X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— To tutaj — Alicja wskazała na piętrowy budynek w centrum wioski. Droga z jej chatki tutaj zajęła około dziesięć minut — Muszę już iść wierzę, że poradzisz sobie sam.

— Jeszcze raz dziękuję za wszystko — uśmiechnąłem się do niej i wszedłem do karczmy. Od razu uderzył mnie gwar i smród najprawdopodobniej alkoholu. Krzywiąc się, rozglądnęłem się po sali. Była ona mała jak na taką ilość osób. Mimo ścisku od razu wypatrzyłem strażników. Mieli charakterystyczne czerwone płaszcze i wszyscy trzymali się od nich z daleka — dokładnie tak jak opisywała Alicja.
Przełnąłem ślinę i podeszłem do nich.

— Dzień dobry — przywitałem się, lecz żaden strażnik nie zwrócił na mnie uwagi. Jeszcze raz powtórzyłem te słowa, tym razem głośniej. Najmłodszy z strażników odwrócił się w moją stronę, miał tyle lat co ja.

— Czego chcesz? — spytał obojętnym tonem.

— Przyłączyć się do was. Służyć naszemu państwu! — wyrecytowałem formułkę, jaką podała mi Alicja. Strażnik szturchnął drugiego i po cichu coś obgadali.

— Chcesz do nas dołączyć, tak? — spytał starszy mężczyzna. Kiwnęłem głową — W takim razie chodź.

Strażnik wstał i udał się w stronę drzwi. Gestem przywołał tego w moim wieku. Podążyłem za nimi. Mężczyźni zatrzymali się za karczmą. Wymienili spojrzenia i ten młodszy podszedł do mnie. Zanim zdążyłem zareagować, strażnik nałożył na mnie worek. Kopałem, wierciłem się, lecz to nic nie dawało.

— Spokojnie. Nasza pani musi zobaczyć, że złapaliśmy kolejnego uciekającego rekruta. My dostaniemy nagrodę, a ty zostaniesz strażnikiem — zaśmiał się starszy mężczyzna. Poczułem, że ktoś kopie mnie w brzuch— Jeszcze jeden ruch, a kopnę cię w tyłek tak, że przez tydzień nie usiądziesz.

Zamarłem. Brzuch bolał mnie niemiłosiernie. Poczułem, że ktoś podnosi mnie w worku i pakuje na jakiś pojazd. Po chwili jazdy nie czułem, że jestem przez kogoś pilnowany. Może mam szansę uciec? Dostać się do innych strażników, którzy potraktują mnie inaczej?

Znów zaczęłem się szamotać. Poczułem, że ktoś kopie mnie znów w brzuch. Ktoś jednak mnie pilnował.

— Następnym razem nie będę tak łaskawy — usłyszałem szyderczy głos młodszego strażnika, znów przestałem się szamotać. Potem usłyszałem tylko jakieś kroki. Były one tak ciche, że zdawało mi się iż sam wymyśliłem je sobie.

***

Obudziłam się. Nie wiem ile spałam. Dziesięć minut? Dwie godziny? Dzień? Słońce nadal znajdowało się w tej samej pozycji, co było dziwne. A nawet bardzo dziwne. Rozglądnęłam się dookoła. Dopiero teraz zauważyłam, że usnęłam przy wielkim rozłożystym dębie, który zasłaniał padający deszcz. Drugą dziwna rzecz — deszcz padał dosyć mocno, a na niebie nie było ani jednej chmurki.

Wstałam i otrzepałam się z trawy. Niechętnie ruszyłam w dalszą drogę. Byłam głodna — ale postanowiłam, że po drodze poszukam coś do jedzenia. Wędrówka dłużyła mi się niemiłosiernie, na szczęście po kilku chwilach zobaczyłam mały krzaczek malin. Uklęknęłam przy nim i obejrzałam dokładnie owoce — miały różowo-czerwony kolor i były wielkie. Nie wyglądały jak trujące. Wzięłam jedną do buzi. Była słodka i pyszna. Po zjedzeniu, zadowolona ruszyłam w dalszą drogę. Może i nie byłam syta, jednak zaspokoiłam mój głód w jakimś stopniu.

W końcu zobaczyłam koniec lasu. Przyspieszyłam kroku. Znalazłam się na kamiennej drodze ciągnącej się wzdłuż lasu. Nigdzie nie widziałam zabudowań. Żadnych domów czy bloków. Obróciłam się. Zobaczyłam wielki zamek. Miał kilka strzelistych, szarych wież i wyglądał na dosyć nowy. Znajdował się może pięć-dziesięć kilometrów odemnie. Czekała mnie długa droga. Ruszyłam wzdłuż ścieżki w stronę celu mojej wędrówki.

Dopiero teraz pomyślałam o tym jak dostać się do środka. Jak wejść niespostrzeżenie? I co ważniejsze: co zrobić po wejściu? Myślałam przez dłuższy czas. Moje myśli przerwał korzeń drzewa. Potknęłam się o niego, lecąc do przodu. Gdybym nie wyciągnęła rąk w ostatniej chwili nie wiem co stałby się z moją twarzą lądującą na kamieniu.

— Musisz bardziej uważać — mruknęłam do siebie.

Otrzepałam ręce i ruszyłam dalej. Przeszłam niecałe pięćdziesiąt metrów, a znów coś przeszkodziło mi w wędrówce. Tym razem to powóz stojący na środku drogi. Weszłam w las, aby ludzie z powozu mnie nie zauważyli i podeszłam szybko w tamtą stronę.

— To napewno ta droga? — usłyszałam głos młodego mężczyzny.

— To jednyna droga prowadząca do zamku głupku! Sam widzisz, że zaraz za kilkoma zakrętami jest wjazd do twierdzy — odpowiedział mu inny, starszy mężczyzna. W dłoniach trzymał mapę, na którą pokazywał wskazującym palcem. Dopiero po chwili zorientowałam się kim są ci mężczyźni. Strażnicy. Mieli takie same stroje jak ci, którzy prowadzili mnie do Amandy, spowrotem do celi, a potem wreszcie na test.

Oni musieli jechać do zamku tej wiedźmy!

Podczas gdy mężczyźni wykłócali się o jakąś błahostkę, ja przemknęłam do wozu, który oprócz dwóch siedzień z  przodu miał także dużą powierzchnię na bagaż z tyłu. Cicho, na tyłu ile mi to wyszło, wkradłam się do tyłu i rozejrzałam się tam. Kilka rzeczy rzuciło mi się od razu w oczy. Był to stary, jutowy worek oraz sterta skrzyń. Postanowiłam schować się za tym drugim. Nie wiedziałam, czy strażnicy spojrzą jeszcze na tył, ale wolałam ich nie spotkać.

— Kandydat jest? — spytał starszy strażnik. Po chwili kątem oka zobaczyłam, jak ten młodszy zagląda i patrzy na worek.

— Jest — odpowiedział tylko ten drugi, nie zwracając uwagi na skrzynie, za którymi się kryłam. I dobrze, lepiej dla mnie.

Wóz ruszył. Co chwilę wpadał do jakiś dziur, przez co podróż nie należała do najprzyjemniejszych. Po dłuższym czasie pojazd zatrzymał się. Do środka weszła jakaś osoba. Wymieniła kilka słów z strażnikami i wzięła jedną ze skrzyń. To samo uczynili kolejni strażnicy. Gdy nikogo nie było w wozie, szybko wyszłam z niego. Byłam na dziedzińcu zamku. Rozejrzałam się i gdy zauważyłam wracającego strażnika, szybko podbiegłam za kolumnę podtrzymującą wymyślne ozdoby na tarasie. Na początku byłam pewna, że mnie zauważył. Dopiero po chwili, gdy wziął skrzynie do ręki, stwierdziłam, że mnie nie widzi. Odetchnęłam z ulgą.

Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się w tamtą stronę. Młodszy strażnik trzymał mnie za ramię w żelaznym uścisku.

— Ładnie to tak przeszkadzać naszej Pani? — spytał z sarkazmem w głosie. Nie odpowiedziałam. Nie, nie, nie. To nie mogło się stać. Nie po tym co przeżyłam. Nie mogłam tak po prostu się poddać! Weź coś zrób!

Moje myśli nie przeniosły się jednak na czyny. Owszem próbowałam się wyrwać, ale bez zamierzonego skutku. Strażnik szybko związał mi ręce i zaprowadził do celi. Więzienie wyglądało na takie samo jak to, do którego trafiłam przy pierwszym pobycie tutaj. Oczywiście z jedną różnicą — mianowicie byłam tu sama, całkiem samotna bez Alfreda ani Sary.

— Myślę, że jeszcze dzisiaj odwiedzisz Panią, opowiem jej o wszystkim, a ciebie nie ominą konsekwencje. — Strażnik wypowiadając te słowa, trzasną wrotami do celi, tak jakby zamierał mnie sprowokować do wykonania jakiegoś głupiego ruchu. I prawie uległam pokusie, chciałam się na niego rzucić. Powstrzymałam się w ostatniej chwili. Czułam, że nie warto.

Nie wiem, czy zdążę wyrobić się z rozdziałem w święta, więc życzę wesołych świąt! Czasu spędzonego z najbliższymi i wesołego (i ugotowanego) jajka.

Życzy Because_I_am_it

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro