Will? – Głos ojca Abbie zatrzymał mnie, zanim udałem się we wcześniej wspomnianym kierunku.

– Tak? – Odwróciłem się w jego stronę.

– Nie pozwolę ci skrzywdzić mojej córki, więc jeśli nie masz szczerych intencji...

– Nie zrobię tego, proszę pana – przyrzekłem.

Wszedłem na kamienną ścieżkę prowadzącą prosto nad staw mieszczący się kawałek za domem. Już z daleka zauważyłem Abbie, która siedziała na pomoście i wpatrywała się w dal. Poczułem przyśpieszone bicie serca.

– Cześć – odezwałem się, przystając niedaleko ukochanej.

Nie pytając o pozwolenie, usiadłem tuż obok. Abbie gapiła się na mnie, jakby zobaczyła ducha. Uśmiechnąłem się dość nieśmiało, choć nie miałem pojęcia, co mnie tutaj czeka.

– Will – wyszeptała.

Dopiero teraz doszło do mnie, jak bardzo za nią tęskniłem. Bałem się rozmowy, którą musieliśmy odbyć, ale to była moja jedyna szansa, by ją do siebie przekonać.

– Wiem, że obiecałem na ciebie zaczekać i dać ci czas, abyś sobie wszystko przemyślała. – Mimowolnie spojrzałem na złączone dłonie Abbie. Pragnąłem ich dotknąć, więc ostrożnie wysunąłem rękę. Abbie drgnęła, jednak nie zaprotestowała.

– Co tutaj robisz? – wydusiła lekko zachrypniętym głosem.

– Nie wiesz? – Pogładziłem palcem skórę na jej ręce. – Jestem świadomy, jak bardzo cię zraniłem. Do końca mojego życia będę sobie pluł przez to w brodę. Nie znajduję dla siebie żadnego usprawiedliwienia i tak na dobrą sprawę powinienem dać ci święty spokój, bo beze mnie byłabyś szczęśliwsza.

– Po to tu przyjechałeś? – Źrenice Abigail niemal przykryły całe tęczówki.

– Nie! – zaprotestowałem gwałtownie. – Nie – powtórzyłem po chwili o wiele spokojniej. – Pamiętam, jak bardzo bałem się nowego związku. Uważałem, że nie jestem na niego gotowy.

– A jesteś?

– Jestem przygotowany na ciebie, Abbie. Chcę poświęcić się w całości, nie patrząc na nic. Nie potrafię bez ciebie żyć, te kilka dni rozłąki były dla mnie torturą. Zdaję sobie sprawę, że nie zasłużyłem na kolejną szansę, strasznie cię skrzywdziłem. Ale gdybyś mi ją dała... Abbie, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nigdy więcej cię nie zawieść.

– Will. – Kiedy w oczach Abbie dostrzegłem łzy, aż zastygłem.

Obawiałem się najgorszego. Za chwilę usłyszę, żebym stąd zniknął, a ona skończy ze mną raz na zawsze.

– Ja też nie potrafię żyć z dala od ciebie – wyszeptała, pozwalając popłynąć łzom.

– Co powiedziałaś? – zapytałem zdumiony.

– Nie wiem, co nas czeka. Nie obiecam, że będzie łatwo. Ale pragnę być przy tobie, Will. Nie chcę dłużej uciekać.

Dziewczyna poderwała się z koca, po czym wpadła w moje ramiona, omal mnie nie przewracając.

Przytuliłem ją mocno do siebie. Zalała mnie fala nieskończonej ulgi, rozprzestrzeniając się po całym ciele. Abbie stanowiła cały mój świat. Bez niej byłem nikim. Chciałem żyć u jej boku, witać z nią każdy nowy dzień, cieszyć się najmniejszą błahostką. Bo właśnie przy niej rzeczy mało istotne stawały się ważne.

Nie wiem, jak długo tak trwaliśmy. Kiedy Abigail spojrzała mi prosto w oczy i delikatnie się uśmiechnęła, poczułem się, jakbym właśnie wrócił do domu. Ostrożnie dotknąłem ust ukochanej swoimi wargami.

– Tęskniłam za tobą – wyszeptała, kładąc głowę na moim barku i siadając na moich kolanach.

– Chyba nie mniej ode mnie? – zaśmiałem się cicho.

Napięcie powoli ze mnie schodziło.

– Bardziej.

– Schudłaś – zauważyłem, gdy dziewczyna znów podniosła na mnie wzrok. – Będę musiał o ciebie zadbać. I nie tylko o ciebie.

– Co masz na myśli? – Zdumienie na jej twarzy tylko się pogłębiło.

– Musimy uciąć sobie rozmowę na temat bezpieczeństwa twoich danych na laptopie – stwierdziłem.

– Co z nim nie tak?

– Abbie, kochanie. Kreatywna to ty nie jesteś w tym temacie – uznałem radośnie.

– Przecież hasło powinno być proste, tak? Jak inaczej je zapamiętam? – Zmarszczyła nosek, na co parsknąłem śmiechem.

– Tak, z pewnością masz rację.

– Skoro jesteś taki mądry, to się sam tym zajmij. W końcu od czegoś cię mam – mruknęła z zadowoleniem.

– Właśnie poczułem się bardzo doceniony – sarknąłem.

– Powinieneś. Zyskasz okazję, by sprawdzić się w swojej dziedzinie, Will. – Abbie przeczesała moje włosy swoimi palcami, a ja w odpowiedzi westchnąłem zadowolony.

– Tworząc hasło na twojego laptopa? Faktycznie, to ogromne wyzwanie – rzuciłem.

– No więc sama je stworzę. Jeszcze ci pokażę – odgrażała się.

– Co mi pokażesz, kochanie? Dyplom z ukończenia kursu informatycznego?

Nagle Abigail spojrzała na dom. Na jej ustach pojawił się dziwny uśmiech.

– Tatku! Tatku! – krzyknęła. – Tatku, pożycz na chwilę swoją strzelbę.

Podążyłem wzrokiem w tamtą stronę. Wkrótce na ścieżce pojawił się ojciec Abigail. Uśmiechał się od ucha do ucha.

– Nie, skarbie. Polubiłem Willa – przyznał, a Abbie aż rozdziawiła usta. – Kiedy się sobą nacieszycie, to razem z mamą zapraszamy na kolację.

Mężczyzna zawrócił i zniknął nam z oczu.

– Faceci. – Abigail westchnęła teatralnie, by po chwili się do mnie uśmiechnąć. – Przekabaciłeś mojego tatę. Co ja teraz zrobię?

– Na pewno się ode mnie nie uwolnisz, skarbie – odparłem wielce zadowolony. – Wiesz, na co mam ochotę w tym momencie?

– Na co? – Ciekawość przemknęła przez jej śliczną twarz.

– Na kolację, na którą zostaliśmy zaproszeni. Od kilku dni niemal nic nie jadłem. Idziemy? – spytałem z szelmowskim uśmiechem.

– Oczywiście. – Abbie wstała bez żadnego protestu, a ja za nią. – Jednak najpierw będziesz musiał się przebrać.

– Przebrać?

Nie rozumiałem, o czym mówiła.

– No tak. W mokrych ubraniach przecież nie wejdziesz do domu.

Zanim zareagowałem, Abbie pchnęła mnie prosto do wody.

Kiedy wynurzyłem się na powierzchnię, moja dziewczyna śmiała się na cały głos. Pięknie wyglądała, taka swobodna i szczęśliwa. Spojrzała na mnie, w jej oczach odbijała się czysta radość.

– Na werandzie zostawię ci ręczniki. Tylko nie zabaw tu długo.

Abbie posłała mi całusa, po czym wreszcie ruszyła w stronę domu.

Parsknąłem śmiechem. Moje życie było pełne różnych niespodzianek, ale to Abbie okazała się najlepszą z nich.

KONIEC


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro