Rozdział 9 Było blisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sensei powiedział nam ich plan, większość zaakceptowała go, tylko niektóre osoby były niezadowolone z tego. Jednak nie mieli wyboru. 

– Czemu mam zostać z Elizą? – zapytał Cole. – Ja bym się bardziej przydał wam. Niech ktoś inny z nią zostanie.

– Razem z Lloyd'em doszliśmy do wniosku, że ty się najbardziej nadasz do tej roli – odpowiedział staruszek, na jego słowa czarnowłosy zmarszczył brwi. – Nie mamy teraz czasu na zmiany, Cole.

– Tak, wiem... – westchnął cicho i popatrzył na mnie, po czym opuścił pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy. Domyślam się, że mógł mieć racje i bardziej nadawać się im, niż siedzieć tutaj ze mną. Nie ukrywam także, że wolałabym spędzić czas z kimś innym. Niby między nami jest dobrze, ale wolałabym spędzić czas z innymi osobami. Niestety z Cole'm niezbyt mam tematy do rozmów. Nasze charaktery nieco się mijają. 

Wszyscy mają zaraz się zbierać żeby zaatakować wrogów, zanim oni zrobią to pierwsi. Widzę, że czarnowłosy cały czas chodzi zdenerwowany. Chciałam zacząć z nim jakoś rozmowę, ale brak mi pomysłów. Przecież nie podejdę do niego i nie powiem "No siema, skoro zostaliśmy już sami to pograjmy w chińczyka", chociaż chińczyk to świetna gra w którą zawsze przegrywam. Chciałam jakoś pomóc Sabrinie w tych przygotowaniach, ale w sumie nie wiem jak. Także pozostało mi patrzenie na to jak sami sobie radzą. Siedziałam w pomieszczeniu w którym znajdował się główny panel statku. Podpierałam głowę i mierzyłam wszystkich wzrokiem kiedy to ostatni raz powtarzali plan działania. Blondynka i rudowłosy podeszli do mnie i przytulili mnie na pożegnanie. 

– Czuje jakbym się żegnał z myślą, że już nie wrócę żywy – stwierdził Jay i zaśmiał się w nieco nerwowy sposób.

– Nawet tak nie mów! – zdenerwowała się dziewczyna. 

– Powodzenia, wróćcie cali – uśmiechnęłam się do nich. – To głównie tyczy się ciebie, Jay. 

– Ja już go przypilnuje – podeszła do nas Nya i popatrzyła na chłopaka. – Musimy już iść, do zobaczenia – pomachała mi jednocześnie zabierając Sabrinę i Jay'a. 

Wyszłam z nimi na pokład i patrzyłam jak odlatują na smokach, te stworzenia wyglądają tak samo cudownie z dołu jak i wtedy kiedy się na nich siedzi. Wróciłam się do środka i zobaczyłam Cole'a. Wyglądał tak samo jak w momencie kiedy dowiedział się, że będzie mnie niańczyć. Czyli bardziej gburowato niż zwykle. Jestem wręcz pewna, że z chęcią by zaraz za nimi pognał ale boi się, że im zepsuje coś na pokładzie. Wtedy to będzie tylko i wyłącznie jego wina, on by poniósł odpowiedzialność za ewentualnie szkody. Może jednak ten chińczyk nie będzie takim złym pomysłem?

– Cole, mam propozycję – zaczęłam. Chłopak odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. – Macie chińczyka? W sensie wiesz, taką grę a nie skośnookiego człowieka... – właściwie to nie wiem czemu dodałam to z człowiekiem, ja serio powinnam się zamknąć czasami. Lepiej by wyszło siedzenie w ciszy. 

– Tak, mamy. 

– A chciałbyś zagrać? – uśmiechnęłam się delikatnie. 

– Jasne, że chciałbym z tobą wygrać – odpowiedział. – Siadaj i czekaj. 

On rzucił mi wyzwanie, przecież nie na rady pokonać takiej mistrzyni jak ja. Tyle nocy przegrałam, tyle łez wylałam. Jestem przecież nie pokonana w tej grze! Czekałam na niego parę minut, w sumie zaczęłam myśleć, że mnie zostawił i spławił jak jakąś idiotkę co by było zrozumiałe. Wreszcie wrócił, położył opakowanie z grą na stole przy którym siedziałam. Zaczął rozkładać planszę. 

– Ja chcę niebieskie – przerwałam niezręczną ciszę. 

– To ja czerwone – skończył ją rozkładać. 

Oboje wybraliśmy pionki i ustawiliśmy je. Cole wyszedł już wszystkimi pionkami, gdy ja dopiero miałam jeden pionek na wierzchu bo reszta została przez niego zbita. To chyba była jedna z najbardziej irytujących gier w moim życiu. Cały czas mnie niszczył! Przegrywałam tak we wszystkich czterech grach, bo w tyle zdążyliśmy zagrać zanim się zdenerwowałam.

– Ty oszukujesz – skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i w tym samym momencie usłyszałam głośny huk dobiegający z pokładu. Czy to możliwe aby tak szybko wrócili? 

Cole wstał i pobiegł sprawdzić co się stało po drodze zabierając katanę. Pobiegłam za nim z nunczako, bo nie wiadomo czy nie przydam mu się chociaż w tym. Zatrzymałam się przed plecami chłopaka, nie pozwalał mi dalej iść. 

– O co chodzi? – zapytałam. – Już wrócili? 

– Nie... – odpowiedział dość cicho. W jego głosie wyczułam nutę przerażenia. 

– Tu są! – usłyszałam ten sam głos co ostatnio. To ta sama fioletowa dziewczyna i jej niebieski towarzysz. Już rozumiem przerażenie Cole'a. Przecież reszta osób miała się z nimi zmierzyć. Bałam się, że coś im zrobili. – Tutaj pójdzie o wiele łatwiej, Hilo. 

– Też tak myślę – odpowiedział Hilo.

Byłam zbyt przerażona aby cokolwiek zrobić. Myśl, że moi jakby nie patrzeć przyjaciele w takiej wielkiej grupie przegrali wcale mi nie pomagała. Jestem tutaj tylko z Cole'm, ale to on potrafi tutaj walczyć, ja jestem balastem. Ta chwila zdawała mi się ciągnąć w nieskończoność, staliśmy naprzeciwko ciebie. Otrząsnęłam się dopiero kiedy Cole użył spinjitzu. Próbował ich w jakiś sposób pokonać, wiedziałam, że nie da rady tak zbyt długo i będzie potrzebował pomocy. Zacisnęłam mocniej dłoń na jednym z końców boni którą trzymałam. Kiedy miałam już mu pomóc i zrobiłam parę nie pewnych kroków w ich stronę to usłyszałam krzyk chłopaka. 

– Uciekaj, nie jesteś gotowa! – mówiąc to popatrzył na mnie. Bałam się i zawahałam chciałam już uciec ale coś mnie tu trzymało.

Zobaczyłam, że wrogowie wykorzystują chwilę nie uwagi chłopaka, dziewczyna chciała zadać ostateczny cios, widziałam jak jej sztylet jest blisko ciała chłopaka. Upuściłam nunczako i wystawiłam rękę. Błagałam sama siebie aby moja moc zadziałała. Zamknęłam oczy dając moim dłoniom działać. Po chwili niepewnie uchyliłam powieki, Cole był cały w mojej poświacie, był bezpieczny. Widziałam jak patrzy na mnie, był w szoku. Pozostała dwójka chyba spanikowała, bo nie tak miało to wyglądać. 

– Innym razem Komoto – powiedział chłopak i wyskoczył ze statku. Tak samo zrobiła najprawdopodobniej Komoto. 

Opuściłam ręce przez co bariera zniknęła i padłam na kolana. Poczułam szczęście i brak siły, byłam wyczerpana. Do moich oczu napływały łzy, gdybym go posłuchała mógłby zginąć. Jak nigdy jestem dumna z tego, że mam strasznie uparty charakter. Tym razem dziękowałam sobie, że wreszcie moc się mnie posłuchała. Poczułam jak Cole stawia mnie do pionu.

– Ja... Ni... – zaczął.

– Kai jest ranny! – usłyszałam głos Jay'a, który przerwał mistrzowi ziemi. Oboje podbiegliśmy do ninja którzy dopiero co wylądowali na pokładzie. Zane trzymał czerwonego ninja.

Zanieśli go do pokoju, wszyscy byliśmy zestresowani, nie wiedzieliśmy co się dzieje. Kai nie reagował na żadne bodźce, czy to dotyk, czy mówienie. Zupełnie nic nie działało. 

– Ja nie zdążyłem – mówił Lloyd. – Nie zdążyłem krzyknąć... – kontynuował roztrzęsiony. – Nie zdążyłem uratować...  

– Nie możesz się obwiniać, na pewno zrobiłeś wszystko co mogłeś – powiedział Cole, być może mógł tego nie mówić. wszyscy są roztrzęsieni tym zajściem.

– Nie było Cię tam! – krzyknął blondyn. – Nie wiesz jacy oni są! – wstał i wyszedł, za nim udała się Sabrina. Ja i czarnowłosy wymieniliśmy się spojrzeniami, delikatnie pokręciłam głową, aby nikomu nie mówił o tym zajściu. 

– Kiedy Komoto, znaczy ta dziewczyna zraniła Kai'a, to nagle padł, jakby martwy – rozmowę prowadził teraz Zane, który jako jedyny potrafił zachować zdrowy rozsądek. – Wszystkie jego funkcje życiowe są w normie, ale nie ma żadnego kontaktu... 

– Oni mają... kolec jadowy – zaczęła Nya. – Mają go na lewej dłoni, palec wskazujący. To nim został zaatakowany Kai. Musimy uważać na te dłonie – westchnęła cicho, widać że martwi się o swojego brata. W pełni to rozumiem, sama się martwię o niego. 

– Są silniejsi niż nam się to wydawało – powiedział Jay, który jak nigdy był smutny. 

– Obawiam się, że wojna się rozpoczęła – do moich uszu dobiegł głos staruszka. On także był smutny, to nie dziwnie. 

Rozeszliśmy się po jakimś czasie, każdy stwierdził, że potrzebuje pobyć w samotności. Usiadłam na swoim łóżku. Zamknęłam oczy. Dziś dotarło do mnie, że to co tutaj się dzieje to nie jest zabawa, tutaj trzeba walczyć, walczyć o życie swoje i swoich przyjaciół. Nie mogę ich teraz zostawić, teraz kiedy wiem, że jestem zdolna im pomóc nie jestem wstanie. Na tyle światów o których śniłam musiałam trafić właśnie tu... Jeśli uda mi się wrócić do domu to będę miała materiał na niezły film czy też książkę. Stwierdziłam, że siedzenie i myślenie o tym wszystkim nie ma sensu, lepiej położyć się spać i być wypoczętym. Nigdy nie wiadomo, kiedy dojdzie do kolejnej konfrontacji między nami a nieprzyjaciółmi. Sen przyszedł mi dość szybko, to chyba przez tą ilość wrażeń i emocji. 


***

Skończyłam moje wypociny o pierwszej nad ranem. Mam nadzieje, że było warto tyle siedzieć i walczyć ze snem. To prawdopodobnie najdłuższy rozdział dotychczas xd W sumie to jestem z niego dumna, zwłaszcza z części z chińczykiem
Miłego!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro